„Żona zachodziła w kolejne ciąże, a nie mieliśmy dachu nad głową. Było mi wstyd, że jedyne co potrafię, to zaciążyć żonę"

Rodzina stale się powiększała, a nie mieliśmy domu fot. Adobe Stock, Photographee.eu
Tułaliśmy się, żeby znaleźć miejsce, w którym będziemy mogli zamieszkać za darmo. Nie stać nas było na wynajem, a tym bardziej kupno mieszkania. Rodzice mieli rację. Nie sprowadza się na świat dzieci, jak się nie umie im zapewnić dachu nad głową.
/ 20.01.2022 09:01
Rodzina stale się powiększała, a nie mieliśmy domu fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Rok temu skończyłem trzydzieści pięć lat. Jak nic przestałem być młodzieżą. Chwilę później okazało się, że nie mam pracy, a nasza rodzina jest bezdomna. Rodzice mieli rację. Nie sprowadza się na świat dzieci, jak się nie umie im zapewnić dachu nad głową.

Rodzina zawsze twierdziła, że jestem nieodpowiedzialny

Ale byliśmy pewni z Hanką, że jeżeli bardzo się kochamy, to ze wszystkim damy sobie radę. Niestety, żeby to było takie proste. Bo prawda jest taka, że ze mną od zawsze było coś nie tak.

W wieku szesnastu lat zostałem hipisem – długo po tym, gdy przestało to być modne. Włóczyłem się z takimi jak ja w każde wakacje do końca technikum. Rodzice najpierw próbowali walczyć z moimi długimi włosami, kamizelkami z frędzlami i postrzępionymi spodniami, aż w końcu machnęli ręką. – Wyrośnie z tego – oświadczył tata, a mama się z nim zgodziła.

Nie wyrosłem. Chociaż próbowałem. Przyjąłem posadę, którą załatwił mi tata. W sklepie z farbami, którego właścicielem był jego kolega. Naprawdę się starałem. Wytrzymałem niecały tydzień. Potem była jeszcze praca w tartaku, na poczcie i w fabryce ołówków. Z żadnej nic nie wyszło.

– Dobra, synek, wygrałeś. Rób ze swoim życiem, co chcesz. Masz już dwadzieścia jeden lat i jeżeli nie dokładasz się do domowego budżetu, to nie możesz tu dłużej mieszkać. Kochamy cię z mamą bardzo, ale dla twojego dobra musisz się wyprowadzić – widać było, że tata trenował tę przemowę od dawna.

Mama cały czas mu przytakiwała, ukradkiem ocierając łzy w oczach.

Ze smutną miną poszedłem się spakować

Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, aż podskoczyłem z radości. Wreszcie byłem wolny. I mogłem żyć, jak chciałem. Dawno chciałem dołączyć do kumpli, którzy założyli komunę w Bieszczadach. Hodowali kozy, uprawiali warzywa i marihuanę, i próbowali uczyć sąsiadów, jak żyć w zgodzie z naturą.

– Pa, Michaś. Pamiętaj, dobrze się odżywiaj i myj zęby. I dzwoń do mnie przynajmniej raz w tygodniu – wyszeptała mi do ucha mama, gdy wychodziłem.

Poczułem, że coś wsuwa mi do kieszeni. Nie wiedziałem, co to takiego. Na ulicy przekonałem się, że to zwitek banknotów. Wszystkie jej zaskórniaki.

„Kocham cię, mamo” – wysłałem do niej SMS-a z dworca.

W komunie spędziłem trzy lata. Byłem tam naprawdę szczęśliwy. Ale w końcu nasi sąsiedzi przekonali właścicieli, którzy wynajmowali komunie ziemię, żeby nas wyrzucili. Wszyscy rozjechali się do domów. Tylko nie ja. Nie mogłem wrócić, choć mama przekonywała mnie, że jeśli tylko znajdę pracę, to tata pozwoli mi zostać.

Ale na samą myśl o posadzie listonosza czy sprzedawcy robiło mi się niedobrze. Zamieszkałem w namiocie pod lasem. Zlitował się nade mną rolnik z sąsiedztwa.

– Hej, kolego. Wy to dziwaki jakieś, ale o te kozy to dobrze dbaliście. Jak ci roboty trzeba, to ja kogoś do owiec szukam. I w szopie możesz spać. A zimą się coś wymyśli. Co ty na to?

Pan Walenty zawsze był dla nas miły

Bronił nas przed sąsiadami. A do tego miał bardzo miłą córkę. Hanka studiowała w Krakowie i rzadko bywała na wsi. Ale pamiętałem ją z poprzednich wakacji. Miałem nadzieję, że i tego lata przyjedzie. Tym chętniej przystałem na propozycję pana Walentego. Całą wiosnę czekałem na wakacje. Ile razy schodziłem z gór do hali, wypatrywałem, czy jest już Hanka.

Przyjechała w pierwszym tygodniu lipca. Zobaczyłem ją w ogrodzie, pieliła grządki. Nie miałem pojęcia, czy mnie pamięta sprzed roku.

– Michał! Podobno pracujesz dla taty, super – okazało się, że dziewczyna nawet pamięta moje imię.

Spiekłem raka. Ale uznałem, że muszę wykorzystać daną mi szansę.

– No tak, pan Walenty dał mi pracę. Wiesz, ja lubię zwierzęta i świeże powietrze. Tylko trochę czasem się nudzę, bo ile można z owcami gadać. Może mnie odwiedzisz któregoś dnia?

Hanka odwiedziła mnie raz, drugi, trzeci

Prawda jest taka, że to bardziej ona mnie uwiodła niż ja ją. Ale kiedy się okazało, że jest w ciąży, jej tata nie chciał o tym słyszeć.

– Córkę mi zepsułeś, gnoju! A ja ci pracę dałem, dach nad głową! Wynocha!

Pan Walenty dał córce wybór. Albo zostaje w domu, albo idzie ze mną.

– Ale pamiętaj, że jak wybierzesz jego, nie masz tu po co wracać – krzyczał.

Hanka wybrała mnie.

– Jesteś pewna? Nie będziesz tęsknić za domem, za rodziną? – upewniałem się.

– Jestem pewna. Zresztą tata zmięknie, jak mu złość przejdzie. Będzie chciał poznać wnuka – przekonywała mnie.

Nie miała racji. Minęło dziesięć lat, a tacie Hanki złość jeszcze nie minęła. Pojechaliśmy do Rzeszowa. Zaraz po przyjeździe zadzwoniłem do rodziców.

– Tata mówi, że możecie przyjechać. Ale jak w ciągu miesiąca nie znajdziesz pracy, to będziecie musieli wyjechać. Taka jest jego decyzja – powiedziała mama.

Zacisnąłem zęby i przez rok stałem za ladą w tym sklepie z farbami. A potem przez kolejny, bo w niecały rok po Jasiu urodziła się Maja. Wytrzymałem trzy lata. Mama ciągle ciosała nam kołki na głowie, żebyśmy w końcu wzięli ślub. A ja miałem już dość pracy w sklepie i mieszkania z rodzicami.

Któregoś dnia zadzwonił jeden kolega z komuny. Hipisowanie dawno mu przeszło, pracował w firmie ojca.

– Wiesz, znajomy taty kupił ośrodek wypoczynkowy na Mazurach. I szuka kogoś, kto będzie go pilnował poza sezonem, a jak będę chciał, to i w sezonie jakaś praca się znajdzie. Pomyślałem o tobie.

Po krótkim namyśle zdecydowałem, że wyjeżdżamy. Mama płakała. Tata próbował przemówić mi do rozumu.

– Synu, masz rodzinę. Pora dorosnąć. Praca w sklepie jest nudna? Ale to praca, stała. Pieniądze, za które kupuje się jedzenie i ubrania. A nie znowu jakieś mrzonki.

Nie posłuchałem go

Zadzwoniłem do kumpla, potem do tego faceta. Właściciel zaprosił mnie na spotkanie. Paweł i jego żona Aniela okazali się normalnymi ludźmi. Bardzo spodobał się im pomysł, że chciałbym sprowadzić do ośrodka rodzinę.

– Kogoś takiego szukaliśmy. Rozmawiałem z kilkoma osobami, ale większość się wycofywała, gdy mówiłem, że szukam kogoś, kto będzie tu przebywał przez cały rok – przyznał się Paweł.

Dwa miesiące później przeprowadziliśmy się na Mazury. Na lato dostaliśmy mały domek pod lasem. Taki kempingowy, pamiętający czasy PRL–u. Była w nim kuchenka, łazienka i dwa małe pokoje. Luksusów nie było, ale jak odmalowałem ściany, Hanka poszyła firanki i obrusiki, wreszcie po raz pierwszy poczuliśmy, że jesteśmy u siebie.

Paweł na kawałku łąki pozwolił nam założyć warzywniak. Kiedy zbudowałem obok małą zagródkę i sprowadziłem do niej dwie kozy, najpierw kazał mi się ich natychmiast pozbyć. Ale kiedy się okazało, że zwierzęta to dla dzieciaków turystów spora atrakcja, pozwolił je zatrzymać.

W sezonie Hania pomagała w kuchni i przy sprzątaniu domków. Ja robiłem za ogrodnika, konserwatora i człowieka do wszystkiego. Jasiek ganiał po całym ośrodku. Maja za nim. Pod koniec tego pierwszego roku okazało się, że Hania znowu jest w ciąży.

Antek urodził się latem w szpitalu w Olsztynie. Na zimę przenieśliśmy się do budynku ze stołówką, bo nasz domek nie był przystosowany do mieszkania w nim zimą. Wielkie pomieszczenie dzieliłem na mniejsze prowizorycznymi ściankami. W pawilonie była łazienka i prysznic.

Hanka żartowała, że żadna milionerka nie ma takiej wielkiej kuchni jak ona. Zapuściliśmy korzenie. Dwa lata temu Jasiek poszedł do szkoły w okolicy. Rok po nim Maja. Mieszkańcy wsi wiedzieli, że nie chodzimy do kościoła i nie posyłamy dzieci na religię.

Mieli nas za dziwaków, ale nas zaakceptowali

Nasze stadko kóz przez lata się powiększyło. Hanka robiła z nich sery i sprzedawała turystom i sąsiadkom. Z czasem zaczęliśmy traktować ośrodek jak swój dom. Hanka wszędzie posadziła piękne kwiaty, choć nikt jej o to nie prosił.

Ja zbudowałem huśtawki i zjeżdżalnie, nie tylko dla swoich dzieci. Paweł i Alina rzadko bywali w ośrodku. Kierownicy zmieniali się co kilka sezonów. Dla stałych gości to ja i Hanka byliśmy prawdziwymi gospodarzami. Znaliśmy imiona ich dzieci, oni naszych. Hanka pamiętała, co kto lubi jeść i na co jest uczulony.

Ja pilnowałem, żeby na przyjazd Kolanowskich przed ich domkiem postawić dodatkową ławkę, a dla Januszczyków zarezerwować w porę ulubioną łódkę pana Jacka. Zaczęliśmy wierzyć, że ten ośrodek bez nas nie ma prawa funkcjonować. Dwa lata temu latem Paweł wpadł do ośrodka tylko raz. Sam.

– Alina jest chora. Ciężko. Walczy, ale… – nie dokończył zdania.

Jesienią okazało się, że nasza rodzina znowu się powiększy. Cieszyłem się, choć po raz pierwszy zaświtała mi w głowie myśl o tym, czy jestem w stanie zapewnić im byt teraz i w przyszłości. Zapomniałem o tych obawach, kiedy zobaczyłem Zosię. Miała burzę jasnych włosów, usta jak serduszko i cały czas się uśmiechała.

Byłem taki szczęśliwy. Paweł przyjechał do ośrodka w czerwcu. Po śmierci żony postarzał się o kilka lat. Był blady i wychudzony.

– Alina zmarła miesiąc temu. Nie potrafię bez niej żyć. A to miejsce tylko mi o niej przypomina. Na cały sezon mam już rezerwacje, ale jesienią sprzedaję ośrodek. Ale nie martw się, Michał. Sprzedam tylko komuś, kto zgodzi się, żebyście mogli tu zostać. A, gratuluję. Piękna dziewczynka.

Powtarzałem sobie, że będzie dobrze, że nie ma powodu, dla którego ktoś miałby się chcieć nas pozbyć. Ale zacząłem się martwić. Nie spałem w nocy. Próbowałem wymyślić plan B. Jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

– Michał, pozwól na chwilę – w sierpniu w ośrodku nieoczekiwanie zjawił się Paweł w towarzystwie jakiegoś ważniaka w garniturze. – To jest nowy właściciel ośrodka, poznajcie się.

Facet uścisnął mi rękę, uśmiechnął się. Zauważyłem, że ani razu w czasie krótkiej rozmowy nie spojrzał mi w oczy. Tydzień później w ośrodku pojawiła się ekipa architektów. Chodzili, mierzyli, robili zdjęcia. Także naszego domku. Zacząłem się bać. Dwa dni po zakończeniu sezonu przyjechał właściciel.

– Panie Michale. Mam plany co do tego miejsca. Wszystkie te stare domki muszą zniknąć. Zamiast nich postawimy luksusowe bungalowy. Nie jestem barbarzyńcą. Wiem, że pan ma rodzinę, że mieszkacie tu od lat. Tak więc przez tę zimę możecie tu jeszcze mieszkać, stołówkę zburzymy na końcu, dopiero w marcu. Do tego czasu musicie sobie coś znaleźć – oznajmił mi.

Nawet nie próbowałem dyskutować

Nie miałem pojęcia, czy Paweł naprawdę kazał kupcowi obiecać, że będziemy tu mogli zostać. A nawet jeśli, to co? Wiedziałem, że nic nie wskóram, choćbym nie widomo co robił. Dzieciaki poszły do szkoły. Na razie nic nie powiedziałem Hance. Nie chciałem jej martwić.

Gdy robotnicy zaczęli rozbierać domki, zapewniłem ją, że latem dostaniemy nowy i ładniejszy. Mijały miesiące, a ja nie miałem pojęcia, co dalej. W lutym moja mama ma urodziny. Zadzwoniłem do niej z życzeniami.

– Dzięki, synek, a co u was? Przejedźcie na Wielkanoc, przecież ja tej waszej najmłodszej to nawet jeszcze nie poznałam.

Bąknąłem, że nie mamy planów na święta, że bardzo bym chciał przyjechać.

– Michał, co jest? Przecież słyszę, że coś jest u was nie tak – mamy nigdy nie umiałem okłamać.

Powiedziałem jej prawdę.

– Nic się nie martw. Pakujcie się i przyjeżdżajcie. Tu jest twój dom. Chyba wiesz, że nie pozwolę, żeby moje wnuki wylądowały na ulicy.

– Ale tata….

– Tata pogada. Trudno, będziesz musiał znosić jego „a nie mówiłem”.

Tego wieczora powiedziałem prawdę Hance. Popłakała się.

– Ale co z dziećmi? Mamy je zabrać ze szkoły? Tak w połowie roku? Przecież oni tu mają przyjaciół, tu jest ich dom. Michał, przecież tak nie można…

Maja na wieść, że musimy wyjechać, wpadła w histerię. Janek powiedział, że zostaje i zamieszka u Krzysia. Antek nie bardzo wiedział, co się dzieje, ale też zaczął płakać. Uciekłem do kóz, żeby dzieci nie wiedziały, że też płaczę. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o nich.

W końcu zgodziła się je przechować przez jakiś czas kucharka z ośrodka. W dniu wyjazdu zniknął nagle Janek. Szukałem go dwie godziny. Schował się w hangarze z łodziami. Musiałem go zaciągnąć do auta na siłę. Rodzice przenieśli się na kanapę w salonie. Swoją sypialnię oddali dzieciom, my zamieszkaliśmy w moim starym pokoju.

Ojciec się do mnie nie odzywał

Janek wagarował, nie chciał się uczyć. Maja mówiła, że nikt jej w szkole nie lubi. Antek pobił kolegę w przedszkolu. Tylko Zosia do wszystkich promiennie się uśmiechała. Boże drogi, to były koszmarne miesiące.

Pod koniec wakacji Hanka powiedziała, że musi wyjechać na kilka dni. O nic nie pytałem, byłem pewien, że zamierza mnie zostawić. Ale wróciła.

– Byłam u taty. Bardzo się postarzał. Rok temu sprzedał owce, już nie miał siły się nimi zajmować. Wreszcie schował dumę do kieszeni i przyznał, że samotność mu dokucza. I że potrzebuje pomocy. Jeśli tylko się zgodzisz – możemy tam pojechać. Tak sobie pomyślałam, że może moglibyśmy otworzyć agroturystykę? Stodołę i stary dom na pokoje przerobić… Ja mam kawałek pola po mamie. Sąsiad zawsze chciał go kupić. Tam byliśmy jak gospodarze, na swoim też sobie poradzimy, czemu nie? I nasze kozy sprowadzimy, Maja się ucieszy. Co o tym myślisz?

Wiedziałem, że to dobry pomysł. I sam nie miałem lepszego, więc chyba w zasadzie jedyny sensowny pomysł. Ale jeśli się zgodzę, to będzie oznaczało, że jako głowa rodziny poniosłem porażkę. Co mam jednak zrobić? Chyba nie mam innego wyjścia.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA