Zachowanie Joanny wydało mi się niepokojące, czułam, że dzieje się coś złego. Zawsze taka miła, serdeczna, przyjaźnie do mnie nastawiona, tego dnia milczała jak grób, a jej myśli błądziły gdzieś bardzo daleko. Siedziałyśmy obok siebie w samochodzie, ale rozdzielała nas rzeka obcości. Może to nie ma związku ze mną – mówiłam sobie. – Każdy ma prawo do złego dnia. Pokłóciła się z mężem, córką, nie lubi dzisiejszej pogody, źle się czuje – każda przyczyna możliwa. Trzeba to przeczekać, nie przejmować się.
Prawie nic nie umiałam
Kilka tygodni wcześniej przyjęła mnie do pracy, co potraktowałam jak cud. Mam już swoje lata, jestem tuż po 40-stce, a większość z nich spędziłam jako wzorowa pani domu, więc poszukiwanie zajęcia, które przyniosłoby mi jakiś dochód, nie mówiąc o odrobinie satysfakcji, traktowałam jako próbę sił. Miałam świadomość, że lekko nie będzie, że być może w ogóle się nie uda.
Urodziłam pierwsze dziecko mając dwadzieścia lat, potem jeszcze dwoje w kilkuletnich odstępach, nigdy nie miałam czasu na zdobycie jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych – jeśli nie liczyć prowadzenia domu i wychowywania dzieciaków, ale kto by to traktował jako „kwalifikacje”?
Mąż zarabiał na tyle dobrze, że o domowe finanse martwić się nie musiałam. Dopiero kiedy odszedł… Szkoda gadać. Niby dostaję alimenty na dzieci, z głodu nie umrę, ale wolałabym być w pełni samodzielna.
Jakaś robota była mi absolutnie potrzebna, chociażby dla zdrowia psychicznego. Wszystko jedno jaka, najchętniej w sklepie albo jakimś biurze, między ludźmi, coś spokojnego i w miarę lekkiego, a jednocześnie pozwalającego zapomnieć o dojmującej samotności. Mogłabym nawet sprzątać – myślałam smutno pogodzona – w tym akurat naprawdę jestem dobra, mój dom zawsze lśnił czystością.
Mąż niczego nie doceniał
– Fajnie tak siedzieć, oglądać seriale i nic nie robić, podczas gdy ja wypruwam sobie żyły – tę przyśpiewkę słyszałam całe życie od męża.
Bogdan należał do tych męczenników rodziny, którzy nie tylko ją utrzymują i „mają wszystko na głowie”, ale też nie potrafią dostrzec trudu kogokolwiek innego. Po prostu nie widzą niczego, co sięga poza czubek ich własnego nosa. Kiedy czekałam na niego z obiadem i dąsałam się, że tak późno wraca, urządzał awantury.
– Czy ty sobie wyobrażasz, że pieniądze same przychodzą pod nasz adres? Maszerują do banku, by wskoczyć na nasze konto? Pchają nam się do rąk? Otóż nie! Muszę je dla nas wywalczyć. Ja i tylko ja jeden.
– Rozumiem, kochanie, ale jest dwudziesta pierwsza. Nie powiesz mi, że do tej pory siedziałeś w pracy.
– Właśnie tak, pracowałem, w przeciwieństwie do bandy leni, którą jesteście. Jaka matka, taka córka, ale i synkowie nie spadli daleko od jabłoni. Tylko ja jeden… I tak dalej na tę samą nutę.
Czy dokuczały mu wyrzuty sumienia? Myślę, że tylko wielka wściekłość mogła je zagłuszyć, emocje rodzące agresywne słowa i oskarżenia, które natychmiast głęboko wierzył, nawet jeśli były piramidalną bzdurą.
Od lat miał kochankę
Sądząc po tym, co wygadywał, naprawdę w nie wierzył. Tymczasem wyszło na jaw, że miał kochankę. Helena była obecna w jego życiu od wielu lat. W niewidoczny i milczący sposób towarzyszyła narodzinom naszych kolejnych dzieci. Jej zemsta za to, że w ogóle przychodziły na świat, polegała na tym, że prawie nie oglądały ojca. Tyrał na swoją powiększającą się i coraz bardziej wymagającą rodzinę. Na tę zgraję niewdzięcznych nierobów z leniwą żoną na czele.
Jakim wytchnieniem musiał być ów odpoczynek wojownika w ramionach Heleny, takiej tolerancyjnej, wyrozumiałej, nie czekającej ze stygnącym obiadem i wieściami o dwójach przynoszonych ze szkoły. Już raczej w koronkowej bieliźnie dla swojego gorącego i romantycznego kochanka.
Wydostałam się z tego małżeństwa, wywalczyłam alimenty i wydobrzałam psychicznie. Starałam się wierzyć, że nie spędzę całej reszty życia tak jak dotychczas, w czterech ścianach, że na pewno gdzieś się w końcu zaczepię. Nie szło jak z płatka, przeżyłam kilka upokorzeń związanych z wiekiem i wyglądem, totalnych załamań, chwil pesymizmu.
Ona dała mi szansę
Kiedy więc trafiłam na ogłoszenie Joanny i zadzwoniłam do niej, a nasza pierwsza rozmowa wypadła sympatycznie, byłam w siódmym niebie. Sprawiła na mnie wrażenie osoby poukładanej, spokojnej i bardzo konkretnej. Wiek nieokreślony, ale wyglądała na około 50 lat. Miała długie włosy spięte w kok, twarz o regularnych ładnych rysach, niekrzykliwe ubranie i cichy, ale stanowczy sposób mówienia – wszystko to bardzo mi się spodobało.
Joanna rozprowadzała kosmetyki pewnej znanej firmy, a ja zostałam jej asystentką – umawiałam przez telefon spotkania, sprawdzałam pocztę, odpowiadałam na pisma, listy, zgłoszenia, jeździłam razem z nią do klientów. Praca marzenie dla osoby tak zdesperowanej jak ja.
Od pierwszego dnia Joanna dużo mi o sobie opowiadała. Najwyraźniej potrzebowała kogoś, komu mogłaby się zwierzyć. To chyba dlatego przede wszystkim szukała współpracowniczki.
Stałam się jej powiernicą
Jej rodzina pękła w momencie, gdy mąż dostał udaru. Co prawda, odzyskał sprawność, ale jedynie w ograniczonej części. Znalazł się w takiej dziwnej: był na rencie, nie mógł pracować w swoim zawodzie, a jednocześnie bardzo brakowało mu zajęcia. Nie wiedział, co ze sobą zrobić i cierpiał na depresję.
Joanna starała się go wspierać, ale po kilku latach brakowało jej już sił i wytrwałości. Irytowały ją jego nieustanne telefony, pytania, prośby, wymagania, próby nieustannego uczestniczenia w jej życiu, „podpięcia się” pod nie. Wyczułam, że trzyma ją przy nim poczucie obowiązku i zwykła litość. To wychodziło na każdym kroku, ona sama nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Zorientowałam się, że w jej życiu był ktoś drugi, nigdy nie powiedziała o tym wprost, ale mogłam domyślić się z niektórych telefonów, ucinanych szybko albo w ogóle nieodbieranych, jej widocznego zakłopotania, skrępowania. Najwyraźniej Joanna nie doszła jeszcze do etapu, w którym mogłaby o tym mówić wprost, i dobrze, bo nie należałam do najlepszych adresatek.
Córka Joanny zdążyła już wyjść za mąż i urodzić dziecko. Zdaniem matki to była jej wychowawcza porażka. Cena, którą dziewczyna płaciła za chorobę ojca i związany z tym dramat.
Zaczęła na wszystko narzekać
Tamtego dnia pierwszy raz solidnie mnie ochrzaniła. Dotychczas wierzyłam, że jest zadowolona z mojej pomocy, dała mi to wyraźnie odczuć. I nagle – prawdziwy wybuch niezadowolenia i frustracji.
Coś zgubiłam, czegoś nie dopilnowałam, zlekceważyłam jej polecenie. Miałam ochotę spytać, co naprawdę się stało, ale nie śmiałam. Byłam przecież wyłącznie powiernicą. Bałam się wyskoczyć z tej pozycji. W gruncie rzeczy tak mało o Joannie wiedziałam. Tylko tyle, ile sama mi powiedziała, nie licząc tego, co zobaczyłam, ale to dotyczyło pracy.
– Na początku bardziej się starałaś, wiesz? I byłam z ciebie naprawdę zadowolona. Ale teraz zaczęłaś odpuszczać… Czy poczułaś się taka pewna siebie?
– Niczego nie odpuszczam. Jeśli coś zrobiłam nie tak, przepraszam. Wiesz, że to dla mnie początek, trochę się jeszcze gubię.
– Pracujesz już dwa miesiące! Gdybyś była bardziej bystra, wszystko byś już ogarnęła, bez przesady, to nie jest wielka filozofia.
– Jestem bystra, po prostu…
– Po prostu nie jesteś. Traktuj to jako pierwsze poważne ostrzeżenie.
Zamurowało mnie. Do końca dnia prawie się do siebie nie odzywałyśmy.
– Nie obrażaj się – powiedziała wreszcie.
– Oczywiście, rozumiem, przepraszam. Nie jestem obrażona. Masz prawo wytykać mi błędy, jesteś moją szefową.
– Wolałabym więcej tego nie robić. Pilnuj się! – warknęła.
Nic jej nie pasowało
Pilnowałam, ale Joanna i tak była nieustannie ze mnie niezadowolona.
Zwierzeń było już dużo mniej, a historie dotyczyły niemal wyłącznie prześladowań ze strony świata.
– Wczoraj w sklepie kobieta sypie mi jakieś zielone śliwki, a kiedy domagam się innych, jeszcze na mnie wrzeszczy. Wyobrażasz sobie taką bezczelność?
Mogłam sobie wyobrazić, każdemu się zdarza.
– Tej knajpy nie znoszę – przejeżdżałyśmy obok znanej w naszym mieście restauracji – sami złodzieje, tyle razy oszukali mnie na rachunku. – A ta klientka, do której jedziemy… Uważaj na nią. Lubi się pieklić o byle co, wielka pani. Jej syn jest gejem, jak to oni siebie nazywają. To ze wstydu tak się zachowuje. Wie, że wszyscy wiedzą.
Szczerze mówiąc, wolałam Joannę z fazy zwierzeń głęboko osobistych. Dziwne, że nie dostrzegłam wcześniej tego, co zaczynało właśnie wyłazić na wierzch. Może faktycznie nie byłam zbyt bystra.
Teraz już wyraźnie czułam, że Joanna kiedy mówi o swojej rodzinie, też pełna jest jadu. Że w jakimś sensie nienawidzi swojego kalekiego męża i równie kalekiej, choć tylko psychicznie, córki.
Chciałam uciekać
Nie miałam wątpliwości – to się nie może skończyć dobrze. Chrzanić pieniądze, chrzanić pozornie dobry układ. I tak już się rozwala. Nie pozwolę, żeby ta toksyczna baba mnie gnębiła.
Mimo wszystko trwałam jeszcze, zawieszona między zwykłym niesmakiem, a nadzieją, że może się mylę, że to chwilowy spadek formy. Joanna wydawała się przecież taką miłą kobietą. Ależ byłam naiwna.
– Wobec dzisiejszej klientki musisz być specjalnie uprzejma. Dawno jej nie widziałam, bo siedziała za granicą. Mają dom w Hiszpanii, ale jak jest w Polsce, kupuje masy kosmetyków.
Podjechałyśmy pod jednorodzinny wielki dom otoczony ogrodem. Weszłyśmy do środka – wyrafinowane wnętrze, nad którym pracował pewnie zdolny designer. Naprzeciw nas, w jedwabnym szlafroczku, ale mocno wymalowana, stała Helena, kochanka, a dzisiaj już żona mojego byłego. Zdębiałam i poczułam się upokorzona.
To było za dużo
Mimo wieku była wciąż piękna, z długimi jasnymi włosami, twarzą zadziwiająco gładką, pełnymi czerwonymi ustami. Poczułam silny ucisk w klatce piersiowej, zatrzymałam się na chwilę, a następnie odwróciłam się na pięcie i bez słowa wyszłam. Oparłam się o karoserię samochodu Joanny i czekałam na nią, czując na sobie ich spojrzenia.
Obserwowały mnie przez okno, mogłabym się założyć. Chciałam odejść, uciec, ale zabrakło mi sił. Trudno, niech Joanna robi, co chce, niech mnie opieprzy, zwyzywa, nawet wyrzuci. Było mi wszystko jedno.
– No nie, Teresa, nie wyobrażasz sobie chyba, że po tym, co zrobiłaś, mogłybyśmy dalej razem pracować.
Wyobrażałam sobie – jeszcze.
– Słuchaj, ja ci to wszystko wytłumaczę.
– Nie musisz, moja droga, dowiedziałam się od pani Heleny…
– Więc skoro się dowiedziałaś, to jak możesz chcieć mnie wyrzucić? Nie rozumiesz, co przez nią przeżyłam? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
– Nie, Teresa, nieprawda. Ja nie szukałam przyjaciółki, tylko asystentki. Profesjonalnej asystentki, na której zawsze będę mogła polegać.
– Ale przecież…
– Zawiodłam się na tobie, Tereso, i to bardzo. Gdzie cię podrzucić? Czy chcesz od razu wysiąść?
– Wiesz co, zwalniam się – mam cię dosyć, jesteś tak toksyczna, że niedługo sama oplujesz się własnym jadem.
Nabrałam odwagi
Od tego dnia minęło kilka miesięcy i jestem szczęśliwa. Wreszcie stanęłam na nogi. Znalazłam fajną pracę w biurze pośrednictwa nieruchomościami. Naturalnie wiele się muszę nauczyć, przede mną długa droga, ale kręci mnie to. Jestem otwarta na wyzwania, coraz bardziej odważna i ufna w swoje siły. Pracuję z przemiłymi dziewczynami w różnym wieku. Lubimy się, a moja szefowa wyraźnie mnie wspiera.
Epizod z Joanną wciąż przyprawia mnie o ciarki na plecach. Boję się, że kiedyś ją spotkam razem z jej najlepszą klientką Heleną i aura, którą panie wytworzą, zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Żal mi tylko męża Joanny. Chętnie bym go poznała. Może mielibyśmy, o czym porozmawiać, może nawet zaprzyjaźnilibyśmy się serdecznie. A może ten człowiek już jest zatruty jadem Joanny.
Czytaj także: „Miałam być damą z bogatego domu, a nie szlajać się po trybunach. Tylko to właśnie tam zaczęłam prywatny mecz o miłość” „Były mąż koleżanki to tchórz. Syna odwiedzał z łaską, a gdy potrzebna była pomoc, po prostu zwiał”
„Rodzeństwo nie podało mamie szklanki wody na starość, a dziś chcą oskubać mnie ze spadku. Po moim trupie”