„Spłodziłem syna, posadziłem drzewo, wybudowałem dom. Mojej żonie ciągle było mało i zostawiła mnie samego z 10-latkiem”

ojciec z synem fot. Getty Images, Westend61
„Kiedyś cieszyła się z każdego drobiazgu, który jej podarowałem – teraz dawała odczuć, że upominki są nietrafione i oczekiwała czegoś lepszego. Na zaproszenia do restauracji kręciła nosem, mrucząc coś o tym, że w barach mlecznych jadać nie będzie”.
/ 02.03.2024 07:15
ojciec z synem fot. Getty Images, Westend61

Mówią, że mężczyzna powinien spłodzić syna, wybudować dom i posadzić drzewo. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, skąd wzięło się to przekonanie, jednak sam wchodziłem w dorosłe życie hołdując temu powiedzeniu. Miała to być recepta na spełnione życie, a może po prostu plan do zrealizowania – nie wiem, dość że miałem zamiar wypełnić wszystkie punkty, a życie najwyraźniej nie zamierzało mi w tym przeszkadzać.

Niczym się nie wyróżniałem

Jako młody chłopak niczym szczególnym się nie wyróżniałem. Nie należałem do najpilniejszych uczniów, ale i mocno z nauką nie odstawałem. Wysportowany byłem przeciętnie, kariery lekkoatlety czy piłkarza robić nie zamierzałem. Nie byłem też super przystojny, ale nikt na mój widok nie musiał odwracać wzroku ani uciekać z krzykiem. Ot, taki przeciętny chłopak.

Umiałem natomiast ponadprzeciętnie zjednywać sobie przyjaciół i dogadywałem się z każdym bez problemu. Współpraca w grupie to był mój żywioł – dlatego cieszyłem się na wszelkie zadania do wykonania metodą projektu czy pracy w grupie. Potrafiłem się porozumieć z rówieśnikami w każdej kwestii, miałem też ciekawe pomysły i zmysł organizacyjny. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że umiejętności te mogą okazać się szczególnie cenne w życiu zawodowym.

Z wyborem drogi życiowej zaufałem nieco przypadkowi: kumple namówili mnie na nowo otwarty kierunek studiów. Złożyłem papiery, dostałem się i niebawem przekonałem się, że trafiłem bardzo dobrze, nawet chyba bardziej podpasowały mi te studia, niż moim kumplom. Pod koniec nauki załapałem się na płatny staż w jednej z lokalnych firm, mając szansę zdobyć doświadczenie. Sprawdziłem się i dostałem propozycję umowy na stałe.

Pierwszym krokiem była działka

Jeszcze jako student poznałem Kingę. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie pod każdym względem, nawet trochę się bałem, że ktoś taki, jak ona, nie będzie chciał zaprzątać sobie głowy kimś takim, jak ja. Jednak szybko przekonałem się, że i ja nie jestem jej obojętny, widocznie i tym razem mój urok osobisty zadziałał. Nie zastanawiałem się jakoś szczególnie, co Kinga we mnie widzi, najważniejsze było dla mnie, że chce ze mną być.

Rodzice Kingi byli bardzo ciepłymi i otwartymi ludźmi. Przyjęli mnie, jako narzeczonego swojej ukochanej jedynaczki, z ogromną serdecznością. Zajęli się wyprawieniem nam wesela i muszę przyznać, że wyszła im impreza na sto fajerek. W najśmielszych snach nie spodziewałem się, że na moim weselu może bawić się tyle osób. Zabawa była przednia, goście bawili się znakomicie, a ja poznałem wielu nowych, fantastycznych ludzi.

Jeszcze zanim się pobraliśmy, udało mi się kupić niewielką działkę, na której zamierzałem wybudować skromny – ale własny! – domek z ogródkiem. Kiedy opowiedziałem o moich planach narzeczonej, słuchała z wypiekami na twarzy.

– Miałem odłożone trochę kasy, wziąłem mały kredyt, a akurat była okazja, właściciel potrzebował pilnie sprzedać. Praktycznie się nie zastanawiałem.

– Ale coś na tej działce w ogóle jest? – zapytała Kinga.

– Kilka drzew, trochę zielska. Teren jest przeznaczony pod zabudowę, więc nie będzie problemów z pozwoleniem na budowę. Wybudujemy dom taki, jaki będziemy chcieli.

– A znamy się na tym?

– My nie, ale rozmawiałem już z człowiekiem, który się zna. Wpadniemy do niego w przyszłym tygodniu, to pokaże nam projekty, z których wybierzemy najlepszy i go zrealizujemy.

Potem wybudowałem dom

Jak obiecałem, tak też się stało. Znajomy przedstawił nam kilka ciekawych projektów, z których jeden zdecydowanie skradł nasze serca. Wynająłem majstrów, którzy takie cudo umieli postawić, zakupiłem materiały i rozpoczęliśmy budowę domu. Codziennie po pracy spędzałem kilka godzin na budowie, pomagając, w czym tylko byłem w stanie pomóc. Po kilku miesiącach mogłem pochwalić się rezultatami mojej świeżo upieczonej małżonce.

– Jak widzisz, jeszcze nie skończyliśmy – tłumaczyłem, oprowadzając ją po naszym przyszłym domu. – Ale teraz już będzie z górki.

– Nie mogę się doczekać, kiedy się wprowadzimy!

– Jeszcze odrobina cierpliwości, kochanie.

– Myślisz, że mogę już zacząć szukać mebli?

– Oczywiście, co tylko chcesz.

Kolejnych kilka miesięcy później nasz domek nadawał się do zamieszkania. Moja żona faktycznie urządziła go ze smakiem. Na szczęście była fanką minimalizmu, dzięki czemu niewielkie przestrzenie, jakie mieliśmy do dyspozycji, wydawały się większe, niż były w istocie. Zaaranżowane przez Kingę wnętrza były ciepłe, przestronne i aż zachęcały do przebywania w nich non stop. Z żalem opuszczałem nasze gniazdko idąc do pracy.

Po wszystkim posadziłem drzewo

Marzeniem mojej żony był ogródek ze skalniakiem. Gdy więc ona zajmowała się urządzaniem wnętrza naszego domu, ja postanowiłem uporządkować przestrzeń wokół niego. Nie był to jakiś ogromny teren, ale udało się zagospodarować przestrzeń w taki sposób, że Kinga miała swój upragniony ogród skalny, w bezpośrednim sąsiedztwie domu mogliśmy uprawiać warzywa, a w rogu działki posadziłem kilka drzew, które w przyszłości miały nam zapewnić zacienione miejsce wypoczynku.

Nie ukrywałem, że byłem bardzo zadowolony z naszego miejsca na ziemi. Co prawda musiałem sporo pracować, by spłacić zaciągnięte pożyczki, ale w firmie mnie doceniano, dostałem awans i podwyżkę, więc absolutnie nie mogłem narzekać. Wprawdzie o zagranicznych wczasach na jakiś czas musieliśmy zapomnieć, ale dom i ogród dostarczały nam wystarczająco dużo atrakcji. Szczególnie ciepło na sercu zrobiło mi się, gdy odwiedzili nas teściowie.

– Tyś to sam, synu, wybudował? – dopytywał ojciec Kingi.

– No nie sam, majstrów od tego miałem, ja im tylko pomagałem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Aj tam, już nie bądź taki skromny! – wtrąciła się teściowa. – A ten ogródek to pewnie też nie twoja zasługa?

– Ano moja, Kinia tak bardzo chciała mieć skalniaczek, to pomyślałem, że przy okazji kilka grządek na warzywa i zioła wygospodaruję…

Córuś, jakiego ty masz dobrego męża! – stwierdziła mama Kingi składając nabożnie ręce.

Nasz syn był idealny

Niecały rok później powitaliśmy na świecie syna. Kacperek stał się moim oczkiem w głowie. Po pracy jak najszybciej wracałem do domu, by móc spędzić jak najwięcej czasu z maluchem. Przewijanie, kąpiele czy karmienie nie miały przede mną tajemnic. Lubiłem bawić się z moim synkiem, chętnie również układałem go do snu. Wiedziałem, że Kinga jest zmęczona całodzienną opieką nad dzieckiem i należy jej się chwila wytchnienia, a poza tym był to czas, w którym budowałem więź między ojcem a synem.

Kacperek rósł jak na drożdżach. Moja żona chciała wrócić do pracy, co było dla mnie w pełni zrozumiałe. Zdecydowaliśmy się więc na wynajęcie opiekunki, gdyż na stałą pomoc dziadków nie mogliśmy, niestety, liczyć. Kinga co prawda nieco kręciła nosem na warunki finansowe, jakie zaproponowałem niani, ale przekonałem ją, że chcemy dla naszego dziecka wszystkiego, co najlepsze, a za jakość usług się płaci.

Z biegiem czasu zacząłem mieć wrażenie, że moja żona coraz bardziej się ode mnie oddala. Początkowo myślałem, że to może dlatego, że widujemy się tylko wieczorami i w weekendy. Ale szybko przekonałem się, że Kinga zaczyna unikać mojego towarzystwa. Kiedy tylko Kacperek znalazł się pod moją opieką, żona traciła zainteresowanie zarówno dzieckiem, jak i mną. Trochę mnie to dziwiło, ale myślałem, że po prostu jest zmęczona.

Ciągle było jej mało

Im dłużej byliśmy małżeństwem, tym bardziej Kinga pozwalała sobie na okazywanie niezadowolenia. Kiedyś cieszyła się z każdego drobiazgu, który jej podarowałem – teraz dawała odczuć, że upominki są nietrafione i oczekiwała czegoś lepszego (może droższego?). Na zaproszenia do restauracji kręciła nosem, mrucząc coś o tym, że w barach mlecznych jadać nie będzie. Kiedy proponowałem wyjazd na urlop, każde miejsce było dla niej zbyt mało luksusowe.

Nie poznawałem własnej żony. Nie mogłem uwierzyć, że w ciągu tych kilkunastu lat, przez które ją znałem, mogła się aż tak bardzo zmienić. Żeniłem się z sympatyczną dziewczyną, która potrafiła się cieszyć dosłownie wszystkim. Teraz u boku miałem snobkę, dla której nic nie było wystarczająco dobre. Jak się miałem niebawem przekonać: ja też.

Pewnego dnia, gdy wróciłem z pracy, znalazłem na stole kuchennym list. „Odchodzę. Uważam, że zasługuję na więcej, ale Ty nie jesteś w stanie mi tego dać. Macierzyństwo jest przereklamowane, a małżeństwo z Tobą było pomyłką. Nie szukaj mnie” – napisała Kinga. Zachodzę w głowę, czego jeszcze oczekiwała ode mnie matka mojego syna, czego nie byłem jej w stanie dać. I nie wiem, jak wytłumaczyć mojemu najwspanialszemu dziesięciolatkowi pod słońcem, że mama go zostawiła…

Czytaj także:
„Mój mąż nie chciał być ojcem, więc ukartowałam wypadek przy pracy. Jego reakcja na ciążę była szokująca”
„Mały gest sprawił, że byłem ustawiony do końca życia. Obca staruszka w spadku przepisała mi wszystko, co miała”
„Żona od lat się do mnie nie zbliżała. Przypominała sobie moje imię, gdy trzeba było naprawić kran i przepchnąć rury”

Redakcja poleca

REKLAMA