Mój mąż odszedł ode mnie do młodszej, kiedy miałam czterdzieści pięć lat, a on pięćdziesiąt trzy. Była jego sekretarką od dwóch lat. Nie powiem, żeby mnie to specjalnie zaskoczyło czy zszokowało. Tadek zawsze lubił kobiety.
Kiedy od czasu do czasu miałam przypływy szczerości wobec samej siebie, to godziłam się z tym, że zdradzał mnie zawsze. Jednak było mi wygodnie nie wiedzieć. I nie widzieć.
Julia, ta dwudziestopięcioletnia sekretarka, złapała go na dziecko. Nie miałam o to do niej żalu, bo sama tak zrobiłam dwadzieścia lat wcześniej. Tadeusz zawsze miał powodzenie, bo był przystojny jak Robert Redford, wygadany, pewny siebie i czarujący, no i ze zmysłem do interesów, więc zawsze był przy kasie. Kiedy już go zdobyłam, chodziłam dumna jak paw pod ostrzałem zazdrosnych spojrzeń koleżanek.
Czy przez kolejne dwadzieścia lat byłam z nim szczęśliwa (pomijając sprawę jego zdrad)? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Byłam jego żoną – śliczną, wypielęgnowaną, świetnie ubraną kobietką wychowującą jego syna. Kiedy Tomek poszedł do średniej szkoły, ja znalazłam sobie pracę, by nie siedzieć w domu i nie wkurzać się, że mąż znów wraca nad ranem pachnący kobiecymi perfumami. Posłuchałam mądrej rady mamy i stworzyłam sobie własne życie.
Tego dnia, gdy Tadeusz powiedział mi, że odchodzi i wkrótce dostanę pozew rozwodowy, poczułam tylko złość. Po pierwsze, wciąż mi się podobał, mimo swojego wieku był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znałam, i pociągał mnie jeszcze bardziej niż kiedyś, bo zmężniał i nabrał charakteru. Był w doskonałej formie – ani grama tłuszczu, bardzo o to dbał. A po drugie, wiedziałam, że moje wygodne życie się skończyło. Tadeusz dwadzieścia lat wcześniej przed ślubem wyraźnie powiedział, że ożeni się ze mną, bo jestem matką jego dziecka.
Pieniędzmi nie miał zamiaru się jednak ze mną dzielić – podpisaliśmy intercyzę. Nie miałam wyboru. Po rozwodzie zachował się porządnie i bez walki w sądzie kupił mi dwupokojowe mieszkanie w sześciopiętrowym bloku na nowym, ładnym osiedlu. Dostałam też pewną sumę pieniędzy, odprawę, jak nazwała to Malina, moja przyjaciółka z pracy. Wystarczyło na skromne urządzenie lokalu i opędzenie podstawowych potrzeb.
– Kochana – powiedziała Malina, kiedy zobaczyła moje zakupy – albo będziesz musiała zrewidować to, co nazywasz „podstawowymi potrzebami”, bo za miesiąc będziesz jechać na pożyczkach, albo rozejrzysz się za kolejnym sponsorem.
A ten Marek to kto? Podoba mi się
– Nie miałam sponsora, tylko męża – sprostowałam, ale jakoś słabo.
Malina, od kiedy się zaprzyjaźniłyśmy, cały czas starała się mnie przekonać, że wcale nie byłam mężatką, tylko „zalegalizowaną utrzymanką”, i że nie mam pojęcia, na czym polega prawdziwe małżeństwo. Odpowiadałam, że jeśli prawdziwe małżeństwo ma polegać na tym, że mąż od czasu do czasu wyniesie śmieci, a poza tym po przyjściu z pracy tylko gra na konsoli, nie martwiąc się, że brakuje na raty kredytu, jak to było u niej, to ja już wolę własne. „Ty w ogóle nie pojmujesz istoty związku”, załamywała ręce. To była rozmowa ślepego z głuchym.
Malina o tyle miała rację, że musiałam zmienić swoje podejście do pieniędzy i do tego, co jest mi potrzebne. Ogarnięcie tego zabrało mi pół roku. Drugie pół spłacałam pozaciągane wcześniej pożyczki u przyjaciół. Wtedy uznałam, że przyjaciółka miała rację również w drugiej sprawie: potrzebowałam faceta. Życie w pojedynkę, z jedną pensją, nie było dla mnie.
Zaczęłam się rozglądać za odpowiednim kandydatem. Oczywiście przystojnym i zamożnym. Jakiś rok po moim rozwodzie w kancelarii prawniczej, w której pracowałam jako księgowa, odbywało się przyjęcie z okazji dwudziestopięciolecia istnienia firmy.
– Mecenas R. wgapia się w twój dekolt, że aż dziw, że oka tam jeszcze nie zgubił – powiedziała Malina, udając, że pochłania ją sałatka z ośmiorniczek. – Dobry kandydat. Stateczny wdowiec, starszy wspólnik w kancelarii, więc kasy ma jak lodu.
Popatrzyłam na R. Wiedziałam, że się mu podobam, już kilka razy robił nieśmiałe podchody, ale udawałam, że nie rozumiem. I nie chodziło o to, że był po sześćdziesiątce. Facet był po prostu brzydki.
– Wcale nie – zaprzeczyła Malwina. – Jest normalny i jak na gościa w tym wieku trzyma się nieźle.
To był miód na moje uszy
– Niski – zaczęłam wyliczać. – Jak włożę szpilki, będę jego wzrostu. Łysieje. Ma co najmniej piętnaście kilo nadwagi. Jak zdejmie koszulę, to będzie miał piersi większe od twoich.
Malina popatrzyła po sobie.
– Żadna sztuka – wzruszyła ramionami. – Rena, z tobą problem jest taki, że Tadeusz estetycznie cię rozpuścił. Ale takich adonisów to na palcach jednej ręki możesz policzyć. Spuść z tonu.
I wtedy go zobaczyłam. Stał przy drzwiach i rozmawiał z szefem kancelarii. Świetnie ubrany emanował pewnością siebie, no i był szalenie przystojny. Wysoki, z gęstymi włosami i sylwetką atlety.
– Nic nie muszę. Kto to? – wskazałam go Malwinie ruchem głowy.
Moja przyjaciółka jest szefową działu personalnego, więc wie wszystko o wszystkich w firmie. Odwróciła się, popatrzyła i skrzywiła.
– Trzymaj się od niego z daleka. Taka sama urocza kanalia jak Tadeusz.
Poprawiłam dekolt, zmierzwiłam włosy, oblizałam wargi, by zalśniły.
– Opowiedz mi o nim wszystko. Każdy detal – zażądałam.
Według Malwiny był podwójnym rozwodnikiem, nie miał dzieci, bo ich nie znosił, i podobno płacił swoim kobietom za zabiegi. Zawodowo był specjalistą od prawa korporacyjnego i szefowie naszej firmy chodzili na rzęsach, by go tu ściągnąć. Zamożny, inteligentny i bezwzględny. Na kobiety działał jak chodzący afrodyzjak. Malwina twierdziła, że facet uwielbia naturalnie rudowłose. Dlatego wiedziałam, że jest mi pisany. I dlaczego rzuca spojrzenia w moją stronę.
Jakiś czas wcześniej, dokładnie miesiąc po rozwodzie, zapłaciłam sporo kasy, by fryzjerka ufarbowała moje włosy na mój naturalny kolor. Rudy. Tadeusz go nie znosił, więc dwadzieścia lat wcześniej stałam się szatynką.
Sąsiada lubiłam, ale nic więcej
– Nigdy nie powinna była pani zmieniać koloru włosów – powiedziała fryzjerka, gdy od niej wychodziłam.
Miała rację – moja jasna cera dopiero przy jasnorudych włosach zalśniła, a ciemnobrązowe oczy stały się bardziej wyraziste. I od razu odmłodniałam o dziesięć lat. Po fryzjerze wróciłam do domu. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, kiedy rozległo się pukanie. Otworzyłam. Za drzwiami stał sąsiad z dołu. Już mi się raz przedstawił, ale jakoś jego imię i nazwisko nie zapisało się w mojej pamięci.
– Dzień dobry, stało się coś? – spytałam uprzejmie.
Stał, jakby go sparaliżowało, tylko wgapiał się we mnie zachłannie.
– Panie sąsiedzie?
– Tak?
Nagle zrozumiałam. Był zszokowany moim nowym wyglądem.
– Przyszedł pan do mnie w jakimś celu. Co to było?
– Pięknie pani wygląda w tych rudych włosach – powiedział, a potem jakby się ocknął. – Ale to nie zmienia faktu, że znów mnie pani zalewa.
Jęknęłam, i pobiegłam do łazienki. Znowu! Pierwszy raz zalałam sąsiada tydzień po wprowadzeniu się. Szybko odkrył, że przecieka mój brodzik prysznica, zamknął dopływ wody i kazał wezwać hydraulika. Kolejny przeciek to była katastrofa, bo nie miałam pieniędzy na fachowca. Wtedy jeszcze nie ogarnęłam mojego nowego życia.
– Nie łazienka – powstrzymał mnie w połowie przedpokoju. – Kuchnia.
Jeszcze gorzej! Sąsiad wszedł do kuchni i stwierdził, że to zmywarka.
– Ma pani okropnego pecha – powiedział. – Wszystko nowe, jeszcze na gwarancji, a ciągle jakieś problemy.
– Może pan ją tak wyłączyć, żeby nie ciekła? – spytałam z rezygnacją.
– Tak, jasne, ale nie będzie mogła pani z niej korzystać.
– Trudno. Nie mam kasy na naprawę – wzruszyłam ramionami.
Facet popatrzył na mnie uważnie, a właściwie to omiótł spojrzeniem od stóp do głów.
– Naprawię ją – zaoferował niespodziewanie. – Za obiad.
– Jest pan pewien, że umiem gotować? – zaśmiałam się.
Uśmiechnął się lekko.
– Obiad u mnie. Ja gotuję.
Zgodziłam się.
Kiedy spoglądam na to wydarzenie z perspektywy czasu, to widzę, że nie patrzyłam na Wiktora (bo tak ma na imię) jak na mężczyznę. Był absolutnie nie w moim typie. Wyższy ode mnie jedynie o kilka centymetrów, lekko łysiejący na czubku głowy szatyn o okrągłej miłej twarzy i niebieskich oczach patrzących łagodnie zza okularów. Ciało przeciętnego mężczyzny, który dba o nie, ale bez przesady. No i nie był zamożny. Czyli coś całkiem innego niż mężczyźni, którzy mogli mnie zainteresować.
Zostaliśmy znajomymi, takimi, którzy witają się w windzie, pożyczają sobie soli i cukru – mnie może zalewało co kilka miesięcy, ale on miał dziurawą pamięć i co rusz najpierw coś pożyczał, a potem oddawał, więc widywaliśmy się kilka razy w tygodniu. Wiedziałam, że mu się podobam, ale umiałam tak się zachować, by mężczyźnie nawet nie przyszło do głowy okazać mi swoje zainteresowanie.
Dlatego mogłam udawać, że oboje jesteśmy jedynie znajomymi, którzy czasem jedzą wspólnie obiady (u Wiktora), oglądają stare filmy (u mnie), a nawet chodzą razem na zakupy. Po kilku miesiącach zaczęliśmy się sobie zwierzać. Ja mówiłam o zdradach męża, o tym, że tęsknię za opieką zamożnego faceta, i o tym, że syn wypiął się na mnie z chwilą, kiedy nie mogłam już wesprzeć go gotówką.
Seks z nim był po prostu wstrętny
On mówił o dwuletniej chorobie żony, zanim zabrała ją, jak to określił, „litościwa śmierć”. Opiekował się nią przez ten cały czas. Kiedy o tym opowiadał, w jego oczach lśniły łzy.
Zmieszałam się wtedy, nie wiedziałam, jak zareagować. Mężczyźni, których znałam, nigdy nie płakali. Ale też nie wyobrażałam sobie, by było ich stać na dwuletnie poświęcenie. Na kąpanie żony, wymianę pampersów, czuwanie przez całą noc. Wiktor wydawał mi się dziwnym człowiekiem.
Nie byłam przyzwyczajona do takich mężczyzn i niekoniecznie wiedziałabym, co z takim zrobić. Natomiast doskonale wiedziałam, jak postępować z facetami typu Tadeusz czy też wspomniany mecenas Marek T.
Kiedy na tamtej imprezie firmowej dostrzegłam jego zainteresowanie, weszłam w tryb podrywu. Nie minęło wiele czasu, gdy skończył rozmawiać z szefem kancelarii i podszedł do mnie. Drink, rozmowa, uśmiechy, spojrzenia. Patrzył z zachwytem na moje rude włosy, pieścił spojrzeniem moją jasną cerę. Nie zdziwiłam się, gdy zaprosił mnie na obiad następnego dnia do modnej i drogiej restauracji. Zgodziłam się. Malwina tylko kręciła głową, ale zupełnie mnie to nie deprymowało.
Miesiąc później po raz pierwszy poszliśmy do łóżka. Przyznam się, że czekałam na to z niecierpliwością. Marek był naprawdę pięknym mężczyzną, emanował seksapilem. Podobno był niezły w te klocki, taką przynajmniej słyszałam o nim opinię. Seks z nim okazał się jednak dla mnie katastrofą. Mój były mąż był w łóżku władczy, tak mogę to nazwać, ale to, co zaprezentował Marek…
Myślę, że słynny pan Grey mógłby się od niego paru rzeczy nauczyć. A Marek od Grey’a, jak sprawić, by jego perwersje były dla kobiety choć trochę przyjemne. Wyszłam rano zniechęcona, zbulwersowana. I w kropce. Na pożegnanie Marek powiedział:
– Trzeba postanowić, kiedy się do mnie wprowadzisz.
Rozejrzałam się po pięknym domu, i poczułam tęsknotę za dawnym życiem, kiedy nie musiałam wybierać między jedzeniem a nową bluzką. No i Marek to taki przystojny mężczyzna, samo patrzenie na niego było rozkoszą dla moich oczu.
Piękny, inteligentny, bogaty
I chce mnie utrzymywać. Tyle tylko, że… „Nie pragnij za dużo, bo los się od ciebie odwróci”
– tak zawsze mówiła moja mama. Bezpieczeństwo wymaga poświęceń. Taki jest już nasz los. Wróciłam do domu i wzięłam długą, gorącą kąpiel, która ukoiła moje obolałe ciało. Zamknęłam oczy i nagle wróciły wspomnienia z nocy. Wychyliłam się nad brzegiem wanny i zwymiotowałam. Godzinę później rozległ się dzwonek u drzwi. Za nimi stał Wiktor.
– Masz może jajka? – spytał, pocierając siwą bródkę. – Znalazłem świetny przepis na omlet… Ej, Renia, co ci się stało? Ktoś cię pobił? Twoje usta…
Rany, mam 46 lat i wreszcie naprawdę się zakochałam! Patrzyłam na jego miłą, okrągłą twarz i nagle coś we mnie pękło, coś się rozlało. Przytuliłam się do Wiktora i rozpłakałam. Nigdy wcześniej nie płakałam przy mężczyznach, bo największym grzechem byłoby, gdyby ujrzeli moją opuchniętą od płaczu twarz.
Poza tym oni łzy uznają za oznakę słabości, histerii i głupoty. Żadna szanująca się kobieta nie dopuści do tego. Nie z mężczyznami pokroju Tadeusza czy Marka. Ale Wiktor to całkiem coś innego. Wiedziałam, że przy nim mogę płakać do woli i nie pomyśli o mnie źle.
– Nie przez próg – wymamrotał i przepchnął się ze mną do mieszkania.
Usiedliśmy na kanapie, a Wiktor objął mnie ramieniem, delikatnie głaskał moje włosy i uspokajał, gdy zanosiłam się płaczem. Aż zasnęłam. Spałam długo, przez sen czułam delikatny, czuły dotyk męskich palców, które pieściły moje włosy. Słyszałam ciche słowa pełne miłości i tęsknoty.
Ale przede wszystkim otaczała mnie aura absolutnego bezpieczeństwa i akceptacji. Wreszcie mój sen pogłębił się, więc nic już nie czułam ani niczego nie słyszałam. Obudziłam się kilka godzin później. Leżałam z głową na kolanach Wiktora. On także spał oparty o zagłówek kanapy. Okulary leżały na stoliku obok.
Popatrzyłam na jego twarz, taką znajomą, miłą i spokojną, i nagle serce zabiło mi dziwnie, słodko, poczułam pragnienie, by przytulić się do niego, by on obudził się i uśmiechnął do mnie, jak tylko on to potrafi. I nagle dostrzegłam, że jest piękny. Jego okrągła twarz, jego łysina i jego zwykłe przeciętne ciało. Wiedziałam, że chcę patrzeć na niego codziennie. I gdy śpi, i gdy się śmieje. I gdy mówi, że mnie kocha.
Olśniło mnie. Zakochałam się. Właśnie w tym momencie, w tej sekundzie. Po raz pierwszy w życiu. W wieku czterdziestu sześciu lat. Nareszcie się zakochałam!
Czytaj także:
„Moja pasierbica to wredna, rozwydrzona małpa, ale robię wszystko, żeby mnie polubiła, bo... się jej boję”
„Nasz sąsiad uważał się za elitę, ale był zwykłym wiejskim bucem. Bogaty pan prezes, a żartował jak pijany wuj na weselu”
„Własna matka ukradła mi faceta! Tyle czasu go uwodziłam, a ona to perfidnie zignorowała i złamała mi serce”