„Żona w rocznicę ślubu przyznała się do zdrady. Związała się z tyranem, który ją katował. Musiałem jej pomóc”

Mężczyzna, którego zdradziła żona fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Próbowałem dalej żyć normalnie. Nie potrafiłem jednak zapomnieć. Tęskniłem. Czasami, ku swojemu wstydowi, siedziałem w samochodzie pod jej pracą, by ją choć przez chwilę zobaczyć. Widziałem, że z każdym dniem więdnie, a siniaki na jej ciele się powiększają”.
/ 18.03.2022 08:07
Mężczyzna, którego zdradziła żona fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy stałem przy szpitalnym łóżku mojej żony, patrząc na jej bladą jak kreda twarz, twarz, w której odznaczały się krwawofioletowe siniaki, kiedy dobiegało do mnie popiskiwanie podłączonej do niej maszynerii, czułem, że wzbiera we mnie gniew. Wiedziałem, co muszę zrobić.

Długo na nią czekałem, prawie trzydzieści lat. Już nawet myślałem, że jestem jakiś ułomny, że nie potrafię pokochać kobiety. Ale kiedy poznałem Marzenę, wszelkie wątpliwości się rozwiały. To była miłość od pierwszego spojrzenia – z obu stron.

Po pół roku randek zamieszkaliśmy razem. Po roku pobraliśmy się. A siedem lat później odeszła ode mnie do innego. Dokładnie w naszą rocznicę. Siedem lat to magiczna data. Zamówiłem stolik w luksusowej restauracji, do której Marzena od dawna chciała pójść. Wynająłem na noc apartament dla nowożeńców, żeby było inaczej niż w naszym mieszkaniu. Masaż dla dwojga. Kwiaty…

Oszczędzałem na to kilka miesięcy. Było warto. Będę ten wieczór i noc pamiętał zawsze. Chciałbym tylko móc zapomnieć to, co stało się następnego poranka. Kiedy obudziłem się w hotelowym łóżku, Marzena siedziała w fotelu, ubrana, i patrzyła na mnie tak, że serce mi się ścisnęło.

– Odchodzę – powiedziała cicho.

– Nie rozumiem. Przecież wczoraj… w nocy… nasza rocznica…

– Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Byłeś tak podekscytowany. Pomyślałam, że chociaż tyle mogę ci podarować. Ten wieczór. Noc. Było cudownie. Dziękuję. Nigdy tego nie zapomnę.

– Więc dlaczego? I dokąd … Do kogo?

– Nie znasz go. Jest zupełnie inny niż ty. Nie taki łagodny. Rozumiejący. Taki… – wzruszyła ramionami, jakby zabrakło jej określeń, które nie brzmiałyby jak inwektywy… mięczak, głupek, ciamajda.

– I chyba właśnie tego mi teraz potrzeba. Jestem na innym etapie życia. Jakoś się rozeszliśmy. Nie ma sensu tkwić razem, skoro miłość odeszła.

Rozeszliśmy się? Miłość odeszła?

– Ja cię kocham – wyszeptałem.

Skinęła głową.

– Wiem. Ale, jak to mówią, do tanga trzeba dwojga. Przepraszam, że cię zawiodłam. Ale chyba nie chciałbyś, bym tkwiła obok ciebie nieszczęśliwa, prawda? Zawsze mówiłeś, że kochać to znaczy robić tak, by kochana osoba była szczęśliwa. Nawet jeśli oznaczałoby to smutek kochającego.
Mówiłem to, co naprawdę myślałem. Tylko wtedy nie sądziłem, że to będzie takie bolesne!

Myślałem, że świadomość tego, iż ukochana jest szczęśliwa z dala ode mnie, złagodzi mój ból. Nie złagodziła. Mój przyjaciel dwa dni później wyciągnął mnie z baru, gdzie próbowałem zalać robaka. Ale robak pił ze mną, jak równy z równym. Piotrek zatargał mnie do domu, napoił morzem kawy, kazał wziąć prysznic.

– Ostrzegałem cię, że coś się dzieje – powiedział, gdy już kumałem, co do mnie mówi. – Że te jej późne powroty do domu, wyjazdy służbowe i nieustanne zmęczenie to pic na wodę.

– Kim on jest? Wiesz?

– Przez przypadek wiem. Właścicielem firmy, dla której twoja żona robiła projekt kampanii reklamowej. Mówiłem ci.

Przypomniałem sobie. Kilka miesięcy temu Piotrek wspomniał, że widział Marzenę w Krakowie w nocnym klubie, siedziała przy stoliku z jakimś gościem, starszym od niej co najmniej o dekadę. I nie rozmawiali jak dalecy znajomi czy współpracownicy. Ale ja nie chciałem słyszeć, co mój przyjaciel mi mówi. Chciałem wierzyć, że nasza miłość jest wciąż taka, jaka była na początku. Świeża i wszechogarniająca. Moja taka była.

– I co teraz zrobisz?

– A co mam zrobić? Wybrała.

– Jesteś ciapa – ocenił mnie przyjaciel.

– Zasługujesz na to, co ci zrobiła.

Pogodziłem się z tym. Tak mi się przynajmniej wydawało. Bez problemów zgodziłem się na rozwód za porozumieniem stron. Marzena nic ode mnie nie chciała, ani połowy mieszkania, ani pieniędzy. 
Próbowałem dalej żyć normalnie. Pracowałem, udzielałem się towarzysko. Nie potrafiłem jednak zapomnieć. Tęskniłem. Czasami, ku swojemu wstydowi, siedziałem w samochodzie pod jej pracą, by ją choć przez chwilę zobaczyć. 

W ciągu kilku następnych miesięcy zaczęły docierać do mnie niepokojące informacje o nowym facecie Marzeny. Że jest podwójnym rozwodnikiem, że ma sądowy zakaz podchodzenia do obu byłych żon. Że dzieci z pierwszego małżeństwa nie chcą go znać. 

Częściej warowałem w samochodzie pod jej pracą, pod domem. Zauważyłem ciemne okulary w pochmurne dni, niepewność kroków. Pewnego dnia przydybałem ją, gdy szła do parku z psem. Kiedy mówiłem o swoich podejrzeniach, niepokoju, Marzena stała nieruchomo.

– Martwię się o ciebie – zakończyłem bezradnie. – Zawsze mówiłaś, że natychmiast odejdziesz, jeśli jakiś facet choć raz cię uderzy. Raz zelży. A wiem, że on cię bije.

Wtedy spojrzała na mnie. Nigdy wcześniej nie widziałem u niej takiego spojrzenia – było mroczne, obce.

– Tak – przyznała. – Tylko że nikt wcześniej mnie nie uderzył. I nie wiedziałam…

– Lubisz to? – spytałem zszokowany.

– Nie. Nie lubię. Ale chyba potrzebuję, skoro nawet myśl o odejściu napawa mnie przerażeniem.

– Syndrom sztokholmski.

Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu.

– Nie. To coś więcej. Nigdy nie będziesz w stanie tego zrozumieć.

Położyła mi dłoń na przedramieniu.

– Miłosz, już nie jesteś moim mężem. Nie powinieneś nawet pamiętać o moim istnieniu. Zajmij się swoim życiem. Ja mam to, co sobie sama zorganizowałam. I przestań za mną chodzić.

Im dłużej myślałem o tej rozmowie, tym bardziej byłem przekonany, że on ją opętał. Już wiedziałem, że Marzena tkwi w związku pełnym przemocy fizycznej, psychicznej i ekonomicznej. Nie rozumiałem, dlaczego ona się na to godzi. Pytałem psychologa, psychiatrę, czytałem blogi w internecie.

Dowiedziałem się, że być może ona w ten sposób się karze za jakieś dawne grzechy – prawdziwe lub urojone. Że może jest masochistką. Że może kocha tego mężczyznę tak bardzo, że akceptuje wszystko, co on jej robi, i traktuje to jako wyraz miłości.

Nie potrafiłem się pogodzić z żadną z tych teorii

Dla mnie Marzena była we władzy demona. Tamtego dnia znów siedziałem w samochodzie niedaleko jednorodzinnego domu, w którym mieszkała ze swoim gachem. 

Był wieczór. Zasłony w oknach na parterze były zaciągnięte. Koło ósmej wieczorem on wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i odjechał. Patrzyłem przez lornetkę na zasłonięte okna salonu, zastanawiając się, co Marzena teraz robi.

W pewnej chwili zasłona zerwała się, jakby ktoś pociągnął ją w dół. Jakby całym ciężarem się na niej uwiesił. Bez namysłu wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do willi. Zajrzałem przez okno – Marzena leżała na podłodze, na zasłonie, cała we krwi. Obiegłem dom, w drzwiach tarasowych wybiłem szybę i wdarłem się do salonu. Kiedy klękałem, spojrzała na mnie szparkami oczu tonących w błyskawicznie powiększającej się opuchliźnie.

– Uratuj mnie – wyszeptała.

Kanalia skopał jej nerki, złamał żebra. Wezwałem pogotowie. Kiedy pytano mnie, kto jej to zrobił, odparłem, że do mieszkania wdarli się złodzieje. A moja była żona zadzwoniła do mnie po pomoc. I nic więcej nie wiem. Jej oprawca był mój.

Wrócił dobrze po północy. Czekałem na niego w salonie. Był większy ode mnie, więc nie ryzykowałem, że mógłby mnie pokonać. Miałem gaz pieprzowy i świeżo naładowany paralizator. Kiedy się zorientował, kim jestem, uśmiechnął się z drwiną.

– To ja dałem jej szczęście – powiedział. – Nie będzie ci wdzięczna.

Nie miał racji. Marzena była mi wdzięczna, że ją uwolniłem. I że odwiedzałem ją w szpitalu. Ale kiedy wyzdrowiała, nie wróciła do mnie (gdzieś w głębi duszy miałem taką nieśmiałą nadzieję). Twierdziła, że to dlatego, że czuje wstyd, że ma takie skłonności. Zapewniałem ją, że to dla mnie nic nie znaczy, że kocham ją taką, jaka jest.

– A nie powinieneś – odparła. – I wybacz mi, ale muszę… 

Ja wciąż ją kocham, jak zawsze, i mam nadzieję, że gdziekolwiek jest, jest szczęśliwa.

Czytaj także:
„Siostry dostały w spadku nieruchomości, ja – książki. Myślałem, że jestem pokrzywdzony, ale prawda okazała się inna”
„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”
„Mama oddała mojego niepełnosprawnego brata do domu opieki. Dopiero wtedy zaczęła normalnie żyć i znów się uśmiechać”
 

Redakcja poleca

REKLAMA