„Czułem na plecach oddech kochanka. Choć snuliśmy plany o dzieciach, małżeństwie i starości, ukochana uciekła bez słowa”

Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa
„Zamknąłem oczy. Nagle przypomniałem sobie wszystko. Okrągły księżyc, który świecił tak mocno, że na brzegu jeziora było jasno jak w dzień. Cykady. Zdjęliśmy buty i usiedliśmy z nogami w wodzie. Delikatnie otoczyłem Helenę ramieniem. Nie odsunęła się. Położyła mi głowę na ramieniu. Zebrałem się na odwagę i ją pocałowałem. Jakie to było nieudolne”.
/ 09.12.2022 07:15
Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa

Nie wiem, dlaczego we wtorek zajrzałem w lokalnej gazecie na stronę z nekrologami. Nie robię tego codziennie, jeszcze jestem na to za młody. Ale gdy otworzyłem gazetę, od razu zauważyłem ten nekrolog. Helena. Moja miłość. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Wszystko, co najlepsze w moim dzieciństwie i wczesnej młodości, jest związane z Heleną.

A także największy zawód miłosny, który zaważył na całym moim przyszłym życiu. Po Helenie już nigdy się naprawdę nie zakochałem. Nie założyłem rodziny. Najgorsze, że nawet nie wiem, czemu mnie rzuciła. Fakt, nigdy nie próbowałem się dowiedzieć. A teraz jest już za późno. Wdrapałem się na strych. W kącie znalazłem zakurzony karton. Stargałem go na dół.

Mam na imię Stach, zatańczymy?

Albumy ze zdjęciami, listy, laurki, wycinki z gazet. W tym pudle była cała historia naszej znajomości. Mój tata był wojskowym. Aż do drugiej połowy mojej podstawówki ciągle się przeprowadzaliśmy. Ledwie zdążyłem się z kimś zaprzyjaźnić – już trzeba się było pakować. Gdy miałem iść do piątej klasy – tata miał wypadek. Z powodu zdruzgotanego kolana został przeniesiony w stan spoczynku. Szczerze mówiąc, to się ucieszyłem, bo wreszcie mieliśmy zostać w tym samym miejscu na stałe.

Od kilku lat w kolejnych miastach już nawet nie próbowałem nawiązywać znajomości. Bo wiedziałem, jak to się skończy. Ciągle pamiętałem mojego pierwszego przyjaciela, Tadka. I jego zapłakaną twarz, gdy nasza zapakowana po dach warszawa odjeżdżała sprzed domu. Biegł za nami i machał, dopóki nie zniknęliśmy za zakrętem. Czy jeszcze żyje?

Do mojej ostatniej klasy dołączyłem w styczniu. Jestem pewien, że część kolegów i koleżanek nawet nie zapamiętała do wakacji mojego imienia. Na przerwach siedziałem sam na korytarzu, po lekcjach wracałem do domu. W moim pokoju ciągle stały nierozpakowane z pudła z książkami, grami, zabawkami. Rozpakowałem je po wypadku taty. I postanowiłem, że teraz wszystko się zmieni. Pierwszego dnia szkoły, zamiast powlec się do domu, poszedłem na boisko za szkołą. Grupka chłopaków grała w nogę.

– Mogę? – rzuciłem odważnie.

Wysoki dryblas spojrzał na mnie groźnie, ale chyba zrobiło mu się mnie szkoda, bo w końcu machnął ręką.

– Chodź. Zobaczymy, co potrafisz.

Byłem niewysoki, zwinny i szybki, i już po kilku minutach udało mi się wbić gola. Trudno opisać, jaki byłem szczęśliwy. Po meczu dryblas poklepał mnie po plecach.

– No nieźle, mały. Jutro też wpadniesz? A w ogóle to Zbyszek jestem.

W styczniu poszedłem na swój pierwszy szkolny bal karnawałowy. I wtedy poznałem Helenę. Widywałem ją już wcześniej – na korytarzu, czasem w parku, ale dopiero na balu odważyłem się do niej podejść.

– Dzień dobry. Mam na imię Stach i chciałbym poprosić cię do tańca – wydukałem, stając przed nią, czerwony ze wstydu aż po uszy.

Zgodziła się! Byłem wniebowzięty

W pudle ze strychu znalazłem czarno-białe zdjęcie z tamtego balu. Stoimy wszyscy sztywno w trzech rzędach i poważnie wpatrujemy się w obiektyw. Ja w drugim rzędzie, po lewej, w białej koszuli i ciemnej muszce. Helena siedzi z przodu. Ma długie czarne włosy przepasane jasną wstążką. Skromnie trzyma blade dłonie na kolanach. Zajrzałem do szarej wyblakłej koperty, w której trzymałem wszystkie listy od Heleny. Odszukałem ten pierwszy, z wakacji.

Helena pojechała z rodziną do Krynicy Morskiej. Ja spędzałem lato w domu. Moich rodziców nie stać było na wczasy. Morze widziałem tylko na fotografiach w albumie. „Drogi Stachu. Pogodę mamy ładną, morze jest w tym roku wyjątkowo łagodne. W ogóle nie było jeszcze wielkich fal z gżywami (tak, tak, moja ukochana z ortografią była zawsze trochę na bakier), które uwielbiam. Bardzo rzałuję (znowu ta ortografia), że nie ma cię ze mną. Tęsknię i zasyłam całusy. H.”.

Do kolejnego listu z tego samego roku załączona była fotografia: uśmiechnięta Helena pozowała, siedząc na kucyku. Miała na sobie jednoczęściowy kostium kąpielowy i wielki słomkowy kapelusz. Przypomniałem sobie, jakie wrażenie zrobiło na mnie to zdjęcie. Chyba wtedy zrozumiałem po raz pierwszy, że Helena nie jest dla mnie tylko koleżanką. I obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by być jak najczęściej blisko niej.

Okazja nadarzyła się już w nowym roku szkolnym. Działające w naszej szkole dwie drużyny harcerskie, męska i żeńska, połączyły się w jedną, koedukacyjną. Helena była harcerką od roku. Namawiała mnie od jakiegoś czasu, żebym też się zapisał; ale dopiero teraz uznałem, że warto. Od tej pory każdy piątkowy wieczór spędzaliśmy razem na zbiórkach.

W weekendy często jeździliśmy na biwaki. Po każdym coraz bardziej marzyłem o lecie i trzytygodniowym obozie na Mazurach. To miał być mój pierwszy wakacyjny wyjazd w życiu, ale i tak najważniejsze było to, że miała tam być Helena. Z tego obozu zachowałem gdzieś mnóstwo czarno-białych zdjęć. Nasz drużynowy miał aparat Druh. I interesował się fotografią. Przez cały obóz zużył chyba z 10 filmów. Kupiłem potem odbitki wszystkich zdjęć, na których była Helena. Wydałem na nie dwumiesięczne kieszonkowe. Pamiętam, że drużynowy oczywiście nie pozostawił tego bez komentarza:

– Coś mi się zdaje, że druh Stach jest zakochany – szturchnął mnie, gdy podałem mu kartkę z numerami zdjęć, które chciałem kupić.

Na te zdjęcia przeznaczyłem specjalny album. Robiłem go po nocach, w tajemnicy przed rodzicami. Teraz znalazłem go na dnie pudła, starannie zawinięty w gazetę. Album otwiera nasze wspólne zdjęcie. Zrobione w czasie dyżuru w kuchni. Stoimy uśmiechnięci, z umorusanymi sadzą twarzami i wspólnie pozujemy z wyszorowanym przez nas wielkim garnkiem. Ja patrzę w obiektyw, a Helena zalotnie zerka na mnie. Uwielbiałem to zdjęcie. Uwielbiałem, gdy ona na mnie tak patrzyła.

Na tym obozie spędziliśmy naszą pierwszą wspólną noc. No, może ta „wspólna noc” to lekkie nadużycie, ale naprawdę spaliśmy jedno koło drugiego aż do rana. To było w czasie tzw. chatek. Każdy zastęp musiał ruszyć do lasu i przetrwać noc w zbudowanym przez siebie szałasie. Dziewczyny z zastępu Heleny od razu wpadły na pomysł, że wykorzystają nas, chłopaków.

– Staszek, to może twój i mój zastęp znajdą miejsca na chatki koło siebie? Będzie fajnie – Helena uśmiechnęła się zalotnie i zatrzepotała rzęsami.

Oczywiście skończyło się na tym, że dziewczyny cały dzień opalały się na polanie, a my budowaliśmy dwa szałasy. W nocy, gdy już prawie zasnąłem, usłyszałem głos Heleny:

– Śpisz? Bo wiesz, jakieś zwierzę chodzi po lesie. Boję się.

Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Poszturchałem śpiących kolegów, zmuszając ich, żeby się posunęli. Helena w swoim śpiworze położyła się koło mnie. Drżała, więc ją przytuliłem. Zasnęła kilka minut później. Ja z emocji, odurzony jej zapachem, nie zmrużyłem oka do rana.

Liceum, studia… cały czas razem

Przełożyłem kilka kartek w albumie. Znalazłem to zdjęcie z ostatniego ogniska. Stoimy razem w kręgu, trzymamy się za ręce. Nasze twarze oświetla blask ogniska. Kilkanaście minut później poszliśmy na spacer nad jezioro. Na pomoście po raz pierwszy w życiu pocałowałem dziewczynę. Pocałowałem Helenę.

Zamknąłem oczy. Nagle przypomniałem sobie wszystko. Okrągły księżyc, który świecił tak mocno, że na brzegu jeziora było jasno jak w dzień. Cykady. Zdjęliśmy buty i usiedliśmy z nogami w wodzie. Delikatnie otoczyłem Helenę ramieniem. Nie odsunęła się. Położyła mi głowę na ramieniu. Zebrałem się na odwagę i ją pocałowałem. Jakie to było nieudolne. I jednocześnie jakie romantyczne. Całowaliśmy się kilka minut. A potem zrzuciliśmy mundurki i w samej bieliźnie wskoczyliśmy do nadzwyczaj ciepłego jeziora. Do namiotów wróciliśmy nad ranem.

Zamknąłem album. Dosyć tych wspomnień na jeden wieczór. Poszedłem do łóżka. Ale sen nie przychodził. Raz odkurzone obrazy z przeszłości za nic nie chciały dać się znowu uśpić. Przewracałem się z boku na bok i myślałem o niej. W końcu udało mi się zasnąć na kilka godzin. Rano musiałem iść do pracy. Ale w biurze robota w ogóle mi się nie kleiła.

Wstukałem na Facebooku imię i nazwisko Heleny. Jej profil był częściowo prywatny, ale zdjęcia dostępne… Dla Heleny czas był łaskawy. Dalej miała piękne długie włosy. Tylko teraz srebrnoszare i wiązała je w długi kucyk. Cały czas była szczupła i wysportowana. Jeździła na nartach, rowerze… Na kilku zdjęciach pozowała z małymi dziećmi – pewnie wnuki. Udało jej się założyć rodzinę, której zawsze chciała. Dla niej jak widać było to możliwe z kim innym. Dla mnie – nie.

Wieczorem znowu usiadłem przy pudle. Znalazłem pożółkłą stronę z lokalnego tygodnika. Na zdjęciu staliśmy z Heleną i odbieraliśmy nagrody dla najlepszych ósmoklasistów. Boże, jak ja harowałem, żeby dostać to wyróżnienie. Oznaczało przyjęcie do liceum w mieście. Wiedziałem, że Helena się tam dostanie. Musiałem więc i ja.

Zamieszkaliśmy w internatach. Ja w męskim, Helena w żeńskim. Ale w szkole siedzieliśmy w jednej ławce, potem razem w parku albo kawiarni odrabialiśmy lekcje. Rozstawaliśmy się dopiero wieczorem. Odprowadzałem ją pod same drzwi internatu. W liceum też zapisaliśmy się do harcerstwa – tym razem do drużyny wędrownej. Zdjęć z kolejnych letnich obozów nie umieściłem nigdy nabożnie w albumie. Leżały luzem w wielkiej kopercie. Śnieżnik, Dolina Pięciu Stawów, Trzy Korony.

Wszędzie tam byliśmy razem

Część wakacji spędzaliśmy na wykopkach. Ochotnicze Hufce Pracy to była peerelowska wersja obozów pracy – ale nam wtedy to nie przeszkadzało. Bawiliśmy się świetnie. Dla nas była to po prostu jeszcze jedna okazja, żeby być razem z daleka od rodziców. W naszych czasach oprócz studniówki organizowane były jeszcze bardzo uroczyste bale maturalne. Tylko dla tych, którzy zdali. Nie obowiązywały na nich galowe stroje. Mało tego, mogliśmy oficjalnie pić alkohol! Pamiętam sukienkę Heleny. Z ciemnozielonej koronki… Gdzieś musi być zdjęcie, to była pierwsza kolorowa fotografia w moim życiu.

Po chwili znalazłem zdjęcie. Ja w szarym garniturze obejmuję władczym gestem Helenę. Tylko że jej sukienka jest ciemnoniebieska! A byłem pewny, że wszystko tak doskonale pamiętam.

Wtedy pozwoliła mi na wszystko. Jeszcze przed chwilą byłem pewien, że na tym balu bawiliśmy się doskonale. Ale Helena na zdjęciu ma taką dziwną minę. Czy jeżeli pamięć zawiodła mnie w sprawie koloru sukienki, to i inne wspomnienia mogą nie być prawdziwe?

Wiązałem z tym wieczorem rozległe plany. Wynająłem pokój w hotelu, w którym była zabawa. Wielu chłopaków też tak zrobiło. Gdy pokazałem Helenie klucz, zarumieniła się, ale i ucieszyła. Ostatecznie do niczego między nami nie doszło, bo Helena za dużo wypiła i zasnęła w ubraniu. Rano była tak samo rozczarowana jak ja. Byłem pewien, że pragnęła mnie równie mocno jak ja jej. Czy na pewno? Ta spięta twarz na zdjęciu. Może było inaczej?

Następnego dnia był czwartek. Dzień pogrzebu Heleny. Poszedłem. Stanąłem w kościele z samego tyłu, za kolumną. Ludzi było dużo. Nikogo nie znałem albo nie rozpoznawałem. Za trumną siedział wysoki przystojny szpakowaty mężczyzna. Mąż. Obok syn z żoną i dwójką dzieci. Helena zawsze chciała mieć dużo dzieci. Zawsze wyobrażała sobie, że dożyje setki i będzie mieć tyle wnuków i prawnuków, że nie będzie w stanie ich spamiętać. Zmarła w wieku 62 lat. Jest o tym jakieś przysłowie. Że jak człowiek planuje, to pan Bóg czy może diabeł się śmieje…

Ja chciałem mieć tylko dwójkę. Koniecznie najpierw syna, a potem córkę. Helena się ze mną droczyła i pytała, czy jak urodzi się najpierw dziewczynka, to ją oddam do domu dziecka. Wtedy już studiowaliśmy i mieszkaliśmy razem w akademiku, w jednym pokoju. Oczywiście nielegalnie. Współlokatorka Heleny w zamian za pomoc w pisaniu prac z ekonomii zgodziła się przeprowadzić do innego pokoju. A jej miejsce zająłem ja.

Nasz pierwszy raz przeżyliśmy na ostatnim obozie, już po maturze. Nie przyznałem się wtedy do tego Helenie, ale starannie się do niego przygotowałem. Czytałem rubrykę z poradami Lwa Starowicza w „itd”. I nawet w kiosku na drugim końcu miasta kupiłem paczkę prezerwatyw. Ale i tak nie miałem odwagi przyznać się Helenie, że je mam, i pozostały w mojej kieszeni.

To była ostatnia noc obozu. Spaliśmy w namiotach na wielkiej polanie nad strumieniem. Zostaliśmy we dwoje przy ognisku, gdy wszyscy już poszli spać. Było bardzo ciepło. Wziąłem Helenę za rękę i zaprowadziłem ją nad potok. Zaczęliśmy się całować. Włożyłem jej rękę pod bluzkę. Nie zaprotestowała. Potem rozpiąłem stanik. Całowałem jej brzuch i coraz niżej.

Byłem pewien, że za chwilę powie „stop”. Ale Helena położyła się na plecach i pozwoliła mi na wszystko. Byłem w siódmym niebie. Zdawało mi się, że ona też, ale przecież nigdy nie spytałem. Ani wtedy, ani nigdy później – gdy już razem mieszkaliśmy w akademiku. Wtedy odważyłem się już korzystać z prezerwatyw.

Bo o dzieciach wprawdzie rozmawialiśmy, ale miały się urodzić dopiero, gdy po studiach weźmiemy ślub. Ale nigdy nie zapytałem Heleny, co myśli o seksie. Czy w ogóle go lubi. Czy jest jej dobrze. Czy ma jakieś potrzeby, sugestie. Robiłem swoje i uważałem, że tak ma być. Gdy teraz o tym myślałem, nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek kochaliśmy się z jej inicjatywy.

Podarłem tamten list na strzępy

Po pierwszym roku studiów lipiec spędziliśmy razem. Na obozie i praktykach studenckich. Potem Helena pojechała do domu. A ja znalazłem pracę w mieście na budowie. Chciałem odłożyć trochę pieniędzy, może na kawalerkę? W październiku Helena nie wróciła na studia. Dostałem od niej list.

Podarłem go na strzępy, ale jestem pewien, że pamiętam dokładnie, co w nim było. „Staszek. To koniec. Nie możemy być razem. Nie kocham cię. Nie szukaj mnie, to nic nie zmieni. Wybacz. Helena”.

Byłem załamany, wściekły. Kochałem ją i nienawidziłem. Wszystko to naraz. Ale ambicja nie pozwalała mi jej szukać. Nie, to nie. Rodzice powiedzieli mi, że parę razy wiedzieli ją u nas w miasteczku, ale potem zniknęła. Wiele lat później na pogrzebie ojca Heleny moja mama zamieniła z nią kilka słów. Dowiedziała się, że Helena mieszka w Warszawie, że ma kilkuletniego syna.

– Mamo, nie zawracaj mi głowy, co mnie to obchodzi – zbyłem ją wtedy.

Potem z wściekłości popłakałem się w łazience. Powaga. Ja, dorosły, brodaty facet ryczałem jak dziecko. Przecież to ze mną miała mieć syna! Z zadumy wyrwała mnie pieśń. Cały kościół śpiewał „Anielski orszak”. Zacząłem się wycofywać.

Nagle ktoś złapał mnie za łokieć.

– Staszek? To ty? – twarz kobiety, która stała za mną, wydawała mi się znajoma, ale zupełnie nie mogłem jej skojarzyć.

– Hanka. Koleżanka Heleny ze studiów. To ja ci oddałam moje miejsce w akademiku na pierwszym roku.

No tak. Dopiero teraz sobie przypomniałem, że one się przyjaźniły. W ogóle o tym zapomniałem.

– Tak, jasne. Witaj. Skąd wiedziałaś o pogrzebie?

– Mieszkam od lat w Warszawie. Utrzymywałyśmy z Heleną kontakt przez cały czas. Może nie spotykałyśmy się zbyt często, ale raz na dwa, trzy lata. Wiedziałam, co u niej. Zadzwoniła do mnie ze szpitala. Poprosiła, żebym przyszła. I wiesz, mówiła o tobie. Po raz pierwszy od 40 lat… Musimy porozmawiać.

Umówiliśmy się, że po pogrzebie zaczekam na nią na parkingu. Widziałem, jak składa kondolencje rodzinie. Ja trzymałem się z daleka. Gdy już usiedliśmy w kawiarence nieopodal cmentarza i zamówiliśmy kawę, Hanka zaczęła mówić:

– Helenę musiało męczyć przez całe życie, że tak cię zostawiła z dnia na dzień. Bez porządnego wyjaśnienia. Kazała mi obiecać, że cię znajdę.

Widać było, że nie bardzo wie, jak zacząć

– Najpierw musisz wiedzieć, że Helena nigdy nie wyszła za mąż. Nigdy nie było nikogo po tobie w jej życiu. Jej syn Wojtek jest adoptowany. A wszystko dlatego, że… wiesz… W tamtych czasach o takich rzeczach się nie mówiło. Co innego teraz. Helena nie lubiła seksu. W ogóle. Nie była lesbijką, nie interesowały jej kobiety. Lubiła mężczyzn, ale nie seks z nimi. Nie konkretnie z tobą. W ogóle. Po prostu jej nie interesował. Nie sprawiał frajdy. Jak już uciekła od ciebie, to podobno spróbowała jeszcze raz. Żeby się upewnić. I było tak samo. Dziś naukowcy wiedzą, że tak się zdarza. O takich jak Helena mówi się, że są aseksualni. Ale wtedy Helena uważała, że to jej wina. Że się nie stara. Ale nie umiała z tobą o tym porozmawiać. Ani z nikim innym. Wiesz, że chciała mieć dzieci.

Hanka zamilkła, zamieszała łyżeczką w pustej już filiżance.

– Wtedy jeszcze nikt nie słyszał u nas o in vitro – ciągnęła. – Żeby mieć dzieci, trzeba było sypiać z facetem. Proste. Zresztą Helena chciała być jak wszyscy. Myślała, że się przyzwyczai. Wiesz, ona cię naprawdę kochała. Lubiła pocałunki, pieszczoty. Ale po tamtych wakacjach, gdy miała wracać do ciebie, zrozumiała, że nie da rady. Wybrała jej zdaniem najlepszy sposób. Była pewna, że o niej zaraz zapomnisz. Że ułożysz sobie życie.

– Nie zapomniałem. Wiesz, już nigdy się z nikim nie związałem na stałe. Żadna nie była Heleną. Odszukanie jej nie byłoby problemem. Przecież jej rodzice jeszcze długo żyli, mieszkali nieopodal moich. Ale ta durna, chora ambicja… Jezu. Dlaczego mi nie powiedziała. Może byśmy to sobie jakoś poukładali.

Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Ukryłem twarz w dłoniach. Hanka pogłaskała mnie po plecach.

– Pójdę już – powiedziała. – Zaraz mam pociąg. Weź to zdjęcie, Helena chciała, żebym ci je dała.

Hanka położyła na stoliku kopertę i sobie poszła. Zajrzałem do środka.

Na zdjęciu na oko trzydziestoletnia Helena pozowała z małym chłopcem. Na odwrocie odręczny napis: „Pszepraszam, H.”. Uśmiechnąłem się. No tak, ortografia. Pewne rzeczy się nie zmieniają. 

Czytaj także:
„Miałem kochanki, bawiłem się, ale nie wierzyłem w instytucję małżeństwa. Właśnie wtedy cały świat przysłoniła mi... ona”
„Miałem 5 dzieci - każde z inną mamuśką. Nie potrafiłem być ojcem i mężem, na szczęście wystarczył portfel wypchany kasą”
„Odkąd mąż przyjaciółki odszedł do kochanki, czuję się, jakbym adoptowała dziecko. Malwina strzela fochy jak nastolatka”

Redakcja poleca

REKLAMA