„Śmierć męża uczyniła mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Inni płakali nad urną, a ja planowałam wesołe życie wdowy”

kobieta w żałobie fot. Getty Images, Anna Shvets
„W dniu pogrzebu mojego męża poczułam, że odzyskałam swoje życie. Oczywiście nikt nie miał pojęcia, przez co przechodziłam przez ostatnie lata. A ja nie zamierzałam im mówić. Zamierzałam grać rolę wdowy pogrążonej w smutku i żałobie”.
/ 02.03.2024 20:30
kobieta w żałobie fot. Getty Images, Anna Shvets

Jeszcze kilka lat temu nigdy bym nie pomyślała, że najszczęśliwszym dniem w moim życiu będzie dzień pogrzebu mojego męża. A jednak tak właśnie było. Wychodząc za Marka, byłam przekonana, że spędzę z nim wiele szczęśliwych chwil. Okazało się jednak, że mój mąż to potwór w ludzkiej skórze, a ja każdego dnia będę modlić się o jego śmierć.

Wyglądaliśmy na idealną parę

Marka poznałam przez zupełny przypadek. Będąc jeszcze na studiach, nabawiłam się kontuzji kostki, co skończyło się operacją. Przy stole stanął najprzystojniejszy lekarz, jakiego kiedykolwiek widziałam. I szybko okazało się, że on także zwrócił na mnie uwagę.

– Jest pani najpiękniejszą pacjentką w całej mojej karierze – powiedział podczas uzupełniania karty. A ja poczułam, że cała się czerwienię. Cóż miałam mu powiedzieć? On też mi się podobał, jednak nie liczyłam na to, że z tej znajomości może wyjść coś poważnego. A jednak los bywa przewrotny. Po operacji i rehabilitacji Marek zaprosił mnie na kawę, która stała się początkiem naszego związku. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to także początek mojego prywatnego koszmaru.

– Jesteście przepiękną parą – powiedziała mi mama, z którą wspólnie oglądałam zdjęcia z naszego ślubu. Wszystko poszło bardzo szybko.

Zaledwie pół roku po operacji Marek mi się oświadczył, a po kolejnych kilku miesiącach wypowiadaliśmy już słowa przysięgi małżeńskiej.

– To fakt, mam bardzo przystojnego męża – roześmiałam się i jeszcze raz spojrzałam na zdjęcie. Marek był przykładem przystojniaka, za którym uganiała się większość kobiet. „A jest tylko mój” – pomyślałam rozradowana. W tamtym momencie nawet do głowy mi nie przyszło, że psychopaci bardzo często charakteryzują się atrakcyjnym wyglądem.

Odsuwał mnie od rodziny i przyjaciół

Przez kilka miesięcy po ślubie byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Marek każdego dnia powtarzał, że jestem najważniejszą osobą w jego życiu. Dbał też o to, aby niczego mi nie brakowało. Mieszkałam w pięknym domu, jeździłam drogim autem prosto z salonu, odpoczywałam na zagranicznych wyjazdach i zaopatrywałam się w sklepach znanych projektantów. W końcu było nas na to stać, bo mój mąż był bardzo znanym lekarzem, który pracował w najbardziej liczących się klinikach. A ja korzystałam z tego całymi garściami.

Sama nie wiem, kiedy zauważyłam, że nie do końca wszystko jest w porządku. Pierwszym niepokojącym sygnałem była decyzja mojego męża o tym, abym nie pracowała.

Nie ma potrzeby, abyś pracowała – powiedział któregoś wieczoru. – Ja zarabiam tyle, że spokojnie zapewnię ci życie na odpowiednio wysokim poziomie – dodał.

Jednak ta propozycja nie przypadła mi do gustu. Skończyłam architekturę i bardzo zależało mi na tym, aby pracować w zawodzie.

– Ale ja bardzo chcę pracować – zaprotestowałam. – Przecież wiesz, że uwielbiam swój zawód – powiedziałam z uśmiechem. I wtedy Marek pierwszy raz pokazał swoją prawdziwą twarz.

– Nie ma mowy – powiedział ze złością. Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Ale dlaczego? – zapytałam zdziwiona.

– Bo ja tak chcę – odpowiedział twardo. A potem zorientował się, jak źle to zabrzmiało, bo od razu dodał, że robi to wszystko z miłości. – Po prostu chcę mieć cię tylko dla siebie. Co w tym dziwnego? – zapytał. Pomyślałam, że niby nic, ale w głowie zapaliła mi się czerwona lampka.

Kolejne miesiące coraz bardziej pokazywały, że Marek traktuje mnie jak własność. Nie tylko zabronił mi pójść do pracy, ale także coraz częściej wydzielał mi pieniądze i czas, w którym przebywałam poza domem. Nie podobało mu się także to, że zbyt często widywałam się z rodziną i przyjaciółmi.

– Nie chcę, abyś zbyt często spotykała się z rodzicami – powiedział, gdy pod koniec lata spędziłam cały weekend w rodzinnym domu.

– Co masz przeciwko temu? – zapytałam buńczucznie. Zaczynało mnie już męczyć to, że Marek wywiera coraz większy wpływ na moje życie rodzinne i towarzyskie.

– Bo oni nastawiają cię przeciwko mnie – powiedział. To był absurdalny argument, bo moi rodzice ani razu nie powiedzieli nic złego na mojego męża.

– To nieprawda – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Jednak na twarzy Marka zobaczyłam wyraz złości, którego nie potrafił ukryć. I wtedy przyszło mi do głowy, że zupełnie nie znam swojego męża.

Pierwszy cios był najgorszy

Kiedy zadzwoniła do mnie przyjaciółka z zaproszeniem na urodziny, to wiedziałam, że to nie będzie prosta sprawa. Ale mimo wszystko postanowiłam spróbować.

– Marta zaprosiła mnie na swoje urodziny – powiedziałam przy kolacji.

Bacznie obserwowałam Marka, bo byłam ciekawa, jak zareaguje. I w sumie wcale mnie nie zaskoczył.

– Nigdzie nie pójdziesz – oświadczył stanowczo, a jego twarz wykrzywił grymas złości. – Nie chcę, żebyś spotykała się z obcymi ludźmi.

– Ale to nie są obcy ludzie – powiedziałam spokojnie, chociaż w środku aż się we mnie gotowało. – To są moi przyjaciele, których znam od lat – dodałam.

Marek tylko na mnie spojrzał, a potem powiedział coś, co mnie zmroziło.

– Ja jestem twoim jedynym przyjacielem – usłyszałam. – I nikogo więcej nie potrzebujesz.

Tego dnia nie wracałam już do tej rozmowy, bo nie chciałam wywoływać kłótni. Ale postanowiłam, że nie odpuszczę. „On nie może mi układać całego mojego życia” – pomyślałam, a kolejnego dnia zakupiłam sukienkę, którą zamierzałam założyć na imprezę.

– Co to za kiecka? – zapytał Marek po powrocie z pracy. Specjalnie powiesiłam sukienkę na widoku, aby mój mąż ją zauważył i wyciągnął odpowiednie wnioski.

– To sukienka na przyjęcie u Marty – odpowiedział. A potem nawet nie zauważyłam, kiedy Marek podniósł rękę i mnie uderzył.

– Przecież powiedziałem, że nigdzie nie pójdziesz! – wykrzyknął. – Czego nie zrozumiałaś?!

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Leżałam na podłodze i płakałam. „Mój mąż mnie uderzył. Jak on mógł to zrobić? – szereg myśli przelatywał mi przez głowę. A mąż tylko spojrzał na mnie ze złością i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.

Moje życie zamieniło się w koszmar

Marek wrócił nad ranem. Podarował mi bukiet kwiatów i obiecał, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Jednocześnie kazał mi obiecać, że zapomnę o imprezie i na powrót stanę się jego ukochaną żoną.

– Obiecuję – powiedziałam głucho.

Bałam się, że jeżeli powiem coś innego, to Marek znowu podniesie na mnie rękę. Jednocześnie nie wierzyłam, że agresja mojego męża to jednorazowy wyskok. Nie byłam aż tak głupia.

Kolejne miesiące zamieniły się w koszmar. Marek nie tylko zabronił mi niemal wszystkiego, ale dodatkowo zrobił ze mnie worek treningowy. Powodów do ciosów było mnóstwo – rozgotowany makaron, zbyt długa rozmowa telefoniczna, wysoki rachunek w sklepie czy odmowa spełniania małżeńskiego obowiązku. Ale jedno trzeba mu przyznać – potrafił uderzać tak, aby nie było śladów.

– Czy wszystko w porządku córeczko? – zapytała mnie mama, gdy udało mi się z nią porozmawiać pod nieobecność męża.

I chociaż chciałam jej wszystko opowiedzieć, to w ostatniej chwili się powstrzymałam. Wstydziłam się. Zresztą jak miałam jej powiedzieć, że znany i ceniony lekarz tak naprawdę jest potworem? W ostateczności zapewniłam ją, że wszystko jest w porządku, a ja jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi.

Marek nie przeżył wypadku

W nielicznych chwilach optymizmu wyobrażałam sobie, że odchodzę od męża. Jednak Marek szybko sprowadzał mnie na ziemię, a ja coraz częściej myślałam, że nic mnie już nie uratuje. I kiedy myślałam, że moje życie jest skończone, to wszystko obróciło się o 180 stopni.

To był wietrzny i zimny wieczór. Właśnie szykowałam się do snu, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. W progu mieszkania stało dwóch policjantów.

– Mamy niestety smutne wieści – powiedział jeden z nich. W pierwszej chwili pomyślałam, że coś stało się rodzicom. Jednak szybko okazało się, że to nie o nich chodziło.

– Pani mąż miał wypadek samochodowy i niestety nie udało się go uratować – powiedział drugi z policjantów, a na jego twarzy pojawił się obowiązkowy w takich chwilach wyraz smutku i współczucia.

Osunęłam się na kolana, a policjanci od razu do mnie podbiegli.

– Musi pani być silna – usłyszałam. Żaden z nich nawet nie przypuszczał, że właśnie zmienili moje życie na lepsze.

Pogrzeb Marka odbył się kilka dni później. Na uroczystości zgromadziły się tłumy – rodzina, przyjaciele i pacjenci. Wszyscy byli pogrążeni w żalu. A najbardziej z nich rozpaczałam ja. Nad urną z prochami wylałam morze łez, a na cmentarzu zaniosłam się histerycznym płaczem.

– To było takie kochające się małżeństwo – usłyszałam głos ciotki Marka.

Spojrzałam na nią i ponownie zalałam się łzami.

W głębi duszy byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. W dniu pogrzebu mojego męża poczułam, że odzyskałam swoje życie. Oczywiście nikt nie miał pojęcia, przez co przechodziłam przez ostatnie lata. A ja nie zamierzałam im mówić. Zamierzałam grać rolę wdowy pogrążonej w smutku i żałobie. A w rzeczywistości planowałam rozpocząć nowe życie. Marek zostawił mi cały majątek, dzięki czemu nie musiałam martwić się o przyszłość. I chociaż wiem, że minie sporo czasu, zanim wrócę do równowagi psychicznej, to nie zamierzam więcej zmarnować ani minuty ze swojego życia.

Czytaj także:
„Adam traktował moją córkę jak służącą, a swoją jak królową. Chciałam, by dla Agatki był ojcem, a nie tyranem”
„Całe życie spełniałem oczekiwania rodziców. Gdy się rozwiodłem, wydziedziczyli mnie i nie poznawali na ulicy”
„Po śmierci żony zostałem sam z 5-letnim synem. Z rozpaczy i stuporu wyrwała mnie młoda przedszkolanka”

Redakcja poleca

REKLAMA