„Żona ukryła przede mną chorobę psychiczną. Dowiedziałem się o tym po ślubie. Nie pisałem się na życie z chorą kobietą”

Żona ukryła przede mną chorobę psychiczną fot. Adobe Stock, terovesalainen
Urojenia, agresja, brak głębszej uczuciowości… Miałem podane jak na tacy wszystko, co można przeczytać o tej chorobie. Ale najgorsze było, że nic nie wiedziałem przed ślubem!
/ 19.12.2021 14:38
Żona ukryła przede mną chorobę psychiczną fot. Adobe Stock, terovesalainen

Kochałem Beatę jak wariat. I w sumie nadal kocham. Ale takiego piekła, jakie mi urządziła nikt by chyba nie wytrzymał!

– Ale ty jesteś obrzydliwy – syczała Beata, patrząc na mnie nieruchomym spojrzeniem.

– O co ci znowu chodzi? – zapytałem.

– Wiesz, ile razy muszę po tobie sprzątać?! Ile razy muszę kibel szorować?!

W tej chwili mnie zatkało. Czego jak czego, ale braku higieny nigdy nie można mi było zarzucić. Sam nie cierpiałem, kiedy ktoś zostawiał po sobie nieporządek w łazience, więc tym bardziej mnie to ubodło.

– Leczyć się powinieneś! – wypominała dalej. – Jakiś nienormalny jesteś.

To było niesamowicie przykre

Wyszedłem z domu, ścigany kolejnymi wyzwiskami. A przecież jeszcze rano było idealnie, żegnaliśmy się przed wyjściem do pracy, odwiozłem pasierbicę do szkoły. Żona dzwoniła do mnie w południe, pytała, co zjemy.

– Może pizzę? – zaproponowałem. – Podjadę po ciebie, odwiozę cię i skoczę do pizzerii.

Tak zrobiliśmy. Spytałem tylko, czy ma jakąś gotówkę, bo jeśli nie, muszę jechać do bankomatu.

– Ale tam można płacić kartą, więc nie ma problemu – odparła.

– Skąd – zaprotestowałem. – Zawsze mówili, że nie mają czytnika.

– Przysięgam ci, że płaciłam tam kartą – usłyszałem.

Pojechałem do pizzerii i dowiedziałem się, że nigdy nie mieli czytnika kart. Poradzili mi, żebym poszedł do sklepu naprzeciwko, bo tam można wypłacić. Ale w sklepie był właśnie facet, który oznajmił, że musi dokonać opłat, ale coś mu karta nie działa.

Zakląłem w duchu i pobiegłem do bankomatu. Było zimno jak jasny gwint, więc mój nastrój uległ gwałtownemu pogorszeniu. Zadzwoniłem do żony, żeby powiedzieć, iż trochę się to przedłuży. Nie odbierała. Jak zwykle zresztą, przywykłem. Kiedy wreszcie wszedłem do domu, powiedziałem:

– No, dziękuję ci bardzo, kochanie. Wiesz, jak się musiałem nalatać? Tam nie da się płacić kartą. A dodzwonić się do ciebie niepodobna.

Wtedy zaczęła się straszliwa awantura. Jak mogłem w ogóle zwracać jej uwagę w tak obcesowy sposób? Korona księciu z głowy spadła, że musiał się przejść? Powinienem się leczyć, bo nie panuję nad sobą. Byłem bardzo spokojny, chciałem jej przemówić do rozsądku, ale słyszałem tylko, jaki ze mnie wariat.

To był ten pierwszy naprawdę poważny raz.

Czy gdyby powiedziała mi o chorobie, to by coś zmieniło?

Kiedy się poznaliśmy, uznałem, że to miłość bez granic. I nawet nie od pierwszego wejrzenia – musiała trwać, zanim jeszcze się poznaliśmy. Zupełnie jakbym spotkał od dawna wyczekiwaną ukochaną osobę. Powiedzieć, że było nam dobrze jak w raju, to nic nie powiedzieć.

Ale rok po ślubie zaczęły się problemy. W sumie, nic takiego, mógłby ktoś zauważyć, bo przecież każde małżeństwo musi się dotrzeć, nieporozumienia i kłótnie są naturalne. Tylko że ja zostałem oskarżony o szukanie kontaktów z innymi kobietami, w tym z prostytutkami. Wszystko dlatego, że dostałem w mailu załącznik do takiej strony, otworzyłem go i zaraz zamknąłem.

Jednak Beata obserwowała mnie uważnie…

– Mogę skorzystać z twojego kompa? – zapytała godzinę później. – Mój coś się chyba psuje. Zerkniesz?

Zerknąłem, a ona tymczasem przeorała całą historię w moim laptopie. No i dowiedziałem się, jaki ze mnie dziwkarz. Trzy dni nie odzywała się, trzy dni sama nie jadła, a przy okazji ja również. Potem jakoś się to rozeszło po kościach, wróciły uczucia i namiętność.

Jednak po kolejnym takim zajściu zacząłem się zastanawiać. Coś było nie tak. Tym bardziej że pasierbica była psychicznie chora, cierpiała na zespół afektywny dwubiegunowy. Nigdy nie przeszukiwałem rzeczy Beaty, nie grzebałem w starych dokumentach.

To było jej dawne życie, też bym nie chciał, żeby ktoś przeorał moje. Lecz coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Znalazłem na spodzie jednej z teczek wypisy ze szpitala. I nie były to papiery jej córki, o nie…

– Ta kobieta cierpi na schizofrenię – powiedział znajomy psychiatra, kolega z liceum.

– Tyle akurat sam przeczytałem, ale co to znaczy? – byłem przerażony.

Poczytałem o tej chorobie w internecie, ale to tylko pogłębiło moją frustrację.

– Nic dobrego – Jerzyk skrzywił się. – Z tego, co mówisz, poznałeś żonę, kiedy miała remisję choroby… To znaczy funkcjonowała normalnie. Ale to jest jak katar, zawsze wróci. Tylko że katar trwa góra tydzień i nie powoduje rozpadu osobowości.

Milczał przez chwilę, a potem bardziej stwierdził, niż zapytał:

– I nic nie wiedziałeś o przypadłości przyszłej żony, kiedy braliście ślub? Ukryła to przed tobą?

Potwierdziłem. I dowiedziałem się, że to by mogło stanowić podstawę do rozwiązania małżeństwa, nawet kościelnego. A my przecież mieliśmy tylko ślub cywilny, jako że oboje byliśmy po rozwodach. W tej chwili zacząłem się zastanawiać, czy Beata nie okłamała mnie, twierdząc, że jej eks był dziwkarzem i dlatego go porzuciła.

Może to on nie wytrzymał?

Ale to przecież taka cudowna kobieta, kiedy zachowuje się normalnie! Po kolejnej awanturze dowiedziałem się o sobie całkiem sporo nowych rzeczy. Okazało się, że nie tylko próbuję ustawicznie zdradzać żonę, ale również straszny ze mnie bałaganiarz.

I jem na stojąco, co jest wyrazem braku szacunku dla niej. Ach, i oczywiście powinienem się leczyć, bo zachowuję się nienormalnie, nie panuję nad sobą. Zdębiałem i początkowo nie wiedziałem, co powiedzieć. Widziałem w jej oczach nie szaleństwo nawet, ale jakiś taki dziwny wyraz bezmyślności. Mówiła i była jednocześnie gdzie indziej.

Coś okropnego. Po raz pierwszy pomyślałem, że taki związek nie ma sensu. Nie pisałem się na życie z chorą psychicznie kobietą, wystarczyło, że musiałem się pogodzić z wyskokami jej zaburzonej córki. A robiłem to jedynie z miłości, bo trudno było nieraz znieść numery, jakie wycinała nastolatka. Naprawdę bardzo się starałem wytrzymać jej złe nastroje…

Było coraz gorzej, stan Beaty pogłębiał się, a ja nie mogłem jej namówić nawet na wizytę u lekarza. Kiedy była w lepszej kondycji, twierdziła, że tak naprawdę nic się nie dzieje. Wreszcie nie wytrzymałem i powiedziałem jej o dokumentach, jakie znalazłem.

No i się zaczęło

Takiego piekła nie zaznałem, jak żyję. Byłem przekonany, że to już koniec, za chwilę wylecę z mieszkania bez prawa powrotu. W sumie, nie byłoby to chyba najgorsze, a na pewno lepsze niż ciche dni, jakie potem nastąpiły. Beata nie dała się przeprosić, mamrotała tylko pod nosem jakieś inwektywy, a ja zastanawiałem się, jak ratować to małżeństwo. I czy ratować.

– Musimy ustalić, co dalej – powiedziałem po kilku dniach takiej egzystencji. – Nie wyobrażam sobie takich stosunków między nami… Przecież się kochamy.

– Ty mnie już na pewno nie kochasz, gnoju! – padła odpowiedź. – Masz kogoś, wiem to doskonale!

Urojenia, agresja, brak głębszej uczuciowości… Miałem podane jak na tacy wszystko, co można przeczytać o tej chorobie. Ale najgorsze było, że nic nie wiedziałem przed ślubem! Może wówczas inaczej bym do tego podchodził? Byłoby łatwiej?

Albo przemyślałbym, czy warto wiązać się z chorą osobą. Tyle że wtedy nie myślałem racjonalnie, byłem zakochany. Na wszelki wypadek postanowiłem znów zasięgnąć rady fachowca, tym razem prawnika.

– Rozwód nie powinien być żadnym problemem – rzekł adwokat. – Szczególnie jeśli nie chce pan orzekania o winie, chociaż to też by się dało zrobić, skoro żona ukryła przed panem fakt choroby.

– Zawsze może twierdzić, że mi mówiła – skrzywiłem się.

– Rzeczywiście – przyznał. – Ale w przypadku chorych psychicznie sąd bierze z reguły pod uwagę, że konfabulują. Jest pan zdecydowany?

– Jeszcze chciałbym spróbować uratować, co się da, jeśli się w ogóle da.

Pokiwał głową i pochwalił mnie za taką postawę

Ale to nie on musiał wracać do domu, który kiedyś wydawał się cichą przystanią, a teraz pułapką najeżoną kolcami. Czara goryczy przelała się dosłownie tydzień później. Już się zdawało, że Beacie mija, już się zaczęła odzywać i nawet okazywać mi jakąś czułość…

Tego wieczora usiadłem do komputera, żeby odebrać pocztę i przygotować zaległy raport finansowy, który musiałem oddać następnego dnia. Zagłębiłem się dobrze w pracy, kiedy nagle poczułem mocne uderzenie, aż świat zawirował.

– Znów oglądasz gołe baby! Znów się umawiasz! – krzyknęła Beata i zamierzyła się na mnie drugi raz.

W ręku trzymała wazon. Dobrze, że nie rozbił się, bo miałbym sporo szwów na głowie. Chwyciłem żonę za rękę, wyrwałem jej wazon i rzuciłem w kąt. Nie interesowało mnie, że rozpadł się w drobny mak. A potem wyszedłem i już nie wróciłem. Następnego dnia poszedłem do adwokata.

Może ktoś krzywo na mnie patrzeć, że opuściłem żonę w chorobie. Ale naprawdę nie mogłem tego wszystkiego wytrzymać. Wolę już wyjść na bydlaka, ale pozostać przy zdrowych zmysłach. I przy życiu. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA