„Żona przegrała walkę o dziecko i wpadła w szpony nałogu. Stawałem na głowie, by uratować naszą miłość”

załamana matka fot. iStock, Photodjo
„Czemu mi nie pozwala? Czemu unika mojego wzroku? Siada i dziwnie pobudzona przegląda kartę. Ogarnia mnie irracjonalny lęk, który zmienia się w przerażenie, gdy Weronika woła kelnera”.
/ 08.11.2023 21:15
załamana matka fot. iStock, Photodjo

Piję mrożoną herbatę i patrzę na jezioro. Lekki wiaterek marszczy jego toń, białe chmurki płyną wolno po niebie. Mnie też nigdzie się nie spieszy. Czuję się świetnie – wyluzowany i spokojny. Kocham swoje życie. Takie jak teraz. Co złe już minęło, już prawie zapomniałem. Mimo to ziarno trwogi, złych wspomnień wciąż we mnie tkwi jak lodowaty cierń.

Niesamowite jak ten czas przeleciał!

Przecież dopiero pakowałem sprzęt wakacyjny do pawlacza, a teraz znowu skwar leje się z nieba. I jeszcze to luksusowe miejsce, w którym mieszkamy. Zupełnie nie w naszym stylu. Zwykle spędzaliśmy wakacje pod namiotem, tak wychodziło taniej.

Weronice szkoda było kasy na hotele, ale… na kolejny kufel piwa i kolejną butelkę wina sobie nie żałowała. Zimny ból przeszywa mi serce. Próbuję odpędzić czarne myśli, lecz opadają mnie jak stado wron. Boże, przecież bywały okresy, kiedy piła codziennie i nie trzeźwiała tygodniami, bo kaca leczyła klinem! Co gorsza, sam biegałem jej po alkohol, żeby nie łaziła niedopita do sklepu, narażając się na komentarze sąsiadów i ekspedientek. Chciałem ją chronić. Wybrałem zły sposób. Ona była chora, ja – współuzależniony. Teraz wiem. Jednak nie ma co do tego wracać. Zamknięty rozdział.

Tylko gdzie jest Weronika? Poszła kupić papierosy do kiosku i coś długo nie wraca. Może powinienem jej poszukać, sprawdzić, co porabia? Mój spokój pryska, spłoszony podejrzliwością. Wstydzę się tego uczucia, ale jest silniejsze ode mnie i pali bardziej niż lipcowe słońce.

Może w ogóle nie powinien puszczać żony samej? Parę lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Nie odstępowałem jej na krok, bojąc się, co jeszcze może wywinąć. Zabrzmi to okropnie, ale ulżyło mi, gdy w ostatnim okresie picia przestała w ogóle wychodzić z domu. Zamieniła się w wampira stroniącego od światła i ludzi, tyle że zamiast krwią żywiła się alkoholem.

Cieszyłem się, że nie mamy dzieci i nie muszą patrzeć, jak ich matka powoli zapija się na śmierć. Choć to właśnie tęsknota za macierzyństwem i kompleksy Weroniki, stały się pożywką dla nałogu. Kiedy kolejna próba zajścia w ciążę zakończyła się niepowodzeniem, poszukała pociechy i zapomnienia w alkoholu.
W końcu zapomniała, po co zaczęła pić.

Przestaliśmy starać się o dziecko

Ja na pewno. Żadna to radość i kompletny brak rozsądku zapładniać pijaną kobietę. Tak, wciąż ją kochałem, nawet wtedy, gdy wpadała w coraz dłuższe ciągi, gdy nie było z nią kontaktu, gdy snuła się po domu jak cień albo znienacka wybuchała złością lub płaczem. Ale moja miłość zmarniała, otorbiła się troską, smutkiem, strachem i wreszcie obrzydzeniem.

Nic nie mogłem zrobić. Prosiłem, groziłem, apelowałem. Wszystko na darmo. Po paru dniach, a niekiedy nawet tygodniach wstrzemięźliwości zaczynała pić od nowa. Dwa lata temu bez wielkiej nadziei zaszantażowałem ją rozwodem. Powiedziałem, że odejdę, jeżeli nie zacznie się leczyć. I stał się cud. Zgodziła się! Jak sama potem przyznała, była przerażona tym, co robiła ze swoim życiem. Powiedziała, że miała już nawet myśli samobójcze.

Tkwiła w jakimś dole niekończącej się beznadziei, dręczona ciągłym bólem, który nie mijał bez względu na to, ile wlała w siebie alkoholu. Koszmar! Zgoda na terapię była dopiero pierwszym krokiem na ciernistej drodze wychodzenia z nałogu. Piekielnie trudno wyrwać się ze szponów demona. Ale dobry Boże, udało się! Choć statystyki wyglądały kiepsko, Weronika się trzymała. Zrozumiała, że jest chora i wzięła się za siebie. I za dom.

Wreszcie opanowała ten wieczny bałagan, znowu gotowała, sprzątała, podśpiewując pod nosem. Planowała remonty. Wspominała o adopcji. Po roku abstynencji i terapii wróciła do pracy. Nasza sytuacja finansowa poprawiała się z miesiąca na miesiąc, bo ja też mogłem w spokoju pracować i zarabiać, nie martwiąc się, co zastanę po powrocie do domu. Czy Weronika po pijaku nie puści chaty z dymem albo nie zaśnie w wannie pełnej wody. Jakąż ulgą było pozbyć się tego strachu! Jakbym zrzucił z pleców stutonowy głaz. I wówczas moja miłość rozkwitła na nowo, wręcz buchnęła pod niebo!

Teraz kocham ją bardziej, niż sądziłem, że to możliwe. Za siłę i odwagę, za uśmiech i odzyskaną pewność siebie. Za to, że mogę na niej polegać, bo z kuli u nogi stała się partnerką, przyjaciółką i kochanką. Tak, znowu pociąga mnie seksualnie. I to jeszcze jak! Czuję się niczym młody żonkoś, wciąż mam na nią ochotę. Choćby w tej chwili, gdy pomyślę o jej opalonej skórze pachnącej czekoladą.

Tylko gdzie ona jest? Naprawdę zacząłem się martwić. Może coś jej się stało? Wstaję i wtedy ją dostrzegam. Idzie w moim kierunku, omijając stoliki z wdziękiem tancerki. Liże loda. Zachłannie i bardzo seksownie. Uśmiecham się. Nie odpowiada tym samym, a gdy próbuję ją pocałować – uchyla się. Czemu mi nie pozwala? Czemu unika mojego wzroku? Siada i dziwnie podniecona przegląda kartę. Ogarnia mnie irracjonalny lęk, który zmienia się w przerażenie, gdy Weronika woła kelnera i zamawia piwo.

Nie wiem, co zrobić, jak zareagować

A ona? Patrzy na mnie zimno i wyzywająco. Jak kiedyś, gdy potrafiła ranić słowami i spojrzeniem jak nożem. Byle bym tylko dał jej spokój i pozwolił pogrążać się w pijackiej malignie.

– Chyba nie zamierzasz wypić tego piwa? – pytam w końcu. – Chcesz wyrzucić do kosza dwa lata abstynencji? – mówię zrozpaczony i wściekły.

– To nie będzie pierwsze – przyznaje się. – Wypiłam już jedno.

– Stąd ten lód, tak? Żebym nie poczuł alkoholu? I dlatego nie chciałaś, bym cię pocałował? Ale dlaczego?!

– Nie wiem… – wzrusza ramionami. – Po prostu miałam ochotę. Gorąco jest. Może chciałam sprawdzić… – znowu wzruszenie ramion.

– Potrafisz powstrzymać się od wypicia następnego? Już wiesz, że nie! Wciąż jesteś chora. Z uzależnienia nie da się wyleczyć! Myślałem, że zrozumiałaś. Co cię napadło? Boże, chcesz powtórki z tego, co było?

– Nie! – w jej głosie słyszę panikę.

– To dlaczego? Wrócisz na terapię?

Zamyśla się na długą chwilę. Mnie serce wali jak młotem.

– Jak na męża ważkę przystało – cedzi wreszcie – powinieneś zapytać, kiedy wrócę na terapię, a nie – czy w ogóle wrócę.

Nie rozumiem tego dziwnego sformułowania. Co to znaczy mąż ważka? Cóż to za metafora? Jakieś pojęcie terapeutyczne? Moje spojrzenie pada na stół, gdzie siedzi ważka. Monstrualnie duża. Stąd owo zaskakujące skojarzenie? A może Weronika już się wstawiła i bredzi? Upiła się jednym piwem? Absurd jakiś. Ale czy fakt, że wypiła, sam w sobie nie jest absurdalny? Ufałem jej. Wierzyłem. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła nam to zrobić?

– Co czułaś, kiedy wypiłaś to piwo? Masz wyrzuty sumienia? Cień wstydu?

– Na początku tak – odpowiada wolno. – Ale potem ulgę, szczęście i wolność, jakiej nie czułam od dawna, od dwóch lat. Jakbym się wyzwoliła z okowów. To chciałeś usłyszeć?

– Nie! – krzyczę. – Kłamiesz… Poszłaś po papierosy, a wypiłaś dwa browary!

– Nie drzyj się, sąsiadów pobudzisz! – słyszę czyjś stłumiony głos.

Ktoś potrząsa mnie za ramię. To Weronika! Jak ona mogła?! Byłem wściekły, normalnie chciałem ją zabić. Tylko czemu jest tak ciemno?

– Karol, chyba przyśniło ci się coś złego, darłeś się jak opętany…

– Znowu piłaś! – warknąłem, siadając i odtrącając jej dłoń.

Ja? Kiedy?! – Weronika zerwała się z posłania i zapaliła światło.

– No w Sierakowie – bąknąłem skołowany i oślepiony. – Poszłaś po papierosy, a wypiłaś piwo, a potem w knajpie na tarasie zamówiłaś kolejne!

– My w hotelu? Nie pod namiotem? No tak, jest po sezonie…

– Jak to po sezonie? – bąknąłem oszołomiony i wtedy sobie przypomniałem.

Przecież był już wrzesień

Po wakacjach, które były cudowne, ale widać gdzieś w podświadomości zagnieździł się lęk i teraz pod osłoną nocy wybuchł koszmarem.

– Mój Boże! To wszystko mi się przyśniło? – opadłem bezwładnie na łóżko. – Wystraszyłem się jak cholera! Przepraszam cię, kochanie. Naprawdę ci wierzę. Ale gdy rozum śpi, budzą się upiory, rozumiesz? – zapytałem.

– Aż za bardzo. Sądziłam, że tylko ja obawiam się powtórki z rozrywki – dostrzegłem jej smutny uśmiech, zanim zgasiła światło. Potem, moszcząc się w moich objęciach, szepnęła w ciemność. – Bez twoich snów wiem, że po jednym piwie stracę kontrolę i sięgnę po następne. Bo czasem jakiś zły głosik podpowiada, a może ja jestem inna, specjalna, ale bądź spokojny, ja go nie słucham.

– I bardzo dobrze, skarbie. Tamto to już przeszłość – odpowiedziałem.

– Jak cholera! – burknęła, a w jej głosie zadźwięczała stal. – Ja nie ufam, nie wolno mi. Pycha niejednego już zgubiła. Muszę być czujna. Za to ty śpij spokojnie. No, chyba że masz ochotę na coś zupełnie innego? – wymruczała, ocierając się o mnie lubieżnie.

Wkrótce przekonałem się, że w jednym sen nie kłamał. Choć było już po sezonie, opalenizna wciąż jeszcze nie zeszła, a skóra Weroniki naprawdę pachniała gorącą czekoladą.

Czytaj także:
„Mój facet miał mnóstwo kasy, a ja żyłam jak królowa. Wolę jednak mieć pusty portfel, niż być żoną kryminalisty”
„Gdy koleżanki bawiły się lalkami, ja ratowałam moją matkę. Marzyłam, by w końcu umarła i dała mi żyć w spokoju”
„Urabiałem się po łokcie, by żona i córka żyły jak pączki w maśle. Kochanka natomiast była moją wisienką na torcie”

Redakcja poleca

REKLAMA