„Mama oddała mojego niepełnosprawnego brata do domu opieki. Dopiero wtedy zaczęła normalnie żyć i znów się uśmiechać”

Matka, która zakochała się po oddaniu syna fot. Adobe Stock, Kurhan
„Tata, tak zakochany w swojej żonie i zwyczajnej rodzinie, wytrzymał dwa lata trudów w raju i odszedł. Tak po prostu. Któregoś dnia, zanim wróciłam ze szkoły, spakował walizkę i zniknął z naszego życia. Nigdy nie wrócił, nigdy nie napisał, nigdy nie rozwiódł się oficjalnie z mamą”.
/ 13.03.2022 08:02
Matka, która zakochała się po oddaniu syna fot. Adobe Stock, Kurhan

Moja rodzina nie miała lekko. Rodzice nie byli bogaci ani ustosunkowani, ale podobno bardzo się kochali. Tak opowiadała mi babcia, gdy byłam mała. Ot, zwykli ludzie, mieli swoją zwyczajną pracę, dostali niewielkie mieszkanie w zwyczajnym bloku, gdzie mogli wychowywać swoje zwyczajne dzieci.

Urodziłam się im ja i byli jeszcze bardziej szczęśliwi oraz zakochani. A potem urodził się Zbyszek… Poród był długi, ciężki, dziecko się zakleszczyło… w konsekwencji niedotlenienie i czterokończynowe porażenie mózgowe. Moje wyczekiwane rodzeństwo nie okazało się takie, jak sobie wymarzyłam. To nie była laleczka, którą mogłam przytulać i przy której pomagałabym mamie, przynosząc pieluszkę albo butelkę z mlekiem. To było bardzo chore dziecko, któremu nie dawano żadnej nadziei na wyzdrowienie.

Nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni

Mama nie wróciła do pracy, bo Zbyszek wymagał uwagi non stop. Ja zeszłam na dalszy plan, a tata… Tata, tak zakochany w swojej żonie i zwyczajnej rodzinie, wytrzymał dwa lata trudów w raju i odszedł. Tak po prostu. Któregoś dnia, zanim wróciłam ze szkoły (byłam wtedy w drugiej klasie podstawówki), spakował walizkę i zniknął z naszego życia. Nigdy nie wrócił, nigdy nie napisał, nigdy nie rozwiódł się oficjalnie z mamą. Czasem tylko przysyłał pieniądze, raz więcej, raz mniej, zawsze podpisane: „dla dzieci”.

Życie nas nie rozpieszczało. Zbyszek dostawał od państwa jakieś grosze, które nie wystarczały właściwie na nic. Nie było, tak jak dziś, szeroko dostępnych terapii, fizjoterapii ani urządzeń pomagających w codziennej opiece nad dzieckiem, które wszyscy lekarze spisali na straty. Nie było nas stać na leczenie za granicą, które zasugerował jeden czy drugi pan doktor, dodając przy tym, że może da ono jakąś minimalną poprawę.

Nikt wtedy nie słyszał o internetowych zbiórkach pieniędzy. Miasto też nie miało funduszy na zbyciu. Ksiądz, który przychodził po kolędzie, obiecywał, że będzie się za nas modlił, ale bez skrupułów zabierał kopertę ze skromną kwotą, która przydałyby się na kolejne zakupy albo nową bluzkę dla mnie.

I tak żyliśmy, z miesiąca na miesiąc, od postępu do postępu Zbyszka, od regresu do regresu. Mijały lata, mój brat rósł, a ja coraz więcej pomagałam mamie, zwłaszcza gdy trzeba było pojechać coś załatwić lub zrobić zakupy. Wiedziała, że może na mnie liczyć, że jestem odpowiedzialna. Zbyszek też jakby rozumiał, że mamy nie ma, bo zwykle był spokojny, gdy ze mną zostawał.

Pomimo obciążenia dodatkowymi obowiązkami zdałam maturę najlepiej w szkole. Chciałam iść na studia, marzyło mi się prawo. Według profesorów z liceum miałam na to duże szanse, wróżyli mi, że jak się dostanę i przyłożę, studia też skończę z wyróżnieniem. A jednak wahałam się. Prawo to wymagający kierunek. Nawet gdybym została na uniwerku w naszym mieście, a nie wybierała się do Krakowa, Warszawy czy Wrocławia, gdzie były najlepsze wydziały prawa, mamę kosztowałoby to kolejne lata wysiłku oraz zaciskania pasa. Alternatywą było podjęcie pracy i jakieś studia zaoczne. Comiesięczna wypłata, choćby ze sklepu czy biura, bardzo by się przydała.

Mama kazała mi walczyć o marzenia

Skoro dawała radę tyle lat, te kilka dodatkowych ją nie zbawi, a ja mam walczyć o swoje marzenia, o swoje życie, o to, by było jak najlepsze, jak najpełniejsze. Mam iść drogą, którą dyktuje mi serce, jeśli to oznacza prawo – mam się nie wahać, nie zastanawiać, tylko składać dokumenty i cześć. No to złożyłam.

Oczywiście, że było jej ciężko, choć starałam się pomagać, ile mogłam. Zbyszek miał już kilkanaście lat i z roku na rok stawał się coraz większy i cięższy. Kiedy ja kończyłam studia, on obchodził 18-ste urodziny. Mamie co rusz wysiadał kręgosłup, gdy musiała go przenosić, więc zaczęłyśmy rozważać znalezienie ośrodka, w którym Zbyszek dostałby specjalistyczną opiekę. Nie były to tanie miejsca, ale chciałyśmy, żeby Zbyś miał najlepsze warunki w ramach naszych możliwości. Dostałam pracę w korporacji, w dziale prawnym, zaczęłam przyzwoicie zarabiać i obiecałam mamie, że będę dokładać lwią część. Mama też chciała znaleźć jakąś pracę, jakąkolwiek. Po prawie 20 latach spędzonych w czterech ścianach, mimo niemal zerowego doświadczenia i orientacji na nowym rynku pracy, aż się rwała do ludzi.

Znalazłyśmy ośrodek dla Zbysia

Na tyle blisko, że mogłyśmy być u niego kilka razy w tygodniu; taki, na który było nas stać i który oferował całkiem niezłe warunki, „prawie jak w domu”. Mama została asystentką księgowej w niewielkiej, lokalnej firmie. Była zadowolona, że wreszcie robi coś więcej niż bycie mamą i pielęgniarką syna, że znowu jest samodzielnym człowiekiem i… kobietą.

To ostatnie zrozumiałam, gdy wpadłam do niej bez zapowiedzi, a u nas w domu, przy kawie i ciasteczku, siedział jakiś facet.

– Agniesiu, pozwól, że ci przedstawię… To jest Henryk.
– Bardzo mi miło, wiele o tobie słyszałem… – mężczyzna podniósł się i wyciągnął rękę, uśmiechając się życzliwie.
Nawet się nie ruszyłam. Byłam zła, urażona. Czułam się zdradzona i oszukana.
– Czyli po to oddałaś Zbyszka? Żeby teraz sobie romansować, choć formalnie nadal jesteś żoną ojca? – wycedziłam.

Mama oblała się rumieńcem, chciała coś powiedzieć, ale nie dałam jej szansy. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

Nie odbierałam połączeń od niej, więc po kilku godzinach wysłała mi kilka wiadomości. Napisała, że Henryka poznała niedawno przez zupełny przypadek, podczas rehabilitacji kręgosłupa. On rehabilitował rękę po skomplikowanym złamaniu. Spodobali się sobie, mają wiele tematów do rozmów i nie czują się samotni, odkąd się znają. A ona od lat nie czuje się żoną mojego ojca, choć to prawda, że powinna najpierw załatwić formalności. I nigdy nie oddałaby Zbyszka pod opiekę obcych osób, gdyby wierzyła, że w domu zapewni mu lepsze warunki. A tak w ogóle nas, swoje dzieci, kocha najbardziej na świecie. Czego chyba dowiodła.

Pomogłam jej napisać pozew rozwodowy

Oczywiście, że dowiodła. Sama wiedziałam, że zachowałam się wrednie i podle. Ale byłam totalnie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że w życiu naszej rodziny pojawi się ktoś jeszcze, ktoś całkiem obcy. Pewnie, że byłam niesprawiedliwa. Mama poświęciła ponad połowę życia opiece nade mną i Zbyszkiem. Co więcej, troska o Zbyszka wymusiła na niej rezygnację praktycznie ze wszystkiego: ambicji, wolnego czasu, pracy, pieniędzy, miłości.

Nikt mi nie powie, że opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem może spełnić jakiekolwiek ambicje czy potrzeby kobiety. Owszem, może dawać satysfakcję, ale nikt mi nie wmówi, że zdrowa na umyśle matka chciałaby takiego życia dla siebie i swojego dziecka. Po prostu… zaskoczyła mnie, ale to była wyłącznie moja wina. Wpadłam do niej bez zapowiedzi, przerwałam im spotkanie, zachowałam się niegrzecznie, a potem jeszcze się obraziłam. Jak gówniara, a nie rozsądna pani prawnik.

Musiałam to naprawić. Jako dorosła osoba powinnam odpowiadać za swoje czyny. Wystarczy jednego nieodpowiedzialnego w naszej rodzinie. Tak, to o tobie, tato.

Dlatego następnego dnia kupiłam wielki bukiet kwiatów i pojechałam przeprosić mamę. Przy najbliższej okazji chciałam też przeprosić pana Henryka, na którym musiałam zrobić piorunujące pierwsze wrażenie…

Mama, jak to mama, wybaczyła mi, a w ramach ugody poprosiła, bym pomogła jej napisać pozew rozwodowy. Rzeczywiście chciała zacząć nowy etap życia. Ale chciała też, by wszystko było, jak należy.
Długo rozmawiałyśmy o tym, że życie zaczyna się dla niej od nowa po pięćdziesiątce. Obudziły się w niej dawno zapomniane marzenia, pragnienia. Chciała znowu poczuć się szczęśliwa jako kobieta, a nie tylko matka.

– Zanim umrę czy całkiem zdziadzieję – kpiła.
– Mamo, tylko żadnego umierania – pogroziłam jej palcem. – Masz zakaz.
Zaśmiała się jak młoda dziewczyna, nawet nie wiedziałam, że tak umie.
– Wiesz, córcia, miło znowu budzić się z uśmiechem na twarzy…

Ciężko dyskutować z takim argumentem. Jako kobieta musiałam się z nią zgodzić, nawet jeśli jako córka miałam mieszane uczucia i wątpliwości. Żadna z nas nie zapomniała o Zbyszku. Zresztą mój brat polubił Henryka i na jego widok zawsze się cieszy. Może tęsknił za mężczyzną w swoim zamkniętym świecie? Henryk bardzo mamie pomaga w trosce o Zbyszka – razem go odwiedzają, zabierają na spacery, nawet na małe wakacje. Z silnym mężczyzną u boku mamie łatwiej zająć się dorosłym synem, wszak nie robi się młodsza, a lata dźwigania ciężkiego, niemal bezwładnego ciała syna – z łóżka na wózek, pod prysznic, do ubikacji – dają o sobie znać zwyrodnieniami stawów i bólami pleców.

Za kilka dni nastąpi oficjalne zakończenie małżeństwa moich rodziców, choć przecież tak naprawdę zakończyło się lata temu. Tata nie pofatygował się na sprawę rozwodową. Reprezentował go kurator, bo nawet sąd nie zdołał ustalić, gdzie mieszka. Za trzy miesiące, kiedy wyrok się uprawomocni, mama i Henryk wezmą ślub. Będę druhną.

Trzymam kciuki, żeby żyli razem długo i szczęśliwie, czyli nudno. Bo szczęście zasadniczo jej nudne, w każdym razie sądząc po serialach w telewizji. Żeby coś się działo, muszą być komplikacje. Ja życzę mamie spokoju. Należy jej się zwykłe, nudne życie, nie musi być bajkowe, byle nie było tak ciężkie i samotne jak do tej pory.

Czytaj także:„Mąż traktował ludzi interesownie i dostał za swoje, gdy sam potrzebował pomocy. Zapomniał, jak to jest”„Zdradził i porzucił, a gdy kochanka odeszła, wrócił i przeprasza na kolanach. Bezczelny! Jeszcze chce mojego pocieszenia”„Szwagier to cyniczny cwaniaczek, który pozjadał wszystkie rozumy. Z lubością patrzyłem, gdy w końcu dostał za swoje”

Redakcja poleca

REKLAMA