„Żona się załamała, bo nie mogliśmy mieć dzieci. Wiedziałem, że muszę ją ratować, a pomóc może tylko jedna decyzja”

smutna para fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Widziałem, że dziewczynka zauroczyła Hanię. A i mnie na jej widok coś chwyciło za serce. To dziwne, ale nagle wszystkie nasze uprzedzenia związane z adopcją zniknęły. Bóg wysłuchał mojej prośby. Mała Joasia czekała na orzeczenie sądu zwalniające ją do adopcji”.
/ 24.09.2023 22:00
smutna para fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Przez wiele lat staraliśmy się z żoną o dziecko. Nie mieliśmy, niestety, szczęścia. Lekarze w końcu uznali, że moja żona jest bezpłodna. To był dla niej cios, bo nie wyobrażała sobie życia bez dziecka. Bez prawdziwej rodziny. Była coraz bardziej smutna i widziałem, jak ucieka z niej ta radość życia, która mnie do niej przyciągnęła. Ale cóż mogłem zrobić? Ktoś wspomniał o adopcji, ale oboje nie mieliśmy ochoty na wychowywanie obcego dziecka.

Światełko w tunelu

Od dołującej diagnozy lekarza minęło pięć lat. Tamtego dnia – pamiętam, było chłodne grudniowe niedzielne przedpołudnie – jechaliśmy samochodem na zakupy. W pewnej chwili złapałem gumę. Zjechałem na pobocze i zabrałem się za wymianę koła. Hania, moja żona, też wysiadła.

Kiedy skończyłem pracę, rozejrzałem się za żoną. Zobaczyłem ją – kucała przy ogrodzeniu z siatki. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć, czemu się tak przygląda, i poczułem szybsze bicie serca.
Po drugiej stronie siatki stała mała, może czteroletnia dziewczynka o wielkich niebieskich oczach. Właśnie podawała mojej żonie drewnianą laleczkę.

– To twoja zabawka? – usłyszałem cichy głos Hani. Była w nim całkiem nowa, nieznana mi nuta. Jakiegoś oczarowania, miękkiej czułości, tęsknoty. – Dajesz mi ją? Dziękuję.

Podszedłem i kucnąłem. Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie.

– To jest ogród domu dziecka – powiedziała cicho Hania. – Myślisz, że ona jest niczyja?

Palce żony przez siatkę dotykały paluszków dziewczynki w różowej rękawiczce.

– Nie wiem – odparłem. – Co nam szkodzi spytać.

Popatrzyliśmy na siebie. W oczach Hani zabłysły łzy. Pomyślałem: „Boże, spraw, by to dziecko było wolne do adopcji, bo moja żona nie przetrwa kolejnego zawodu”. Widziałem, że dziewczynka zauroczyła Hanię. A i mnie na jej widok coś chwyciło za serce. To dziwne, ale nagle wszystkie nasze uprzedzenia związane z adopcją zniknęły. Jakby nie było tematu.

Bóg wysłuchał mojej prośby. Mała Joasia czekała na orzeczenie sądu zwalniające ją do adopcji.

– Ktoś podrzucił ją cztery lata temu na próg naszego ośrodka – opowiedziała nam dyrektorka. – Bez dokumentów zrzeczenia się, bez niczego. Joasia miała jakieś dwa miesiące, była zadbana, dobrze odżywiona. Na takie dzieci czeka kolejka małżeństw, ale oczywiście są pewne procedury. Dopiero kilka miesięcy temu zakończono postępowanie. Nie znaleźli biologicznych rodziców dziecka. I sąd w ciągu tego miesiąca zakończy sprawę.

– Czyli możemy zacząć się o nią starać? – spytała Hania.

Mieliśmy córeczkę

I tak Asia kilka miesięcy później została naszą córeczką. Kiedy zabieraliśmy ją z domu dziecka, pani Ola, dyrektorka, otworzyła szufladę biurka i wyjęła z niej fragment zdjęcia. Widać było na nim niemowlę zawinięte w różowy kocyk.

– To zdjęcie miała wsunięte w śpioszki – wyjaśniła pani Ola.

– Być może na drugiej połówce widniała jej matka – zasugerowała moja żona.

– Być może – zgodziłem się. – Ale pewnie się tego nie dowiemy.

Wziąłem zdjęcie i odruchowo odwróciłem je na drugą stronę. Zobaczyłem zapisane zielonym długopisem fragmenty słów ułożone jedno nad drugim: „cie”, „am”, „źć” i „a”. Reszta znajdowała się na tej drugiej, większej części.

Joasia okazała się cudownym dzieckiem, choć może trochę za cichym i za spokojnym. Przynajmniej tak uważała siostra Hani, matka trzech rozwrzeszczanych chłopców. Nas to nie martwiło. Asia przeszła wszystkie badania psychologiczne na piątkę. Po prostu taki miała temperament. 

Miałem dla nas plan

Następnego lata wykupiłem miesięczny pobyt nad morzem. Na początku lipca zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy. W połowie drogi zatrzymaliśmy się w niewielkim miasteczku na obiad. Potem przeszliśmy się po zadbanym rynku pełnym kwiatów i drzew. Po czystych uliczkach, pełnych świeżo odmalowanych niskich domów. Było cicho, spokojnie…

Dowiedziałem się, że miasteczku jest szkoła zbiorcza. A nawet spisałem telefon do właściciela niewielkiego domku z ogrodem, przed którym stała tablica „na sprzedaż”. Nie mówiłem o tym Hani, ale ta myśl wciąż krążyła we mnie.

Dwa tygodnie po powrocie do domu zwierzyłem się żonie z moich wątpliwości.

– Rozmawiałem z dyrektorem szkoły. Ucieszył się, gdy powiedziałem, że jestem nauczycielem polskiego, a ty anglistką. Potrzebują takich. I rozmawiałem z właścicielem domu na sprzedaż. Sprawdziłem, że jak sprzedamy nasze mieszkanie, to starczy na tamten dom i jeszcze na remont zostanie.

– I Asia będzie miała swój cudowny dom – dodała Hania.

– Ty też – odparłem. – A poza tym, ja sam mam już dość mieszkania w wielkim mieście. Już jestem na to stary.

Przeprowadziliśmy się w połowie października. Jeszcze nie sprzedaliśmy naszego mieszkania, ale właściciel domu pozwolił nam w nim zamieszkać, szczęśliwy, że trafili się kupcy.

Oboje zaczęliśmy pracę w szkole, a Asia poszła do przedszkola. Patrzyliśmy na nasze dziecko z niedowierzaniem – była ożywiona, podekscytowana, jakby oczekiwała czegoś wspaniałego, co się tu wydarzy.

Kolejna lekcja od życia

Szybko polubiłem swoją szkołę. Dzieciaki różniły się od tych z miasta. Były bardziej uważne, pilne, jakby przeczuwały, że dzięki wykształceniu będą mogły się wyrwać w wielki świat. Zwłaszcza te z tutejszego domu dziecka bardziej przykładały się do nauki.

Prowadziłem lekcje we wszystkich oddziałach szkoły zbiorczej – podstawówce, gimnazjum i liceum. Pewnego dnia, na początku stycznia, poprosiłem dzieci z drugiej klasy podstawówki, żeby przyniosły na lekcję najwartościowsze dla nich pamiątki. Chciałem im w ten sposób unaocznić, że nasza pamięć o przeszłych wydarzeniach jest swoistym spoiwem, które łączy nas z innymi ludźmi i miejscem, w którym przyszło nam żyć. Na kolejnej lekcji dzieci wyłożyły na ławki to, co przyniosły. Była wśród nich buteleczka z piaskiem znad Bałtyku, jakiś kamyk z Grecji, figurka uśmiechniętego górala oraz inne drobiazgi.

Moja uwagę zwróciło jednak zdjęcie. Kiedy je zobaczyłem, serce mocniej mi zabiło. Było niekompletne, jakby ktoś oderwał prawą, mniejszą część. Na fotografii zobaczyłem mniej więcej dwuletniego chłopczyka, który siedział na trawie i trzymał na kolanach niemowlę w różowym kocyku. To znaczy widać było tylko część kocyka, bo reszta była urwana. Odwróciłem zdjęcie. Jak przypuszczałem, na odwrocie długopisem zapisano: ”To zdję”, „pomoże w”, „się odnale”, „Mam”.

Do kompletu trafił nam się syn

Spojrzałem na chłopca, który przyniósł fotografię. Wiedziałem, że Krzyś jest jednym z wychowanków domu dziecka.

– Mogę pożyczyć? Jutro oddam i będę pilnował jak własnego oka. Przysięgam – uniosłem palce.

Krzyś niechętnie, ale się zgodził. W domu połączyliśmy fragmenty.

Tekst brzmiał: „To zdjęcie pomoże wam się odnaleźć. Mama”.

Tego samego dnia skontaktowałem się z dyrektorem domu dziecka i opowiedziałem naszą historię. Okazało się, że Krzyś został podrzucony do tej placówki, gdy miał dwa lata. Nigdy nie odnaleziono jego biologicznych rodziców.

Krzyś i Joasia przeszli badania krwi. Nikt się nie zdziwił, gdy wyszło, że są rodzeństwem. Oczywiście adoptowaliśmy chłopca.

W tym całym ciągu nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności najbardziej zdumiewające było pierwsze spotkanie siostry i brata. Kiedy Krzyś wszedł do pokoju, Asia popatrzyła na niego i się uśmiechnęła. A potem po prostu podeszli do siebie i wzięli się za ręce. Długo na siebie patrzyli. Aż wreszcie się do siebie przytulili.

Jak tych dwoje się rozpoznało, nie wiem. I bardzo chciałbym kiedyś dowiedzieć się, co sprawiło, że ich mama musiała je oddać. Bo na pewno kochała swoje dzieci.

Czytaj także: „Od Joanny zależała moja przyszłość, ale nie pozwolę, żeby mnie gnębiła. Niedługo sama opluje się własnym jadem”
„Na cmentarzu moją mamę spotkało nieszczęście. Nie mogłam uwierzyć, kto przyszedł z jej pomocą”
„Prawie pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę mamą, ale los miał dla mnie inny scenariusz. Nie byłam na to gotowa”

Redakcja poleca

REKLAMA