„Żona traktowała syna jak skarb, a gdy oderwał się od jej spódnicy, wpadła w szał. O wszystko obwiniała synową”

Załamana matka fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Trzeba być cierpliwym. Tego, co ma być, nie pośpieszysz, przyjdzie, kiedy będzie gotowe. Tak sobie tłumaczyłem to ochłodzenie między Sławkiem i nami, jednak kiedy powiedział, że będzie się żenił, nie wytrzymałem”.
/ 26.02.2023 13:15
Załamana matka fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Sławek coraz rzadziej się do nas odzywał, nie odwiedzał nas prawie wcale. Żona dzwoniła do niego, ale rzadko, bo rozmowa jakoś się nie kleiła, syn przestał mieć serce dla matki. Ja nawet nie próbowałem, bo co się będę narzucał. Widziałem, jak jest. Może prosty człowiek jestem, ale potrafię wyczuć, kiedy jestem niepotrzebny. Gryźliśmy się tym, ale co można poradzić na zmiany?

A tacy byliśmy z niego dumni!

Starszy syn, Artur, nie miał głowy do nauki, po budowlance wyjechał do Niemiec i tam ułożył sobie życie. Dobrze tam ma, pisze do nas, dzwoni, a jak może, przyjeżdża w odwiedziny. Młodszy, Sławek, od małego był inny. Jak poszedł do szkoły, nauczyciele nie mogli się go nachwalić, świadectwa z czerwonym paskiem przynosił, nauka sama mu do głowy wchodziła.

Marysia koło niego skakała, nie pozwalała go robotą zajmować, aż się złościłem, że paniczyka hoduje. Mamy małe gospodarstwo, pracy u nas nie brakuje, trzymamy trochę inwentarza na własne potrzeby, obrabiamy pole, pracy jest sporo. Artur mi pomagał, póki nie wyjechał, Sławka też przyuczałem, bo darmo nikt chleba nie je, ale miał mniej obowiązków, bo widziałem, ile czasu zajmuje mu nauka. Jeden jest stworzony do pracy na roli, drugi do wyższych celów, tak to pan Bóg zaplanował, nie mnie się przeciwstawiać. Ja też byłem dumny ze Sławusia i jego osiągnięć.

Nie zatrzymywałem go na wsi, kiedy wybrał liceum z internatem, cieszyłem się, kiedy zdał na studia. Wtedy chętnie wracał do domu. Żona przez cały tydzień przygotowywała dla niego weki z domowym jedzeniem, żeby miał co ze sobą zabrać do Warszawy.

Mówiła i myślała tylko o nim, Sławuś to, Sławuś tamto. Piął się chłopak w górę, łatwo nie miał, z wioski pochodził, z dobrej, ale prostej rodziny, podejrzewam, że swoje po plecach dostał. Tak już na świecie jest, mało kto szanuje dobrych i pracowitych, lecz prostych ludzi, dziś w cenie całkiem inne walory.

Tłumaczył, że nie ma czasu

A jednak dopiął swego, skończył studia, zaproponowano mu pracę na uczelni, mówił, że będzie robił doktorat. Puchliśmy z dumy, Marysia chodziła jak oczadziała, tylko Sławka miała w głowie, chwaliła się nim, gdzie popadło. Aż jej czasem przypominałem, że dwóch synów mamy. Żeby sprawiedliwie było, z sąsiadami rozmawiałem o Arturze, że zaradny, pracowity i rodziców umie uszanować.

Wiedziałem, że Sławek nie zamierza wracać na wioskę, nie po to się uczył, żeby na roli pracować, ale nie przypuszczałem, że odetnie się od rodziców. Rozumiałem, że rzadko przyjeżdża, miał dużo pracy, dziewczynę, a doba krótka, tylko 24 godziny ma. Usprawiedliwiłem chłopaka, że jak się ogarnie, będzie taki jak dawniej, serdeczny i kochający, ale Marysia cierpiała. Sławkowi nie było już potrzebne jej staranie, nie było dla kogo szykować weków, nikt nie wołał: „Mamuś, to było pyszne!”.

Wiadomo, dzieci wyfruwają, to boli, ale taka kolej losu, trzeba przywyknąć. Całe życie pracuję na naszej ziemi, wiem, że wszystko ma swoją kolej, jest czas wzrastania, czas żniw i czas spoczynku, po którym znów nastaje wiosna. Trzeba być cierpliwym. Tego, co ma być, nie pośpieszysz, przyjdzie, kiedy będzie gotowe. Tak sobie tłumaczyłem to ochłodzenie między Sławkiem i nami, jednak kiedy powiedział, że będzie się żenił, nie wytrzymałem.

– Przez telefon nam to mówisz? – huknąłem wściekły.

Myślałem, że przyjedzie, poznamy narzeczoną, potem zorganizuje się spotkanie z jej rodzicami, jak to w zwyczaju jest i zawsze bywało. Mieliśmy być rodziną, a rodziny przez telefon się nie poznaje. Ociągał się trochę, mówił, że są z Iwoną zajęci, chodzą na nauki przedmałżeńskie, planują ślub, ale nie dałem się zbyć. Obiecał w końcu, że przyjadą w niedzielę, ale tak niechętnie, że zabolało mnie serce. Wstydził się swojego rodzinnego domu czy rodziców? Myślał, że ożeni się, nie przedstawiając nam narzeczonej? Chciał zaprosić nas na ślub czy nawet tego nie miał w planach?

Pierwszy raz zwątpiłem w syna, przestraszyłem się tego, co w nim zobaczyłem. To już nie był nasz Sławek, ktoś go odmienił. Marysia myślała tak jak ja, od razu powiedziała, że to przez Iwonę. Była córką profesora, ą, ę, bułkę przez bibułkę, nic dziwnego że Sławek wolał oszczędzić nam jej pogardy. Tak się Marysia na nią nakręciła, że aż lekarstwo musiała zażyć, bo serce zaczęło jej kołatać, jakby z piersi miało wypaść.

Czekaliśmy na młodych w nerwach, to miała być radosna okazja, a my nie umieliśmy sobie miejsca znaleźć. Marysia nagotowała i napiekła, ja sprzątnąłem podwórko jak na przyjazd jakiegoś ministra. Długo kazali na siebie czekać, podobno trafili na korki, no ale w końcu udało im się dotrzeć. Iwona wysiadła pierwsza, cała w uśmiechach. Miło wyglądała, uprzejmie się witała, wścibskim okiem po kątach nie wodziła, sympatyczna była, ale Marysia natychmiast się do niej uprzedziła. Na mnie nakrzyczała, że każdej ładnej buzi dobre intencje gotów jestem przypisać, i nie dała się przekonać, że może nie jest tak źle, jak nam się wydawało.

Ślub się odbył, ale wesela nie było, tylko obiad w restauracji. To też nam się nie spodobało, ale młodzi swoje wiedzą, niech robią, jak uważają. Po uroczystości młoda para zapadła się pod ziemię. Przeczekaliśmy miesiąc miodowy, potem drugi, wreszcie Marysia nie wytrzymała i zadzwoniła. Porozmawiała z synkiem, grzecznie, miło, ale jak z obcym, na koniec się popłakała.

Mijały kolejne miesiące, ale nic się nie zmieniło, syn rozmawiał z nami z musu i starał się jak najszybciej zakończyć rozmowę. O tym, żeby odwiedził rodziców, nawet mowy nie było. Za każdym razem zasłaniał się brakiem czasu, obiecywał, że może w przyszłym tygodniu…

Zaskoczyła ich ta wizyta

Czas mijał, a my nie mogliśmy się przyzwyczaić, że go tracimy. Gryzłem się, Marysi krwawiło serce. O to, że Sławek się zmienił, obwiniała Iwonę. Patrzyłem z przerażeniem, jak rośnie w niej nienawiść do synowej, a nawet tej dziewczyny dobrze nie znała! Powiedziałem jej, że stała się zazdrosna o synka, ale niepotrzebnie się odezwałem, bo się obraziła. Strasznie cierpiała, miejsca sobie nie mogła znaleźć, z kąta w kąt ją nosiło, patrzeć na to nie mogłem.

­–  Pojedziemy do niego w niedzielę – powiedziałem. – Zapowiadał się nie będę, dość mam nieszczerego dukania przez telefon, chcę porozmawiać z synem w cztery oczy.
Marysia się ucieszyła, ale spytała, co będzie, jak go nie zostaniemy.

– Wtedy pozwiedzamy Warszawę – odparłem.

Starałem się wyglądać na stanowczego, ale prawda była inna. Doszło do tego, że ja też bałem się wizyty u własnego syna. Nikt nie lubi czuć się niepotrzebny.

No i najechaliśmy młodych, byli w domu, nigdzie się nie wybierali. Drzwi otworzyła nam Iwona.

– Mamo? Tato? Co za niespodzianka – strasznie się zdziwiła, ale szybko się opanowała i wciągnęła nas do środka. Marysia była jej niechętna, trochę się opierała, ale weszła, bo jakby czekała na zaproszenie od syna, wrosłaby w wycieraczkę.

Iwona zawołała Sławka, zakręciła się i usadziła nas w salonie. Rozglądałem się dookoła, pierwszy raz widziałem mieszkanie, które niedawno wynajęli, i zastanawiałem się, czy mi się podoba.

– Naprawdę się cieszę, że w końcu się spotykamy. Mówiłam Sławkowi, że powinniście do nas przyjechać, pochodzić po Warszawie, zakupy zrobić, może do lekarza pójść? – trajkotała Iwona, ustawiając na ławie kubki z herbatą i talerz suchych herbatników.

Niezbyt wystawnie, ale chęć do krytyki mi odeszła, kiedy zobaczyłem, jak bardzo dziewczyna jest zdenerwowana. Ona mówiła, starała się nas zabawić, wypytać o zdrowie i gospodarstwo, a nasz syn głównie milczał, wtrącając od czasu do czasu jakieś słowo.

W końcu nie wytrzymałem

– Sławek, co z tobą?! – huknąłem.

– Nic, tato – uśmiechnął się po dawnemu, niczego nie wyjaśniając.

Spędziliśmy z nimi cały dzień, Iwona nie chciała nas puścić, namawiała na nocleg. Może byśmy zostali, ale kto inwentarza dopilnuje? Po obiedzie młodzi zabrali nas na spacer, szliśmy Krakowskim Przedmieściem i wtedy zobaczyłem, że Marysia częściowo miała rację, nasz Sławek rzeczywiście był pod wpływem żony.

Ona tak się starała, żebyśmy się dobrze i miło czuli, że w końcu i on się rozkrochmalił. Wziął matkę pod rękę, zaczął opowiadać o swoich planach, wypytywać o to, jak żyjemy. Marysia o mało się nad nim nie rozpłynęła, zastanawiałem się, czy wie, komu to zawdzięcza. Kiedy wracaliśmy, spytałem ją o Iwonę.

– Nadal uważasz, że zabrała nam syna?

Wzruszyła ramionami, ona taka już jest, trudno jej przyznać się do błędu. Nic nie powiedziała, ale od tej pory przestała psioczyć na dziewczynę. Myślę, że z czasem całkiem się do niej przekona. I dobrze, tak ma być. Nienawiść sieje spustoszenie jak zaraza, nie wolno jej dopuszczać do serca. Syn oddalił się od nas, ale zyskaliśmy córkę. Ona go do nas sprowadzi z powrotem, będziemy cierpliwie czekać.

Czytaj także:
„30 lat temu uciekłam od męża kata. Mój syn też znęca się nad żoną i synem. Czy to można przekazać w genach?”
„Moja pacjentka związała się z dużo młodszym facetem. Zachęcałam ją do tego, dopóki nie dowiedziałam się, że to mój syn”
„Miałem romans z synową, która właśnie oświadczyła, że jest w ciąży. Nie wiem, czy to będzie mój syn, czy wnuk”

Redakcja poleca

REKLAMA