„Chciałam, by mężczyźni nosili córkę na rękach i wychowałam ją na księżniczkę. Efekt? Oliwia nie potrafi ugotować ryżu”

Kobieta, która kłóci się z córką fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Mój mąż wychodził do świata, spotykał się z ludźmi, pracował, wyznaczał i osiągał cele, opracowywał kampanie, a ja? Gotowałam, sprzątałam i robiłam zakupy. Wielkie mi życie. Nie tego chciałam dla mojej córki. Nie tak miała żyć moja królewna”.
/ 06.07.2022 11:15
Kobieta, która kłóci się z córką fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Długo czekałam na dziecko, więc kiedy na świecie pojawiła się moja mała księżniczka, właśnie tak postanowiłam ją traktować. Patrząc w te wielkie, ufne oczęta, obiecałam jej, że nigdy nie zazna smutku ani ciężkiej pracy.

Mąż mówił, że to się kiedyś zemści

Kiedy Oliwka poszła do szkoły, nie miała żadnych obowiązków domowych poza nauką. Całymi dniami bawiła się, rysowała, oglądała książeczki, a ja chodziłam za nią i sprzątałam to, czym już się znudziła.

– Zwariowałaś… – burczał mój mąż. – Przecież nic jej się nie stanie, jak odłoży lalki na miejsce. Albo wyrzuci śmieci. Albo pościeli swoje łóżko.

– To ściel… – mówiłam i robiłam swoje.

Oliwka nie była stworzona do prozaicznych czynności. Starałam się ją także wyręczać w szkolnych pracach, na tyle, na ile mogłam i potrafiłam. Kleiłam gazetki, tworzyłam zielniki, malowałam plakaty i robiłam szlaczki, gdy ona nie miała siły, pomysłu albo nastroju. Odrabiałam za nią trudniejsze zadania domowe.

– To się kiedyś zemści – ostrzegał mój mąż. – Maturę też za nią napiszesz? Niech robi to sama. Dostanie taką oceną, na jaką zasłuży.

– Żebyś potem marudził, że mogła się postarać bardziej? – ripostowałam, a on kapitulował i wsadzał nos w gazetę.

Zawsze dużo pracował, więc opieka nad córką spoczywała na mnie. Wypominałam mu to, kiedy próbował się wtrącać, kiedy przypomniał sobie, że jest ojcem. Wtedy rezygnował, bo przecież pracy nie rzuci, a Oliwka dalej mogła być moją księżniczka, a ja jej, hm, służką. Bo tak to trochę wyglądało. Nie, żebym była całkiem ślepa…

Oliwka rosła i piękniała

Długie, jasne włosy, niebieskie oczy, smukła jak trzcinka… Istna słowiańska królewna. Nic dziwnego, że zaczęli się za nią oglądać chłopcy.

Tłumaczyłam jej, żeby na razie skupiła się na nauce. Posłuchała. Zdała maturę, może bez szału, ale na studia się dostała. Niestety, szybko ją znudziły.

Nie zrezygnowała tylko dlatego, że wolała być studentką, niż iść do pracy. No i dlatego, że poznała Marka. Bardzo mi się ten młody człowiek podobał. Ułożony, przystojny, uprzejmy i też traktował Oliwkę jak księżniczkę. 

– Będzie ją rozpuszczał tak samo jak ty, aż w końcu się znudzi i ją zostawi – prorokował mój mąż, ale machałam na to ręką.

– Nie kracz. Kochają się. Na rękach by ją nosił.

– Do czasu. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa.

Ale młodzi byli zapatrzeni w siebie jak w obrazek. 

– Mamo, Marek ma jutro urodziny, chciałam mu upiec tort, ale nie umiem. Pomożesz? – poprosiła Oliwka.

– Oczywiście, upiekę, tylko powiedz, jaki smak.

Upiekłam Markowi tort i ugotowałam uroczysty obiad. Oliwka chwaliła się, że to jej własne dzieła. Nie protestowałam. Na trzecim roku postanowili razem zamieszkać. Na razie u rodziców Marka, którzy mieli duży dom i młodzi mogli zająć górę z oddzielnym wejściem – dwa pokoje, łazienka i kuchnia.

Dla dwóch osób jak znalazł. Oliwka przewiozła swoje rzeczy do ukochanego. Kupiłyśmy razem trochę dodatków, żeby czuła się tam jak u siebie, żeby umościła gniazdko jak dziewczyna.

Poduszki, zasłonki, makatki, takie tam. Trochę było mi smutno, że moja ptaszyna wyfrunęła z gniazdka, ale taka kolej rzeczy, mówiłam sobie, powstrzymując łzy.

Codziennie odbierałam telefony

– Mamo, jak się gotuje ryż?

– Kochanie, zależy, jaki kupiłaś. Na opakowaniu powinna być instrukcja. Generalnie wrzucasz do wody z solą, trzy-cztery miarki wody na miarkę ryżu, i czasem mieszasz.

– Makaron tak samo czy jakoś prościej? A jak piorę pościel, to na jaki program mam nastawić pralkę?

– Hm, to też zależy, jakie masz programy w pralce. Wiesz co, ja dziś nie mam wiele do zrobienia, przyjadę i ci pomogę.

Przyjechałam i pomogłam. Zrobiłam pranie, rozwiesiłam, posprzątałam, ugotowałam obiad. W trakcie głośno mówiłam, co robię, żeby Oliwka zapamiętała, ale nie bardzo ją to interesowało. Wolała siedzieć z nosem w telefonie i czytać śmieszne memy albo malować paznokcie i utwardzać lakier w specjalnej lampie.

– Słuchaj, co mówię. Potem będzie ci łatwiej…

– Potem to namówię Marka, żeby robił to, czego ja nie potrafię. On bardzo zdolny jest, wiesz?

Wiedziałam. I trochę mnie martwiło, że moja córcia największy talent przejawia do wyręczania się innymi. No nic, niech się chłopak stara. Napiłyśmy się kawy, którą zaparzyłam, i zjadłyśmy po kawałku ciastka z kremem, które przywiozłam. Kiedy Marek wrócił z zajęć, zauważył z uśmiechem:

– Jak tu przyjemnie! Mama ci pomagała?

– Mama, mama… Czy ty myślisz, że sama nie umiem niczego zrobić?

Westchnęłam. Prawda była taka, że nie umiała. Ale przecież chciałam ją uchronić od bycia służącą we własnym domu.

Mój mąż wychodził do świata, spotykał się z ludźmi, pracował, wyznaczał i osiągał cele, opracowywał kampanie, a ja? Gotowałam, sprzątałam i robiłam zakupy. Wielkie mi życie. Nie tego chciałam dla mojej córki. Nie tak miała żyć moja królewna. Skoro znajduje chętnych do wyręki, niech ją wyręczają, a ona niech spija śmietankę…

Czy ja usłyszałam kpinę w jej głosie?

Rodzice Marka lubili moją córkę. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Póki na grillu, na którego nas zaprosili – po tym, jak dzieciaki ze sobą zamieszkały – mama Marka nie odciągnęła mnie bok.

–  Chciałam cię o coś zapytać…

– Pytaj, śmiało.

– Czy Oliwka… no wiesz, czy Oliwia w domu też robiła tak mało jak tu? Nie chcę się czepiać, są młodzi, czasy się zmieniły, żyją inaczej niż my w ich wieku…

– I dzięki Bogu! – roześmiałam się. – Oby narobili się mniej niż my.

– Tak, tak, oczywiście, ale… nie zrozum mnie źle… Chodzi o to, że ona nie umie zrobić na obiad niczego poza kanapkami.

– Ja bardzo lubię gotować. A ponieważ nigdy nie pracowałam zawodowo, to ja zajmowałam się kuchnią i posiłkami. Oliwia się uczyła.

– Niby czego? – wyrwało się matce Marka. – Pytała mnie ostatnio, jak się włącza pralkę…

Czy ja usłyszałam kpinę w jej głosie?

– A co? Marek nie umie sam zrobić prania i musi się Oliwką wysługiwać? 

– Nie musi. Właśnie o to mi chodzi. Uważam, że każdy powinien umieć o siebie zadbać, bez względu na płeć. Ugotować obiad, wyprać, wyprasować, wbić gwóźdź w ścianę, sam, bez wysługiwania się innymi. Dlatego Marek to potrafi, a Oliwka wrzuca brudne rzeczy do kosza na pranie i oczekuje, że magicznie się upiorą. Tak chyba nie powinno być…

Chciałam bronić mojego dziecka. Chciałam powiedzieć tej czepialskiej kobiecie, że gdyby jej Marek tak się zachowywał, wszystko byłoby okej, bo jest facetem.

Płakała, bo Marek kazał jej wracać do nas

Chciałam się obruszyć i rzucić groźbą, że jak się coś nie podoba, to nie muszą być razem, że moja księżniczka ze swoją urodą może przebierać i wybierać w kawalerach, a skoro Marek jej nie docenia, znajdzie sobie takiego, co ją będzie na rękach nosił…

Ale nic nie powiedziałam, bo czułam – miło całej mojej bezkrytycznej miłości do córki – że tylko bym się ośmieszyła. Przecież matce Marka chodziło o to samo co mnie: nie chciała, by jej dziecko było wykorzystywane.

Zmieniłam temat, pokryłam sprawę żartem, miałam nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Zapomniałam, że nic się jakoś i samo nie układa, że trzeba nad kompromisem pracować, w ogóle dostrzegać jego konieczność. Oliwka nie dostrzegała. Dlatego kilka tygodni później stanęła zapłakana w drzwiach naszego mieszkania.

– Marek kazał mi do was wracać… – wychlipała. – Powiedział, że jak dorosnę, to może spróbujemy jeszcze raz.

– Może?

– Tak! Może! Niczego nie obiecał! Chyba już mnie nie kocha! – rozszlochała się.

Przytuliłam ją, a potem słowo po słowie wyciągałam z niej, co dokładnie się stało. Okazało się, że Marek zawalił jakieś ważne zaliczenie czy kolokwium – Oliwka nie wiedziała dokładnie, co nie najlepiej świadczyło o jej zainteresowaniu sprawami ukochanego – bo nie miał czasu porządnie się nauczyć.

A nie miał czasu, bo musiał jednocześnie studiować, dorabiać i zajmować się domem. Podczas gdy Oliwka beztrosko opuszczała zajęcia, by siedzieć w chacie i piłować pazury. Ponoć tak jej wykrzyczał. Ten spokojny, miły Marek…

Było mi okropnie żal córki

I czułam się potwornie winna. Mój mąż litościwie darował sobie teksty: „a nie mówiłem”, ale i tak wiedziałam, co myśli. To on miał rację, a ja zrobiłam swojemu dziecku krzywdę, chowając ją jak księżniczkę.

Chciałam być dobrą matką. Najlepszą na świecie. Chciałam, żeby mojemu dziecku niczego nie brakowało, a zrobiłam z niej życiową kalekę. Rozpieszczanie dziecka nie znaczy, że powinno wszystko dostawać na tacy.

Kochaj i wymagaj. Jeśli sama się postara, sama wysili, lepiej doceni efekt. Chyba muszę porozmawiać poważnie z córką. Pierwsza próba wyfrunięcia z gniazda się nie powiodła. Ale to nie znaczy, że kiedyś nie poleci na własnych skrzydłach, nie na cudzych plecach.

Czytaj także:
„Starszy pan uwodził i okradał panie w domach starości. Obiecywał im wielką miłość, a one oddawały mu oszczędności życia”
„Uważałam, że babcia Klara jest za stara na konkurs piękności, ale ona wzięła w nim udział. Zmiotła ze sceny 20-latkę”
„Dziadek powiedział mi, że powinno się wybaczać zdrady. Każdemu może się powinąć noga, to przecież nic takiego”

Redakcja poleca

REKLAMA