O tym, że nie będę mogła mieć dzieci, słyszałam dziesiątki razy od różnych ginekologów. Po operacji, którą przeszłam jeszcze w liceum, szanse na zostanie mamą były znikome.
Mąż wierzył bardziej niż ja
– Pani Asiu, ja rozumiem, że pani jest młodą kobietą i marzy pani o rodzinie, ale warto, żeby rozważyła pani inne metody.
– Jakie? In vitro?
– Raczej adopcję – powiedział mi jeden z lekarzy i zupełnie się załamałam.
To był bardzo trudny temat nie tylko dla mnie, ale i dla mojego męża.
– To jakiś konował, nie lekarz. Co on tam wie! Teraz jest mnóstwo metod, które pomagają kobietom zajść w ciążę. Na pewno nam się uda, zobaczysz! – zapewniał mnie Krystian, ale ja w to nie wierzyłam.
Tyle razy słyszałam już, że mogę pożegnać się z marzeniem o dziecku, że chyba w pewnym stopniu pogodziłam się z tą myślą. Krystian także wiedział o moich problemach zdrowotnych i jeszcze przed ślubem ostrzegałam go, że możemy nie doczekać się potomstwa.
A jednak cud
On jednak był optymistą. Za jego namową kilka razy przeszłam terapię hormonalną. Początkowo efekty były takie, jak przypuszczałam, czyli żadne, ale po roku stał się cud! Lekarz zrobił mi usg i…
– Niesamowite! Jest! Jest pani w ciąży!
Krystian nie mógł opanować wzruszenia i się popłakał, ja z trudem łapałam oddech. Nie mogłam uwierzyć, że to nie sen. Że to się dzieje naprawdę! Oczywiście była to ciąża wysokiego ryzyka i niemal od razu poszłam na zwolnienie. Większość ciąży przeleżałam.
Przytyłam dwadzieścia dziewięć kilo. Czułam się i wyglądałam potwornie. Widok ładnych zdjęć pań z brzuszkiem nawet już mnie nie wzruszał, bo moja wymarzona ciąża okazała się tak trudnym czasem, że pod koniec modliłam się już, tylko by to się skończyło.
Byłam wykończona, ociężała i przede wszystkim chciałam już bardzo poznać moją córeńkę. Kiedy, ze względu na wskazania zdrowotne, wyznaczono termin cesarskiego cięcia, odliczałam dni. Nasza córeczka miała urodzić się drugiego stycznia! Sam początek roku!
Pamiętam do dziś chwilę, gdy pierwszy raz wzięłam na ręce Oliwkę. Była taka maleńka i śliczna! Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Wiedziałam, że będziemy nie tylko mamą i córeczką, ale też najlepszymi przyjaciółkami. Kochałam ją ponad wszystko na świecie.
W naszym trzypokojowym mieszkanku urządziliśmy jej piękny pokoik, ale i tak zwykle spała u nas, bo w nocy karmiłam ją piersią.
Była naszym oczkiem w głowie i największą miłością. Chodziłyśmy na krótkie spacery, bo była zima, ale chciałam, żeby mała nabrała odporności i dobrze się rozwijała.
Bałam się ją zostawić
Kiedy pierwszy raz zostawiliśmy ją na dłużej, miała zaledwie dwa miesiące. To były walentynki i moja mama zaoferowała się, że zostanie z małą, żebyśmy mogli z Krystianem chwilę pobyć sami.
Pojechaliśmy do Krakowa. Byliśmy w restauracji i na lodach, ale przez cały dzień myślami powracaliśmy do domu, gdzie została Oliwka.
Wytrzymałam bez Oliwki ledwie pół dnia.
– Wracajmy już – powiedziałam w końcu po deserze, bo już się nie mogłam doczekać.
Poza tym moje piersi były tak pełne mleka, że miałam wrażenie, że za chwilę wybuchną. Zebraliśmy się więc i pojechaliśmy.
Mała nawet nie zauważyła, że mnie nie było. Mama podawała jej moje mleko z butelki, więc była najedzona i wyspana. Na nasz widok radośnie zamachała rączkami i nóżkami.
Nie wierzyłam w to, co usłyszałam
Wszystko w naszym życiu zaczęło układać się idealnie i nie mogłam się wprost tym nacieszyć. Dwa tygodnie później poczułam się jednak nie najlepiej.
– Co się dzieje? Czemu jesteś taka blada? – zapytał Krystian.
– Niedobrze mi.
– Chyba zjadłaś coś nieświeżego.
– Żartujesz? Przecież karmię piersią! Dbam o to, co jem.
Złe samopoczucie mnie nie opuszczało. Czułam się coraz gorzej, a na domiar złego zaczęłam mieć dziwne plamienie.
– Idę do ginekologa. Czuję, że mam jakieś komplikacje poporodowe. Może zostawili mi w brzuchu jakąś gazę albo coś…
Krystian pokręcił głową. Nie wierzył w to, że mogłoby stać się coś tak ekstremalnego, ale przecież takie rzeczy się zdarzają! Wolałam się upewnić. Ponownie pojawiłam się więc na fotelu ginekologicznym.
– Och, pani Asiu! Jak miło panią znów widzieć. Jak tam Oliwka?
– Bardzo dobrze. Pięknie się rozwija. Ja natomiast bardzo źle się czuję. Czuję, że coś jest nie tak… – wyznałam wystraszona.
Lekarz zaprosił mnie na badanie, choć podejrzewał, że mógł być to efekt burzy hormonalnej podczas połogu. Zaczął mnie badać, dotknął brzucha i spojrzał na mnie zaskoczony.
– Zrobimy USG.
– Czyli jednak miałam rację! Coś zostało w jamie brzusznej? Pewnie rękawiczka chirurga!
Lekarz nie odpowiedział, tylko przystąpił do badania. Na ekranie obok mnie pojawił się dobrze znany mi obraz mojej macicy.
– Widzi to pani, pani Asiu? – lekarz wskazał na niewielką plamkę, a mnie ogarnęła czarna wizja.
– Niech mi pan nie mówi, że to rak! Przecież mam małe dziecko…
– Nie, pani Asiu. Spokojnie. Wygląda na to… – zaśmiał się pod nosem. – Że jest pani znów w ciąży.
– Słucham? Ja w ciąży? Przecież to niemożliwe. Nawet nie biorąc pod uwagę moich problemów… ja karmię piersią! Powinnam być chroniona. Nie mogę być w ciąży!
– Mnie też nie chce się wierzyć. Czasem to się jednak zdarza, jeśli są jakieś przerwy w karmieniu – powiedział zaskoczony. – Natura bywa nieprzewidywalna.
Jak my sobie poradzimy?
Wyszłam z gabinetu i usiadłam w poczekalni, starając się przetrawić informację, która była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Lata starań o dziecko i przekonanie o tym, że nie mam najmniejszych szans na naturalne poczęcie, sprawiły, że zupełnie nie myślałam o tym, żeby się zabezpieczać. Oczywiście, natychmiast przypomniałam sobie walentynki. Nie karmiłam pół dnia. Wtedy wszystko musiało się rozregulować. Ale żeby od razu ciąża?!
Dopiero urodziłam dziecko, a teraz miałam mieć drugie?! Nie byłam na to gotowa! Właściwie uznałam, że będę mieć już tylko Oliwkę… Łzy same popłynęły mi po policzkach. Poszłam szybko do auta, żeby nikt mnie nie zauważył i nie zapytał, co się stało.
Chyba umarłabym ze wstydu, gdyby ktokolwiek dowiedział się, że płaczę, bo dowiedziałam się o ciąży. Przecież to powinien być powód do łez szczęścia, a nie rozpaczy. Mnie jednak nachodziły same dramatyczne wizje – mamy za małe mieszkanie, za mało zarabiamy! Nie chciałam znów tak ciężko przechodzić ciąży, tym bardziej że teraz nie mogłam po prostu leżeć! Musiałam zajmować się Oliwką.
Poza tym bałam się, że jeśli znów przedłużę urlop macierzyński, nie będę miała już szans na powrót do pracy… Pewnie powinnam była zadzwonić od razu do męża i powiedzieć mu o wszystkim, ale nie mogłam! Wiedziałam, że się bardzo ucieszy, bo marzył o wesołej gromadce, a ja nie byłam na to gotowa. Nie czułam radości – byłam zdenerwowana i pełna obaw. Nie dałabym rady nawet udawać entuzjazmu!
Wiedziałam, że jedyną osobą, z którą mogę teraz pogadać, jest moja mama. Pojechałam więc do szkoły, w której pracowała, i poczekałam, aż zacznie się przerwa.
Miałam wsparcie mamy i męża
Kiedy jej klasa opustoszała, weszłam i spojrzałam na mamę wystraszona. Oczywiście mój strach natychmiast jej się udzielił.
– Co się stało?
– Jestem w ciąży! – powiedziałam bez słowa wstępu, a ona aż usiadła z wrażenia.
Wtedy ja zaczęłam płakać i tłumaczyć, że nie jestem gotowa i nie dam rady, a ona ze spokojem dała mi z siebie wylać wszelki frustracje.
– Kochanie, bardzo kochasz Oliwkę, prawda? – zapytała cicho.
– Prawda.
– Drugie dzieciątko będziesz kochać równie mocno. A na przygotowanie się masz długie dziewięć miesięcy… No, dobrze, troszkę mniej. Właśnie dlatego ciąża trwa długo. Nie tylko po to, żeby dziecko było gotowe… Tylko żeby mama była gotowa!
Zaczęłam się śmiać przez łzy. Jedną krótką odpowiedzią moja mama natychmiast zmieniła perspektywę. Miała rację! O dziecku nie można myśleć w kwestiach finansów ani planów na przyszłość. Gdy to do mnie dotarło, natychmiast odczułam ulgę.
Owszem, miałam wciąż wiele obaw, ale były to już tylko ciche podszepty mojej pragmatycznej natury. Najważniejsze jest jednak to, że faktycznie zaczęłam się po prostu cieszyć… Z takim nastawieniem poszłam do Krystiana i oświadczyłam mu, co się dzieje.
– Co takiego? – zawołał bardziej wystraszony ode mnie. – Ale… jak my damy radę?
– Damy! Zobaczysz, że damy sobie radę – uśmiechnęłam się z ulgą.
Cieszyłam się, że nie zareagował od razu uśmiechem, bo czułabym się jak wyrodna matka. Z czasem i mój mąż zaczął widzieć w tej sytuacji pozytywy.
– Właściwie to super, że Oliwka będzie mieć rodzeństwo. Nie ma lepszego przyjaciela niż brat czy siostra! – entuzjazmował się, dotykając z czułością mojego brzucha.
Wyglądają jak bliźniaczki
Całe szczęście tę ciążę przeszłam dużo lżej i swobodniej niż drugą. W takich właśnie przedziwnych okolicznościach nieco wcześniej niż planowo, bo w listopadzie, urodziła się nam druga córeczka, Emilka. I stała się idealnym dopełnieniem naszej rodziny. Dobry los sprawił, że mamy dwie córki z tego samego roku!
Taka sytuacja zdarza się niezmiernie rzadko, ale teraz nie wyobrażamy sobie życia bez obu dziewczynek. Minęło trochę czasu, a nasze córeczki są dziś najlepszymi przyjaciółkami – w tamtym roku poszły do szkoły. Oczywiście siedzą w jednej ławce, a nauczycielom muszą za każdym razem tłumaczyć, że nie są prawdziwymi bliźniaczkami. Kiedy przypomnę sobie siebie z czasów, gdy byłam przekonana, że nie doczekam się dziecka, a teraz patrzę na moje dwa skarby, aż trudno mi uwierzyć, że wszystko tak cudownie się potoczyło!
Czytaj także: „Nie chciałem wracać na stare śmieci. Gdy zbudowałem sobie szczęśliwe życie, los ze mnie zadrwił”
„Grała na jego uczucia podając się za zaginioną córkę. Sąsiad był w stanie kupić jej dom i przepisać cały majątek”
„Z mężem jadłam obiady, a na gorące kolacje chadzałam do kochanka. Nie mam pojęcia, który jest ojcem mojego dziecka”