Wszystko zaczęło się blisko 30 lat temu. Po studiach – skończyłem polonistykę i bibliotekoznawstwo – wróciłem do miasteczka, w którym się urodziłem i wychowałem. Wiedziałem, że obejmę księgarnię i prywatną bibliotekę po ojcu, który był moim idolem. To on sprawił, że mała księgarenka zmieniła się w dużą. Dzięki konkursom, imprezom, zapraszanym pisarzom, wieczorom czytania bajek, klubowi książki dla dorosłych w naszym miasteczku czytanie i kupowanie książek było czymś normalnym. Co więcej, zjeżdżali do nas miłośnicy książek z całego województwa. Przejęcie tego skarbu wymagało przygotowania, więc bardzo się starałem.
Przyznaję – książki były całym moim życiem. O kobietach nie wiedziałem nic. Więc gdy jakieś dwa tygodnie po powrocie do domu przed ladą w księgarni stanęła Kamila – piękna, elegancka, światowa – i wyraźnie dała znać, że się jej podobam, straciłem głowę. Najpierw była oczywiście rozmowa. Od słowa do słowa i okazało się, że oboje studiowaliśmy we Wrocławiu w tym samym czasie, tyle że ona chemię. Nawet wróciliśmy tego samego dnia i tym samym pociągiem.
– To musi być znak – powiedziała i spojrzała na mnie spod opuszczonych do połowy rzęs.
Choć bardzo oczytany, to w tym temacie byłem idiotą.
– Znak czego?
– Że coś nas powinno łączyć.
Wciąż nie rozumiałem. Ale Kamila podobała mi się. Miała bystre, choć nieco bezczelne spojrzenie. Była inna niż dziewczyny w miasteczku – wszystkie wyglądały na dobrze wychowane szare myszki, każda obawiała się patrzeć nieznajomemu w oczy i można było sądzić, że przed chwilą odeszły od spowiedzi, więc ich myśli krążą jedynie wokół dziesięciu przykazań.
Byłem dumny, że zgodziła się za mnie wyjść
– Co chcesz dalej robić? – spytałem, żeby przedłużyć rozmowę. – To znaczy… myślałem o pracy.
– Gdzie chcę pracować? Hmm…– znów spojrzała na mnie spod rzęs. – A masz dla mnie jakąś propozycję?
Nie rozumiałem, dlaczego pocą mi się ręce, serce bije szybciej i w ogóle jestem jakiś taki… podekscytowany. Teraz wiem, że jej sztuczki oddziaływały na mój pień mózgowy, tę najstarszą część mózgu odpowiedzialną za zachowania prokreacyjne i instynkty. Mój gadzi, zwierzęcy mózg wiedział, że jej kokieteryjne: „Masz dla mnie jakąś propozycję” znaczy ni mniej ni więcej tylko: „Zaproś mnie na kawę, a potem możesz mi się oświadczyć”. Ale mój wykształcony, oczytany mózg seksualnego idioty zdołał sklecić odpowiedź:
– Owszem, przydałaby się nam ekspedientka, gdyż dwa tygodnie temu pani Zofia przeszła na emeryturę.
Kamila pomyślała, że jestem kretynem, ale ponieważ już wcześniej upatrzyła mnie sobie na męża (o czym wtedy nie wiedziałem), nie zrezygnowała i sama zasugerowała, że z chęcią napiłaby się ze mną kawy.
– Świetnie się składa – wypiąłem dumnie pierś do przodu. – Parzę wyśmienitą mokkę, po turecku.
– Moja ulubiona – zaćwierkała Kamila, choć po ślubie szybko wyszło, że pije tylko kawę rozpuszczalną.
Ale na to też nie zwróciłem uwagi, zakochany w swojej żonie po czubki uszu. Zanim jednak do tego ślubu doszło, musieliśmy przejść przez okres narzeczeństwa, czyli wspólne spacery po rynku. Kamila najwyraźniej chciała poinformować tym wszystkie ewentualne kandydatki, że facet jest zajęty i wara im do jej własności.
Bo, wyobraźcie sobie, dopiero po latach wpadłem na to, że jako przyszły właściciel dobrze prosperującej księgarni byłem niezłym kąskiem małżeńskim. I nie tylko Kamila ostrzyła sobie na mnie ząbki. Ale ona była pierwsza. I przede wszystkim jedynie ona wpadła na pomysł, by nie czekać, aż ktoś mi się spodoba i zdecyduję się na podryw (co mogło trochę potrwać), tylko wziąć sprawy w swoje ręce. A że potrafiła mną pokierować, pół roku później oświadczyłem się, przekonany, że to był mój pomysł – i nawet obawiałem się czy ta niezwykła istota w ogóle się zgodzi…
We własnym domu nie miałem prawa głosu
Podobno jabłko nie pada daleko od jabłoni. Choć byłem po wyższych studiach, nie zwróciłem uwagi na to, że w czasie pierwszej wizyty u teściów rozmawiała ze mną tylko przyszła „mamusia”, zaś teść jedynie kiwał głową i uśmiechał się do połowicy…
Pamiętam taki program satyryczny – oglądałem go, gdy byłem jeszcze kawalerem: Benny Hill Show. W jednym ze skeczów na leżaku w ogródku siedzi starszy mężczyzna i czyta gazetę. Nieoczekiwanie przez płot widzi młodą sąsiadkę, która wywiesza swoje majteczki, na których jest napisane: poniedziałek, wtorek, środa… i tak dalej. Chwilę potem z domu wychodzi stara i brzydka matrona. Jak rozumiemy, to połowica biedaka, który umknął przed nią do ogrodu, żeby przeczytać gazetę. Owo babsko wynosi kosz z bielizną i wiesza na sznurku swoje reformy z napisem: styczeń, luty, marzec, i tak dalej. To była przyszła zapowiedź mojego małżeństwa, taka telewizyjna wróżba. Szkoda, że o tym nie wiedziałem.
Nie będę krył, że w tamtym czasie uważałem się za najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. Wybrała mnie śliczna i mądra dziewczyna, która po powrocie do miasteczka, dzięki rodzinnym koneksjom i wsparciu miejscowego proboszcza, została dyrektorką szkoły. Nie wiedziałem, że poprzednią dyrektorkę wygryziono ze stanowiska. Myślałem, że z własnej woli odeszła na emeryturę.
I tak oto, po hucznym weselu, rozpoczęło się moje życie z Kamilą. Trzy lata później przyszły na świat bliźnięta i moja żona oświadczyła, że więcej nie ma ochoty już bawić się w macierzyństwo, gdyż to tylko może przeszkodzić jej w karierze zawodowej. A przymierzała się do kandydowania na stanowisko wójta gminy. Jak wszystkie pomysły żony, tak i ten przyjąłem z aprobatą.
– Chcieć to móc – stwierdziłem. – Jeśli tylko będę mógł ci w czymś pomóc, to możesz na mnie liczyć.
Po takiej deklaracji żona zerknęła na mnie podejrzliwie.
– Już ty się lepiej zajmij swoją księgarnią – usłyszałem w odpowiedzi.
Z czasem żona zaczęła okazywać mi coraz większe lekceważenie i po kilku latach małżeństwa byłem niczym mój teść – nic nie mówiłem, a jedynie kiwałem potakująco głową.
Uświadomiłem to sobie, gdy moja osiemnastoletnia już letnia córka przyprowadziła do domu swojego chłopaka. Kamila zadawała pytania, coś mówiła, a ja milcząco potakiwałem. Wtedy w oczach chłopaka zauważyłem źle skrywaną pogardę. Zrozumiałem, kim jestem w tej rodzinie – bynajmniej nie głową. Co mogłem zrobić? To, co zawsze – wycofać się do księgarni.
Otoczony książkami i ludźmi, którzy mnie lubią, nie myślałem o tym, co czeka mnie w domu. Czy byłem nieszczęśliwy? Teraz wiem, że tak, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. To się nazywa wyparcie. Ale i tam nie do końca miałem spokój – Kamila zaczęła często wpadać na kawę, zaglądać w rachunki, strofować pracowników. Przyznam, że jej wchodzenie na mój teren irytowało mnie. Ale co mogłem zrobić?
Doceniłem jej zalety... dzięki mojej żonie
Pewnego dnia żona zwróciła mi uwagę, że do księgarni zbyt często przychodzi kobieta, która przyjeżdża z sąsiedniego miasteczka.
– Widziałeś, jak ona na ciebie patrzy? – w głosie Kamili usłyszałem kpinę, jakby na mnie wolno już było patrzeć, ale tylko w sposób obojętny i lekceważący.
– Nie wiem, o czym mówisz – wzruszyłem ramionami.
Fakt, nie wiedziałem. I pewnie nigdy nie dostrzegłbym Grażynki w „ten” sposób, gdyby nie moja żona. Ale to psychologiczna prawda – jeśli ktoś powie ci, że ktoś inny jest tobą zainteresowany, to i ty zaczynasz patrzeć w podobny sposób na tego człowieka. Zwłaszcza gdy jest ci źle, powinieneś coś zmienić w swoim życiu. Zaczynasz patrzeć wokół i zdajesz sobie sprawę, że się pomyliłeś i jesteś w swoim związku nieszczęśliwy i głodny miłości.
Ziarno zasiane przez żonę zaczęło kiełkować. Spojrzałem raz, drugi, zamieniłem kilka słów więcej niż zwykłe: „To nowość, polecam”, i dostrzegłem w klientce kobietę, która rzeczywiście patrzyła na mnie z ciekawością.
Grażynka była wdową od pięciu lat. Nieśmiała, ciepła, pogodna. Prostolinijna. To mnie w niej ujęło. Kamila zauważyła, że częściej rozmawiam z Grażyną, więc zaczęła mi robić sceny zazdrości. To przelało czarę goryczy. Nagle ujrzałem moje małżeństwo w realnym świetle. I postanowiłem działać.
Wyprowadziłem się do Grażyny, zostawiając żonie list. Wyjaśniłem w nim, że mam już dosyć jej tyranii. Kamila próbowała mnie straszyć, że puści mnie z torbami, zabierze księgarnię. Tyle że księgarnia była moja, wniesiona do małżeństwa przed ślubem. Już nie chciałem być tak głupi, jak byłem dotychczas.
Po sprawie rozwodowej, która ciągnęła się przez dwa i pół roku, stanąłem na własnych nogach. Początkowo trochę niepewnie, ale z każdym dniem miałem w sobie coraz więcej pewności i odwagi. Dodawała mi jej Grażyna, kobieta, z którą jestem szczęśliwy. Która kocha mnie prawdziwie, a nie z wyrachowania i kalkulacji, że to się jej opłaca. Ale jestem także wdzięczny mojej byłej żonie, bo to dzięki niej dostrzegłem zalety Grażynki. Gdyby nie złośliwość i drwiny Kamili, a przede wszystkim zazdrość, wciąż byłbym do niej przykuty niewidzialnym łańcuchem.
Czytaj także:
„Mój synek miał wymyśloną przyjaciółkę, która… przepowiadała mu przyszłość! Byłam przerażona jego pomysłami”
„Zakochałam się jak nastolatka. Miłość do gorącego kochanka tak zawróciła mi w głowie, że >>rzuciłam się za nim w ogień<<”
„Kumpel załatwił mi pracę u kobiety, która… zabiła faceta. Nie wiedziałem, że robię zakupy i obiady dla kryminalistki”