Fajna babeczka z tej Elizki. Kobitka w sam raz do pogadania i do przytulenia. Wszystko ma, jak trzeba – zgrabne łydeczki, duży biust i tył niczego sobie, mimo że jakiś czas temu przekroczyła pięćdziesiątkę.
Zresztą lubiliśmy ją nie tylko ze względu na wygląd. Nikomu nie odmówiła dobrego słowa, rwała się do pomocy staruszkom, niepełnosprawnym, samotnym, tylko ten jej chłop na nic nie pozwalał. Mruk był z niego straszny, wszędzie wietrzył spiski i pilnował Elizki jak najcenniejszego skarbu.
Chodził z nią wszędzie, nie pozwolił jej nawet sprzątać w mieszkaniu starszej pani z dołu ani robić zakupów sparaliżowanemu od połowy Włodkowi spod trzynastki. Łaził za nią krok w krok, a że dawno temu przeszedł na policyjną emeryturę, to czasu miał aż nadto.
Przyznam, że wszystkim nam ulżyło, gdy pewnej nocy padł na udar na dębową podłogę we własnym przedpokoju i już się z niej nie podniósł. Także Eliza po pierwszym szoku i załatwieniu spraw spadkowych, nabrała wigoru. Widać było, że cieszy ją ta nieoczekiwana wolność, bo garnęła się do ludzi.
Niejednemu facetowi w bloku serce szybciej zabiło na myśl, że może na stałe zagościć w sypialni pomocnej sąsiadeczki. Ja także nie pozostałem ślepy na jej wdzięki ani głuchy na propozycje niesienia pomocy.
– Nie służy sąsiadowi samotność – rzuciła raz, gdy wpadliśmy na siebie na schodach.
Musiałem przyznać, że wyglądała bardzo atrakcyjnie w czarnej, opiętej bluzeczce z dekoltem eksponującym ponętny rowek między piersiami, więc aż podskoczyłem z radości, słysząc te słowa.
Oczyma wyobraźni już widziałem ją w moich ramionach, przez co nieco się rozkojarzyłem i nie mogłem zrozumieć, dlaczego zamiast wbić się w moje usta, opowiada o jakichś zapuszczonych starych kawalerach.
– Te spodnie od dawna są za ciasne na sąsiada, a i sweterek wypadałoby wyprać, brodę zgolić, włosy umyć i przystrzyc. Mógłby pan jeszcze kogoś poznać, panie Adamie, gdyby tylko się pan nieco ogarnął i powrócił do dawnej schludności – perorowała.
Aż mnie zatkało z wrażenia!
Nigdy przedtem nie wspominała, że wyglądem przypominam bezdomnego. Witała mnie z taką życzliwością, jakbym się jej podobał!
– Wcale nie muszę się ogarniać, jak to pani powiedziała – żachnąłem się, gotowy uciec, gdzie pieprz rośnie.
– Ależ, sąsiedzie – palcami wbiła się mocno w moje ramię. – Przecież mówię to wszystko z dobrego serca. Pomogę panu, zobaczy pan, jak niewiele trzeba, żeby znowu zacząć cieszyć się życiem – zagruchała przymilnie.
Już chciałem rzucić jej w twarz, co myślę na temat tej radości, ale straciłem rezon, kiedy poczułem jej słodkawy oddech na szyi, więc jedynie pisnąłem: „Spróbujmy”. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała się na mnie rzucić.
Gotów byłem poddać się bez walki nawet na stromych schodach, lecz uzyskawszy odpowiedź, Elizka odsunęła się ode mnie. Co było robić? Wpuściłem Elizę do swojego mieszkania, jak zrobiło to wielu moich sąsiadów płci obojga.
Każdy z nas litował się po trosze nad losem osamotnionej wdowy, a także cieszył na myśl o darmowej, chętnej do pracy pomocy domowej. Starsza pani z dołu nareszcie miała wysprzątane, Włodek zrobione zakupy i czyściutkie ubrania, rodzice z pierwszego opiekunkę do najmłodszej pociechy, pani spod czternastki umyte ogromne okna.
Niewiele młodszy od niej pan spod dziewiątki zajadał ze smakiem gorące posiłki, ja z dumą prezentowałem wszystkim swój nowy „look”, jak nazwała mój wygląd obyta Eliza. Nie powiem, trochę mnie kosztowały te wszystkie łachy, ale było warto, sądząc po spojrzeniach różnych pań.
– Teraz, Adasiu, przydałoby się ogarnąć twoje mieszkanko, przejrzeć szafy i te rozpadające się szuflady. Wyrzucić, co niepotrzebne, a resztę poukładać, bo masz tu jak w chlewie
– Eliza nie owijała w bawełnę i nie czekając na moją reakcję pognała do pierwszej z brzegu szafy. – Co to? – zapiszczała, wyciągając beżowy rękaw.
– Płaszcz po babci, nosiła go moja mamusia… – jęknąłem, instynktownie wyczuwając, co wkrótce nastąpi.
– Norki! – ucieszyła się Eliza. – Ten kołnierz jest boski, ale reszta do wyrzucenia – zawyrokowała po chwili.– Nie ma co się zastanawiać, Adasiu, jutro zrobimy tutaj remanent, że ho ho! A płaszczyk wyrzucę, idąc na zakupy dla Włodka. I nie protestuj! – nakazała.
Zamilkłem, choć zrobiło mi się smutno. Mamusia tak bardzo lubiła to jesienne okrycie, oszczędzała na specjalne okazje, dopóki tylko mogła się w nim dopiąć, a później z szacunkiem odwiesiła do szafy. Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się gorączkowo, dokąd by tu uciec nazajutrz przed Elizą. Pod wieczór wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji.
Chora, akurat! Nie myśl, że ktoś ci uwierzy
Od jakiegoś czasu dochodziły mnie słuchy, że choć mieszkania sąsiadów świeciły dawno zapomnianym blaskiem, okna błyszczały, lodówki wypełniał nieznany dotąd asortyment, a synek państwa z pierwszego piętra nie dawał się wyrwać z ramion bezdzietnej wdowy, to ludziom ginęły pieniądze albo co cenniejsze drobne przedmioty.
Opowiadali o tym wyraźnie zawstydzeni faktem, że śmią podejrzewać o nieuczciwość kogoś tak szlachetnego…
– Nijak nie mogę zapanować nad moimi wydatkami – pożalił mi się Włodek, kiedy wpadłem do niego któregoś popołudnia. – Niby Lizka zawsze skrupulatnie rozlicza się z wydatków, ale na koniec rozmowy o pieniądzach zawsze tak mnie zagaduje, że ogłupiały w końcu nie wiem, ile powinna mi zwrócić. Wiesz, Adasiu, to jak z kartą kredytową. Prawie jej nie ruszałem, a ciągle musiałem spłacać jakieś odsetki – zachichotał nerwowo.
Mnie też nie podobały się efekty porządków w moim mieszkaniu. Owszem, Eliza wyniosła z niego dużo niepotrzebnych, starych lub zniszczonych rzeczy, ale przy okazji zginęły srebrne widelczyki do ciasta i łopatka z kości słoniowej, szylkretowe oprawki do okularów mamy oraz złoty sygnet ojca przywieziony jeszcze z ZSRR.
A kiedy zwróciłem uwagę Lizce, jak wołał na nią Włodek, że się zagalopowała w porządkach, obraziła się, ale wcale nie wyszła, trzaskając drzwiami.
– Pozwolę ci się przeprosić – zagruchała, wprawnym ruchem dłoni rozpinając mi rozporek.
Trudno było dyskutować z takim argumentem.
Skołowany nie śmiałem żądać zwrotu przedmiotów. Zresztą, kto chciałby rozmawiać o czymś tak błahym, gdy przed chwilą przeżył hormonalne tornado? Czułem się niczym wybranek niebios, dopóki nie wysłuchałem Włodka. Widząc oblewający go rumieniec, zrozumiałem, że nie jestem jedynym, którego wykorzystała Eliza.
– Ona nie cofnie się przed niczym, niech pan uważa, panie Zdzisiu – próbowałem ostrzec innego staruszka, któremu Eliza gotowała obiady.
Z jego mętnego spojrzenia wywnioskowałem, że wdówka znowu mnie ubiegła. Wolałem nie wyobrażać sobie szczegółów dobijania targu, po tym, jak dziadek odkrył, że zniknęło 10 tysięcy złotych schowane na czarną godzinę pod kalesonami w bieliźniarce.
Wydukał jedynie, że było warto, i mówiąc to, nawet się nie zarumienił. Ależ byłem głupi!
Wszyscy byliśmy naiwni! Tylko dlaczego Eliza czyhała na nasze pieniądze, skoro otrzymywała sporą emeryturę po mężu? Czyżby zwariowała? A może lubiła ten sport? Złodziejstwo i seks?
Aż się we mnie zagotowało, kiedy przypomniałem sobie kołnierz z norek przy płaszczu mamusi, w który teraz stroiła się ta ladacznica! „Nie daruję ci, cholero!” – obiecałem sobie i zwołałem po kryjomu sąsiedzkie spotkanie w moim mieszkaniu.
Zapewne skończyłoby się na biadoleniu, gdyby nie młodzi rodzice. Chłopaka zbulwersowało nieprzyzwoite zachowanie Elizy, kiedy odkrył, że podbiera mu pieniądze, ale nie wyrzucił jej ze względu na synka. Wstydził się nawet przyznać żonie.
Jednak po tym, co usłyszał od reszty sąsiadów, ukrył w mieszkaniu kilka kamer, nagrał przekręty wdówki i zgłosił sprawę na policję. Idąc w ślad za nim, inni także złożyli doniesienia. Tylko dziadek Zdzisław się wyłamał, tłumacząc nam, że nie zamknie w więzieniu kogoś tak cudownego.
– Zrozumcie, w moim wieku nie liczy się już na taki cud – westchnął.
Na razie czekamy na rozprawę, a policja kolejny miesiąc zbiera dowody winy Elizy. Ona oczywiście nie przeprosiła nas za swoje zachowanie i ani myśli oddać nam zagrabione przedmioty czy pieniądze. W ogóle nie jest jej nas żal. Po przesłuchaniu wróciła do siebie, żyje jak gdyby nigdy nic i odgrywa obrażoną.
– Nie rozumiecie, że jestem chora? – płakała tamtego dnia, gdy ją zatrzymywali. – Jestem kleptomanką! Mój świętej pamięci kochany mąż dobrze o tym wiedział, dlatego mnie pilnował. Nie możecie mnie wtrącić do więzienia! Powinniście mi współczuć! – jęknęła, z wdziękiem wsiadając do radiowozu.
Jakoś nie widać teraz po niej tej choroby. Myślę, że blefuje, ale skąd mogę wiedzieć, czy policja albo sąd jej nie uwierzą? Czy do czasu pierwszej rozprawy nie zdobędzie jakichś żółtych papierów na swoją obronę? Przykro o tym mówić, bo przecież większość ofiar Elizy to starzy albo poważnie chorzy ludzie.
Czytaj także:
„Przez intrygę Kaśki żona grozi mi rozwodem. Ta desperatka nie może pogodzić się z tym, że nie tknąłbym jej nawet kijem”
„Praca przysłoniła mi cały świat. Nie wiedziałem, ile lat ma moja córka i co dzieje się w życiu mojej żony”
„Porzuciłam Agatę, gdy była w 3 m-c ciąży. Zwiałem na drugi koniec kraju, ale nawet tu dopadła mnie przeszłość”