Marcel zaczął trzecią klasę i szykował się do pierwszej komunii, córka poszła do zerówki, rozpoczynając swoją wielką przygodę z edukacją, tymczasem moja żona wymyśliła sobie wyjazd za granicę.
– Zarobię trochę kasy i wrócę. Nie mogę odrzucić takiej propozycji, zrozum… – tłumaczyła mi jak tępakowi, jakby czymś oczywistym było pozostawienie rodziny na kilka miesięcy. I to w takim okresie, kiedy dzieci potrzebowały wsparcia matki.
Postawiła na swoim.
– Nie panikuj, przecież będziesz miał do pomocy dwie babcie – usłyszałem. – Racja, Marcel ma w tym roku komunię, ale to kolejny wydatek. Muszę wyjechać. To nie jakieś moje widzimisię, tylko konieczność.
Pokręciłem głową i odwróciłem się do okna. W poczuciu bezradności skrzyżowałem ramiona na piersi i utkwiłem wzrok w jabłoni, na której gałęzi kołysał się wróbel.
– Posłuchaj, wrócę w maju – Marta podeszła i przytuliła się do moich pleców.
Ogarnął mnie ogromny smutek na myśl, że nie zobaczę żony przez kilka miesięcy.
Teściowa stała po stronie swojej córki
Gdy odjeżdżała, wytaszczyłem jej walizkę na chodnik. Dzieci spały, pożegnała się z nimi wieczorem. Ze mną żegnała się teraz, nawet nie chciała, żebym odwiózł ją na lotnisko. Zabierała się z koleżanką, która załatwiła jej tę pracę. Serce waliło mi jak młotem, gdy patrzyłem za odjeżdżającym fordem. Już wtedy czułem przez skórę, że to początek końca.
W domu okazało się, że dzieci wcale nie spały. Klęczały na kanapie, z nosami przyklejonymi do szyby. Chciałem coś powiedzieć, ale ten widok odebrał mi głos. Córka odwróciła się w moją stronę. Oczy miała pełne łez. Zeskoczyła z kanapy i podbiegła do mnie. Wziąłem ją na ręce i przytuliłem. Syn podszedł i objął mnie w pasie. Wiedziałem, że muszę być silny. Dla dzieci. Muszę być dla nich opoką.
Marta bezpiecznie dotarła do celu. Zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego dnia. Była wyraźnie podekscytowana. Zupełnie tego nie rozumiałem, ponieważ w domu, który opuściła, panowała iście grobowa atmosfera. Dzieci już tęskniły za mamą. Ja zresztą też nie mogłem znieść myśli, że tego wieczora zasnę w pustym łóżku. Po raz pierwszy od wielu lat.
Ale zasnąłem. Tej nocy i każdej następnej. Miałem szkolny wrzesień ma głowie i wszystko, co się z tym wiązało. Babcie pomagały, kiedy byłem w pracy. Później musiałem sam zajmować się dziećmi i domem. Dodatkowo uparłem się, by skończyć remont pokoju córki. Wieczorem padałem z nóg.
– Wielkie mi coś – gderała teściowa. – Jak facet wyjeżdża za pracą, a kobieta zostaje w domu, to nikt z tego afery nie robi. Daniel, weź się w garść.
– Oby tylko Marta wróciła… Bo obawiam się, że wcale jej się nie spieszy.
– Co ty pleciesz! – syknęła teściowa. – Jesteś chorobliwie zazdrosny. Dziwię się, że ta dziewczyna z tobą wytrzymuje w ogóle!
Więcej o tym nie rozmawialiśmy. Ale swoje wiedziałem, czy raczej przeczuwałem.
Kilka miesięcy minęło i Marta oznajmiła, że nie przyleci na święta, bo to się jej nie opłaca. Wtedy już miałem pewność.
– Pal licho nasze małżeństwo – warknąłem do słuchawki. – Jak możesz to robić dzieciom?
– Wyobraź sobie, że robię to właśnie dla nich – odparła spokojnym tonem; zbyt spokojnym. – Wysłałam im dwie ogromne paczki. Powinny przyjść w tym tygodniu.
Żadna z moich odpowiedzi nie była parlamentarna, więc się rozłączyłem. Złość we mnie buzowała. Cisnąłem telefon na kanapę. Wplotłem ręce w włosy w jakimś odruchowym geście bezradności. W głowie mi się kręciło. Boże, co ja powiem dzieciom?
Skierowałem się do kuchni, by nalać sobie szklankę wody. W progu natknąłem się na dzieci. Helence trzęsła się bródka, Marcel miał zacięty wyraz twarzy. Przymknąłem powieki, spod których spłynęły dwie łzy. Tak gorące, że paliły mi policzki. Usłyszałem donośny tupot na schodach i trzaskające na piętrze drzwi.
Święta spędziłem z dziećmi u swoich rodziców. Teściowa nie zaprosiła nas do siebie. Złożyła wnukom życzenia przez telefon. Stała murem za swoją córką, która publikowała w mediach społecznościowych zdjęcia ze znajomymi i relacjonowała firmowe imprezy. Choć w tym czasie powinna tulić dzieci i wybierać tapetę do wymarzonego pokoju córki. Zupełnie nie rozumiałem, co jej się stało.
– Martusia dusiła się w tym małżeństwie – stwierdziła teściowa podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej. – Zupełnie ją stłamsiłeś. Przerosło ją to. Moja biedna córeczka… Coś ty jej zrobił?
Zostawić go w trzeciej klasie? No nie!
Nie było sensu komentować tych bredni.
– Nie ma co się załamywać. Pogódź się z faktem, że od teraz jesteś samotnym ojcem – mówiła z kolei moja mama, bez której z całą pewnością bym się załamał.
– Tak, jestem samotnym ojcem – powtórzyłem ze ściśniętym gardłem.
W najgorszych koszmarach nie przypuszczałem, że tak potoczy się moje życie. Przecież mieliśmy szczęśliwą rodzinę, kochaliśmy się… Czy tylko mi się wydawało?
Święta dobiegły końca. Patrząc na szalejące na sankach dzieci, przypomniałem sobie słowa Marty, że wróci na komunię Marcela. Chryste, olśniło mnie, czyli już wtedy wiedziała, że nie przyleci do domu na święta. To było podłe z jej strony. Kłamała od samego początku. Porzuciła nas, nie wiem czemu, ale nas porzuciła. Mniejsza o mnie, ale jak mogła zostawić dzieci? Jak zbędny balast, jak kotwicę, której już nie potrzebowała, więc ją odcięła. Nie potrafię tego zrozumieć. Ani wybaczyć.
W ciągu następnych miesięcy Marta kontaktowała się z dziećmi sporadycznie, chyba tylko dla zachowania pozorów, by czymś oszukać sumienie. Z tych samych powodów co jakiś czas dostawałem przelew: „na dzieci”. Do mnie zadzwoniła pewnego dnia.
– Jak będę w Polsce, to załatwimy formalności – oznajmiła suchym tonem.
Nie musiała nic więcej tłumaczyć. Dobrze wiedziałem, że chodzi o rozwód. Nie zamierzałem walczyć o nasze małżeństwo. Musiałem jednak walczyć o dzieci. Helenka niemal każdego dnia rano narzekała na bóle brzucha. Przechodziło jej w weekendy, wracało wraz poniedziałkiem i pobudką do szkoły. Marcel z kolei kompletnie przestał się uczyć. Popołudniami leżał w łóżku z tabletem na kolanach i słuchawkami na uszach. Nie byłem specjalnie zdziwiony, kiedy jego wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę.
– Nie wiem, co się dzieje z Marcelem – zaczęła. – Jakby się cofał. Rozmawiałam już z naszą panią psycholog. Może powinniśmy rozważyć zostawienie go w trzeciej klasie? Bo jak tak dalej pójdzie, to w czwartej będą jeszcze większe problemy. Nie chcemy, żeby zaczął wagarować.
No nie, nie chcieliśmy. Ale repetowanie trzeciej klasy podstawówki też nie było powodem do dumy.
– Mamy trudną sytuację rodzinną… Marcel przeżywa to na swój sposób. Taki przedwczesny nastoletni bunt – tłumaczyłem. – On chyba tak pokazuje, jak go zawiedliśmy.
Czułem się winny, że nie umiałem zatrzymać ich matki. Na dokładkę nie miałem pojęcia, jak trafić do Marcela, co zrobić, by się otworzył, jak skłonić go do nauki. Na moje prośby wzruszał ramionami albo milczał, patrząc w okno.
– Niech pan tam zadzwoni – nauczycielka podsunęła mi karteczkę z numerem telefonu. – To zaufana korepetytorka. Doświadczona nauczycielka i psycholog. Ma wielu chętnych, ale mam nadzieję, że znajdzie czas dla Marcela. Pomaga dzieciom na tym etapie nauczania, zwłaszcza takim, które potrzebują indywidualnego podejścia.
– Dziękuję – wsunąłem kartkę do kieszeni.
Mimo iż tak naprawdę nic jej nie powiedziałem o naszej sytuacji, zdawała się rozumieć. Może nie tylko moja rodzina była taka pokiereszowana? A ona, choćby chciała, nie była w stanie pochylać się nad każdym uczniem. Zmotywowany, mając wskazany kierunek, postanowiłem działać i choćby te korepetycje kosztowały majątek, nie będę żałował pieniędzy, wytrzasnę je choćby spod ziemi, by dzięki temu Marcel podciągnął się w nauce. W ogóle do niej wrócił, odnalazł sens w chodzeniu do szkoły. To była dopiero trzecia klasa, na Boga. Musi się udać, bo inaczej strach pomyśleć…
A więc rozpowiada o mnie podłe kłamstwa...
Zadzwoniłem pod wskazany numer jeszcze tego samego dnia i powiedziałem, że kontaktuję się z polecenia. Głos po drugiej stronie słuchawki wydał mi się znajomy, ale byłem zbyt zaaferowany sprawą, by się nad tym zastanawiać. W korepetycjach, połączonych niejako z terapią, pokładałem wiele nadziei. Umówiliśmy się na pierwsze zajęcia już nazajutrz. Ekspresowe tempo, może się wpasowałem w jakieś okienko. Ledwo zdążyłem wrócić z pracy i podać dzieciom obiad, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
– Dzień dobry, jestem pani bardzo wdzięczny… – zacząłem.
– Więc to jednak ty – przerwała mi kobieta stojąca za progiem. – Miałam nadzieję, że to tylko zbieżność nazwisk, bo adres mi się nie zgadzał, ale to, niestety, ty.
Niestety?
Przyjrzałem się jej uważniej. Faktycznie, nie tylko głos skądś kojarzyłem… no tak, kuzynka Marty! Paulina. Nie miały bliskich relacji, widziałem ją może trzy razy w życiu, z czego raz na naszym weselu.
– Myślałam, że mieszkacie… To znaczy, że mieszkasz u swoich rodziców.
– Mieszkaliśmy po ślubie. Kilka lat temu kupiliśmy dom. Jakoś nie było okazji, by się spotkać… Nie wiedziałem, że jesteś nauczycielką.
– Przestań – burknęła Paulina; wciąż stała na progu, jakby nie zamierzała wejść. – Może nie utrzymywałam kontaktu z Martą, ale dobrze wiem, co jej zrobiłeś.
– Niby co? – zmarszczyłem brwi.
Paulina odwróciła się na pięcie i ruszyła ścieżką w stronę furtki. Dogoniłem ją i zastąpiłem jej drogę.
– Może najpierw porozmawiamy? – poprosiłem. – Nie obchodzi mnie, co myślisz o mnie, bylebyś pomogła Marcelowi, on jest tu najważniejszy. Naprawdę potrzebuje pomocy, ma problemy…
– A przez kogo je ma, co? – Paulina skrzyżowała ramiona. – Ciocia o wszystkim mi opowiedziała. Zdradziłeś Martę, a gdy chciała walczyć o swoje, wyrzuciłeś ją z domu, a teraz utrudniasz jej kontakt z dziećmi. Nic dziwnego, że ona…
– Co za stek bredni! – zdenerwowałem się. – Nie dość, że Marta nas zostawiła, to jeszcze jej mamusia oczernia mnie przed waszą rodziną. Moja wie, jak sprawy się mają, ale wy łykacie te oszczerstwa jak gęś kluski. Może raczysz poznać moją wersję historii? Dokładniej naszą, bo przecież Marta odeszła nie tylko ode mnie, ale też od dzieci.
– Jak to… odeszła? Czemu ciotka…? Nie rozumiem… – Paulina opuściła ramiona, była wyraźnie poruszona; wypchana torba zsunęła jej się z ramienia.
Uśmiechnąłem się niewesoło i wyjaśniłem już spokojniejszym tonem:
– Matka Marty nigdy mnie nie lubiła, ale co za pech, to nie ja nawaliłem. Wymyśla teraz jakieś bujdy, bym to ja wyszedł na tego złego, a Martusia na biedną, chociaż… to się kupy nie trzyma. Wyrzuciłem ją z domu? Tego, który Marta sama wyszukała i na kupno którego nalegała? Utrudniam jej kontakt? Spytaj dzieci, ile razy do nich zadzwoniła, od kiedy wyjechała i nie wróciła. Albo lepiej nie pytaj, bo Marcel znów będzie milczał przez cały dzień, a Helenka się rozpłacze i znowu brzuszek ją rozboli. Przecież dzieci są dość duże, by wiedzieć, co się dzieje… Przelew czy paczka nie zastąpią im matki.
– Co ty mówisz? Jak to wyjechała i nie wróciła? Ani razu? – kuzynka wciąż patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – A dzieci?
– Proszę, chodźmy do środka…
Podniosłem torbę Pauliny, wziąłem ją pod ramię i poprowadziłem z powrotem w stronę domu. W domu sąsiadów poruszyła się firanka. Nie chciałem wzbudzać większej sensacji niż do tej pory. Samotny ojciec budzi ciekawość, kontrowersje i plotki.
Jesteś wspaniałym ojcem – usłyszałem
– Marcel trochę się zablokował, ale to zdolny chłopiec, naprawdę nie musisz się o niego aż tak martwić – powiedziała Paulina po skończonych zajęciach.
Zaparzyłem jej kawę i usiedliśmy przy kuchennym stole, aby dzieci nie przysłuchiwały się rozmowie. Z salonu dało się słyszeć śmiechy i odgłosy wyświetlanej na ekranie telewizora kreskówki.
– Nie chcę, żeby miał kłopoty w szkole. Już nie wiedziałem, co robić…
– Poradzimy sobie. Ze wszystkim po kolei. Te historie rozpuszczane przez ciotkę też naprostuję. Dla dobra dzieci.
Dotknęła mojej dłoni i lekko ścisnęła. Poczułem, że naprawdę zależy jej na Marcelu i Helence. Choć Marta była jej kuzynką, wysłuchała, co mam do powiedzenia, i najwyraźniej stanęła po mojej stronie, a dokładniej po stronie moich dzieci. Zdawała się bardziej nimi przejmować niż ich własna matka. Przykre, choć pocieszające zarazem.
– Będę przychodzić do Marcela w każdy wtorek i piątek – obiecała Paulina.
– Świetnie. O kasę się nie martw…
– Nie wezmę od ciebie pieniędzy.
– No co ty! – obruszyłem się. – Stać mnie na to, żeby zapłacić dziecku za korepetycje.
Przecież Paulina w ten sposób zarabiała. Czemu miałaby traktować mnie ulgowo? Nie potrzebowałem niczyjej litości. Tym bardziej jałmużny. Musiałem zacząć normalnie żyć i tego samego nauczyć dzieci. Dość czekania na wiecznie nieobecną matkę, dość specjalnego traktowania.
– Nie upieraj się – Paulina spojrzała na mnie karcąco. – I nie bądź głupio dumny. To nie będzie praca, tylko pomoc. Jesteśmy rodziną, a dla mnie to coś znaczy. I mamy u ciebie wielki dług, który choć tak mogę zmniejszyć.
Wstała i odstawiła pustą filiżankę do zlewu. Westchnąłem, czując, że z nią nie wygram.
– Dziękuję – powiedziałem tylko.
Uśmiechnęła się, a potem podeszła i szybko, mocno mnie uścisnęła.
– Jesteś wspaniałym ojcem.
Te słowa dodały mi skrzydeł. Będzie dobrze. Wreszcie uwierzyłem, że będzie dobrze.
Nie od razu, ale po paru tygodniach zajęcia z Pauliną zaczęły przynosić spodziewane efekty. Marcel dobrze współpracował z ciocią. Pomagał fakt, że mógł tak do niej mówić i że mógł z nią rozmawiać o matce, którą Paulina znała, ale nie wybielała jej tak jak babcia. Młody mógł wylać swoją frustrację i gniew bez poczucia winy. Być może brakowało mu też kobiecej ręki i wsparcia podczas odrabiania lekcji? Przyznaję bez bicia, że ja dość szybko traciłem cierpliwości. Miałem tyle na głowie…
Marta, tak jak obiecała, przyjechała na komunię syna. Nie było to miłe spotkanie, ale przynajmniej ustaliliśmy, co dalej. Wystąpiłem o rozwód i opiekę na dziećmi. Marta nie zamierzała protestować ani utrudniać. Chciała zakończyć sprawy tutaj, by móc z czystym kontem wrócić do swojego nowego życia. Jesienią byłem już rozwodnikiem.
Ale nie zostałem sam. Mam obok siebie mamę i Paulinę, dwie mądre kobiety, które w razie potrzeby zawsze są gotowe mnie wesprzeć. Paulina nadal pomaga Marcelowi w nauce, teraz już uczniowi czwartej klasy. Helenka doczekała się wymarzonego pokoju z tapetą w różowe jednorożce, którą wybierała z ciocią. Moje dzieci pokochały Paulinę i cieszą się na jej odwiedziny. Marta częściej rozmawia z nimi przez Skype'a. Może zabierze ich na święta do siebie…
Życie bywa nieprzewidywalne, lepiej się za bardzo nie nastawiać, to oszczędza rozczarowań. Uczę się być optymistycznym pesymistą. Nie oczekuję najgorszego, ale nie czuję zawodu, gdy sprawy nie pójdą dokładnie po mojej myśli. Wierzę, że i tak będzie dobrze.
Czytaj także:
„Czułem na plecach oddech kochanka. Choć snuliśmy plany o dzieciach, małżeństwie i starości, ukochana uciekła bez słowa”
„W jedną noc przegrałem w kasynie ciułane latami pieniądze na operację córki. Nie wiem, jak teraz spojrzę w oczy żonie...”
„Myślałem, że skoro płacę podatek od działalności, to jestem w porządku wobec państwa. Urzędnicy wyprowadzili mnie z błędu”