Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze utrzymam mój sekret. Boże drogi… Każdy dzień to męczarnia. Jestem jak żuk, który próbuje wyjść z ciemnej dziury, ale piasek osypuje mu się spod nóg przy każdym ruchu i… zapada się coraz głębiej. Od trzech lat żyję jak na tykającej bombie i niemal nie oddycham, by nie sprowokować wybuchu. Nie wiem, co się wtedy stanie. Zginę? Przetrwam? Tylko po co mam żyć, jeśli wszystko stracę?
Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Od początku ciąży badania nie wróżyły dobrze. Mieliśmy kilka miesięcy, by się przygotować na nieuniknione. Gdy Alusia się urodziła, oddałem jej całego siebie. Nie wiedziałem, jak długo z nami będzie, więc tym bardziej starałem się ofiarować jej tyle miłości, ile byłem w stanie. Jej serduszko nie pracowało prawidłowo, ale nie aż tak źle, jak prorokowali lekarze. Los dawał nam nieco czasu na oswojenie się z sytuacją i zebranie pieniędzy na leczenie, które wcześniej czy później będzie konieczne. Bez tego nasza córeczka nie dożyje dorosłości.
A gdyby tak… zagrać w totka?
Ciułaliśmy grosz do grosza. Oszczędzaliśmy na czym się dało, i to samo robiły nasze rodziny. Górka pieniędzy na koncie rosła, a my jej nie tykaliśmy, bez względu na to, jak źle się działo w domowym budżecie. To były pieniądze na nowe serce Alusi. Na jego naprawę, by biło silnie, miarowo i jak najdłużej. Czepiałem się każdej dodatkowej roboty, byle dołożyć coś na przyszłą operację albo żeby teraz moja córeczka miała lepszą rehabilitację.
Dręczyło mnie jednak, ile taki przeciętny człowiek jak ja może zarobić? Ile mogę harować, prawie nie śpiąc? Gryzłem się tym jak cholera. Widziałem, że moja żona też się martwi. Nie mieliśmy innych trosk. Ciągle rozmawialiśmy albo o zdrowiu Ali, albo o pieniądzach.
– A jak nagle trzeba będzie wyłożyć te pół miliona? – pytała przerażona Basia. – Boże, nawet nie potrafię sobie wyobrazić takiej kwoty. Nie zarobię tyle w dziesięć lat, nie mówiąc o tym, że nie mogłabym wydać ani złotówki… absolutnie na nic. Chryste!
– Nie jest tak źle, kochanie… – pocieszałem ją nieudolnie.
– Nie jest? Lekarz mówi, że wada się pogłębia. Póki co są w stanie jej pomóc tutaj, ale co zrobimy, jeśli trzeba będzie natychmiast ruszać do Niemiec? Albo do Stanów? Skąd…
– Damy radę. Znajdę te pieniądze, choćbym miał je wyciągnąć spod ziemi…
Przytulałem żonę i obiecywałem jej, że wszystko będzie dobrze. Chciałem w to wierzyć. Bardzo chciałem w to wierzyć.
Któregoś dnia wstąpiłem do kolektury i kupiłem los. Za kilka złotych można było zgarnąć kilka milionów, bo akurat była kumulacja. I proszę – trafiłem trójkę.
– Niech pan kupi kolejny los. Szczęśliwe pieniądze powinny wypracować kolejne szczęśliwe pieniądze. A może zdrapki? Są nowe, w tej można wygrać aż pięćset tysięcy – zachęcała pani w okienku.
Poczułem się tak, jakby coś mnie popychało i ciągnęło jednocześnie. Pięćset tysięcy. Boże… Tyle musieliśmy uzbierać. Na razie, bo przecież wszystko drożało. Gdybym trafił, gdyby mi się udało… Kupiłem los. I kolejny, a potem następny. Czasem udawało się ustrzelić piątkę, a raz nawet dziesięć złotych. Zanim się zorientowałem, kasa za nadgodziny, całe pięć stów, przepadła.
Zrozumiałem, że krył się we mnie hazardzista
Po raz pierwszy okłamałem żonę. Szefowi coś wypadło, zapłaci później. Basia uwierzyła, bo czemu miałaby nie uwierzyć. Jakoś się odkuję, odrobię to – obiecywałem sobie.
Przyznałem się koledze z pracy. Zbieram na operację córki. Trochę popłynąłem na losy i totka. Czy mógłby mi oddać swoje nadgodziny.
– Proszę. Odzyskam tę parę stów i dorzucę do funduszu na operację…
– Losy? – skrzywił się. – Stary, kiepsko kalkulujesz. Tu trzeba mądrze, sprytnie, a nie ciężko. Idziemy do kasyna.
– No, nie sądzę – prychnąłem.
Kasyno kojarzyło mi się na dwa sposoby. Albo jako miejsce z filmów, świat Jamesa Bonda, pełen blichtru, z mężczyznami w smokingach i kobietami w pięknych sukniach, wygrywającymi i przepuszczającymi fortuny. Albo jako speluna z automatami, gdzie można było co najwyżej zgarnąć kilka stówek. Zbyszek oświecił mnie, że jest jeszcze coś pośrodku. Coś dla nas, przeciętniaków, mających trochę pieniędzy, które chcieliby pomnożyć albo bez większego żalu stracić. Znał jedno takie miejsce, które mógł mi polecić, bo sam tam od czasu do czasu bywał.
Umówiliśmy się dwa dni później, wieczorem. Miejsce jak miejsce. Coś pomiędzy speluną a tanią chińską podróbką filmów o Bondzie. Nie bardzo wierzyłem, by dało się tu wygrać takie pieniądze, jakich potrzebowałem. A dla dużo mniejszych nie warto było ryzykować.
– No to patrz, jak to się robi.
Zbyszek zasiadł przy stole z ruletką i zaczął obstawiać. Miał jakiś swój system i… wygrywał. Pomylił się tylko raz, pozostałe kilkanaście razy miał nosa albo niesamowite szczęście. Wygrane żetony przesunął w moją stronę.
– Masz, to dla twojej córki.
– Nie… no co ty… To jakieś kilka tysięcy…
– Bierz, zanim się rozmyślę! – zaśmiał się. – Wpłać na konto.
Wziąłem. Kto by nie wziął?
To się może udać. Wystarczy mieć szczęście
To był prezent, w dodatku nie dla mnie, a dla mojej córki. Miałem co pokazać Basi. Zobaczę radość w jej oczach. Ale… zrobiłem się chciwy i pomyślałem, że przecież mogę pomnożyć jej radość. Jeśli zainwestuję te trzy i pół tysiąca, mogę zyskać trzydzieści pięć. To się może udać, wystarczy dobrze postawić i pomodlić się o łut szczęścia.
Czemu ma się nie udać? Nie należy nam się? Mało nas życie doświadczyło? Teraz los powinien się do nas wreszcie uśmiechnąć. Z tą myślą wróciłem nazajutrz do kasyna. Siadając do ruletki, wyobrażałem sobie, jak Basia się ucieszy, gdy zobaczy tyle kasy. Boże drogi, proszę, jeśli wygram odpowiednio dużo, skończy się oszczędzanie na wszystkim i życie w biedzie. Nie będzie trzeba zakładać tych upokarzających zbiórek i błagać obcych ludzi o pomoc, żebrać o życie córki, konkurować z innymi rodzicami, których dzieci umierają…
Zacząłem obstawiać. Pojawiła się kelnerka z darmowym drinkiem. Wygrałem raz i drugi. Poczułem się jak król świata! Obstawiałem coraz odważniej, choć szło mi gorzej. Musiałem się odkuć. I poległem, raz, drugi, następny. I jeszcze raz… Górka żetonów topniała, a ja, zachęcany przez krupiera i innych graczy, obstawiałem dalej, popijając kolejnego, już nie darmowego drinka.
Aż stało się. Siedziałem przy stole, a przede mną nie było ani jednego żetonu. Przegrałem wszystko. Nie, nie mogłem tak tego zostawić. Nie mogłem się podać. Wypłaciłem pięć tysięcy. Tyle powinno wystarczyć – uznałem.
Nie wystarczyło. Poszło w kilka minut, a ja znów siedziałem z pustym rękami. Jeszcze pięć i kolejne, a potem dziesięć tysięcy… Kasa płynęła jak woda, bo w porę się nie zorientowałem, że krył się we mnie hazardzista. Bezmyślny typ, który czekał na swój moment, a gdy się dorwał do władzy, zaszalał na całego. Przegrałem sto pięćdziesiąt tysięcy złotych! Oszczędności moich rodziców i teściów. Oszczędności mojej siostry i trojga rodzeństwa Basi. Była tam też kasa ze sprzedaży niewielkiej działki po dziadkach. Wreszcie nasze ciułane przez kilka lat środki, odkładane na nowe serduszko Alusi.
– Jezu, coś ty zrobił? – Zbyszek złapał się za głowę. – Jasna cholera, nie tak miało być. Przecież ci mówiłem, że tam się chodzi raz od wielkiego dzwonu! Nie codziennie, bo wyczują frajera, któremu potrzebna kasa. Namówią, zbałamucą, przegrasz wszystko i wrócisz spłukany. Matko, ale się porobiło…
Boję się o Alusię, ale nie chcę też stracić żony
To było trzy lata temu. Trzy lata ukrywania braku oszczędności przed żoną.
Najpierw powiedziałem, że przeniosłem kasę na okazyjną lokatę. Potem, że zainwestowałem w nieruchomość – w hotel, w którym kupiłem pokój, dzięki czemu miało być do piętnastu procent rocznie zwrotu, a w każdej chwili mogłem się go pozbyć. Nawet wydrukowałem lipny akt własności. I co z tego?
Przecież tak naprawdę straciłem majątek w jedną noc. Nie odrobiłem dotąd nawet jednej trzeciej. Każdego dnia, każdej bezsennej nocy umieram na myśl, że prawda się wyda. Patrzę na moją córkę, która uśmiecha się do mnie ufnie. Do swojego taty, którego uwielbia, z którym wybierała wyprawkę do szkoły. Właśnie poszła do pierwszej klasy. A jeśli zasłabnie w trakcie lekcji i trzeba będzie wyciągnąć kasę na operację teraz, już?
Zupełnie poważnie myślę nad sprzedażą nerki na czarnym rynku. Czepiłbym się wszystkiego, żeby naprawić swój błąd. I żeby moja tajemnica nie wyszła na jaw, bo… żona mi nie wybaczy. Poza lękiem o życie mojej córeczki najbardziej boję się stracić Basię. Ciągle myślę o tym, jak odzyskać pieniądze, wydane w szale głupoty. Mam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić, zanim będzie za późno. Modlę się o cud, o to, że ktoś się nad nami ulituje, nade mną, nad moją córeczką…
Czytaj także:
„Kochanek żył na mój koszt, a swoją pensję odkładał. Płaciłam za wszystko, bo wierzyłam, że zbiera na nasze mieszkanie”
„Po śmierci męża zleciało się do mnie stado zalotników, jakbym była panną na wydaniu, a nie dojrzałą wdową. O co im chodzi?”
„Dałem schronienie samotnej matce w ciąży i ściągnąłem na siebie plotki. Bezduszne hieny żerowały na jej nieszczęściu"