Moja mama wychowała mnie całkiem sama. Ojca nigdy nie poznałam. Nie chciała mi o nim opowiedzieć. Nie wiem więc, czy jestem owocem wielkiej miłości, która nie miała happy endu, czy przelotnego romansu.
Od kiedy pamiętam, byłyśmy zawsze tylko my dwie – ja i ona. Razem przeciwko losowi. Razem przeciwko światu. Ale najczęściej: przeciwko sobie nawzajem. Nie miałam dziadków, wujków ani ciotek, bo moja mama wychowała się w domu dziecka. Podobno to tam nauczyła się pić. W wieku dwunastu lat.
Moje pierwsze wspomnienie w życiu to mama leżąca na podłodze i tuląca do siebie pustą butelkę. Spała, głośno chrapiąc. Miałam wtedy jakieś cztery lata i to jej chrapanie wydawało mi się bardzo śmieszne.
To akurat nie takie złe wspomnienie
Kolejne jest gorsze: mama czyta mi bajkę na dobranoc. Była bardzo wesoła. Przekręcała słowa i wybuchała chrypliwym śmiechem. Nie rozumiałam, co ją bawi, ale cieszyłam się, że ma taki dobry nastrój. A potem nagle zaczęła wymiotować. Strasznie. Krztusiła się i rzęziła, bałam się, że zaraz się udusi. Nie wiedziałam, co robić, klepałam ją tylko po plecach.
Mogło to trwać najwyżej kilka minut, ale mnie wydawało się, że trwało całą wieczność. Kiedy skończyła, otarła usta moją kołdrą, wstała i chwiejnym krokiem wyszła z mojego pokoju. Zostawiła mnie samą w łóżku, które zabrudziła. Miałam wtedy sześć lat. Dwa lata później, kiedy chodziłam już do szkoły, pomagała mi rozwiązywać zadania z matematyki.
Popijała przy tym piwo. W pewnym momencie potrąciła puszkę i całe piwo wylało się na mój zeszyt. Mama zaklęła i poszła do lodówki po następną puszkę. Ja rozpłakałam się z żalu i bezsilnej złości. Zeszyt podarłam na strzępy. Mama wróciła tanecznym krokiem i powiedziała beztrosko:
– Nie bój żaby, przepiszemy zadania do nowego zeszytu.
Rzuciłam w nią strzępkami kartek i krzyknęłam:
– Nie chcę! Nienawidzę cię!
Wtedy mama się rozpłakała
Podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Najpierw się jej wyrywałam, jednak po chwili przestałam. Pozwoliłam się utulić. Ryczałyśmy obie, obejmując się ramionami. Następne wspomnienie: mam już czternaście lat. Przyszłam do domu z kolegą z klasy, bo prosił, żeby pożyczyć mu komiksy. Daniel bardzo mnie lubił, chyba nawet się we mnie podkochiwał. Ja w nim trochę też. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Jeszcze nigdy mnie nie pocałował, ale już raz trzymaliśmy się za ręce…
Gdy weszliśmy do mieszkania, naszym oczom ukazał się koszmarny widok. Mama leżała w przedpokoju kompletnie naga. I wysmarowana czymś czerwonym. To krew! – pomyślałam z przerażeniem. Jednak w ułamku sekundy dotarło do mnie, że krew nie jest tak jaskrawa. Przyjrzałam się dokładniej i zobaczyłam w dłoni mamy nadgryziony kawałek pizzy. Czerwone ślady na jej skórze to był ketchup.
Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Kiedy się opanowałam, chciałam jakoś przeprosić Daniela. Obróciłam się, ale jego już nie było. Poszedł sobie. Zwyczajnie zwiał. I wcale mu się nie dziwiłam. Też bym chętnie uciekła, gdybym miała dokąd…
Kolejne wspomnienie: wyrywam butelkę wódki mamie i żeby ją ukarać, biorę na jej oczach duży łyk gorzały. Paliła mnie w gardle jak ogień, lecz gniew w sercu palił mnie jeszcze mocniej.
– Tylko tego mogę się od ciebie nauczyć! – wykrzyczałam.
W odpowiedzi uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz. Wtedy wypowiedziałam na głos słowa, które do tej pory pojawiały się tylko w moich myślach:
– Chciałabym, żebyś umarła!
Nie zapomnę wyrazu jej twarzy
Była zdruzgotana. Wybiegłam z domu. Kiedy wróciłam po kilku godzinach przepłakanych w parku, mama już spała. Oczywiście nie w swoim łóżku, tylko w fotelu naprzeciwko telewizora. Z butelką pod pachą, roztaczając wokół siebie nieznośną woń na wpół przetrawionego alkoholu. Pijacki standard.
Następnego dnia nie rozmawiałyśmy na temat tego, co się stało. Nie przeprosiłam mamy za moje potworne słowa, a ona nie przeprosiła za spoliczkowanie mnie. Może w ogóle tego nie pamiętała? Nie, gdyby zapomniała, to zapytałaby, skąd mam siniaka pod okiem. Mimo wszystko na trzeźwo była troskliwa. Ale nie spytała…
Mam bardzo wiele takich wspomnień. Chętnie bym się ich pozbyła, gdybym mogła. Wszystkie lata mojego dzieciństwa i wczesnej młodości naznaczone są piętnem bólu, wstydu i obrzydzenia. Cała moja pogarda i złość splątały się w nierozerwalny supeł z miłością do mamy.
To nie tak, że mama od zawsze upijała się codziennie. W tygodniu pracowała i zachowywała absolutną trzeźwość, w weekendy za to chlała na umór. Rutynowy porządek zmieniał się tylko w święta – wtedy miała wolne, które wykorzystywała na pochłanianie alkoholu bez umiaru. Dlatego nienawidziłam Bożego Narodzenia, Wielkanocy, wszelkich świąt i urlopów. Inne dzieci czekały na nie z utęsknieniem, ja modliłam się, żeby jak najszybciej minęły.
Muszę też przyznać, że chociaż w naszym domu było biednie, to nigdy nie brakowało pieniędzy na moje podstawowe potrzeby. Mama oszczędzała, jak mogła. Paliła papierosy, ale kiedy kończyła się jej paczka i nie było akurat forsy na następną, dopalała pety. Miała litrowy słoik na niedopałki, którego nie wolno mi było wyrzucać.
Jeden jedyny raz wywaliłam go na osiedlowy śmietnik. Mama mnie za to nie skrzyczała, tylko wybuchnęła rozpaczliwym płaczem, a potem poszła na miasto, żeby wysępić kilka fajek od przypadkowych przechodniów. Było mi jej potwornie żal, ale jeszcze bardziej się za nią wstydziłam. Nigdy więcej nie wyrzuciłam jej „bezcennej” popielniczki.
Jednak najgorzej było, kiedy kończył się jej alkohol. Najpierw dokładnie wypłukiwała każdą zużytą butelkę i puszkę wodą i zachłannie spijała te popłuczyny. Potem pakowała wszystkie puste butelki do reklamówki, wychodziła i po jakimś czasie wracała z jedną pełną butelką. Bałam się, kiedy piła takie świństwa, lecz już nie prosiłam, żeby przestała, bo nie miało to sensu. Nigdy mnie nie posłuchała.
Kiedy miałam szesnaście lat, mama straciła pracę, bo upiła się na wigilii pracowniczej. Nie chciała mi powiedzieć, jak bardzo wtedy narozrabiała, ale mogłam to sobie bez trudu wyobrazić. Byłam już dużą dziewczynką, która widziała dość. Rozbite szkło, jedzenie na podłodze, ochrypłe wrzaski. Może zwymiotowała na swojego szefa, może zsikała się w majtki…
Paradoksalnie po tym, jak zwolniono ją z biura, nasza sytuacja finansowa na jakiś czas znacznie się poprawiła. Mama wpadła bowiem na pomysł, żeby zostać sprzątaczką z polecenia. Ponieważ była szybka, dokładna i do tego uczciwa (tak, wbrew powiedzeniu, nie każdy pijak to złodziej), miała wielu klientów.
Zaczęłam dostawać od niej pieniądze na rzeczy, które do tej pory były dla mnie nieosiągalnym luksusem: na perfumy, wyjścia do kina, niewygodne i niepraktyczne, ale za to szałowe i modne buty na obcasie. Jednak wcale mnie to nie uszczęśliwiało, bo było też więcej pieniędzy na jej wódę. Jako wolny strzelec miała elastyczne godziny pracy i stopniowo piła coraz więcej. Najpierw trzy dni w tygodniu. Potem cztery. Potem pięć. Wreszcie codziennie. Znów ją błagałam, żeby się opamiętała. Bez nadziei, że posłucha, lecz z żarliwą desperacją.
– Stracisz pracę. Rozniesie się, że sprzątasz narąbana! Albo narobisz w czyimś mieszkaniu szkód i będziesz mieć kłopoty – perswadowałam.
– Przecież się nie upijam. Panuję nad tym – upierała się.
To oczywiście nie była prawda
Chodziła do pracy pod wpływem alkoholu, nie totalnie narąbana, ale też nietrzeźwa. Nadal bardzo dobrze wykonywała swoje obowiązki, a ponieważ sprzątała pod nieobecność klientów, to żaden nie wiedział, że robi to na rauszu. Jeszcze nie tonęła, jeszcze trzymała się na powierzchni, lecz to musiało się źle skończyć.
Powoli, ale nieubłaganie pętla nałogu zaciskała się na jej szyi. Coraz częściej musiała odwoływać sprzątanie ze względu na „zdrowotną niedyspozycję”. Mama się staczała, a ja nie mogłam nic na to poradzić: nie działały na nią ani prośby, ani krzyki, ani spokojne tłumaczenia. Nawet groźby, że ucieknę z domu i nigdy więcej mnie już nie zobaczy. Nic.
W ten sposób minęło kilka kolejnych koszmarnych lat. Było coraz gorzej i gorzej. Nie raz i nie dwa musiałam rozbierać ją z obrzydliwych, zabrudzonych ciuchów, tłumiąc mdłości. Nie raz i nie dwa obrzucałam ją wulgarnymi obelgami, jakie nigdy nie powinny paść z ust córki pod adresem matki.
Potem wyjechałam na studia do Warszawy i już stamtąd nie wróciłam. Uciekłam przed problemem, przed codzienną gehenną patrzenia na to, jak stacza się jedyna bliska mi osoba. Uciekłam przed mamą. Nie dzwoniłam do niej, bo zazwyczaj nie odbierała telefonu, co sprawiało, że wyobrażałam sobie najgorsze. Wysyłałam jej pieniądze, choć wiedziałam, że je przepije. Cóż, wolałam, żeby piła za moją kasę, niż musiała żebrać albo kupować truciznę w melinie.
Odwiedzałam ją zaledwie parę razy w roku. Kiedy się spotykałyśmy, każda z nas udawała, że wszystko jest wspaniale.
– Dostałam awans i wynajęłam lepsze mieszkanie, w samym centrum – chwaliłam się.
Wszystko się skończyło
Nie wspominałam jednak o tym, że awans zawdzięczam temu, iż jako jedyna w firmie poświęcam się całkowicie pracy, bo nie mam żadnego życia osobistego. Nie wspominałam, że nie mam przyjaciół ani chłopaka. A ona opowiadała mi bajki o tym, że uczy się gotować dania kuchni francuskiej, że znalazła w telewizji świetny serial, że dostała podwyżkę od zadowolonej klientki…
Nie wspominała o tym, że przyjechało po nią pogotowie, bo leżała nieprzytomna pod blokiem. Ani o tym, że ma długi. O takich rzeczach dowiadywałam się od sąsiadów. Wstydziłam się, przepraszałam, płaciłam i nie mogąc zrobić nic więcej, czym prędzej wyjeżdżałam.
Kilka dni temu to wszystko się skończyło. Moja mama zmarła. Czuję ogromny smutek i żal, że nie dałam rady jej uratować. Ale czuję też ulgę. Że ona się już nie męczy, że ja nie muszę się o nią martwić… Wiem, że nie zacznę żyć normalnie, dopóki jej i sobie tego wszystkiego nie wybaczę. To bardzo trudne, ale będę próbować…
Czytaj także:
„Użyczyłam teściowej mieszkanie do schadzek z kochankiem. Teść to gbur, więc niech się kobieta na stare lata wyszaleje”
„Moja dziewczyna chciała, żebym koniecznie wkupił się w łaski jej rodziny. Zapomniała wspomnieć, że to sekta”
„Siostra wyczekiwała śmierci babci, bo liczyła na spadek. Gdy poznała jej testament doznała szoku”