Tak się składa, że od kilku już lat dzień moich urodzin znaczy kolejne wyjątkowe wydarzenia dla mnie i moich bliskich. Byłem pewien, że tak też będzie i w tym roku. Dlatego, gdy zaskrzypiała furtka i zobaczyłem wchodzącą do ogrodu synową, ucieszyłem się jak dziecko. „Od rana niespodzianki!” – pomyślałem.
Dokładnie sześć lat temu tak samo się ucieszyłem, widząc w progu mojego mieszkania syna. Nie spodziewałem się jego wizyty, mimo że były moje urodziny. Leszek był zajęty pracą i nauką na uczelni w Niemczech i tamtego lata w ogóle nie planował przyjazdu do Polski.
– Zmieniły się plany, tato, wracam na stałe – powiedział i uściskał mnie serdecznie.
Pamiętam, że zdziwił mnie ten nagły wylewny ton i uśmiech od ucha do ucha. Mój syn nie był radosnym młodzieńcem, nie miał w sobie tak zwanego luzu, który zwykle charakteryzuje ludzi w jego wieku. Zawsze wydawał mi się nieco zamknięty w sobie, powściągliwy, był bardziej obserwatorem niż uczestnikiem wydarzeń.
A od czasu, kiedy z jego matką postanowiliśmy się rozstać, czułem, że otoczył się jeszcze grubszą warstwą izolacyjną. Zwłaszcza wobec mnie. Niemal od początku wiedział o moim niefortunnym romansie z koleżanką z wydziału i od razu całą winą za rozpad naszego stadła obarczył mnie. Prawda jak zwykle była nieco bardziej złożona, ale nigdy nie zdobyłem się na to, żeby wytłumaczyć Leszkowi zawiłości naszego pożycia z Martą.
Rzadko widywałem syna
Żona zresztą szybko znalazła pocieszenie w ramionach pewnego doktoranta, a zaraz po uzyskaniu rozwodu ze mną bez żalu zmieniła adres z warszawskiego na monachijski. Leszek pozostał pod opieką matki.
Odtąd, to znaczy odkąd syn skończył 16 lat, widywałem go rzadko, zaledwie kilka razy do roku i nie miałem nadziei, że kiedyś spojrzy na mnie łaskawszym i serdeczniejszym okiem. Aż tu nagle 1 lipca 2011 roku, w dniu moich urodzin, zapukał do drzwi i oznajmił, że wraca.
Potraktowałem ten jego powrót jak najwspanialszy prezent. Leszek co prawda dopiero wieczorem, gdy kilkoro przyjaciół odwiedziło mnie z tortem i butelką wina, zorientował się, że to moje urodziny, ale i tak byłem szczerze poruszony i wdzięczny synowi.
Zawsze bałem się tej najważniejszej rozmowy między nami. Odkąd mieszkał z matką w innym kraju, jakoś nigdy nie składało się, żeby poważnie porozmawiać z synem. Miałem jakiś wewnętrzny opór, żeby się przed nim otworzyć, wyznać, że ożeniłem się z jego matką tylko dlatego, że była ze mną w ciąży.
Zawsze zdawało mi się, że Leszek jest za młody na takie męskie rozmowy, a poza tym bałem się, że gdy syn pozna prawdę, wykrzyczy mi w twarz, że mną gardzi, że mnie nie kocha… Po prostu byłem tchórzem.
Może naprawimy nasze relacje
Tymczasem tamtego dnia przed sześcioma laty mój Leszek sam poruszył najdrażliwsze kwestie, jakie nas dzieliły. Okazało się, że wiedział więcej, niż sądziłem. Po tej rozmowie byłem spokojny o nasze relacje.
– Wracam do Polski, ale nie będę ci siedział na głowie – oznajmił znienacka, kiedy wyszli goście. – Nie powiedziałem ci jeszcze najważniejszego. Żenię się, tato, chcę żebyś poznał Olę. Jutro wpadniemy razem, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Wśród moich wielu obaw o syna, była również ta, że zostanie sam. Podskórnie czułem, że gardzi instytucją małżeństwa. Kiedy tylko ktoś z bliższej lub dalszej rodziny czy grona przyjaciół moich lub jego matki szedł do ołtarza, zżymał się, mówiąc, że ślub to początek kłopotów.
Bardzo mnie tym zgorzkniałym podejściem do życia martwił. To, że akurat ja zrobiłem głupstwo, czy to, że jego matka źle wybrała partnera, nie oznaczało, że tak musi być ze wszystkimi. Teraz bardzo się ucieszyłem.
Synowa i jej matka były piękne
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją przyszłą synową, wprost oniemiałem. Znałem wiele pięknych kobiet, ale Ola wydała mi się niezwykła. Nie tylko delikatne, harmonijne rysy i doskonała figura mnie w niej urzekły. Ola była uosobieniem spokoju, miała niski i ciepły głos, mówiła ciszej niż większość znanych mi kobiet.
– No, powiem ci, synu, że wygrałeś chyba los na loterii – szepnąłem w kuchni Leszkowi, gdy razem szykowaliśmy kolację.
– Wiem. Ola to mój największy skarb.
Jak się krótko potem okazało, Ola była niemal młodszą kopią swojej pięknej mamy. Ewa miała w sobie trochę więcej energii, zdawała się trochę głośniejsza od Oli. Widać było, że to ona jest w tej rodzinie i głową, i szyją. Od razu podbiła moje serce, lecz musiałem trzymać na wodzy swoje uczucia, pozostać jedynie platonicznym wielbicielem przyszłej teściowej mego syna.
Młodzi planowali ślub
Jak się dowiedziałem, gdzieś tam, w szerokim świecie, była prawdziwa głowa rodziny. Mąż Ewy, ojciec Oli, znakomity biolog, akurat przebywał za Oceanem, gdzie prowadził jakieś ważne badania na jednym z tamtejszych uniwersytetów.
– Edward pewnie teraz wymyśla coś, co wkrótce ocali ludzkość przed zagładą, więc nawet nie jest pewne, czy przyjedzie na ślub naszych dzieci – uświadomiła mnie nieco rozbawionym tonem Ewa.
– To może niech młodzi zaplanują ślub w późniejszym terminie? – rzuciłem.
– Później? Ależ dla ojca Oli to zupełnie nie ma znaczenia. Liczą się badania, mikroby, bakterie, a nie jakieś tam dzieci, śluby – teraz w głosie Ewy słychać było drwinę i gorycz zarazem. – Jeśli młodzi odłożą ślub na za rok, to Edwardowi i tak może coś wypaść. Akurat znajdzie jakąś nieznaną mutację wirusa albo genotyp czegoś tam i będzie musiał zostać w Stanach, aż powali wroga na łopatki. Niech biorą ten ślub.
Wkrótce miałem się przekonać, że mówi szczerą prawdę. Przypadkiem byłem świadkiem rozmowy Oli z ojcem przez Skype’a. O ślubie wiedział od dłuższego czasu, a teraz się zdziwił:
– Wychodzisz za mąż? Ach tak, coś mi wspominałaś…
Gdyby to chodziło o mnie, chyba bym się rozpłakał w takiej sytuacji. Ola była dzielna. Nie uroniła ani jednej łzy, tylko na koniec rozmowy z tatą powiedziała:
– Ciebie jak zwykle nic nie obchodzi…
Młodzi pobrali się pod koniec lata. Ola wyglądała jak nimfa w pięknej kremowej sukni. Leszek promieniał szczęściem. A i ja byłem szczęśliwy, widząc syna u boku pięknej i mądrej kobiety.
„Należy mu się – pomyślałem. – Dobry z niego dzieciak i jemu na pewno się uda”.
Nie było wesela, a jedynie obiad dla bliskiej rodziny, na którym zjawiła się także moja była żona. Musiałem przyznać, że upływ lat nie uczynił Grażynie większego uszczerbku na urodzie. Przeciwnie. Bardzo było jej do twarzy z kilkoma zmarszczkami wokół ciemnych oczu.
Byłem zaskoczony
Następnego dnia po uroczystości Leszek z Olą odlecieli na maleńką grecką wyspę cieszyć się sobą. A w niedzielę przed śniadaniem zadzwoniła do mnie Ewa.
– Zabieram cię na działkę – oświadczyła. – Weź kilka dni urlopu, zobaczysz, jak pięknie jest nad moją rzeczką.
Urlop akurat nie był mi na rękę, miałem dopiąć kilka ważnych spraw w nadchodzącym tygodniu, więc grzecznie podziękowałem za zaproszenie i odmówiłem.
– W porządku, nie możesz teraz, to poczekam. Nawet lepiej, bo wkrótce ma padać, to będą grzyby – Ewa nie zraziła się moją odmową. – A więc za tydzień – skwitowała i rozłączyła się.
Najwyraźniej była pewna, że w przyszłym tygodniu stawię się na jej rozkaz. Być może nikt nie sprzeciwiał się teściowej mojego syna… Cóż, ja też nie śmiałem. W ciągu tygodnia załatwiłem najpilniejsze sprawy, uporałem się z zaległymi pracami i w sobotę byłem gotów poznać dom nad rzeczką i zaprzyjaźnić się z jego gospodynią. Ta kobieta mnie intrygowała.
Ewa była bardzo bezpośrednia
Już w drodze oznajmiła, że nie ma żadnych skrupułów, zapraszając mnie na działkę pod nieobecność męża i córki.
– Nie muszę się nikomu spowiadać. Edward od lat nie zwierza mi się ze swojego życia w Stanach, a spędza tam średnio trzy czwarte roku, o ile nie więcej. Już nawet przestałam liczyć. Tęsknić też przestałam – dodała, widząc, że nie czuję się komfortowo, żeby podjąć temat.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że Ewa zabrała mnie na działkę nie tylko w celach rekreacyjnych.
– Trzeba pozbierać jabłka, śliwki. Nawet grusza obrodziła! – cieszyła się. – Lubisz gruszki w occie? Ja uwielbiam. Będą ci smakować. Robię najlepsze w okolicy.
Wkrótce miałem się przekonać, że Ewa w ogóle świetnie gotuje. Nie zamierzała mnie jednak rozpieszczać ciepłymi obiadkami za nicnierobienie. Zaraz po przyjeździe miałem zebrać spady spod jabłonek, skosić trawę przy tarasie, wymienić żarówkę na ganku, narąbać drew i napalić w kominku…
– Jutro będzie piękny dzień – obiecała.
I był, choć o czwartej rano zostałem brutalnie obudzony ze snu i popędzony do lasu na grzyby. Później, już w domu, naharowałem się jak chyba nigdy w życiu, ale – byłem szczęśliwy.
Uwiodła mnie
Przy tej kobiecie miałem chęć i siłę do każdej pracy. Nie wyczuwałem w niej żadnej sztuczności, żadnej pozy, udawania, dystansu. Ot, przyjechaliśmy na działkę, gdzie było mnóstwo drobnych prac do zrobienia, i trzeba było je wykonać. Kiedy wieczorem lunęło, usiedliśmy pod dachem na tarasie.
– No to jak, podoba ci się mój domek?
Ledwie nabrałem powietrza w płuca, żeby wydać z siebie zachwyt, gdy usłyszałem:
– Nie musisz nic mówić. Widzę, że dom ci się podoba, tak samo jak jego właścicielka – to mówiąc, pochyliła się lekko w moją stronę i ręką dotknęła mojej twarzy.
Złapałem tę rękę i złożyłem na niej pocałunek. To był najbardziej niesamowity początek, jaki przeżyłem z kobietą… Po tygodniu oboje nie mieliśmy ochoty wracać do Warszawy. Niestety, i Ewa, i ja, mieliśmy obowiązki zawodowe. Na kilka dni trzeba było zawiesić kontakty. Nie było nawet okazji, żeby spotkać się z dziećmi.
Nie robiłem nic złego
A pewnego dnia Leszek zadzwonił do mnie i z pewną pretensją w głosie spytał:
– Czy ty i Ewa… No, wiesz, tato, czy to prawda? – zamilkł.
Potwierdziłem, że spędziliśmy razem tydzień na działce Ewy, dałem do zrozumienia, że to była jej inicjatywa. Syn tylko przyjął do wiadomości moje wyznanie i szybko się rozłączył. Jakoś nie dotarło do mnie, że nasze dzieci mogą mieć o coś do nas żal.
Poczułem się głupio. W październiku Ewa złożyła pozew o rozwód, rozwiewając tym samym moje wątpliwości co do naszej relacji.
– Już dawno miałam to zrobić. Gdyby nie ty, pewnie znów odłożyłabym wszystko do wiosny, a potem byłaby działka i jak zwykle nie byłoby czasu na załatwienie tej sprawy. Ale już nie ma sensu dłużej tego ciągnąć – stwierdziła stanowczo.
Kilka miesięcy później oświadczyłem się Ewie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę chciał się ponownie wiązać. Teraz nie miałem jednak wątpliwości. Ewa była najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Nie mogłem tego zmarnować.
– Pierwszy wolny termin w urzędzie mają w twoje urodziny. Chcesz mnie w prezencie? – spytała któregoś wieczora.
Nie mogłem być szczęśliwszy. W przeciwieństwie do uroczystości zaślubin Oli i Leszka, nasza małżeńska przysięga odbyła się z wielką pompą, w towarzystwie całych zastępów znajomych i przyjaciół mojej pięknej żony i wszystkich krewnych.
W podróż poślubną pojechaliśmy nad rzeczkę – takie było życzenie panny młodej, zaś w pierwszą rocznicę ślubu – kolejne moje szczęśliwe urodziny – zabrałem żonę na romantyczny tydzień do Portugalii.
Nasze życie przyspieszyło
Rok później mój syn obronił doktorat, a w następnym, znów na początku lipca, przybłąkała się do nas cudowna kundelka, która w naszym progu powiła trzy śliczne, podobne do labradora szczeniaki.
– No to już nie muszę myśleć o prezencie dla ciebie – skwitowała Ewa, której kiedyś zwierzyłem się, że zawsze chciałem mieć psa, ale nigdy jakoś nie wyszło.
Spodziewałem się, że w tym roku, na moje 60. urodziny, bliscy czymś mnie zaskoczą. Dawno nie widziałem ani Leszka, ani Oli, ale byłem pewien, że coś szykują. „Nie dzwonią, bo właśnie obmyślają jakiś plan i chcą całkiem mnie zaskoczyć” – myślałem.
Wyjątkowo w tym roku Ewa nie mogła ze mną spędzić pierwszych dni lipca na działce. Miała ciągle dyżury na porodówce, zastępowała inną lekarkę, która sama poszła rodzić. Było mi trochę przykro, że w ten dzień będę bez żony, chciałem nawet z nią zostać w mieście, ale nakazała, żebym jechał nad rzeczkę i przygotował dom na przyjazd dzieci.
Synowa mnie zaskoczyła
Teraz, widząc Olę, ucieszyłem się, choć i trochę zdziwiłem. Młodzi nie mieli zwyczaju przyjeżdżać na wieś tak wcześnie.
– Dzień dobry, a gdzie Leszek? – spytałem, wychodząc synowej naprzeciw.
Zerwał się wiatr i zwiewna sukienka Oli oplotła jej ciało. Przez moment zdawało mi się, że jej brzuch dziwnie się zaokrąglił. Już miałem coś palnąć, ale się powstrzymałem. „Dzieci na pewno właśnie tę niespodziankę mi szykują, nie mogę zepsuć im całej frajdy swoim paplaniem” – uznałem.
Uścisnąłem synową cały szczęśliwy. W jednej sekundzie poczułem, że już jestem dziadkiem, oczami wyobraźni zobaczyłem maleństwo… Ależ byłem szczęśliwy.
– Witaj, Piotrze – Ola nigdy nie nauczyła się mówić do mnie „tato”, ale nie miałem o to do niej pretensji.
Zawsze była dla mnie serdeczna i ciepła, i to było najważniejsze. Teraz jednak jej głos nie zabrzmiał radośnie. Co więcej – wyczułem jakiś oficjalny ton… A może tylko mi się zdawało, bo po chwili zobaczyłem, że Ola ma w oczach łzy.
– Co się stało, kochanie?
Objąłem dziewczynę ramieniem i poprowadziłem w stronę tarasu.
– Chodź, powiesz mi, co się stało. Na wszystkie smutki znajdzie się lekarstwo – zacząłem niepewnie.
W tamtej chwili dziesiątki dziwnych myśli przeleciały mi przez głowę, a najbardziej natarczywa była ta, że Ola jest chora… albo coś nie tak jest z dzieckiem. Trzymając synową blisko siebie, byłem już pewien, że wkrótce zostanie matką.
– Ja… ja jestem w ciąży – wyznała, płacząc już na całego.
– No, nie płacz, dziecko. To przecież wspaniała nowina, Oleńko.
– Ale to nie tak, jak myślisz – spojrzała mi w oczy z jakąś dziwną złością. – To nie jest dziecko Leszka! Leszek nie chciał mieć dzieci, a ja… A ja go już nie kocham, musiałam ci to powiedzieć – ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Dobrze, że siedziałem. Cały czas obejmowałem Olę ramieniem, lecz kiedy dotarł do mnie sens tych słów, opuściłem rękę i niemal zapłakałem. Dlaczego ona…? Dlaczego oni mi to zrobili?
– Czy mama wie? – spytałem cicho.
Byłem zszokowany
Synowa tylko pokręciła głową. Wciąż płakała i jej ciałem wstrząsały spazmy. Miałem pustkę w głowie. W jednej sekundzie byłem szczęśliwym dziadkiem, w następnej – czułem, że świat spada w jakąś otchłań. Nie mogłem tego pojąć.
– Czemu mnie pierwszemu mówisz o tym? To swojej mamie powinnaś…
– Ona mnie zabije!
– Co ty mówisz?! Ewa nie skrzywdziłaby muchy! – byłem zły i strasznie bezradny.
Powoli docierał do mnie tragizm tej sytuacji, bo nagle zdałem sobie sprawę, że w tym wszystkim jest jeszcze mój syn. Tyle lat godziłem się na rozłąkę z nim, a teraz, kiedy go już znowu miałem blisko, wydarzyło się takie nieszczęście…
Gdyby młodzi się nie spotkali…
Czym on sobie zasłużył? Nie chciał mieć dzieci? Nigdy o tym nie mówił…
– Jak to się stało, Oleńko? – zapytałem, próbując pozbierać swoje myśli.
– Jak to jak? Zdradziłam Leszka! Już od dawna go zdradzam, ponad rok…
Wytarła nos w chusteczkę i poprawiła się na fotelu.
– Żebyś ty wiedział, jaka z nas niedobrana para… To tylko ty i mama się tak nienormalnie kochacie, cieszycie szczęściem… My byliśmy szczęśliwi przez pierwszy rok… A potem on, tak jak mój ojciec, myślał tylko o nauce, o swoich zasranych badaniach, eksperymentach… Nie, Piotrze, nie powiem ci nic więcej, i lepiej już pojadę do Warszawy. Mam tylko do ciebie prośbę: powiedz mamie, ja się nie odważę.
– Ależ mama cię kocha, musisz jej sama powiedzieć. Może ona znajdzie jakąś radę? – powiedziałem bez sensu.
– Nie chcę jej rad, zresztą co tu radzić? Nie chcę z nią rozmawiać, nie chcę usłyszeć tego, co mi powie… A wiesz dlaczego? Bo ja byłam przeciwna waszemu małżeństwu, nie chciałam, żeby mama rozwiodła się z ojcem, wrzeszczałam na nią, że go z tobą zdradza, że to potworne… Chciałam, żeby z tobą zerwała, bo wasz związek, to, że spaliście ze sobą, wydawało mi się takie niemoralne… A teraz ja sama… Rozumiesz? Jest mi potwornie wstyd! – prawie na mnie krzyknęła.
Nie chciała jednak czekać na moją odpowiedź. Wypiła tylko trochę wody prosto z butelki i poszła w stronę furtki. Wieczorem zadzwonił Leszek, żeby złożyć mi życzenia. Nie dałem rady spokojnie go wysłuchać, tylko się rozpłakałem. Jak mięczak, ale trudno.
– Dlaczego, synku? Dlaczego wcześniej nie mówiłeś, że macie problemy?
– A co? Kazałbyś Olce mnie pokochać, a mnie namówiłbyś na gromadkę dzieci? Tego się, tato, nie da tak po prostu nakazać. Ty powinieneś to wiedzieć najlepiej, prawda?
Mój syn miał rację. Rozwód młodych przebiegł błyskawicznie, Ola zamieszkała z ojcem swojego dziecka. Za kilka miesięcy Ewa zostanie babcią. Ja pozostanę w swojej roli kochającego męża.
Powoli godzę się z tym, że naszym dzieciom razem nie wyszło. Oboje z żoną myślimy jednak, że gdyby nie ich niefortunny związek, nie byłoby nas.
Patrzę na Ewę i staram się czerpać radość z jej szczęścia. Żona już kupuje maleńkie buciki i ubranka dla małej – Ola będzie miała córeczkę. Już oswaja się z nowym zięciem. Ja też staram się być miły. Mam też nadzieję, że Leszek pozostanie ze mną w dobrych relacjach. Chciałbym, żeby mój syn zaznał wreszcie prawdziwego szczęścia.
Piotr, 60 lat
Czytaj także: „Przystojniak z aplikacji okazał się moim szkolnym tyranem. Teraz znów mnie osaczał, ale w zupełnie inny sposób”
„Zerwałam z facetem, bo na zaręczyny dał mi pierścionek ze złomowiska. Dziś pluję sobie w brodę, bo został bogaczem”
„Na emeryturze chciałam zobaczyć trochę świata. Zamiast tego widzę tylko męża gnijącego w fotelu”