„Mój synek miał wymyśloną przyjaciółkę, która… przepowiadała mu przyszłość! Byłam przerażona jego pomysłami”

Mój syn miał wymyśloną przyjaciółkę fot. Adobe Stock, mariazin
„Od kiedy mój synek zaprzyjaźnił się z Zazią, nie mogłam spać po nocach. Koleżanka istniała jedynie w jego wyobraźni i miała obłędne pomysły. Cała ciąża przebiegła mi w ogromnym stresie. Syn wiedział o rzeczach, o których nikt nie powinien był wiedzieć…”.
/ 12.10.2022 22:00
Mój syn miał wymyśloną przyjaciółkę fot. Adobe Stock, mariazin

Chciałam mieć drugie dziecko, ale niekoniecznie wtedy, gdy Walter będzie miał wyjazdową pracę, a już na pewno nie w czasie pandemii – los zdecydował jednak inaczej.

– Poradzimy sobie, Sandro – zapewniał mąż. – Kacper ma już prawie pięć lat… To i tak spora różnica między rodzeństwem. Nie mogło się lepiej stać.

Jasne. Będzie wpadał tylko na weekendy, ale co mu szkodzi powiedzieć „poradzimy sobie”? A jeśli znowu będę wymiotować przez cały pierwszy trymestr?

– Obiecuję, że wrócę, gdy tylko mrugniesz okiem – obiecał. – Zabieram zabawki i jestem w ciągu trzech dni!

Nawet mnie kusiło, żeby to sprawdzić, ale dni mijały, a ja czułam się super.

Może to prawda, że przy drugiej ciąży jest łatwiej?

Teściowa w końcu miała powód, by wpadać co parę dni na zwiad. Jej zdaniem tym razem będzie dziewczynka. Ona też fatalnie się czuła, nosząc Waltera, za to z Renią to była bajka. Nawet mi pasowało, ostatecznie, kto by nie chciał mieć parki? Nie mówiłam nic Kacprowi, bo wiadomo, jak jest. Narobi sobie chłopak nadziei, coś pójdzie nie tak i jak ja mu to później wytłumaczę? W końcu jednak minął czwarty miesiąc, brzuch mi zaczął rosnąć, uniemożliwiając wspólne zabawy na dywanie, i uznałam, że to odpowiedni moment, by zaczął przyzwyczajać się do myśli o rodzeństwie.

– Aha – powiedział tylko i wrócił do klocków.

Coś tam sobie jednak obracał w głowie, bo w czasie obiadu zapytał, czy będzie mógł się z tym nowym dzidziusiem bawić.

– Oczywiście – zaczęłam od dobrej wiadomości, żeby dodać: – Kiedy już trochę podrośnie. Na początku będzie głównie jadł i spał. Tak jak ty kiedyś.

– To będzie chłopak? – upewnił się.

– Jeszcze nie wiemy – powiedziałam. – Wkrótce się dowiemy. Babcia twierdzi, że dziewczynka, ale wiesz…

Kacper zaczął rozmawiać sam ze sobą

Jakoś niedługo potem pojawiła się Ziazia. To Walter pierwszy odkrył jej istnienie, a ja uznałam, że Kacper nareszcie zaczął się sam sobą zajmować.

To jego wyimaginowana przyjaciółka – oświecił mnie mąż. – Chłopak jest kreatywny, zaimponował mi. Wymyślić sobie kumpelę to nie byle co. Żałuję, że sam na to nie wpadłem, gdy byłem w jego wieku – ileż wybryków mógłbym zwalić na kogo innego!

Dla mnie to było jednak dziwne, że syn rozmawia sam ze sobą… W dodatku zmienił zabawy, klocki poszły w odstawkę i nagle zainteresował się rysowaniem, które do tej pory zupełnie go nie kręciło. Potrafił też znienacka powiedzieć przy obiedzie, że czegoś nie będzie jadł, bo Ziazia powiedziała, że to paskudztwo. A kiedy po USG poinformowałam go, że urodzi się chłopiec, wcale się nie ucieszył.

– Myślałam, że będziesz wolał brata – byłam trochę zdziwiona. – Może bym wolał, ale wiem od Ziazi, że to będzie dziewczynka…

Ziazia nie jest lekarzem – udałam beztroskę, chociaż wymyślona kumpela Kacpra coraz bardziej grała mi na nerwach.

Gdyby istniała, po prostu wystawiłabym dziewuszysko za drzwi i po kłopocie, ale jak pozbyć się wyimaginowanej przyjaciółki? Na wszelki wypadek skontaktowałam się z koleżanką z liceum, która pracuje jako psycholog dziecięcy. Uspokoiła mnie. Syn jest w stresie, kto by nie był, jakby po pięciu latach bycia jedynakiem zobaczył konkurencję na horyzoncie? To minie, jak orzekła. Nie minęło, a do tego Ziazia okazała się wulkanem pomysłów. Rozmawiałam z mężem przez telefon, gdy synek zajrzał do kuchni:

– Chcesz zobaczyć wypadek, mamo?

– A ty pogadać z tatą? – wyciągnęłam komórkę w jego stronę.

– Nie mam czasu – zamachał rękami. – Muszę zdążyć na karetkę.

I zniknął za drzwiami. Byłam pewna, że chodzi o zabawę, więc tylko skinęłam głową i rozmawiałam dalej. Po chwili jednak usłyszałam z ulicy niesamowity huk, a zaraz potem okrzyk tryumfu z pokoju Kacpra.

– Za późno przyszłaś – poinformował, gdy wpadłam do jego pokoju.

Stał przy oknie na fotelu i zaaferowany patrzył przez szybę. Zerknęłam i ja, ale gęstniejący przy brzegu jezdni tłum uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek. Po chwili nadjechała karetka na sygnale, wkrótce po niej radiowóz.

– Czerwony wjechał w niebieskiego – objaśnił Kacper. – Nie widziałaś.

– Ty też nie powinieneś – zgarnęłam go z fotela i przytuliłam mocno. – Nie przestraszyłeś się?

– Nie – wyswobodził się z uścisku. – Przecież wiedziałem, że będzie wypadek. Ziazia mi powiedziała.

Przełknęłam ślinę. Znowu ona

W tamtym tygodniu „namówiła” Kacpra, by przygotował paczkę dla dzieci w Afryce i zaczął od zmieszania produktów sypkich w kuble po Lego – wywaliłam kilka kilogramów ryżu i mąki. W niedzielę zaliczyli skoki na odległość z komody… A teraz się okazuje, że w programie są jeszcze wypadki samochodowe na żywo.

– Dziwna historia – nawet teściowa, której opowiedziałam o kraksie, była pod wrażeniem. – I mówisz, że psycholożka twierdzi, że to normalne?

Już pożałowałam, że się z nią podzieliłam wrażeniami – a jak dojdzie do wniosku, że młodemu potrzebne egzorcyzmy? Na dewotkę, co prawda, nie wygląda, ale wiadomo, co starszej pani wpadnie do głowy?

– Słuchaj, Sandro – zobaczyłam niespodziewany błysk w jej oku. – Skoro ta Ziazia przewiduje przyszłość, niech nam poda numery totka. Kumulacja jest.

– To nie jest śmieszne – wzruszyłam ramionami.

A kto powiedział, że ma być? – klasnęła w dłonie. – Czemu nie spróbować, gdy okazja sama pcha się w ręce? Ja bym sobie już przeszła na emeryturkę, Walter przestałby ciągle wyjeżdżać. Kupilibyście elegancką willę z ogrodem, najlepiej nad morzem, żebym latem mogła was odwiedzać. Do tego w końcu jakiś porządny samochód… Wołaj no tę twoją proroczą gromadkę.

Cóż, kiedy nic z tego nie wyszło

Najpierw Ziazia nie chciała przyjść, potem Kacper rzucił z łaski dwie liczby: sto i tysiąc.

– Takich liczb nie ma na kuponie – teściowa objęła wnuka za ramiona. – Skup się, chłopie, mają być mniejsze niż pięćdziesiąt.

– To znaczy jakie, babciu?

– Oj – zacukała się. – Nieduże. Do ilu umiesz liczyć?

Do dziesięciu – stanął na baczność.

– Dobra, nic z tego nie będzie.

– Przecież ja jeszcze nie chodzę do szkoły – obraził się. – Ziazia też nie.

– Wiem, wiem – machnęła ręką z rezygnacją. – Szkoda, że ona przewiduje tylko wypadki. Kogo one obchodzą?

– Mnie – stwierdził Kacper. – Wtedy jeździ karetka. I policja!

– Dobra, może twój brat, jak się już urodzi, będzie miał koleżankę o umyśle ścisłym – zażartowała, a widząc moją minę, dodała: – No co? Może to genetyczna skłonność, nie?

Nie urodzi się brat, tylko siostrzyczka – Kacper wzruszył ramionami i poszedł do pokoju.

Teściowa przez chwilę straciła rezon

Pomruczała coś, że jej też się tak wydaje od początku, bo i ja czuję się lepiej i brzuch mi się inaczej układa niż za pierwszym razem. Noż, cholera, sami domorośli lekarze wokół mnie!

– Najważniejsze, żeby było zdrowe – wybrnęła wreszcie. – O nic się nie martw, kochana.

Nie no, czym niby miałabym się przejmować? Tym, że zbliża się termin porodu, a moje otoczenie przypomina coraz bardziej dom wariatów? Dobrze chociaż, że Walter zapewniał, że dobrze mu idzie szkolenie w filii i wkrótce będzie mógł wrócić do stacjonarnej roboty. Miałam nadzieję, że zdąży, zanim pójdę rodzić. I nawet nie chodziło mi o sam pobyt w szpitalu, ile o to, że wrócę z noworodkiem do domu, gdzie będzie już czekał Kacper z Ziazią i jej obłędnymi pomysłami.

Ja tego po prostu nie zniosę – powiedziałam któregoś ranka i wzięłam Kacpra na spytki.

Czy Ziazia przypadkiem nie zamierza wrócić do siebie? Czy będzie u nas mieszkać, kiedy urodzi się braciszek? Bo może być trochę mało miejsca…

– Przecież mówiłem ci, że to będzie dziewczynka jak Ziazia – żachnął się. – Wszystko zapominasz, mamo.

To była nasza ostatnia rozmowa, zanim pojechałam do szpitala. Ledwo zdążyłam zawieźć Kacpra do babci, podjechałam pod izbę przyjęć, i wzięto mnie na porodówkę.

– Ma pani córkę – poinformowała położna, kładąc mi po kilku godzinach maleństwo na piersi.

Byłam tak zmęczona, że właściwie nie dotarło do mnie znaczenie jej słów. Dopiero, gdy zaczęłam oglądać dziecko, zauważyłam, że czegoś mu brak.

– To nie jest chłopiec? – zdziwiłam się. – Na USG był.

– A w realu dziewczyna – roześmiał się lekarz. – Zdrowa i silna, gratuluję.

– Ale przecież sama widziałam…

Nie pani pierwszej się zdarzyło – uspokoiła mnie położna. – Dopóki dziecko się nie urodzi, nigdy nie ma stuprocentowej pewności.

Im synek wcześniej zapomni o Zazi, tym lepiej

Ta moja teściowa to jednak mądra babka, pomyślałam, ale potem przypomniałam sobie przepowiednie Ziazi i to już podobało mi się mniej. Najważniejsze, że mała była zdrowa: miała bujną czarną czuprynę i apetyt jak wilk. Córka… Nareszcie jakaś kobieta oprócz mnie w domu. Będę ją stroić i czesać, bawić się z nią lalkami; czy to nie cudowne, że nikt mnie już nie będzie maltretował wyścigami samochodzików pod stołem? Buzię wciąż miała otartą po porodzie i w czasie obchodu zapytałam lekarza, kiedy to zejdzie. Przyjrzał się małej dokładnie i stwierdził, że mała nieregularna plamka na czole to raczej znamię.

– Chyba jest pani za młoda, żeby pamiętać Gorbaczowa – uśmiechnął się. – Miał coś podobnego i nie przeszkodziło mu w karierze. Zresztą, może znamię z czasem całkiem zblednie?

Zostałyśmy trochę dłużej w szpitalu, bo córa złapała żółtaczkę i trochę się już niepokoiłam, jak tam Kacper.

– Ja już wróciłem na dobre – relacjonował mąż przez telefon. – Będę jeszcze wpadał do filii raz w miesiącu, ale generalnie koniec.

– Dobrze. A Kacper?

– Pod trójkę właśnie wprowadza się małżeństwo z chłopakiem w podobnym wieku, już się poznali.

Super, może skończy się z Ziazią.

– No raczej – zaśmiał się mąż. – Teraz na tapecie będzie Rafałek.

– Przynajmniej prawdziwy!

Córa dostała imię na cześć teściowej

Dorotka. Wróciłyśmy wreszcie do domu i życie toczyło się swoim trybem. Walter chętnie zajmował się niemowlęciem, Kacper faktycznie znalazł przyjaciela z krwi i kości, choć lubił sobie poleżeć wieczorkiem przy małej i referować jej wydarzenia dnia. Uważał, że go słucha, a raz nawet posunął się do stwierdzenia, że uważniej niż my. O Ziazi nie wspominał, ja też – wyszłam z założenia, że im wcześniej o niej zapomni, tym lepiej. Kiedy jakiś miesiąc później sprzątałam w jego pokoju, też już prawie jej nie pamiętałam i z początku nie zorientowałam się, czyją postać widzę na rysunku, który sfrunął z szafy. Okrągła głowa z koczkiem na czubku, patykowate ręce i nogi, spódniczka… – Ziazia.

Kacper, który wpadł po jakąś zabawkę dla Rafałka, zajrzał mi przez ramię. Zbliżyłam kartkę do oczu. Na czole Ziazi była plamka. Myślałam, że coś tam się przylepiło i przetarłam palcem.

– Zabrudziłeś rysunek, pewnie jedzeniem – wytknęłam synowi.

– Nieprawda – zaprotestował. – Ziazia miała tam znaczek.

Taki jak nasza Dorotka?

Uśmiechnął się dziwnie, przestępując z nogi na nogę.

– To ja lecę do Rafałka z autkami – powiedział. I już go nie było.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA