Mieliśmy po osiemnaście lat. Pod koniec kwietnia Magda urodziła córkę, nie przystąpiła do matury. Ja zdawałem na politechnikę. Dostaliśmy pokój w mieszkaniu moich rodziców i parę setek zapomogi od naszych ojców. Zaczęło się dorosłe życie…
Wierzyłem, że Magda kocha mnie tak mocno, jak ja ją kochałem. Nie było piękniejszej i milszej dziewczyny na całym świecie! Przez całe liceum chodziliśmy ze sobą, nigdy nawet nie spojrzałem na inną. Magda była pierwszą, z którą się całowałem, a potem nieporadnie kochałem pod przeciekającym namiotem ustawionym nad samym jeziorem, w gąszczu tataraku.
Gryzły nas komary wielkie jak chrabąszcze. Rechotały żaby, chlupotała woda rozbijająca się o brzeg lekką falą, krzyczały nocne ptaki. Prawie nie spaliśmy. Nasza młoda miłość wystarczała za jedzenie i picie. Pod koniec sierpnia oboje wróciliśmy czarni od słońca i chudzi jak patyki. Magda źle się czuła. Gdyby nie to, zostalibyśmy tam jeszcze dłużej.
Zamknęła się w czterech ścianach
Bardzo płakała, kiedy okazało się, że nie ma okresu. Razem poszliśmy do lekarza, a on nie dał nam żadnej nadziei:
– Piękna ciąża, gratuluję – powiedział. – Będziecie rodzić?
Byłem przerażony. Magda nie chciała słyszeć o dziecku.
– Jestem za młoda! – szlochała. – Nie dam sobie rady… Chcę się jeszcze uczyć, bawić, podróżować po świecie! Ten dzieciak mi wszystko psuje!
Po raz pierwszy powiedziała to zdanie. Potem wracało we wszystkich naszych kłótniach.
– Gdybyś uważał, nie byłoby problemu… Ale ty jesteś beznadziejny, zwykły chłoptaś, nie mężczyzna! Myśl, co dalej!
Rozumiałem jej strach. Było mi żal i wstyd, kiedy tak rozpaczała, zwalając całą winę na mnie. Tłumaczyłem sobie, że moja ukochana wcale tak nie myśli, że się złości, bo wszystkie jej plany się zawaliły, i boi się, co powiedzą rodzice. Dlatego wszystko wziąłem na siebie.
Nie było tak źle! Jej mama wprawdzie trochę pomstowała na naszą głupotę, lecz szybko jej przeszło i zaczęła szykować wielkie wesele. Ledwo ją uprosiliśmy, żeby dała spokój, bo my chcemy wesele po narodzinach dziecka, skromne i tylko z najbliższą rodziną. Zgodziła się, pod warunkiem że chrzciny będą huczne.
Magda źle znosiła ciążę. Bardzo przytyła, nie chciała nigdzie wychodzić i pokazywać się ludziom. W kółko leżała na kanapie i oglądała telewizję. Wkurzała się, że wychodzę na zajęcia. Ciągle mnie wypytywała, jakie mam koleżanki: czy ładne, czy mnie podrywają, czy nie żałuję, że nie jestem wolny.
– Przyznaj się… – marudziła. – Pewnie zdejmujesz obrączkę, kiedy idziesz na uczelnię.
Przysięgałem, że nie w głowie mi głupoty, ale ona powtarzała:
– Nie wierzę ci. Zrobiłeś ze mnie słonicę, zamknąłeś w czterech ścianach, a sam fruwasz!
Nie docierały do niej żadne moje tłumaczenia. Nie mogłem się spóźnić więcej niż pięć minut, bo od razu robiła awanturę! Twierdziła, że to z zazdrości o mnie. Ale to była zazdrość o co innego: ja swobodnie wychodziłem, ona zamknęła się w czterech ścianach; ja miałem kontakt z ludźmi, ona nie chciała z nikim rozmawiać… Wstydziła się rosnącego brzucha, zawalonej szkoły i tego, że „tak idiotycznie wpadła”! To powtarzała nieustannie.
Pochodzę z porządnej, katolickiej rodziny. Moi dziadkowie z obu stron doczekali w zgodzie złotych godów. Rodzice żyli w miłości i szacunku, ucząc mnie, że jeśli ślub kościelny, to już do śmierci. Wiedziałem, co robię, idąc do ołtarza. Byłem młodym chłopakiem, ale charakter miałem twardy i nie rzucałem słów na wiatr. Przysięga małżeńska złożona przed Bogiem była dla mnie święta.
Tamten facet pomógł jej… poszybować
Magda nigdy nie chciała poważnie porozmawiać na temat ślubu kościelnego:
– Oj, zobaczymy! – mówiła. – Co tu robić plany na zapas?
Ale zaraz mnie całowała, przymilała się, była kochana i słodka, więc dzień, kiedy powiedzieliśmy sobie „tak”, przeżyłem jako wielkie święto. Magda też. Ale potem się zmieniła…
Przeżyliśmy razem czternaście lat. Nasza córka najbardziej potrzebowała matki, kiedy Magda poznała tego Belga. Był bogaty i przystojny. Natychmiast ją oczarował, bo miał wszystko, czego pragnęła: dużą kasę, szeroki gest, znajomości, szybkie, luksusowe samochody i piękny apartament, do którego moja żona poszła bez wahania. Również bez wahania powiedziała mi, że odchodzi.
– Za jakiś czas moja młodość się skończy – była szczera do bólu. – Muszę łapać okazję! Ty nigdy nie dasz mi tego co on.
– Daję ci więcej – tłumaczyłem. – Pewność, że cię nigdy nie zostawię. Wiesz, jak cię kocham. Mamy dziecko, dobry dom, spokój, zdrowie… To mało?
– Dla mnie mało! Ja przez cały ten czas, kiedy byłam z tobą, miałam zwinięte skrzydła. Jakbyś mi je popodcinał! Teraz chcę polecieć…
– Gdzie? Po co?
– Nie zrozumiesz, bo jesteś prosty chłopak. Dla ciebie pomidorowa i mielone to sens niedzieli… No i jeszcze kościół obowiązkowo! A mnie trzeba więcej, żeby było święto! Ty nawet nie wyobrażasz sobie, jak ciekawie można żyć! Jak kolorowo, beztrosko i wesoło…
– Ze mną było ci smutno?
– Było szaroburo. Nudno. Tak, no… zwyczajnie.
– Magda, przypominam ci, że mamy dziecko!
– Ależ pamiętam! O niej też myślę. Żeby nie ugrzęzła jak ja w tym bagienku. Postaram się, żeby miała lepszy start!
Nie zgodziłem się na rozwód. Dopiero po czterech latach sąd rozwiązał nasze małżeństwo. Ale ona przecież nadal była moją żoną! Przysięgałem: „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”! Robiłem z siebie idiotę, bo kto dzisiaj czeka, aż się kobieta wyszumi? Który facet jest gotów o wszystkim zapomnieć, wybaczyć i zacząć jeszcze raz?
W ciągu następnych pięciu lat widziałem Magdę dwa razy; była nadal piękna, ale już inna niż ta moja, bliska, kochana… Zmieniła się w prawdziwą damę.
– Jesteś sam? – zapytała, kiedy jeszcze przed rozwodem do jej wytwornego hotelu przywiozłem naszą córkę.
Chciała ją zobaczyć, o to spotkanie wystąpiła przez adwokata. Nie miałem nic przeciwko temu. To córka nie chciała się widzieć z matką. Była zbuntowaną nastolatką, pełną pretensji i żalu, że zamiast mamy przychodzą paczki z prezentami i widokówki z różnych części świata. Długo się musiałem natłumaczyć, żeby wreszcie uległa.
Karolina miała wtedy kłopoty z cerą. Specjalnie włożyła stare ciuchy. Wyglądała jak psu z gardła, jak najbrzydsze kaczątko najładniejszej łabędzicy. Prosiłem, żeby nie robiła demonstracji, ale odburknęła:
– Tato, a dla kogo mam się stroić? Chrzanię, co ona sobie o mnie pomyśli!
Córka pierwsza odgadła, że coś jest nie tak
Moja była żona nie ukrywała swojego rozczarowania…
– Co to jest? – pytała gniewnie. – Trądzik się leczy, włosy się myje! Nie macie pieniędzy? Dziewczyna w tym wieku nie może wyglądać jak wyciągnięta z kosza na śmieci!
Nawet nie zauważyła, że na początku Karolina zrobiła taki gest, jakby jej się chciała rzucić na szyję. Potem mała się najeżyła i nie powiedziała ani słowa. Przez cały czas uśmiechała się drwiąco, odburkiwała coś arogancko. Wreszcie stwierdziła, że spada, bo chce jej się rzygać!
– Jak ty ją wychowujesz? – moja była nie ukrywała oburzenia. – Jest gorzej, niż mogłabym przypuszczać!
– Oceniasz sposób wychowania swojego dziecka? Ciekawe, gdzie byłaś, kiedy ją tak źle wychowywałem?
Pokłóciliśmy się. Przez ponad rok w ogóle się nie odzywała. Pieniądze od niej regularnie wpływały na moje konto. Nie było tego dużo, ale co do grosza wszystko odkładałem na wykształcenie córki. Dla siebie nie wziąłem nigdy ani złotówki. Później mogłem jej opłacić takie studia, jakie chciała. Uczciwie muszę przyznać, że bez pieniędzy od mojej eksżony nie byłoby to możliwe.
Przez cały czas pomagały mi obie babcie; teściowa nawet bardziej niż moja mama, bo była w lepszej kondycji. Nigdy nie miałem do niej pretensji o to, co się stało. Kiedy zmarła, byłem w szczerej żałobie. Magda nie przyjechała na pogrzeb matki, ale przysłała teściowi masę pieniędzy na godny pochówek. Jakiś czas później zatelefonowała, że znowu jest w Polsce i chce zobaczyć swoją córkę. Podkreślała, jak bardzo jej na tym zależy…
Karolina była już pełnoletnia, nie musiałem uczestniczyć w tym spotkaniu. Podobno tym razem wypadło lepiej. Może dlatego, że nasza córka wyrosła na prześliczną dziewczynę i już nie drażniła swojej matki.
– Wiesz, tato, ona jakoś źle wygląda – powiedziała, kiedy przyjechała do mnie po wizycie w kolejnym hotelu. – Ubrana super, pachnie pięknie, czesał ją chyba najlepszy fryzjer, ale na mój gust coś jest nie tak.
– To znaczy?
– Nie wiem, jakoś oczy jej przygasły i cała poszarzała.
– No wiesz… Czas płynie. Dla twojej mamy także.
– To nie sprawa czasu. Może ona chora jest na coś?
– Pytałaś?
– Skąd! Nie jesteśmy tak blisko, żeby pytać o takie sprawy. Gadałyśmy o bzdurach, modzie, nowych filmach i różnych innych głupotach… Bardzo się interesowała moją nauką. Widać, że jej to leży na sercu.
– Jasne – powiedziałem. – To jest jej niezrealizowana życiowa tęsknota. Pewnie chce, żebyś ty zrobiła to, co jej się nie udało. Ona nawet matury nie ma.
– Pytała także, czy z kimś jesteś na poważnie.
– Co powiedziałaś?
– Prawdę. Że nie jesteś i że nadal uważasz ją za swoją żonę. Że chyba miałeś parę przygód, ale nie wiem dokładnie…
– A Serge? Jest z nim nadal?
– Pojęcia nie mam. Tato, mogę cię o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Ty ją nadal kochasz?
– Nie. Ale zawsze mnie będzie obchodziła, choćby dlatego, że jest twoją matką.
Łatwo być wiernym i uczciwym w teorii
To była tylko część prawdy. Karolina nie wiedziała, że w moim życiu jest inna kobieta. Nie afiszowałem się z tą znajomością, chociaż była dla mnie bardzo ważna. Liczyłem na to, że nam się ułoży, i wreszcie będę szczęśliwy. Krystyna odpowiadała mi pod każdym względem. Nie zależało jej na ślubie ani cywilnym, ani wyznaniowym; mówiła, że kontrakty nie mają znaczenia, była gotowa żyć ze mną w wolnym związku. Wreszcie, po tylu latach, zaczynałem odbudowywać swoje popaprane życie uczuciowe! Tak mi się wydawało…
Znowu minął prawie rok. Pewnego dnia przyjechał do mnie teść. Jeszcze się nieźle trzymał, ale wtedy zauważyłem, że coś go dręczy.
– Masz jakiś kłopot? – zapytałem zaniepokojony.
– Mam. I nie wiem, jak cię prosić o pomoc…
– Wal prosto z mostu.
– Muszę jechać po Magdę i przywieźć ją do Polski. Nie dam rady sam tego zorganizować.
– Co się stało?
– Jest bardzo chora. To stwardnienie rozsiane...
– Wiedziałeś?
– Nie. Ukrywała to. Od dawna choruje, ale teraz podobno jest coraz gorzej. Przestała chodzić. źle widzi, jest w ciężkim stanie psychicznym. Ten jej facet twierdzi, że czasami nawet nie poznaje ludzi. Ma jakieś otępienie czy coś takiego… Nie panuje nad fizjologią. Chcą ją oddać do domu opieki. Nie mogę na to pozwolić! Póki żyję zajmę się nią. To moja córka.
Łatwo było gadać, że moje małżeństwo trwa pomimo zdrady Magdy… Ach, jakiż ja czułem się szlachetny i wyjątkowy, kiedy opowiadałem, jak to byłbym gotów jej wybaczyć i przyjąć ją do domu z powrotem jak prawdziwy katolik! Ludzie patrzyli na mnie z podziwem, że taki ze mnie supermąż… Rosła mi aureola, świetnie się z tym czułem. I nagle okazało się, że los powiedział: „Sprawdzam”! Trzeba zweryfikować tę gadaninę. Przysięgałeś „w zdrowiu i w chorobie”? Weź to na klatę! Pokaż, jaki z ciebie bohater!
Poszedłem po radę do zaprzyjaźnionego księdza.
– Nikt za ciebie nie zdecyduje – powiedział. – Łatwo być wiernym i uczciwym w teorii.
– Nie mam prawa do zwyczajnej radości? – zapytałem. – Chyba już dosyć na mnie spadło.
– Nie przesadzaj! Co takiego spadło? Twoja żona zgrzeszyła, ale to jest jej grzech. Ty za chwilę możesz popełnić swój własny. Zdajesz praktyczny egzamin z tego, co uznawałeś za słuszne. Coś się zmieniło?
Wróciłem wściekły. „Dobrze mu gadać – myślałem. – Co on wie o życiu z kobietą? Jedna mnie skopała i skrzywdziła, teraz ja mam skrzywdzić drugą? Krystyna na to nie zasługuje, a jak ją znam, nie zostanie ze mną, jeśli zamieszkam z Magdą i będę się nią opiekował! Bez sensu, żebym poświęcał się dla kobiety całkiem mi obcej, chorej, która tyle zła mi wyrządziła… Znienawidzę ją w końcu. Nie udźwignę tego”.
Przez dwa dni mało kręćka nie dostałem od myślenia. Teść nie dzwonił, o nic nie pytał, nie ponaglał. Wiedziałem, że załatwia jakiś wygodny samochód. Dotarło do mnie, że szuka wśród znajomych dobrego kierowcy, bo sam bał się jechać w taką drogę. Zresztą Magda na pewno wymagała dodatkowej opieki.
Córka o niczym nie wiedziała. Miała sesję, była zajęta nauką, postanowiłem dać jej spokój. Tylko mojej mamie i Krystynie powiedziałem, co się dzieje.
Czy oni wszyscy powariowali?!
– I co? – zapytała mama. – Wahasz się, jak postąpić?
– Tak. Nie wiem, co robić.
– Oj, to znaczy, że cię marnie wychowałam…
– Mamo, akurat ty nie masz z tym nic wspólnego!
– Uważam inaczej. Karolinka powinna zająć się matką. Ty także. To twoja żona.
– Nic jej nie jesteśmy winni!
Wtedy mama kazała mi się… wynosić z jej domu! Miałem nie wracać, dopóki nie zmądrzeję.
Krystyna była wściekła.
– Mogę z tobą żyć na kocią łapę – oznajmiła. – Ale w trójkącie nie będę. Wybieraj!
Prawie w ostatniej chwili zdecydowałem, że jednak pojadę z teściem po Magdę. Cała droga upłynęła w ciężkim milczeniu. Teść czuł, że jadę wbrew sobie, ale Magda to jego córka, więc trzymał jej stronę.
Przeraziłem się na widok mojej byłej żony. Była w naprawdę złym stanie. Lekarze kręcili nosami, że zabieramy ją w daleką podróż, ale ona się uparła:
– Chcę wracać… – szeptała. – Nic mnie tu nie trzyma.
Jeszcze przed wyjazdem powiedziałem jej, że może zamieszkać u mnie. Będę się nią opiekował najlepiej, jak potrafię. Stworzę odpowiednie warunki. Nigdy nie zrobię nic, co mogłoby ją urazić albo zranić.
– Jesteś moją żoną – tłumaczyłem. – Dla mnie to oczywiste, że tak było i będzie!
Odmówiła kategorycznie.
– Mowy nie ma! To, że coś było, nie znaczy, że będzie nadal… Żadne z nas małżeństwo. Po co się okłamujesz? – pytała. – Nie lituj się nade mną. Zwariowałabym od tej twojej udawanej dobroci! Udław się nią!
Potem powiedziała, że zawsze byłem takim świętoszkowatym dobroczyńcą bez skazy.
– Strasznie mnie to wkurzało. Teraz też aż się skręcasz, żebym ci nie zawracała głowy, ale się do tego nie przyznasz! Nie dostałbyś rozgrzeszenia? Myślisz, że Pana Boga oszukasz?
Widocznie wyczuła, co ukrywam na dnie serca. Dobrze mnie znała… Poprosiła tylko o pomoc w załatwieniu dobrego, profesjonalnego domu opieki.
– Tu się możesz wykazać – zakpiła. – Mam pieniądze. Serge mnie zabezpieczył, zanim wziął tyłek w troki. Też jest szlachetny, oczywiście na swój sposób.
Znalazłem takie miejsce. Często tam jeżdżę i sprawdzam, czy wszystko w porządku, czy ktoś nie robi jej krzywdy. Z Magdą widuję się rzadko. Nie chce moich odwiedzin. Mówi, że ją męczę i drażnię. Karolina wpada do matki w każdej wolnej chwili. Chyba się zaprzyjaźniły i odnalazły. Szczerze się z tego cieszę. Moja mama też tam jeździ. O ile wiem, Magda wita ją z radością, choć dawniej nie bardzo za sobą przepadały.
Krystyna została ze mną, ale nie może mi wybaczyć, że chciałem ją zamienić na Magdę.
– Co to za miłość? – mówi. – Gdyby ona tylko kiwnęła palcem, już byś do niej leciał!
– Tak trzeba – upieram się, a ona nie rozumie…
– Właśnie! Dla ciebie ważne jest to, co trzeba! Obowiązek na pierwszym miejscu! A gdzie uczucia, miłość?
Czy oni wszyscy powariowali? Mają pretensje o to, że chcę być w życiu uczciwy i wypełniać to, do czego się zobowiązałem? Nikt się nie zastanawia, ile wycierpiałem. Jak mi było ciężko, jak musiałem zęby zaciskać, żeby się psychicznie nie rozwalić, kiedy zdradziła mnie i rzuciła ukochana kobieta. Nie wpadłem w wódę, nie ześwirowałem. I co? Teraz okazuje się, że to źle, bo inaczej może by mi ktoś współczuł? Gdzie tu sprawiedliwość?
Czytaj także:
„Żona zdradziła mnie z hydraulikiem i porwała z gachem moją córkę. Dopilnuję, żeby oboje zgnili w więzieniu”
„Świąteczne spotkania doprowadzały mnie do szału. Miałem dzielić się opłatkiem ze żmiją, która zdradziła mnie z... nauczycielem?”
„Zaprosiłem narzeczoną na rodzinny obiad, a ona zdradziła mnie z moim ojcem. Nie wierzyłem, gdy zaprosili mnie na ślub”