Moja żona nie potrafi żyć bez internetu. Nie rozstaje się z telefonem nawet na sekundę. Co chwila sprawdza, co kto wrzucił na portale społecznościowe, śledzi aukcje, czyta plotki, ogląda durne filmiki, przegląda strony z ciuchami, kosmetykami i tysiącem innych bezsensownych rzeczy.
Nigdy mi się to nie podobało, bo uważałem, że traci czas, ale milczałem. Kochałem ją i nie chciałem robić jej wyrzutów. Nie urządzałem jej awantur nawet wtedy, gdy przez gapienie się w ekran zapominała posprzątać lub ugotować obiad, choć jeszcze przed ślubem umówiliśmy, że się tym będzie zajmować.
Po prostu spokojnie przypominałem jej, że oprócz wirtualnego świata istnieje ten rzeczywisty i to w nim powinna się przede wszystkim poruszać. Liczyłem na to, że w końcu to zrozumie, i cierpliwie na to czekałem.
Łudziłem się nawet, że pójdzie wtedy na terapię, bo wiem, jak trudno zerwać ze wszelkimi uzależnieniami. Ale kiedy przez jej miłość do internetu omal nie zginęło nasze dziecko, coś we mnie pękło.
Nawet mu nie podziękowała…
To było tydzień temu. Wracałem z pracy potwornie zmęczony, bo mieliśmy wyjątkowo ciężki i nerwowy dzień. Marzyłem tylko o tym, żeby wziąć prysznic i położyć się do łóżka. Kiedy zbliżałem się do bloku, dostrzegłem w oddali sąsiadkę z drugiego piętra.
Pani Jadzia słynęła z tego, że interesowała się życiem osiedla i chętnie się swoimi wiadomościami dzieliła. Gdy mnie zauważyła, ruszyła w moją stronę.
– Panie Macieju, czy pan wie, co się dzisiaj stało? – zapytała zdyszana.
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Proszę wybaczyć, ale padam z nóg i nie mam siły ani ochoty na słuchanie plotek – odburknąłem i ruszyłem przed siebie.
– Proszę bardzo, mogę zostawić pana w spokoju. Ale to naprawdę bardzo poważna sprawa. Chodzi o bezpieczeństwo pańskiego syna – usłyszałem za plecami.
– Kubusia? – odwróciłem się.
– Kubusia, Kubusia… To chce pan posłuchać czy nie?
– Oczywiście, że chcę. O co chodzi?
– A o to, że mały mógł dzisiaj wylądować w szpitalu albo nawet tam – spojrzała wymownie w górę.
– Słucham?!
– Tak, tak. Wiem, co mówię, bo wszystko widziałam… Mało brakowało…. Gdyby nie pan Waldek…
– Jaki pan Waldek? Nic nie rozumiem! Może pani zacząć od początku? – zdenerwowałem się.
– Proszę bardzo. A więc wybrałam się dzisiaj przed południem na bazarek. Gdy zbliżałam się do tego bardzo ruchliwego skrzyżowania na końcu osiedla, dostrzegłam po drugiej stronie pańską żonę. Jedną ręką pchała przed sobą wózek z Kubusiem, w drugiej trzymała telefon. Gapiła się w niego jak zaczarowana. Byłam pewna, że się zatrzyma, bo było czerwone światło. Ale nie… Wjechała wózkiem na jezdnię… Gdy to zobaczyłam, to aż zamarłam, bo nadjeżdżał samochód…
Nogi się pode mną ugięły
– O Boże…. – wykrztusiłem przerażony.
– Jechał bardzo szybko. Za nic nie zdążyłby wyhamować. Serce mi zamarło, bo spodziewałam się najgorszego. Chciałam krzyknąć, ale głos mi uwiązł w gardle. I wtedy pojawił się pan Waldek. Wyrósł nagle, jak spod ziemi. Wracał chyba z bazarku, bo miał ze sobą dwie ciężkie torby. Rzucił je, wskoczył na ulicę, złapał za wózek i wciągnął go z powrotem na chodnik. Mówię panu, zrobił to dosłownie w ostatniej chwili…
– A Martyna? Co wtedy zrobiła? – dopytywałem się.
– W zasadzie nic. Myślałam, że wpadnie w panikę, rozpłacze się… Przecież dziecko było w wielkim niebezpieczeństwie! A ona zachowywała się tak, jakby nie miała pojęcia, co się przed chwilą mogło stać.
– Nie wie pani, gdzie mieszka ten pan Waldek? Chcę mu podziękować…
– W trzeciej klatce, pod siedemdziesiątym ósmym. Ale teraz go nie ma. Widziałam, jak wychodzi.
– No cóż, podziękuję mu przy okazji. Pójdę z jakąś dobrą butelką.
– Przydałoby się, bo pani Martyna nie okazała mu wdzięczności. Wręcz przeciwnie, naskoczyła na niego. Wiem, bo pogadałam sobie z nim po tym całym zdarzeniu.
– Naprawdę?
– A tak. Jak jej zwrócił uwagę, że zamiast bawić się telefonem, powinna bardziej uważać, to się od razu naburmuszyła i warknęła, żeby się nie wtrącał, bo to nie jego sprawa. Wyobraża pan to sobie? Człowiek ratuje jej dziecko, a ona jeszcze na niego warczy…
– Nie! Nie wyobrażam sobie! Bardzo przepraszam, ale muszę już iść! – krzyknąłem i ruszyłem do domu.
W środku aż się gotowałem
Czułem, że jeśli natychmiast nie porozmawiam z żoną, to pęknę ze złości. Pani Jadzi zdarzało się czasem koloryzować, ale coś mi mówiło, że tym razem nie przesadziła. Martyna leżała na kanapie w salonie. Jak zwykle z telefonem w ręku. Akurat coś tam pisała.
Kubuś siedział na dywanie i bawił się klockami. Zaniosłem go do sypialni, a potem wróciłem do żony. Nawet nie podniosła głowy. Miałem wrażenie, że w ogóle nie zorientowała się, że krążę po mieszkaniu. Podszedłem i wyrwałem jej smartfon z ręki.
– Co robisz?! – oburzyła się.
– Podobno dzisiaj omal nie zabiłaś naszego dziecka! – wrzasnąłem.
– Słucham? Co za bzdury opowiadasz? Kto ci to powiedział?
– Nieważne!
– A już wiem, pewnie ta plotkara, Jadźka… Wstrętne babsko! Łazi po osiedlu, gapi się na ludzi, a potem opowiada niestworzone rzeczy…
– To może przedstawisz mi łaskawie swoją wersję?
– Po prostu zamyśliłam się na spacerze z Kubusiem i nie zauważyłam czerwonego światła…
– Nie zamyśliłaś się, tylko gapiłaś w telefon. Jak zawsze! Czy ty wiesz, jak to się mogło skończyć? Tragedią!
– Ale nie skończyło. Jakiś facet wykazał się refleksem i wciągnął wózek na chodnik. Kubuś nawet nie zapłakał.
– Nie jakiś facet, tylko sąsiad z bloku. Bogu dzięki, że akurat przechodził. A ty, zamiast mu podziękować, podobno zaczęłaś pyskować.
– Bo nie potrzebowałem jego dobrych rad. Niech swoich bliskich poucza, a nie mnie. Mam swój rozum!
– Chyba jednak nie!
– Przestań mnie obrażać! Nic złego nie zrobiłam!
– Naprawdę tak uważasz?
– No jasne. Kubuś jest przecież cały i zdrowy, wszystko dobrze się skończyło. A teraz natychmiast oddaj mi telefon. Anka wrzuciła do sieci zdjęcia ze swoich urodzin. Muszę je obejrzeć – wyciągnęła rękę.
Ważniejsze są dla niej jakieś zdjęcia?!
Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem. Spodziewałem się, że Martynie będzie wstyd, zacznie przepraszać, a na koniec obieca, że będzie już zawsze ostrożna. Tymczasem ona wcale nie czuła się winna. I zamiast o swoim zachowaniu myślała tylko o jakichś głupich fotkach na fejsie, które wrzuciła jej przyjaciółka. I wtedy coś we mnie pękło.
Dotarło do mnie, że czekanie, aż odzyska rozsądek i zacznie korzystać z internetu z głową, nie ma sensu, że jeśli nie podejmę zdecydowanych kroków, Martyna nadal będzie żyć w wirtualnym świecie, nie bacząc na dobro i bezpieczeństwo naszego dziecka.
Zerknąłem na telefon, którego tak przed chwilą się domagała, i nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl. Ścisnąłem go mocniej w dłoni, zamachnąłem się i rzuciłem nim z całej siły o ścianę. Rozpadł się na części. Nie ukrywam, od razu mi ulżyło.
– Odbiło ci? Dlaczego to zrobiłeś? – w jej oczach było zaskoczenie i przerażenie.
– Po pierwsze, żeby się rozładować, po drugie, żebyś sobie uświadomiła to i owo .
– Niby co?
– Że jesteś nieodpowiedzialna, uzależniona od sieci, że fotki na fejsie są dla ciebie ważniejsze od dziecka, że przez ciebie może dojść do tragedii, że powinnaś poszukać specjalistycznej pomocy, pójść na terapię…
– Zwariowałeś? Jakie uzależnienie? Jaka terapia? Wszyscy dziś buszują w internecie. Nie żyjemy w średniowieczu! A Kubusia kocham nad życie i nigdy nie pozwoliłabym, żeby stała mu się jakaś krzywda!
– Dzisiaj prawie sama do tego doprowadziłaś. Gdyby nie sąsiad…
– O rany, a ty znowu swoje? Przestań się czepiać! Takie rzeczy się zdarzają. To ty jesteś chory na głowę! Kto przy zdrowych zmysłach rozbija najnowszego smartfona! Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi!
– Jak zrozumiesz, to daj znać. Będę z Kubusiem u rodziców. Bo nie zostawię go już pod twoją opieką nawet na sekundę – wycedziłem.
Myślicie, że zaprotestowała? Nic z tego!
Gdy wychodziliśmy z mieszkania, wyzywała mnie od najgorszych i zbierała z podłogi kawałki swojego ukochanego smartfona. To był naprawdę żałosny widok…
Rodzice przyjęli nas z otwartymi ramionami. Zwłaszcza jak usłyszeli, jaki był powód tej niespodziewanej wizyty. Oboje są już na emeryturze, z internetu korzystają rozsądnie, więc mam gwarancję, że dobrze zajmą się synkiem, gdy wyjdę do pracy. I będą mieli na oku moją żonę, kiedy przyjedzie odwiedzić synka.
Nie jestem wredny i nie chcę, żeby traciła z nim kontakt. Wierzę, że go kocha. Po prostu chcę, żeby się otrząsnęła z tego szaleństwa. Tymczasem Martyna próbuje skłonić mnie do powrotu do domu.
Nie wiem, czy poskładała jakimś cudem tamten telefon czy już kupiła sobie nowy. W każdym razie niemal codziennie do mnie wydzwania. Na początku krzyczała, że jestem nienormalny, żądała, bym natychmiast oddał jej Kubusia. Bo jak nie, to pójdzie na policję i zgłosi porwanie. Życzyłem jej powodzenia i przypominałem, że nikt takiego zgłoszenia nie przyjmie. Mamy przecież równe prawa do dziecka.
Chyba zorientowała się, że mam rację, bo po dwóch dniach zmieniła ton na łagodniejszy. Już nie żądała, tylko prosiła, mówiła, że każdy dzień bez nas to tortury, że bardzo tęskni. A dziś rano wykrztusiła do słuchawki, że jeszcze raz przemyślała sobie wszystko na spokojnie, już rozumie, o co mi chodziło, i się poprawi. Akurat!
Chcę, żeby się wreszcie otrząsnęła
Ciekawe, kiedy to niby Martyna tak intensywnie myślała, skoro nadal jest bardzo aktywna w sieci. Wiem, bo sprawdzałem. Buszuje w internecie i w dzień, i w nocy. Wszędzie zostawia swoje wpisy i lajki. Widać więc ta jej tęsknota nie jest jeszcze aż tak wielka…
Poczekam jeszcze trochę, aż zatęskni naprawdę, szczerze przyzna, że ma problem, i zdecyduje się na terapię. A jak nie, to się z nią rozwiodę i wystąpię o przyznanie mi prawa do opieki nad synkiem. Wiem, że sądy są zwykle łaskawsze dla matek, ale myślę, że tym razem będzie inaczej. Nie chcę tego, bo ciągle ją kocham i pragnę, żebyśmy byli rodziną, ale nie mam innego wyjścia.
Nie mogę ryzykować. Kubuś rośnie jak na drożdżach, coraz pewniej chodzi, robi się bardzo ciekawski. Mama mówi, że oka z niego spuścić nie można, bo zaraz kombinuje, co by tu wziąć do buzi, czego dotknąć, posmakować…
Trzeba pilnować, żeby nie było to coś szkodliwego lub niebezpiecznego, i tłumaczyć mu, co wolno, a czego nie. Moi rodzice sobie z tym poradzą, jestem spokojny. Martyna niestety nie. No chyba że w końcu odwróci wzrok od ekranu telefonu…
Czytaj także:
„Macierzyństwo było moim marzeniem, dopóki nie urodziłam syna. Miałam przy piersi mlekopija, który nie dawał mi żyć”
„Sanatoryjny wamp zagiął parol na mojego ojca. Chytra baba myślała, że się obłowi i jeszcze dostanie mieszkanie w spadku”
„Chciałam, by mężczyźni nosili córkę na rękach i wychowałam ją na księżniczkę. Efekt? Oliwia nie potrafi ugotować ryżu”