Dokładnie pamiętam, kiedy Marcin zaczął pić. To stało się niedługo po tym, jak opuściła go żona. Pewnego dnia po prostu spakowała rzeczy i wyprowadziła się do jakiegoś bogatego starucha, zabierając ze sobą ich 7-letniego wtedy synka, Adasia. W drzwiach wykrzyczała mu podobno, że ma dość życia z ołówkiem w ręku, że wreszcie poznała mężczyznę, który zapewni jej i dziecku wszystko, czego tylko zapragną.
Paskudna materialistka!
W tamtym czasie Marcin rozwijał swoją firmę, miał długi. Każdą zarobioną złotówkę inwestował w sprzęt, spłacał kredyty. A tamten? Spał na pieniądzach. Przyjaciel bardzo to przeżył. Nie mógł pogodzić się z odejściem Kaśki, a przede wszystkim z utratą syna. Na sprawie rozwodowej walczył o opiekę nad nim, a gdy się zorientował, że przegra i będzie mógł widywać małego tylko 2 razy w miesiącu, zaczął topić smutki w alkoholu.
Rozumiałem go. Też byłem ojcem i na samą myśl, że mógłbym nagle stracić dzieci, oblewał mnie zimny pot. Kiedy więc przychodził do mnie do domu z butelką czegoś mocniejszego, zabierałem go do garażu i piłem z nim. Miałem nadzieję, że to pomoże mu otrząsnąć się z bólu i tęsknoty. Bardzo mi na tym zależało. Kiedyś, przed laty, to on mnie wspierał, gdy wpakowałem się w poważne kłopoty. Teraz miałem okazję mu się odwdzięczyć. Moja żona początkowo tolerowała te nasze pijackie wieczory. Ale z czasem straciła cierpliwość. Ja zresztą też. Współczułem Marcinowi, ale byłem już zmęczony tym piciem i wysłuchiwaniem jego żalów. Chciałem, żebyśmy jak dawniej pośmiali się, obejrzeli razem mecz, pojechali na ryby.
Poza tym zauważyłem, że towarzysząc mu w piciu, nie tylko mu nie pomagam, ale wręcz szkodzę. Bo przyjaciel, zamiast dochodzić do siebie, pił coraz częściej i więcej.
Gdy kończył biesiadę u mnie, przenosił się gdzie indziej
Albo wracał do domu i opróżniał kolejną butelkę w samotności. Czułem, że jeśli tego nie powstrzymam, stoczy się na dno. Kiedy więc któregoś dnia jak zwykle pojawił się w progu z butelką, zapowiedziałem, że to nasze ostatnie spotkanie przy alkoholu.
– Dobra, dobra, nie strasz, tylko dawaj szkło – burknął.
– Słuchaj, mówię serio. Wiem, że ci ciężko, ale nie tędy droga… Musisz się ogarnąć, wrócić do normalnego życia – zacząłem tłumaczyć, ale szybko mi przerwał.
– Wiem, wiem… Nie marudź… Ogarnę się… Jutro… Dzisiaj pijemy! – uśmiechnął się i napełnił kieliszki.
Czułem, że nie traktuje moich słów poważnie, że powiedział tak, bym przestał gadać i wreszcie się z nim napił. Moje przypuszczenia, niestety, się sprawdziły. Marcin ani myślał skończyć z piciem. 2 dni później znowu mnie odwiedził. W torbie miał butelkę. Był przekonany, że jak zwykle pójdziemy do garażu. Ja jednak trzymałem go w progu.
– Co jest grane? – zdziwił się.
– Nie pamiętasz, co ci powiedziałem ostatnio? – zapytałem.
– Że od jutra nie pijemy.
– No i co?
– No i wszystko w porządku. To dopiero od jutra – zachichotał.
– Nie, to jutro było wczoraj! – zdenerwowałem się.
– Nie wygłupiaj się… Choć walniemy po jednym – chciał wejść, ale zagrodziłam mu drogę.
– Mowy nie ma! Jak koniec to koniec! – tupnąłem nogą.
– Poważnie? A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – patrzył na mnie wrogo.
– Jesteśmy. I dlatego nie pozwolę ci się stoczyć. Moim zdaniem masz problem. I to wcale nie z Kaśką, tylko z gorzałą… Powinieneś iść na terapię…
– Wiesz co? – przerwał mi. – Daruj sobie te durne gadki. Mogę przestać pić w każdej chwili!
– To dlaczego nie przestajesz?!
– Bo nie chcę.
– W takim razie musisz pić beze mnie. Ja mówię stop.
– Tak? To bez łaski. I wiesz co? Zapomnij, że kiedykolwiek byliśmy kumplami! Bo ja już zapomniałem! – warknął, a potem odwrócił się na pięcie i odszedł.
Nie sądziłem, że Marcin rzeczywiście zapomni o moim istnieniu.
Przecież znaliśmy się od lat…
Byłem pewien, że jak sobie wszystko na spokojnie przemyśli, to zrozumie, że chcę tylko jego dobra. Srodze się jednak zawiodłem. Po tamtej rozmowie przyjaciel nie dość, że się obraził, to jeszcze zerwał ze mną wszelkie kontakty. Nie odbierał telefonów, nie wpuszczał do mieszkania. Gdyby chociaż się ogarnął, jakoś bym to przeżył. On jednak nie przestał pić. Od znajomych słyszałem, że nie ma dnia, by nie zaglądał do kielicha, że zaniedbał firmę, a nawet spotkania z synem. Bolało mnie to, chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak. W desperacji poprosiłem o radę zaprzyjaźnionego psychologa.
– Jeśli twój kumpel sam nie przyzna się przed sobą, że ma problem z alkoholem, nie poprosi o pomoc, nic nie zrobisz. Musisz czekać – powiedział.
Czekałem więc. Ale mijały kolejne miesiące, a Marcin dalej pił. Powoli traciłem nadzieję, że kiedykolwiek wyjdzie na prostą… Którejś nocy obudził mnie telefon. Spojrzałem na wyświetlacz – Marcin.
– Kajtek, ratuj, sam sobie nie dam rady – wybełkotał.
Nie patrząc na to, że jest druga w nocy, wskoczyłem do samochodu i pojechałem do przyjaciela. Gdy wszedłem do jego mieszkania, to aż mnie zamurowało. Wszędzie walały się butelki po alkoholu. Nie zastanawiając się nawet chwili, zamówiłem do domu lekarza. Czuwałem przy nim przez cały następny dzień.
– I co zamierzasz teraz zrobić? Może się napić? – spytałem, gdy już doszedł do siebie.
– Nie… Już nie… Chcę się leczyć. Naprawdę… – wykrztusił.
Tym razem przyjaciel dotrzymał słowa. Poszedł na terapię i trwa w trzeźwości do dziś. Nie zajrzał do kieliszka nawet wtedy, gdy przez pandemię działalność wszelkiego rodzaju grup wsparcia została mocno ograniczona, a nawet zawieszona. Mówił, że wielu jego kolegów z AA nie wytrzymało. A on tak…
Znowu jesteśmy kumplami i jak dawniej spotykamy się, oglądamy razem mecze, jeździmy na ryby. Tylko jedno się zmieniło: nie pijemy razem. Bo Marcinowi do końca życia nie wolno wziąć do ust nawet łyczka czegoś mocniejszego… Wierzę, że nigdy o tym nie zapomni.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”