„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”

babcia pokazuje wnuczce album ze zdjęciami fot. Adobe Stock, Marina Andrejchenko
„Rodzina Jadwigi nie chciała się zgodzić na ślub z wędrownym fotografem. Coś takiego było wtedy nie do pomyślenia! Dlatego Władek, który miał smykałkę do interesów, postanowił zarobić trochę grosza i sprawdzić, czy dzięki temu spojrzą na niego łaskawszym okiem”.
/ 13.03.2022 08:14
babcia pokazuje wnuczce album ze zdjęciami fot. Adobe Stock, Marina Andrejchenko

Odkąd pamiętam, zawsze 1 listopada, zaraz po powrocie z cmentarza, ojciec wyciągał z szafy stary, gruby album ze zdjęciami. Opowiadał mi historie osób z tych fotografii i w ten sposób poznałam dzieje mojej rodziny.

To był taki specjalny album, do którego trafiały wyłącznie fotografie zmarłych członków rodziny. I wyciągało się go w zasadzie tylko w dzień Wszystkich Świętych. Stawał się wówczas pretekstem do snucia opowieści o często burzliwym życiu tych, których już między nami nie było. Ojciec mawiał przy tej okazji, że ludzie żyją tak długo, jak długo trwa pamięć o nich.

– To jest twój dziadek Władek, a mój ojciec – zaczynał opowieść, która szczególnie zapadła mi w pamięć. – Urodził się w 1892 roku w małej wiosce na Wileńszczyźnie, jako pierwszy z ośmiorga rodzeństwa. Wychowywany w skrajnej biedzie marzył o wyrwaniu się w świat, który tak go nęcił obrazami malowanymi w opowieściach wędrownych handlarzy. Nic dziwnego, że skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji.

Pochodzili z dwóch różnych światów

Władek miał piętnaście lat, kiedy jego wieś zelektryzowała wieść o przybyciu fotografa. Obserwował wraz z innymi dzieciakami, jak co bogatsi chłopi wyciągali odświętne ubrania i posłusznie poddawali się rytuałowi przybierania możliwie najbardziej godnej pozy przed magiczną skrzynką ustawioną na trójnogu. Po paru godzinach tajemniczych praktyk pojawiały się obrazy, za które fotograf inkasował całkiem spore sumki.

Wtedy Władkowi zaświtało, że oto znalazł cudowny sposób na wyrwanie się z biedy i poznanie świata. Bez namysłu przyjął się na pomocnika fotografa i opuścił rodzinne strony, dźwigając ciężki sprzęt swojego pracodawcy. I tak przez parę miesięcy poznał niemal wszystkie tajniki zawodu. Z wyjątkiem składu mikstur potrzebnych do wywoływania zdjęć. Tego fotograf nie chciał zdradzić, zasłaniając się tajemnicą zawodową.

Po zakończeniu objazdu wielu wsi położonych w pobliżu Wilna, Władek otrzymał w formie zapłaty wysłużony dagerotypowy aparat fotograficzny. Spora, drewniana skrzynka, kilkanaście metalowych płyt, trójnóg, czarna płachta – takie wyposażenie wystarczyło mu, żeby rozpocząć swój pierwszy samodzielny, choć... nie do końca uczciwy interes.

Wzorem dotychczasowego pracodawcy wyruszył na głęboką wileńską prowincję, aby sprzedawać   chłopom ich rodzinne portrety. Wszystko odbywało się zgodnie z arkanami sztuki fotograficznej: ludzie zakładali odświętne ubrania, ustawiali się w wyszukanych pozach na tle zdjętych ze stodoły i przyozdobionych wrót. Potem było zdejmowanie dekielka z obiektywu i odliczanie czasu naświetlania. Następnie wyjęta z aparatu płyta trafiała do misy z wodą, a pieniądze za usługę do kieszeni Władka.

– Trzeba czekać. Po zachodzie słońca na płycie ukaże się wasz portret. Wysuszycie go i już można powiesić w izbie – instruował swoją klientelę z pełnym przekonaniem, po czym pakował sprzęt i czym prędzej opuszczał okolicę. Wiedział, że nawet najdłuższe moczenie w samej wodzie niczego nie zmieni, a nie zamierzał przecież przyjmować reklamacji. Miał  świadomość, że takiego interesu na dłuższą metę ciągnąć się nie da.

Zdarzyło się któregoś razu, że trafił Władek na wesele, na które wcześniej zamówiony został prawdziwy mistrz fotografii. Zaoferował się mu więc z gorliwą i niby bezinteresowną pomocą, ale w trakcie całonocnej „popojki” wykorzystał stan upojenia mistrza, wyciągając od niego wszystkie potrzebne informacje.

Tak uzbrojony w niezbędną wiedzę wyruszył do Wilna. Terminując dwa kolejne lata u fotografów, z czasem kupił papiery czeladnicze oraz harmonijkowy aparat wielkoformatowy z doskonałym obiektywem. A co najważniejsze, nauczył się robić całkiem udane zdjęcia.

Przez kilka lat Władek znowu wędrował po wileńskiej prowincji. Trafiał również tam, gdzie na początku swojej kariery pozostawił oszukanych klientów. Tym wykonywał portrety za darmo, ratując swoją skórę. Podczas jednej z takich sesji fotograficznych w szlacheckim dworku, poznał pannę Jadwigę. Zakochali się w sobie, lecz mezalians z wędrownym fotografem był wtedy nie do pomyślenia.

Człowiek żyje tak długo, jak pamięć o nim

Władek miał jednak niezwykłą smykałkę do interesów. Wrócił do Wilna, wynajął lokal przy jednej z głównych ulic, gdzie urządził atelier, i szybko dorobił się sporych pieniędzy. Potem kupił dom na wynajem mieszkań. Wszystko z myślą o ukochanej. Po kilku latach jako szanowany wileński rzemieślnik i kamienicznik ponownie uderzył w konkury do panny Jadwigi. Związek szlachcianki z człowiekiem o niskim pochodzeniu nadal był mezaliansem, ale pieniądze działają cuda. Rodzina dziewczyny przekonała się do niego. Tym razem oświadczyny zostały przyjęte.

– To jest twoja babcia, sportretowana przez dziadka Władka – ojciec wyciągnął pożółkłą czarno-białą fotografię pięknej, młodej kobiety w długiej sukni, podkreślającej jej nienaganną figurę i w modnym w owych czasach kapelusiku na jasnych, długich włosach uplecionych w warkocz.

Niestety, w czasie wojny, kiedy Wilno było raz pod okupacją radziecką, raz niemiecką, zaginęły lub uległy zniszczeniu prawie wszystkie wykonane przez dziadka Władka zdjęcia. Te kilka, które się ostały, trafiły do naszego rodzinnego albumu. A z każdym z nich wiąże się ciekawa historia, którą opowiedział mi ojciec.

A teraz, gdy on już nie żyje, ja kontynuuję jego tradycję. 1 listopada wyciągam z szafy stary, gruby album ze zdjęciami i rozpoczynam opowieść o tych, których mój syn zna tylko z fotografii. Wszak człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim.

Czytaj także:
„Co do kobiet miałem jedną zasadę — zdobyć, zaliczyć i zapomnieć. Ciąża jednej z moich zdobyczy pokrzyżowała mi plany”
„Były kradł i kłamał przez lata. Dziś dzieci i wnuki do niego lgną, bo jest bogaty. Ja zostałam sama z marną emeryturą”
„Dałam córce wszystko to, czego ja nie miałam. Chciałam, by została lekarzem, a nie samotną matką bez wykształcenia”

Redakcja poleca

REKLAMA