Stałem w ogródku, okolonym rozlatującym się, zmurszałym płotkiem, i patrzyłem za odjeżdżającym fiatem mojej narzeczonej. Na polnej drodze unosiły się kłęby kurzu, za którymi zniknął pojazd. Westchnąłem ciężko i odwróciłem wzrok. W kącikach oczu zbierały mi się łzy. Zamrugałem, nie pozwalając im spłynąć. Nie będę beczeć. Pies patrzy. Warował u moich stóp, czekając, aż rzucę mu patyk. Poza nami w promieniu jakichś dwóch kilometrów nie było żywej duszy.
Nie chciałem okazywać słabości
Jak wyczuje mój nastrój i zacznie pocieszać, liżąc po ręce i pakując mi się na kolana, rozkleję się na amen. Zakląłem pod nosem i z impetem cisnąłem patyk przed siebie.
– Wygląda na to, że weekend spędzimy tu sami – burknąłem do psiaka, który cieszył się na tę perspektywę bardziej niż ja.
Byłem zły, choć nie umiałem powiedzieć, czy bardziej na Dominikę, czy na samego siebie. Od dłuższego czasu nie potrafiliśmy się porozumieć, choć tym razem spodziewałem się innego finału. Dwa poprzednie kryzysy i chwilowe rozstania miały nam uświadomić, nad czym powinniśmy pracować, a co puścić w niepamięć. Nie uświadomiły. Odkąd się zeszliśmy, żyliśmy w ciągłym napięciu, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy porozumiewali się w dwóch różnych językach. Myślałem, że niespodzianka, do której przygotowywałem się od tygodni, będzie remedium na wszystkie nasze problemy. Tymczasem Dominika zareagowała taką złością i rozczarowaniem, że aż sama była zaskoczona. Odjechała, wyrzucając fontanny piasku spod kół. Nawet naszego psa nie zabrała, choć ostatnio traktowała go lepiej niż mnie.
– Gdyby nie ten pies, już dawno byście się rozstali, na dobre – mawiał Andrzej, mój brat i najlepszy przyjaciel w jednym.
To on pomagał mi z niespodzianką, a wcześniej podsunął pomysł na nią. Jego dobry znajomy miał na sprzedaż działkę na wsi, a na niej mały, przedwojenny domek do remontu. Zawsze chciałem wynieść się na wieś, z dala od zgiełku miasta, żyć pośród szumu drzew i śpiewu ptaków. Wydawało mi się, że to będzie romantyczne, kiedy przywiozę tu Dominikę i roztoczę przed nią wizję spokojnego, sielankowego życia. Wsłuchała i zmarszczyła brwi.
– A więc na to wydałeś pieniądze?
W smukłych palcach obracała kluczyk do auta, który przy każdym ruchu pobrzękiwał o pierścionek zaręczynowy. Wiatr rozwiewał jej kasztanowe włosy, odsłaniając jasną skórę szyi. Dostrzegłem wypełzające na jej policzki delikatne rumieńce. Zadała pytanie, nie okazując żadnych emocji, nie wiedziałem zatem, czego mam się spodziewać.
– Powiedz, że żartujesz – zażądała i wycelowała we mnie palcem wskazującym.
Czerwony lakier na paznokciu lśnił w ostrym słońcu.
– Nie żartuję. Wyremontujemy domek i będzie pięknie, zobaczysz. Albo wybudujemy coś nowego – próbowałem jakoś przekonać ją do tego miejsca. – To będzie nasz azyl.
– A kto powiedział, że potrzebuję azylu? – burknęła z niechęcią.
Pięści miała zaciśnięte, a żyłka na jej szyi pulsowała coraz szybciej. Widziałem, jak ogarnia ją złość, i nie mogłem nic na to poradzić. Porażka nadciągała nieuchronnie jak letnia burza.
– Bruno jest zadowolony – sięgnąłem po argument ciężkiego kalibru. – Będzie miał się gdzie wybiegać.
– Zapomnij! Nie będę tu mieszkać! Ani mi się śni. Co ty sobie myślałeś w ogóle? Nieczuły kretyn! – prychnęła, czym zraniła mnie do głębi.
Wszystko to robiłem przecież z myślą o niej i jej szczęściu. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Byłem zaskoczony i urażony jej reakcją
– Posłuchaj, kupno działki… i tego czegoś, co nazywasz domem… to poważna inwestycja – głos drżał jej z nerwów.
Spojrzenie miała zamglone, jak gdyby była bliska płaczu.
– Ale ja… – próbowałem jakoś zaprotestować, wytłumaczyć się, lecz nie pozwoliła mi dojść do głosu.
– Tak się nie robi! – pokręciła gwałtownie głową, aż grzywka spadła jej na oczy.
Zdmuchnęła ją ze złością i kopnęła kępkę trawy, która w niekontrolowany sposób porastała całą połać działki.
– Nie można robić takich rzeczy bez konsultacji!
– Proszę, porozmawiajmy na spokojnie – delikatnie dotknąłem jej ramienia i… to był błąd.
Dominika zerwała się z miejsca i popędziła prosto do samochodu. Bruno przestał kopać dziurę, usiadł, postawił uszy, przekrzywił łeb. Kilka minut później zostaliśmy sami pośrodku działki i zastanawialiśmy się, co tak naprawdę zaszło. Na pewno ja. Jemu wystarczyło do szczęścia aportowanie patyka. Ja musiałem się jednak uporać z natłokiem myśli i wyrzutów sumienia z powodu tego, że po raz kolejny spieprzyłem sprawę.
– Nie obwiniaj się, to ona przesadziła – pocieszał mnie Andrzej, który od razu wsiadł za kółko i przyjechał ze zgrzewką piwa. – Poza tym kupiłeś działkę za swoje pieniądze – dodał, otwierając z sykiem puszkę.
– Niby tak – przyznałem, biorąc od brata zimne piwo. – Ale przecież jesteśmy razem, Dominika ma rację, że…
– Zawsze bierzesz całą winę na siebie, stary – Andrzej pokręcił głową z dezaprobatą.
W jego oczach musiałem być strasznym pantoflarzem. Tak naprawdę czułem jednak, że znowu zawiodłem Dominikę na całej linii i być może zaprzepaściłem ostatnią szansę.
– Może faktycznie nie powinniśmy być razem, może nie jesteśmy sobie pisani – wydusiłem przez ściśnięte z emocji gardło, a potem z trudem przełknąłem łyk piwa.
Trudno było mi to przyznać, lecz dwa poprzednie rozstania nie wróżyły niczego dobrego. Do trzech razy sztuka, a ja właśnie poległem po raz trzeci.
– W każdym razie jeszcze będziecie mieli okazję porozmawiać, skoro nie zabrała psa – Andrzej mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Rzeczywiście, to było więcej niż pewne, że Dominika wkrótce zatęskni za Brunem. Nie byłem jednak przekonany, czy rozmowa cokolwiek pomoże. Na przestrzeni ostatnich miesięcy przeprowadziliśmy ich wiele i wciąż było nam trudno dojść do porozumienia. Na palcu Dominiki błyszczał pierścionek zaręczynowy, ale wciąż nie mogliśmy zdecydować się na następny, niby logiczny krok. No bo jeżeli najgorsze czeka nas dopiero po ślubie? Może dotychczasowe kryzysy stanowiły tylko przedsmak prawdziwego piekła w związku, które mogliśmy sobie zgotować, łamiąc sobie życia i serce, szarpiąc nerwy. W mojej głowie zaczęła kiełkować myśl o definitywnym rozstaniu, na które także nie potrafiliśmy się jak dotąd zdobyć. Żyliśmy w swego rodzaju zawieszeniu, rozstając się i na powrót zaczynając od nowa. Może Andrzej miał rację, insynuując, że łączy nas tylko przygarnięty wspólnie pies. Kiedy przechodziliśmy kryzys i potrzebowaliśmy przez jakiś czas pobyć osobno, wymienialiśmy się wówczas opieką nad nim. Dominika zabierała go na tydzień, by potem przywieźć go mnie.
Bruno był spoiwem naszego kulejącego związku
Poprzednim razem poszło o jakąś głupotę. Dominice nie podobało się, że spędzam weekendy z kumplami, zamiast oglądać w jej towarzystwie romantyczne filmy lub spacerować z psem nad rzeką. Miałem wtedy intensywny czas w pracy. Kończyliśmy kilka ważnych projektów i okazja goniła okazję. Było co oblewać i świętować, ale moja narzeczona zdawała się w ogóle tego nie rozumieć. Postawiła sprawę na ostrzu noża i powiedziała, że się na to nie godzi i nie chce takiego związku. Przeanalizowałem wszystko i doszedłem wówczas do wniosku, że miała rację. Powinienem bardziej się starać i skupiać większą uwagę na naszej relacji.
Emocje związane z życiem zawodowym nieco opadły i postanowiliśmy dać sobie kolejną szansę. Chmury gradowe nad naszymi głowami zaczęły się zbierać już rok później. Pokłóciliśmy się tuż przed urlopem o to, dokąd pojechać. Dominika miała ciotkę nad morzem, która w terminie naszego urlopu obchodziła urodziny. Chciała pojechać i zrobić jej niespodziankę, a przy okazji wypocząć nad Bałtykiem. Na Pomorzu zapowiadali jednak kiepską pogodę. Wolałem wybrać się w góry, odciąć od rzeczywistości i powłóczyć po szlakach. Potrzebowałem resetu i prawdziwego relaksu po całym roku ciężkiej pracy. Dlatego nie miałem ochoty na przesiadywanie z rodziną Dominiki. W tłoku i harmidrze nie będzie szans na odpoczynek i chwile tylko dla siebie. Dominika zabrała więc psa i pojechała nad morze sama. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka tygodni, wymieniając tylko nienawistne spojrzenia, kiedy spotykaliśmy się, by przekazać sobie psa.
– Nie możemy tak dłużej żyć – powiedziała za którymś razem.
Stała w progu swojego małego mieszkanka, na stopach miała przybrudzone, włochate kapcie. Wydała mi się bezbronna i krucha, więc zamiast odpowiedzieć, po prostu ją przytuliłem, a ona do mnie przylgnęła.
Naprawdę staraliśmy się wszystko naprawić
Udawało nam się to z mniejszym czy większym skutkiem. Nawet przebąkiwaliśmy o ślubie. Zauważyłem, że Dominika ukradkiem przegląda oferty salonów sukien ślubnych. Niestety, codzienność była przytłaczająca. Narastające nieporozumienia niebezpiecznie eskalowały. Aż w końcu doszło do tej ostatniej awantury, tym razem na kupionej przeze mnie działce na wsi. Zaczęło do mnie docierać, że najprawdopodobniej oznacza to definitywny koniec. Po spędzonym z bratem wieczorze zamknąłem sypiący się domek na cztery spusty i wróciłem do miasta. Rzuciłem się w wir codzienności. Chodziłem do pracy, robiłem zakupy, wyprowadzałem psa na spacery, kilka razy skoczyłem na piwo z kolegami z pracy. Tak minęły mi pierwsze dwa tygodnie po kłótni, podczas których nie otrzymałem od Dominiki żadnego znaku życia.
To jednak jest dziwne, niepokojąco dziwne. Zawsze, nawet po największej kłótni, odzywała się po kilku dniach. Poza tym zależało jej na psie, a tym razem nawet o niego nie zapytała. Pewnego popołudnia zapiąłem mu smycz i ruszyliśmy do mieszkania Dominiki. Serce tłukło mi się w piersi, kiedy dostrzegłem na horyzoncie znajomy budynek. Odrapany blok, a w nim kawalerka, którą Dominika odziedziczyła po babci i w której mieszkała, odkąd zdała maturę. Spojrzałem w przysłonięte koronkową firanką okno i przez chwilę wydawało mi się, że widzę jakiś ruch. Nie musiałem nawet dzwonić domofonem. Kod do wejścia znałem na pamięć, a w kieszeni miałem klucz, który narzeczona dorobiła mi, żeby mógł wpadać, kiedy tylko zechcę. Bruno także wyczuwał swoją panią. Niecierpliwie czekał pod wejściem na klatkę schodową, zamiatając ogonem chodnik. Wszedłem do środka, gdzie owionął mnie przyjemny chłód, bijący od betonowych ścian.
Denerwowałem się. Dominika bywała nieprzewidywalna. Mogła mnie wyprosić i wykrzyczeć mi w twarz, że nie chce mnie więcej widzieć. By się nie rozczarować, nastawiłem się na to, że zabierze psa, a mnie odprawi z kwitkiem. Nie użyłem klucza. Skorzystałam z dzwonka. Ciszę przeszył ostry dźwięk, a już po chwili dało się słyszeć szuranie kapci po parkiecie. Pomyślałem, że Dominika faktycznie widziała mnie przez okno, skoro niemal natychmiast ruszyła do drzwi. Jej widok mnie rozczulił. Na oczy opadały jej kosmyki włosów, kiedy lekko spuściła głowę. Była zarumieniona i wydawało mi się, że drży. Bruno od razu zaczął taniec radości.
– Martwiłem się o ciebie – zacząłem, ciągle stojąc w progu mieszkania.
Dominika otworzyła szerzej drzwi, zapraszając mnie do środka. Bruno bez wahania wpadł do salonu i wskoczył na kanapę. Umościł się na stosie poduszek i patrzył na nas z nadzieją. No, dogadajcie się, zadawały się mówić jego psie oczy. Stanęliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, nie wiedząc, co powinniśmy zrobić. Poczułem znajomy zapach perfum, wymieszany z wonią kobiecej skóry. Miałem ochotę mocno przytulić Dominikę i chłonąć ten zapach bez końca, ale się powstrzymałem. Przez chwilę próbowałem udawać, że wcale mi nie zależy. Ale kiedy poczułem, jak drobna dłoń Dominiki wsuwa się w moją, przepadłem na dobre. Znowu wygrała.
– Nie mogłam się zdobyć na odwagę – wyznała cicho, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Co masz na myśli? – wierzchem dłoni otarłem płynącą po jej policzku kroplę.
– Wiesz przecież, że nie umiem przepraszać – westchnęła ciężko.
Fakt, wiedziałem aż za dobrze. Dominika zawsze unosiła się honorem i nigdy nie wyciągała ręki na zgodę jako pierwsza. Za każdym razem czekała na mój ruch i gest pojednania. Tym razem czekała bardzo długo. Widziałem, że była stęskniona i równie podenerwowana jak ja. W tej jednej chwili, kiedy staliśmy blisko siebie, muskając się koniuszkami palców, zrozumiałem, że jej na mnie zależy. Po całym moim ciele rozlało się uczucie ciepła.
To było jak uderzenie pioruna
Z całą mocą zdałem sobie sprawę, jak bardzo ją kocham i jak bardzo będzie bolało, gdy ją stracę.
– Za co miałabyś przepraszać? – odezwałem się wreszcie.
Kochałem ją, ale czułem się urażony i chciałem usłyszeć, że tym razem ona też zawiniła.
– Nie powinnam była tak zareagować. Wiem, że chciałeś dobrze. Po prostu nasze wizje wspólnego życia znowu jakoś się rozminęły.
– To znaczy, że chcesz się rozstać? – teraz zalała mnie fala gorąca.
– Tak… to znaczy nie, wcale nie! – Dominika się motała, a ja z trudem panowałem nad emocjami. – Do diabła, kocham cię!
– Ja ciebie też – zapewniłem ją. – Popełniliśmy wiele błędów, ale zobaczysz, że w końcu nam się uda.
– Do trzech razy sztuka, co? – uśmiechnęła się i obiema dłońmi otarła płynące po policzkach łzy. – Zabierzesz mnie tam jeszcze? – zapytała po chwili.
– Gdzie? – w pierwszej chwili nie wiedziałem, co ma na myśli.
– Na wieś – spojrzała mi prosto w oczy. – Może będziemy tam spędzać weekendy i wakacje?
– Dobra myśl. Oczywiście, że tak zrobimy – pogładziłem ją po ramieniu. – Ja też powinienem cię przeprosić. To było głupie, że nie zapytałem cię o zdanie – dodałem po chwili milczenia.
– Najważniejsze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy – podsumowała Dominika.
Przyznałem jej rację, a potem zabraliśmy psa i poszliśmy na długi spacer brzegiem rzeki. Dominika wydawała mi się jakaś odmieniona. Spokojna, opanowana, z nadzieją patrząca w przyszłość – naszą wspólną. Gdy ja przestałem wierzyć, że może nam się udać, że dość tej szarpaniny, ona uznała, że musimy dać sobie jeszcze jedną szansę. Wyznała, że poszła do psychoterapeuty, który objaśnił jej wiele rzeczy i naświetlił sedno problemów. Postanowiła nad sobą popracować, walcząc z nadmierną emocjonalnością, przewrażliwieniem, uporem w stawianiu na swoim.
Ja także byłem gotów zrobić, ile w mojej mocy, żeby tym razem nam się udało. Zrozumiałem, że powinienem zwracać większą uwagę na to, czego potrzebuje moja narzeczona, by czuła się ze mną szczęśliwa i bezpieczna. Zarazem muszę otwarcie mówić, czego pragnę i potrzebuję, a czego na pewno nie chcę, bo ustępowanie rodzi frustrację i bunt. Wkrótce na stałe zamieszkałem w jej kawalerce, a w domku na wsi powoli przeprowadzam remont. Dominika się do niego przekonała. Może nawet kiedyś w nim zamieszkamy. Tymczasem rozsyłamy zawiadomienia o ślubie i zaproszenia na wesele. Wreszcie oboje jesteśmy pewni.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”