„Na cmentarzu moją mamę spotkało nieszczęście. Nie mogłam uwierzyć, kto przyszedł z jej pomocą”

zadowolona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Na widok mamy siedzącej na krawężniku na prawie pustym cmentarnym parkingu złość przeszła mi jak ręką odjął. Wyglądała zabawnie, jej jednak nie było do śmiechu”.
/ 19.09.2023 07:15
zadowolona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Zawsze chciałam wierzyć, że dobre uczynki i przysługi są jak bumerang: prędzej czy później wrócą do człowieka… Niestety, ta teoria długo się nie sprawdzała.

Myślałam, że dobro wraca

Zagubione komórki nigdy się nie znajdowały, choć gdy sama kiedyś znalazłam przed domem elegancki nowy telefon, to porozwieszałam kartki na całym osiedlu („To nowy aparat żony, pożyczyłem go na chwilę. Gdyby się dowiedziała, to spałbym dziś na wycieraczce” – dziękował uszczęśliwiony sąsiad z podwórka). Zaginione dokumenty nigdy nie przychodziły pocztą, choć sama odesłałam kilka dowodów i praw jazdy ich nieuważnym właścicielom.

Zostawiona w sklepie karta kredytowa nie dość, że przepadła, to zanim ją zastrzegłam, ktoś zdążył kupić sobie na mój koszt drogie perfumy… Nie pomogło, że pół roku wcześniej biegałam po berlińskim dworcu z czyjąś wyjętą z biletomatu kartą, szukając oddziału banku, który ją wydał (w końcu zostawiłam kartę u dyżurnego ruchu, bo inaczej spóźniłabym się na pociąg). I te tysiące przepuszczonych w korku kierowców! Na nic, ilekroć utknę na ślepym pasie, nie trafia się nikt, kto się zlituje…

Aż nagle, w taki zwykły lipcowy dzień, który zapowiadał się całkiem zwyczajnie, jeden bumerang wrócił. I to bardzo dosłownie. Historia zaczęła się rok temu. Agnieszka, koleżanka z W., przywiozła swoją córkę na koncert na Stadionie Narodowym. Julka miała wtedy 13 lat, na koncercie bawiła się ze znajomymi. Miałyśmy ją odebrać sprzed wejścia, przy którym po południu zostawiła ją Agnieszka. Na szczęście od razu umówiły się w konkretnym miejscu.

Dziś na koncertach telefon to rzecz nieodzowna: trzeba robić zdjęcia, nagrywać filmy, a wszystko od razu wrzucać na Facebooka i Instagram. A że wszyscy robią to naraz – sieć jest przeciążona, wszystko trwa trzy razy dłużej i baterie w telefonach padają jak muchy. No i rozładował się też telefon Julki.

Zadzwoniła po nas od koleżanki. Gdy dotarłyśmy taksówką na miejsce – Julki oczywiście nie było tam, gdzie być miała. Taksówkarz nie chciał czekać, bo wysadził nas na zakazie parkowania. Zwolniłyśmy go więc i zaczęłyśmy poszukiwania. Agnieszka została na miejscu, ja ruszyłam w rundę dookoła stadionu. Gdzieś w połowie dystansu dostałam telefon, że Julka już się znalazła. Wróciłam, zamówiłyśmy kolejną taksówkę.

Nie mogłyśmy go tak zostawić

Błonia wokół stadionu mocno opustoszały. W pewnej chwili podszedł do nas młody chłopak. Na oko – w wieku Julki. Lekko zawstydzony zapytał, czy mógłby pożyczyć od nas telefon, bo jego aparat rozładował się w czasie koncertu.

– No popatrz, co za pech, tak jak mój – zachichotała Julka.

– Muszę zadzwonić do rodziców, bo zapomniałem kluczy od domu, a oni są u znajomych na imprezie – ciągnął chłopak. – Na dodatek w tym tłumie zgubiłem się z kolegą, którego brat miał nas odwieźć swoim samochodem. No i jestem w kropce…

Głupia sytuacja. Nigdzie w zasięgu wzroku nie widać nikogo. Z jednej strony – nikt nie pomoże, jak chłopak okaże się złodziejem. Z drugiej – gdyby chciał nas okraść, pewnie nie byłby sam. Chłopak wyglądał sympatycznie. Wzbudzał zaufanie. I chyba naprawdę nie wiedział, co robić. Po krótkiej wzrokowej konsultacji z Agnieszką decyduję:

– Nie ma sprawy. Dzwoń.

Chłopak oddycha z ulgą. Dzwoni, stojąc tuż przy nas, w zasadzie słyszymy nawet, co mówi jego mama:

– Może po ciebie przyjedziemy? Tylko to potrwa. Ale zostaniesz tam sam… – kobieta jest wyraźnie zaniepokojona.

W tym czasie podjeżdża nasza taksówka. Patrzę na Agnieszkę i widzę, że obie znowu myślimy o tym samym.

– Gdzie mieszkasz? Powiedz mamie, że cię gdzieś podrzucimy – proponuję.

– Ale ja mieszkam na Bielanach, daleko.

– To chociaż do metra, mamy po drodze.

– Ojej, wspaniale. Odbierzemy cię ze stacji. Podziękuj tym miłym paniom! – słychać w słuchawce głos mamy.

Chłopaka wysadzamy przy stacji Centrum. Gdy znika na schodach, piszę do jego mamy SMS-a: „Syn dostarczony do metra bezpiecznie. Pozdrawiam. Ania”. Po chwili dostaję odpowiedź: „Bardzo dziękuje za zaopiekowanie się Tomkiem. Straszna z niego gapa. Ale to wspaniale, że można liczyć na innych. Pozdrawiam. Beata”. Do tego momentu cała przygoda to tylko przyjemna anegdotka, jedna z tych, które opowiada się znajomym na spotkaniach.

Na tym się nie skończyło

Tymczasem historyjka ma drugi rozdział. Mniej więcej rok po przygodzie przed stadionem, w lipcowy poranek na wyświetlaczu mojej komórki pojawił się obcy „podejrzany” numer. Na szczęście odebrałam, bo zazwyczaj takie połączenie oznacza pracownika call center, który chce mi sprzedać ubezpieczenie albo zaoferować człowiekowi kolejną zbędną kartę kredytową. W słuchawce usłyszałam jednak głos… mojej mamy!

– Cześć, Aniu, nie denerwuj się, nic się nie stało. Tylko zatrzasnęłam kluczyki w samochodzie. Na parkingu przed cmentarzem, razem z całą torebką, z telefonem, portfelem. Pewna miła pani pozwoliła mi zadzwonić ze swojego telefonu. Drugie kluczyki są u mnie w domu, w szafce pod telewizorem.

Trochę byłam zła, miałam mnóstwo roboty, a wycieczka najpierw do mamy do domu, potem na cmentarz i z powrotem do pracy – to nawet w wakacje i nie w godzinach szczytu zmarnowane dwie godziny.

Jednak pojechałam. W myślach już przygotowywałam reprymendę: „No naprawdę musiałaś się nieźle postarać! Zatrzasnąć kluczyki w twoim samochodzie to naprawdę sztuka! Nie masz centralnego zamka, żadnych automatów, które same zamykają drzwi! Czasem trzeba, kobieto, myśleć!”.
Na widok mamy siedzącej na krawężniku na prawie pustym cmentarnym parkingu złość przeszła mi jak ręką odjął. Wyglądała zabawnie, jej jednak nie było do śmiechu.

Mocno zdenerwowana zalała mnie potokiem słów… Zrozumiałam, że kluczyki zatrzasnęła w bagażniku, kiedy wyjmowała z niego szczotkę. Przednie drzwi już zamknęła. Myślała, że torebkę schowała do koszyka, tymczasem ta została na przednim siedzeniu. A bagażnik, niestety, się zatrzaskuje. Poszła po pomoc do sprzedawczyni z jedynej czynnej tego dnia budki z kwiatami.

– A ta zołza… nigdy nic już u niej nie kupię… Powiedziała, że nie ma telefonu i że nie pomoże! – krzyknęła mama. – Na szczęście z fiata, który akurat wjechał na parking, wysiadła miła pani i pożyczyła mi telefon.

To był przypadek

Otworzyłam bagażnik zapasowym kluczykiem. Komplet mamy rzeczywiście był w bagażniku. Wszystko dobrze się skończyło, nawet z mamy zeszły w końcu emocje i sama zaczęła się śmiać z tej przygody. Gdy się rozstawałyśmy, obiecałam, że napiszę do pani z fiata SMS-a z podziękowaniami.

– Napisz, jakie to wspaniałe, że są jeszcze uczynni ludzie – pouczyła mnie mama.

Napisałam mniej górnolotnie: „Mama uratowana, bardzo dziękuję Pani za pomoc”. W najlepszym razie spodziewałam się miłej odpowiedzi typu: „Ależ to drobiazg, zwykły ludzki gest”. Tymczasem po chwili zadzwonił mój telefon. Poznałam numer pani z fiata. Nie wypadało nie odebrać.

– No, co za zbieg okoliczności, sama nie mogę w to uwierzyć! – usłyszałam. – Gdy zobaczyłam SMS-a od pani, okazało się, że ten numer mam już zapisany w telefonie. Jako „Pani ze stadionu”. Może pani pamięta. Jakiś rok temu pomogła pani mojemu synowi…

Oczywiście, że pamiętałam. I zrozumiałam, że jeden bumerang wreszcie do mnie wrócił. Tydzień po wycieczce na cmentarz dostałam SMS-a z numeru zapisanego jako Miła Pani z fiata: „Najlepsze życzenia imieninowe!”. Łatwizna. Moje imieniny są raz w roku. Miła pani z fiata dostanie życzenia od pani ze stadionu kilka razy. W końcu trafię. Beaty jest chyba ze trzy razy w roku.

Czytaj także:
„Sztuczne rzęsy na dywanie były dowodem, że chłopak mnie zdradza. Uknułam plan, jak go przyłapać na gorącym uczynku”
„Mąż miał być w delegacji, a widziałam go na mieście z jakąś blondyną. Postanowiłam przyłapać łajdaka na gorącym uczynku”
„Byłam pewna, że mąż zdradza mnie z moją siostrą. Chciałam przyłapać ich na gorącym uczynku, a odkryłam coś gorszego”

Redakcja poleca

REKLAMA