„Żona robiła karierę, a ja dbałem o dom. Wszyscy się śmieją, że w naszej rodzinie tylko ona nosi spodnie”

mężczyzna w domu fot. Getty Images, Maskot
„Długo mógłbym wymieniać, jakimi epitetami określają mnie bliżsi i dalsi znajomi. Pantoflarz i kura domowa to chyba najdelikatniejsze z nich. W naszym wyemancypowanym wydawałoby się społeczeństwie, wciąż większości nie mieści się w głowie, że mąż w tym czasie opiekuje się dzieckiem i prowadzi dom”.
/ 05.03.2024 08:00
mężczyzna w domu fot. Getty Images, Maskot

Naprawdę nie wiem, dlaczego ludzie się tak dziwią, kiedy mówię, że to ja zajmuję się domem i opiekuję córką. Co w tym dziwnego? W tym czasie moja żona rozwija karierę, a ja wcale nie czuję się mniej wartościowy. Najważniejsze, że jesteśmy zadowoleni z takiego układu, a reszta niech sobie gada.

Ojciec ciężko pracował na chleb

Wychowałem się w bardzo tradycyjnej rodzinie. Ojciec ciężko pracował i zarabiał na życie, a matka rodziła i wychowywała dzieci, no i prowadziła dom, wykonując te wszystkie domowe czynności typu zakupy, gotowanie, pranie, prasowanie czy sprzątanie. Wielokrotnie słyszałem, jak ojciec przychodząc po pracy do domu, mówił, jak bardzo jest zmęczony i jak ciężko musi pracować, żeby nas wszystkich wyżywić.

Co do tego, że musiał pracować dużo i ciężko oraz że wracał z pracy zmęczony, nie miałem żadnych wątpliwości. Nie bardzo jednak potrafiłem się zgodzić z dalszym ciągiem jego wypowiedzi, który prędzej czy później następował – przy deserze, piwku wypitym na trawienie, czy kiedy coś wywołało jego niezadowolenie. Z ust mojego ojca padały słowa o tym, jak to nikt jego pracy nie docenia, zwłaszcza matka, która siedzi sobie całymi dniami w domu.

Matka tyrała od świtu do zmroku w domu, urabiała sobie ręce po łokcie, byle tylko niczego nam nie brakowało. Rankiem budził nas zapach świeżego pieczywa i aromat zaparzonej dla ojca kawy, na każdego czekały czyste, pachnące i wyprasowane ubrania, do pracy czy szkoły każdy z domowników dostawał drugie śniadanie, a po powrocie do domu na stole czekał talerz gorącej zupy. Kiedy szliśmy spać, matka jeszcze cerowała nasze skarpetki czy przyszywała brakujące guziki albo oderwane kołnierze.

Na dodatek nigdy, ale to przenigdy, matka nie odmówiła nam pomocy z lekcjami. Choć nie kończyła wyższych studiów, to miała ogromną wiedzę i talent do jej przekazywania. Nie robiła zadań za nas, ale tak długo i cierpliwie naprowadzała nas na prawidłowy tok rozumowania, aż osiągnęliśmy to, czego oczekiwał od nas nauczyciel. Była dla mnie prawdziwym wzorem do naśladowania!

Języki obce to przyszłość

W szkole dość szybko okazało się, że jestem typowym humanistą. Przedmioty ścisłe mi nie leżały, co prawda z logicznym myśleniem nie miałem większych problemów, ale mimo to liczenie, stosowanie wzorów i twierdzeń jakoś mnie nie pociągały. Za to miałem niezaprzeczalny talent do języków. Radziłem sobie świetnie zarówno z mową ojczystą, jak i z językami obcymi.

Matka nie znała języków, więc nie mogła mi sama pomóc w tym temacie. Załatwiła mi jednak korki z angielskiego – dopiero po latach dowiedziałem się, że za te lekcje płaciła dorabiając po nocach szyciem. Dzięki niej miałem możliwość nie tylko doskonalić gramatykę i znajomość słówek, ale przede wszystkim szlifować angielską wymowę – zajęcia prowadził prawdziwy native speaker.

Kiedy ogłosiłem, że wybieram się na filologię angielską, wszyscy wokół pukali się palcami w czoło. Ojciec nie krył swojego oburzenia.

– Czy ci rozum odjęło? Nie ma innych, lepszych studiów?

– Ale co złego jest w filologii angielskiej? – protestowałem.

– Jako nauczyciel chcesz w szkole pracować?

– A nawet gdyby, to co w tym złego?

– Przecież rodziny z tego nie utrzymasz!

– No jakoś nauczyciele w mojej szkole głodem nie przymierali. Zresztą języki obce dają wiele możliwości.

– Możliwości! Mężczyzna powinien mieć fach w ręku, a nie jakieś tam możliwości – kończył dyskusję ojciec.

Tylko matka we mnie wierzyła. Gdy nikt nie słyszał, powiedziała mi, że jest dumna z moich wyborów i żebym się nie przejmował gadaniem ojca. Oczywiście, że się nie przejmowałem. Już od dawna nie był dla mnie żadnym autorytetem. W przeciwieństwie do matki. Jej aprobata i wiara w moje możliwości wiele dla mnie znaczyła.

Nie zamierzałem być taki, jak ojciec

Filologię angielską ukończyłem z wyróżnieniem. Dodatkowo zrobiłem też filologię polską oraz certyfikaty z języka niemieckiego. Rozważałem też naukę któregoś z języków skandynawskich, bo widziałem w tym duży potencjał. Wiedziałem, że języki obce dają nieskończenie wiele możliwości zatrudnienia, a specjaliści są poszukiwani i dość dobrze opłacani w wielu sektorach.

Przez kolejne lata szukałem swojego miejsca na ziemi. Pracowałem w szkole językowej, później prowadziłem kursy języków obcych dla kadry kierowniczej w dużych firmach. Ciągle się doszkalałem i poszerzałem swoje umiejętności, aż wreszcie zdobyłem uprawnienia tłumacza przysięgłego. Tłumaczenia były bardzo wygodną formą zarabiania pieniędzy, choć zdecydowanie najbardziej dochodowe były szkolenia w firmach.

Na jednym z takich kursów dla kadry kierowniczej poznałem swoją przyszłą żonę. Justyna była co prawda managerem niższego szczebla, ale wróżono jej spektakularną karierę w firmie, toteż szefostwo zdecydowało się w nią zainwestować i podwyższyć jej kwalifikacje w zakresie komunikacji z klientem międzynarodowym. Postanowiliśmy kontynuować znajomość również po zajęciach.

Kilka miesięcy później byliśmy małżeństwem. Moja żona faktycznie pięła się po szczeblach kariery, w ciągu roku po naszym ślubie zdążyła awansować dwukrotnie. Kiedy świętowaliśmy kolejną podwyżkę wynikającą z przejścia na wyższe stanowisko, postanowiłem poruszyć ważny temat.

– Justynko, a gdybyśmy tak pomyśleli o dziecku?

– Teraz? Przecież wiesz, że dopiero co awansowałam – zdziwiła się.

– Może nie od razu i w tej chwili – zgodziłem się – ale w jakiejś niedalekiej przyszłości?

– No ale jak to sobie wyobrażasz, kochanie? Widzisz, że mam teraz dobrą passę, firma we mnie inwestuje. Nie mogę się tak nagle wycofać i zagrzebać w pieluchy. Zaraz ktoś inny zajmie moje miejsce.

– A gdybyś się nie zagrzebała w pieluchy?

– Co masz na myśli? – zaciekawiła się moja żona.

– No, gdybyś posiedziała z dzieckiem tylko tyle, ile będzie trzeba, a potem na urlopie macierzyńskim zastąpiłbym cię ja? Doskonale wiemy, że już w tej chwili zarabiasz więcej ode mnie, więc rzeczywiście nie ma sensu, żebyś z tych zarobków rezygnowała. Ja mógłbym zająć się tłumaczeniami, pracować w domu, a przede wszystkim zajmować się dzieckiem. Co ty na to, Justynko?

Zostałem ojcem na pełen etat

Początkowo moja żona była sceptycznie nastawiona do mojego pomysłu. Rozmawialiśmy na ten temat jeszcze kilkakrotnie. Wciąż podtrzymywałem, że jestem gotów w każdej chwili zrezygnować z innych zajęć i zostać w domu z dzieckiem, w wolnych chwilach robiąc tłumaczenia. Justynka bała się też, co powiedzą w firmie, ale ostatecznie zdecydowała się poważnie porozmawiać z szefem.

Efekt był taki, że dokładnie rok później zostaliśmy rodzicami. Mała Ewelinka była wierną kopią swojej mamy, a ja zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Moja żona skróciła swój urlop macierzyński do absolutnego minimum, choć nawet szef namawiał ją, by została w domu trochę dłużej. Ostatecznie stanęło na tym, że przychodziłem z małą do firmy, by Justynka mogła ją nakarmić.

W firmie żony praktycznie nikogo nie dziwiła nasza sytuacja. Wszyscy zdawali sobie sprawę, jakie znaczenie dla firmy ma praca Justyny oraz jak ważna dla Justyny jest jej kariera. Moja żona pracowała w zespole ludzi skoncentrowanych na celu i całkowicie oddanych swojej pracy. To, że zdecydowała się mimo wszystko zostać matką, wzbudzało wręcz podziw jej współpracowników.

Niestety, znajomi oraz rodzina kompletnie nie są w stanie nas zrozumieć. Justyna postrzegana jest przez wszystkich jako wyrodna matka, której się zdrowo pomieszało w głowie. No bo kto to widział, żeby robić karierę i stawiać na swój rozwój, kiedy się ma małe dziecko! Nikogo nie interesuje fakt, że dziecko jest nakarmione, przewinięte i szczęśliwe. Powinno być uwieszone u cyca zmęczonej, nieszczęśliwej i sfrustrowanej matki Polki.

Natomiast ja jestem obiektem powszechnych kpin. Długo mógłbym wymieniać, jakimi epitetami określają mnie bliżsi i dalsi znajomi. Pantoflarz czy kura domowa to chyba najdelikatniejsze z nich. W naszym wyemancypowanym, wydawałoby się, społeczeństwie wciąż większości nie mieści się w głowie, że żona może robić karierę, a mąż w tym czasie opiekuje się dzieckiem i prowadzi dom.

Na szczęście niewiele sobie z tego robię. Mam cudowną żonę i najwspanialszą córkę na świecie. Gdybym trzymał się stereotypów – byłbym teraz sam. Moja Justynka z pewnością nie rzuciłaby kariery, by spełnić moje marzenia o posiadaniu potomstwa, gdybym nie zaproponował tego nietypowego podziału ról w naszym małżeństwie. Ludzie mówią, że to Justyna w naszym domu nosi spodnie. I niech mówią, ich sprawa!

Czytaj także:
„Mój mąż nie jest ojcem mojego dziecka. Nie wyznam mu, że od szefa oprócz wypłaty, dostaję też alimenty”
„Śmierć męża uczyniła mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Inni płakali nad urną, a ja planowałam wesołe życie wdowy”
„Spłodziłem syna, posadziłem drzewo, wybudowałem dom. Mojej żonie ciągle było mało i zostawiła mnie samego z 10-latkiem”

Redakcja poleca

REKLAMA