Jesteśmy z Martą małżeństwem od siedmiu lat. Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Gdy wypowiadałem przed ołtarzem słowa przysięgi, byłem pewien, że spędzimy razem resztę swoich dni. Dziś mam już co do tego wątpliwości…
Marta od zawsze była o mnie zazdrosna. Tyle tylko, że wcześniej aż tak tego nie okazywała. Owszem krzywiła się, gdy wokół mnie kręciły się jakieś dziewczyny, patrzyła na nie złym okiem, ale nie odzywała się ani słowem. Może nie chciała mnie spłoszyć, a może wtedy jeszcze potrafiła nad sobą zapanować. Sam nie wiem… W każdym razie tak na dobre ujawniła się dopiero po ślubie.
Tłumacze się z każdej godziny poza domem
Gdy któregoś dnia wróciłem później z pracy, wzięła mnie na spytki. Musiałem dokładnie opowiedzieć, gdzie byłem i co robiłem.
– To na pewno było zebranie? A nie spotkanie z jakąś blond pięknością w zacisznym hotelowym pokoju? – dopytywała się, patrząc na mnie podejrzliwie.
– Jeżeli już, to nie z blond tylko z rudą – odparłem, udając powagę; byłem pewien, że Marta się roześmieje.
Tymczasem w jej oczach pojawiły się łzy. Byłem w szoku.
– Kochanie, dlaczego płaczesz? Przecież ja tylko żartowałem – zacząłem.
– To nie rób tego więcej! Bo mogę pomyśleć, że mówisz prawdę! A tego bym nie przeżyła – nadąsała się.
– Nie zrobię. Ale pod warunkiem że ty nie będziesz zadawać takich pytań. Przecież wiesz, że jestem tylko twój – uśmiechnąłem się.
Obiecała, że nie będzie pytać.
Nie dotrzymała słowa. Kiedy kilka dni później zasiedziałem się z kolegami, znowu zasypała mnie pytaniami: gdzie byłem i co robiłem. I czy aby na pewno nie towarzyszyła mi jakaś kobieta. Pytała tak potem jeszcze wiele razy.
Przez długi czas odpowiadałem na te pytania spokojnie i cierpliwie, tłumaczyłem się z każdej godziny spędzonej poza domem, opowiadałem o swoich planach. A w międzyczasie zapewniałem ją o swojej wielkiej miłości, przywiązaniu i wierności. Liczyłem na to, że w końcu się opamięta, uwierzy w moją wierność. Tymczasem ona stawała się coraz bardziej podejrzliwa. Wystarczyło, że spojrzałem na jakąś kobietę lub, nie daj Boże, zamieniałem z nią kilka słów, już urządzała scenę.
Raz pojechaliśmy na kilka dni nad morze. Recepcjonistka w hotelu była bardzo miła i pomocna, więc chwilę z nią pożartowałem. Inna kobieta pewnie by tego nawet nie zauważyła albo uznała za normalne zachowanie. Ale nie Marta. Gdy znaleźliśmy się w pokoju, od razu na mnie napadła.
Kumpel doradza mi rozwód...
– Jesteś bezczelny! Nie zdążyliśmy się rozpakować, a ty już szukasz wrażeń! Po co mnie w ogóle ze sobą zabierałeś!
– O co ci chodzi? Przecież tylko rozmawialiśmy! – odparowałem.
– Akurat! Nie jestem ślepa, widziałam, jak pożerałeś ją wzrokiem! Dlaczego mnie tak poniżasz! Jak chciałeś sobie poromansować, mogłeś przyjechać sam! – wrzasnęła i zamknęła się w łazience.
Wyszła dopiero po godzinie, cała we łzach, jakbym jej jakąś wielką krzywdę zrobił. Potem dostało mi się jeszcze za kelnerkę, panią z lodziarni i dziewczynę, która mnie o coś zapytała na plaży. W efekcie wróciłem z wyjazdu wkurzony, a nie wypoczęty.
Nie miałem pojęcia, dlaczego żona zachowuje się w ten sposób. Przecież nigdy nie dałem jej powodów do zazdrości. Gdybym ostentacyjnie flirtował z kobietami, gdyby choć raz przyłapała mnie z inną, tobym jeszcze zrozumiał. Ale ja miałem sumienie czyste jak niemowlak… Okay, jak każdy facet lubiłem rzucić okiem na piękną kobietą, ale na patrzeniu się kończyło. Kiedy więc któregoś razu Marta znowu urządziła mi scenę, zagroziłem:
– Jak dalej będziesz mi ciosać kołki na głowie, to naprawdę cię zdradzę! Przynajmniej będę wiedział, za co cierpię!
Miałem nadzieję, że to nią wstrząśnie. Nic z tego. Kilka dni później przyłapałem ją na czytaniu moich maili i przeszukiwaniu kieszeni.
– Dlaczego to robisz? – warknąłem, wyrywając jej komórkę.
– A dlaczego nie? Czyżbyś chciał coś przede mną ukryć? – wysyczała.
Nawet nie było jej głupio. Z bezsilności chciało mi się wyć.
Byłem coraz bardziej zmęczony tą całą sytuacją. Nie podobało mi się, że Marta mi nie ufa, denerwowały mnie bezpodstawne oskarżenia i awantury, bolało, że nie potrafię nic na to wszystko poradzić. Doszło do tego, że specjalnie brałem nadgodziny, coraz później wracałem do domu, bo wiedziałem, że nic mnie tam dobrego nie czeka.
A to oczywiście tylko potęgowało złość i podejrzliwość Marty. Miałem wrażenie, że jestem w pułapce. Byłem tym tak przybity, że aż postanowiłem zwierzyć się najlepszemu kumplowi. Wcześniej nigdy nie opowiadałem mu o swoich prywatnych sprawach, ale tym razem postanowiłem się przełamać. Gdy usłyszał, co przeżywam każdego dnia, złapał się za głowę.
– Człowieku, jak ty to wszystko znosisz? Przecież z taką kobietą nie da się żyć! – krzyknął Paweł.
– Na razie jeszcze jakoś wytrzymuję, ale z coraz większym trudem – przyznałem ze smutkiem.
– A weź, przestań! Uciekaj od niej, gdzie pieprz rośnie! Póki jeszcze nie macie dzieci i łatwiej o rozwód! Po co się dłużej męczyć?
– No, nie wiem… Chyba ciągle jeszcze kocham Martę. A poza tym miewamy w naszym małżeństwie także dobre chwile – wahałem się.
– To się przynajmniej zastanów. Ale pamiętaj, zazdrosna kobieta jest jak bluszcz. Będzie się wokół ciebie owijać, owijać, a w końcu zadusi – odparł.
Od rozmowy z Pawłem minął już miesiąc. A ja wciąż jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Z jednej strony, mam wielką ochotę skorzystać z jego rady, bo naprawdę jestem już u kresu wytrzymałości. Ale z drugiej, ciągle tli się we mnie iskierka nadziei, że uda się uratować nasze małżeństwo… Tylko czy to w ogóle możliwe?
Czytaj także:
„Związek z moją narzeczoną był jak beczka prochu. Rodzina pytała o datę ślubu, a my wiecznie się rozstawaliśmy i schodziliśmy”
„Przymykałam oko na kochanki męża, bo lubiłam życie żony prezesa. Gdy wymienił mnie na młodszy model, znalazłam nowego sponsora”
„Miałem kumpla za wzór cnót, lecz srogo się pomyliłem. Gdy żona czekała z obiadkiem, profesorek zabawiał się z kochankami”