„Żona boi się wystawić nosa za drzwi i wymaga, żebym został pustelnikiem. Pandemia zmieniła ją w wariatkę”

Kobieta, która boi się wirusa fot. Adobe Stock, PheelingsMedia
„Sylwii odbijało coraz bardziej. Gadała tylko o tym cholernym wirusie i strachu przed chorobą. Czuję się coraz bardziej zniecierpliwiony i zły. Kocham Sylwię, ale nie jestem w stanie dłużej tolerować jej zachowania. Jak tak dalej pójdzie to spakuje walizki, albo wniosę o rozwód”.
/ 16.02.2022 06:11
Kobieta, która boi się wirusa fot. Adobe Stock, PheelingsMedia

Powoli dojrzewam do poważnej decyzji: albo wyprowadzę się do kumpla, albo wystąpię o rozwód. Dłużej tak żyć nie dam rady! Kiedy dwa i pół roku temu brałem ślub z Sylwią, była pewną siebie, wesołą, towarzyską, optymistycznie nastawioną do świata dziewczyną.

Dosłownie emanowała siłą i pozytywną energią. Ale potem nadeszła pandemia i moja żona zaczęła się zmieniać. Dziś to zupełnie inna osoba. Zalękniona, nerwowa, przybita. 

Na początku nic nie wskazywało na to, że będzie z nią aż tak źle. Sylwia sumiennie stosowała się do obowiązujących obostrzeń, ale nie wietrzyła wszędzie zagrożenia. Im jednak więcej było zakażeń, tym bardziej panikowała.

Skierowano ją do pracy zdalnej, więc zamknęła się w mieszkaniu i nie chciała z niego wychodzić. Nawet do sklepu czy na spacer z psem. To ja załatwiałem wszystkie sprawy na zewnątrz, bo ona widziała w każdym przechodniu nosiciela choroby. Gdy wracałem, witała mnie w maseczce i rękawiczkach i natychmiast wysyłała mnie do łazienki. Pilnowała, żebym się dokładnie umył. I nie chodziło tylko o ręce.

Może w domu też mam maseczkę nosić?

– Nie wolno kusić losu, trzeba być ostrożnym, nie wiadomo, z kim się zetknąłeś – powtarzała, wpychając mnie pod prysznic; ubrania musiałem natychmiast wrzucić do pralki.

Trochę mnie to śmieszyło, ale nie protestowałem. Uznałem, że z czasem zrozumie, że przesadza. Sam byłem czujny i nie narażałem się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo zakażenia, ale nie dałem się zwariować!

Uważałem, że zamiast myśleć non stop o zagrożeniu, trzeba próbować się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Tymczasem Sylwii odbijało coraz bardziej. Gadała tylko o tym cholernym wirusie i strachu przed chorobą.

Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy obostrzenia zostały poluzowane. Jej koleżanki od razu zapisały się do fryzjera, kosmetyczki, umówiły się na ploteczki w kawiarnianym ogródku. A ona? Siedziała w domu. I żądała tego także ode mnie. Pamiętam, jak chciałem zapisać się na siłownię. Zrobiła mi karczemną awanturę.

– Zwariowałeś? Zabraniam ci! Chcesz mnie zabić czy co? – krzyczała.

– Jakie zabić? O co ci chodzi? – zdenerwowałem się.

– Jeszcze pytasz? Przecież tam możesz się zarazić!

– W sklepie też mogę! A jakoś mnie nie powstrzymujesz, gdy wychodzę po coś do jedzenia.

– Nie powstrzymuję, bo musimy jeść. A siłownia? To niepotrzebne ryzyko. Jak chcesz sobie poćwiczyć, to kup sobie hantle i pomachaj nimi na balkonie – obstawała przy swoim, więc dla świętego spokoju zrezygnowałem z siłowni, ale byłem zły na Sylwię.

Jej zachowanie przestało mnie śmieszyć, a zaczęło denerwować. Coraz częściej dochodziło między nami do spięć. Wcześniej rzadko się kłóciliśmy. A wtedy? Nie było właściwie dnia bez sprzeczki. Ja zarzucałem jej przesadną ostrożność, ona mi brak odpowiedzialności i zbyt lekkie podejście do zagrożenia.

Gdy wiosną tego roku oboje się zaszczepiliśmy, odetchnąłem z ulgą. Miałem nadzieję, że nasze życie wreszcie wróci do normy. Przecież wszyscy specjaliści mówili, że szczepionka to najlepsza ochrona przed ciężkim przebiegiem choroby. Rzeczywiście, Sylwia nieco odpuściła.

Zaczęła wychodzić z domu, spotkała się raz czy dwa z zaszczepionymi znajomymi, wyjechaliśmy nawet na wakacje. Co prawda do dzikiej głuszy, na działkę rodziców, ale zawsze to jakiś postęp. Niestety, ta zmiana nie trwała długo. Gdy na początku jesieni ogarnęła nas czwarta fala pandemii, żona znowu wpadła w panikę.

Od kilku tygodni nigdzie nie wychodzi

Z rodziną, znajomymi rozmawia tylko przez telefon. Uprzedziła także mamę, że nie przyjedziemy do niej na Wigilię, choć wszyscy w naszej rodzinie są zaszczepieni i już cieszą się na pierwsze od początku pandemii wspólne święta.

Mnie też znowu zabrania wychodzić bez potrzeby. Próbowałem jej tłumaczyć, że to bez sensu, że trzeba zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest. Nauczyć się żyć w cieniu koronawirusa, bo nie ma innego wyjścia. Nic do niej nie dociera.

Nie chce nawet rozmawiać o dziecku. Kiedy się pobieraliśmy, ustaliliśmy, że postaramy się o dwójkę, a może nawet i trójkę, bo chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Teraz nie ma o tym nawet mowy. Gdy kilka dni temu przytuliłem ją czule i szepnąłem do ucha, że może byśmy postarali się o potomka, wyskoczyła z łóżka jak oparzona.

– Mowy nie ma! To nie jest dobry czas na rodzenie dzieci! – krzyknęła.

– A to dlaczego? – wkurzyłem się.

Dziewczyno, weź się w garść, to szaleństwo!

– Wystarczy mi, że boję się o nas.

Gdybym jeszcze miała zamartwiać się o nasze maleństwo, to chyba bym zwariowała albo do Odry skoczyła.

– No dobrze, to kiedy, twoim zdaniem, będzie ten dobry czas?  

– To chyba jasne. Kiedy to się wszystko skończy i zaczniemy żyć jak dawniej!

Nie dyskutowałem z nią dłużej, bo czułem, że tylko się wkurzę. Czuję się coraz bardziej zniecierpliwiony i zły. Kocham Sylwię, ale nie jestem w stanie dłużej tolerować jej zachowania. Nie mam zamiaru kłócić się o każde, nieuzasadnione jej zdaniem, wyjście, wysłuchiwać, jaki to jestem nieodpowiedzialny i lekkomyślny.

Chcę, żeby czuła się bezpiecznie, ale przecież nawet dziecko wie, że koronawirus tak szybko nie odpuści, że będzie z nami pewnie jeszcze przez kilka lat. Trąbią o tym w każdej telewizji, piszą w każdej gazecie.

A więc co? Mam zrezygnować ze wszystkich przyjemności? Kontaktów towarzyskich? Spotkań z rodziną i setki innych rzeczy, które mam ochotę robić? Tylko dlatego, że ona się boi? Wybaczcie, ale to ponad moje siły. Nie mam zamiaru dłużej się poświęcać i dla jej komfortu psychicznego bawić się w pustelnika.

Zwłaszcza że taka izolacja źle wpływa na moją psychikę. Coraz częściej myślę więc o tym, żeby się wyprowadzić do kumpla albo nawet wystąpić o rozwód. No, chyba że jest jakiś sposób na to, by Sylwia pozbyła się tego obezwładniającego ją lęku i znowu stała się tą samą wesołą, pewną siebie, optymistycznie nastawioną do świata dziewczyną, z którą się ożeniłem.

Czytaj także:
„Eliza wykorzystała swój seksapil, żeby okradać innych. Faceci ślinili się na jej widok, a ona plądrowała im mieszkania”
„O romansie męża dowiedziałam się u fryzjerki. Jego kochanka zachwycała się ich seksem, a ja obok gotowałam się ze złości”
„Podrywałem teściową syna, ale to ona zrobiła pierwszy krok. Przed płomiennym romansem nie powstrzymał jej nawet mąż”

Redakcja poleca

REKLAMA