„Żona odeszła do kochanka, bo byłem dla niej tylko biedakiem. Zdrada odbiła na mnie piętno, przez które skończyłem na dnie”

Mężczyzna, który skończył na dnie fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„Zajęty pogonią za kasą nie zauważyłem, kiedy Andżelika poznała jednego z moich kolegów, ani kiedy zaczęła się wokół niego kręcić. Nawet jak oznajmiła, że do niego odchodzi, nie do końca to do mnie dotarło. Przecież byliśmy małżeństwem. Mieliśmy dziecko. To jak ona może odejść?”.
/ 22.09.2022 11:15
Mężczyzna, który skończył na dnie fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało. Liczyliśmy każdą złotówkę. Ja, jak chyba każdy, marzyłem o innym życiu. Dostatnim. Żeby móc swojej żonie zapewnić lepsze warunki niż mój ojciec mamie. Tylko że wybrałem niezbyt mądry sposób na zmianę swojego losu.

Andżelikę poznałem w liceum. Piękna, zgrabna, zawsze umalowana i ubrana, jakby wybierała się na przyjęcie. Biegało za nią wielu, złapałem ją ja. Byłem co prawda biedny, ale za to przystojny. No i zadziałała chemia. Nasza miłość była szalona, niespokojna, doprawiana alkoholem i narkotykami. Nie myśleliśmy o zabezpieczeniach ani o przyszłości. Andżelika zaszła w ciążę, więc pobraliśmy się zaraz po maturze.

Jej zdrada wypaliła we mnie piętno

Andżela harowała w supermarkecie na kasie, ja szukałem szybszej ścieżki do dobrobytu. Jak łatwo zarobić kasę? W moim świecie to były narkotyki. Miałem kontakty do dilerów, zakręciłem się wokół nich i sam zacząłem sprzedawać. Najpierw tylko trochę, tylko czasami, ot, żeby było za co kupić Andżeli nowy wisiorek albo wymarzone śpioszki dla dziecka, o których nie mogła przestać mówić.

Nie chciałem jej stracić, musiałem więc sprawić, by czuła, że jestem jej wart, że przychylę jej nieba. Błysk radości na jej twarzy, dumy z jej faceta był dla mnie bardziej uzależniający niż jakikolwiek narkotyk. Pewnie dlatego wszedłem głębiej w biznes, bo tam były większe pieniądze. Ale najwyraźniej się do tego nie nadawałem. Między mną a żoną było coraz gorzej. Andżela wypominała mi, że do niczego nie dojdę, bo nie ma we mnie potrzebnej w tym fachu twardości i bezwzględności. Starałem się zmienić, ale, jak to mówią, z pustego i Salomon nie naleje.

Zajęty pogonią za kasą nie zauważyłem, kiedy Andżelika poznała jednego z moich kolegów, ani kiedy zaczęła się wokół niego kręcić. Nawet jak oznajmiła, że do niego odchodzi, nie do końca to do mnie dotarło. Przecież byliśmy małżeństwem. Mieliśmy dziecko. To jak ona może odejść? Wpadłem w jakąś obsesję. Podlizywałem się komu tylko mogłem, szukając sposobu, by więcej zarobić. Bo wtedy ona do mnie wróci.

W tym właśnie czasie w moim życiu pojawiła się Julia. Starsza ode mnie o dekadę i pół. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, wydawała się wyższa niż ja, choć w rzeczywistości nawet w szpilkach sięgała mi najwyżej pod nos. Wzięła mnie pod swoje skrzydła, mówiła, że widzi w mnie potencjał, że chce ze mną być. Nie rozumiałem, o czym mówi, ale zawsze podobałem się kobietom, więc uznałem, że po prostu mnie chce.

Na chwilę dałem się ponieść fantazjom Julii i uwierzyłem, że stać mnie na więcej, że mogę być kimś innym. Za jej namową poszedłem na studia informatyczne, bo zawsze miałem dryg do komputerów. Ale ten sposób rozwijania potencjału okazał się dla mnie zbyt powolny i żmudny. Męczący. Perspektywy sukcesu były bardzo odległe. W tajemnicy przed ukochaną rzuciłem więc studia i wróciłem do dilerki. Nie znosiłem kłamać Julii, sumienie mnie gniotło, ale szybką kasą łatwo je było uspokoić.

Ujrzałem w jej oczach rezygnację

Choć o Andżelice zapomniałem, jej zdrada wypaliła we mnie piętno. Bałem się, że działam zbyt wolno, że Julia też mnie zostawi, jeśli nie dam jej więcej. Postanowiłem zarobić najpierw na samochód, potem na dom. Pokazać, że jestem jej wart. Niestety, zbyt mocno chciałem i za bardzo się śpieszyłem. Popełniałem błędy.

Szybko wpadłem. Do dziś nie wiem, czy wsypał mnie wróg, przyjaciel czy po prostu miałem pecha. A chciałbym wiedzieć. Mógłbym wtedy komuś podziękować. Więzienia bałem się mniej niż chwili, kiedy stanę twarzą w twarz z Julią. Przyszła mnie odwiedzić, oczywiście, że przyszła. Próbowałem jej wytłumaczyć, dlaczego kłamałem, dlaczego znów skręciłem na stare ścieżki.

– Zrobiłem to dla kasy. Kocham cię tak bardzo, ale nie mam nic. Nie stać mnie, by dać ci to, na co zasługujesz. Zanim skończę studia, zanim…

– Naprawdę myślisz, że chcę od ciebie pieniędzy? – przerwała mi. – Że chcę samochodów, futer i wakacji na Majorce? Mam to wszystko gdzieś. Jedyne, czego od ciebie chciałam, to miłości i partnerstwa, a to mogłeś mi dać. Problem w tym, że ty tego nie widzisz. Wierzyłam jednak, że mi zaufasz, że dasz z siebie więcej i nauczysz się uczciwej pracy, jeśli dostaniesz taką okazję. Niestety, myliłam się. Wielka szkoda.

Myślałem, że pęknie mi serce. Odeszła. Straciłem ją bezpowrotnie. Więzienie. Bezsenne noce, kiedy w głowie przewalają się gorzkie myśli, niechciane wspomnienia. Dni wypełnione opowieściami osadzonych, a każdy z nich przeszedł przez swoje piekło. I pewnego dnia coś w tej mojej łepetynie zaskoczyło. To taki moment, kiedy człowiekowi nagle wszystko zatrzymuje się przed oczami, zwalnia i nagle coś do niego dociera. Oświecenie, olśnienie, iluminacja… Coś, po czymś świat staje się jaśniejszy, bardziej zrozumiały.

Siedziałem cicho gdzieś pod ścianą i słuchałem rozmowy dwóch współwięźniów. Niby zwykłe głupoty, nic odkrywczego, ale tym razem, zamiast im przytakiwać, usłyszałem ich słowa jakby z innej perspektywy. Zirytowani psioczyli, jak to im los nie pomógł, jak wszyscy są przeciwko nim, a oni przecież zasługują na więcej. I jak ich zazdrość zżera, że innym idzie przecież tak łatwo. Jakie to niesprawiedliwe, że gdy człowiek próbuje sam szybciej dojść tam, gdzie inni już są i pławią się w dobrobycie, to zawsze mu prawo na drodze staje.

Teraz wiedziałem już, jak to zrobić

Znajome słowa, bo przecież to była moja własna śpiewka. Jednak tym razem uderzyła mnie ta roszczeniowa postawa, zadziwiająca samolubność w gruncie rzeczy. I niczym nieuzasadnione przekonanie, że im się należy. I spytałem samego siebie w tamtym momencie: czy gdybym mógł, gdybym był jakąś siłą sprawczą, to dałbym im to, czego chcieli?

I od razu odpowiedziałem: Nie! Ani im, ani sobie. Bo nic się nikomu nie należy ot tak. I już wiedziałem, co mam zrobić ze sobą, ze swoim życiem. Najważniejsza była Julia – kobieta mądra, najlepsza, jaką spotkałem, ale i dumna. To ta jej duma właśnie, ta pewność siebie i stoicki spokój sprawiały, że zawsze wydawała mi się wysoka, nawet gdy stawała na palcach, by pocałować mnie w brodę.

Musiałem się z nią zobaczyć. Musiałem z nią porozmawiać i wytłumaczyć. Jak najszybciej. Przekazałem jej informację z prośbą o to, by mnie odwiedziła. Czekałem tydzień z szybko bijącym sercem. Przyjdzie? Da mi szansę? Przyszła, a ja opowiedziałem jej o wszystkim. O rodzinie, Andżelice, moim dziecku i zdradzie żony.

O współwięźniach, moich rozmyślaniach i sile sprawczej, która nie chciała spełnić moich żądań. Julia słuchała cierpliwie, a ja po części mówiłem do niej, a po części do siebie samego. Porządkowałem w głowie obraz swego życia, a z tego obrazu, kawałek po kawałku, wyłaniałem się nowy ja i życie, którego pragnąłem.

– Chcę pracować, chcę robić to, co lubię najbardziej i umiem najlepiej, i uwierz mi, nie myślę o dilerce. – Moje usta drżały tak bardzo, że nie byłem w stanie się uśmiechnąć. – I przede wszystkim chcę dać ci to, czego naprawdę pragniesz. Teraz już wiem, jak mogę to zrobić.

Kiedy umilkłem, Julia patrzyła na mnie w milczeniu przez długą chwilę, podczas której umierałem z niepokoju. W końcu powiedziała tylko:

– Będę na ciebie czekać.

Dostałem od niej drugą szansę

Tak niewiele, ale było to wszystko, czego potrzebowałem. Resztę kary odbyłem w spokoju. Żadnego ryzyka. Łapałem każdą okazję, by coś przeczytać, czegoś się dowiedzieć. Kiedy po roku wyszedłem, Julia na mnie czekała. Dostałem od niej drugą szansę. A ja już patrzyłem na nią i na siebie inaczej. Uwierzyłem, że nie muszę się spieszyć, że nie stracę swej miłości.

Niestraszne mi były powolne starania i mozolna praca. Czułem się bezpiecznie, chyba po raz pierwszy w życiu. I nigdy dotąd nie byłem szczęśliwszy. Zamieszkałem z Julią. Na studia nie wróciłem, bo to już nie był mój świat. Naukę wziąłem jednak na poważnie, dzięki wsparciu Julii ukończyłem kursy naprawy komputerów i podstaw obsługi systemów.

Gdy otworzyłem malutki warsztat naprawy komputerów w pokoju gościnnym, oboje wiedzieliśmy, że wskoczyliśmy na następny poziom naszego związku. Oświadczyłem się jej następnego dnia. Powiedziała: tak. Pobraliśmy się w grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem, by świętować kolejne rocznice w pięknie przystrojonym mieście, jakby na naszą cześć.

Dwa lata później było mnie już stać na wynajem klitki na parterze innego budynku. Tam też postawiłem w oknie wydrukowany na kartonie szyld. Stałem na zewnątrz i patrzyłem na swoje nazwisko i nazwę firmy.

– Twój własny sklep – żona wsunęła w moją dłoń swoje delikatne palce, po czym uśmiechnęła się do mnie chytrze. – Łatwo nie było, wiem, ale powiedz, czy nie warto?

– Warto.

– Wiedziałam, że ci się uda.

– Mhm – przytaknąłem, ściskając jej dłoń. Ona też zasługiwała na chwilę triumfu. Miała rację, zawsze, od dnia, w którym się poznaliśmy.

– Jestem z ciebie dumna. Naprawdę – przytuliła się do mnie.

W tym momencie poczułem, że ten biznes to prawda, że faktycznie istnieje i jest mój. A do tego legalny.

Wreszcie chcę być tym, kim jestem

Życie mijało nam spokojnie. Dziś przyuczam naszego syna do pracy w warsztacie. Po mnie odziedziczył dryg do komputerów, po Julii upór i inteligencję, po kolegach z internetu, zdaje się, bycie nerdem. Przepraszam, geekiem. Dzieciak ma piętnaście lat i już próbuje uczyć mnie fachu. W głowie się nie mieści. Klientów nam nigdy nie brakuje, nowy zakład ma nie tylko szyld, ale i neon, i duże okna, i inne sklepy po sąsiedzku w dobrej dzielnicy.

To życie, choć niewątpliwie pełne pracy, płynęło nam w pewnym sensie jak bardzo przyjemny sen.
Aż pewnego dnia pojawił się pod drzwiami wsunięty anonimową ręką list. W liście tym starszy mężczyzna, jeden z moich klientów, napisał mi podziękowanie. Pamiętałem go dobrze, spędziłem nad jego komputerem cały dzień, próbując gruchota reanimować.

Windows 98, mój Boże, myślałem, kto jeszcze coś takiego używa? Wtedy wspomniałem swoje dzieciństwo, dom ze starym telewizorem marki Neptun, nad którym wszyscy się trzęśli, bo nie stać nas było na nowy odbiornik. Niestety, naprawa się nie powiodła i musiałem staruszkowi oddać maszynę w stanie równie kiepskim, jak ją otrzymałem. Zapewniłem go, że spróbowaliśmy wszystkiego, co było możliwe, ale, niestety, cudotwórcą nie jestem. Nie wziąłem od niego ani grosza, nawet przez myśl mi to nie przeszło. Nie pomogłem, a pieniędzy od człowieka, który chciał ratować komputer z Windowsem 98, naprawdę nie potrzebowałem.

A teraz patrzyłem na list, w którym ten mężczyzna dziękował mi, pisząc, że zadziwiło go, jak bogaty biznesmen potrafił znaleźć w sobie dobro i nie kazać płacić za czas stracony nad maszyną. Staruszek napisał, że niemal się popłakał, bo nie byłoby go stać na inny komputer z odzysku, gdybym wystawił mu rachunek, a wnuczek potrzebuje komputera do szkoły.

Gdy odłożyłem list, rozejrzałem się po sklepie: główne pomieszczenie pełne sprzętu, na wystawkach najnowsze komponenty, pudełka z kartami graficznymi z wysokiej półki, plakaty z gier komputerowych. Świecące neonami obudowy. Na zapleczu kartony z mnóstwem dobra, lista telefonów do dostawców na ścianie, kontakty do hurtowni. Pachnące mydło w łazience.

Wyszedłem, zamknąłem drzwi na klucz i udałem się na drugie piętro. Tu znajdowało się nasze nowe mieszkanie: ładne meble, białe plastikowe okna, firany, zasłony  wysprzątane przez zatrudnioną sprzątaczkę. Z odległej ściany patrzył na mnie duży płaski telewizor, z pokoju dobiegała muzyka puszczona na jednym z trzech komputerów.

Myśl jak bogacz, a będziesz bogaczem

W tym momencie dotarło do mnie, że w oczach wielu ludzi jestem bogaty. Na przykład takich ludzi jak dawny Arek. Ten, który marzył o kupieniu żonie pierścionka ze srebra z cyrkonią, i zbierał na modne śpioszki, by ją uszczęśliwić. 

List staruszka był dla mnie szokiem, bo w głębi umysłu nadal byłem tym dawnym Arkiem, biedakiem starającym się zapewnić godny byt sobie i swojej rodzinie. Przez chwilę, niezbyt długą, pozwoliłem sobie poczuć się inaczej. Jak bogacz. Po tej chwili jednak powróciłem do bycia tym, kim jestem. Dlaczego?

Bieda to stan umysłu. Jedni mówią, że trzeba to zmienić, bo to spycha nas w dół, nie pozwala wydostać się z niedostatku. Myśl jak bogacz, a będziesz bogaczem – radzą trenerzy życiowi. Jednak mnie ten stan motywuje i nie pozwala niczego wziąć za pewnik.

Sprawia, że nigdy nie będę biznesmenem, który zamiast ludzi widzi numery na koncie. Jestem kim jestem, to we mnie zakochała się Julia, najmądrzejsza i najlepsza kobieta na świecie. I zupełnie nie spieszy mi się, by stać się kimkolwiek innym. 

Czytaj także:
„Ukochany przez rok wodził mnie za nos. Oddałam mu serce i swoje ciało, a w zamian on porzucił mnie jak kulawego psa”
„Sąsiadka wszystko ode mnie kopiowała. Tak samo ubrane dziecko, przystrojony dom... Męża też mi zaraz ukradnie?”
„Siostra wyszła za psychopatę, który znajdował radość w gnębieniu jej. Godziła się na upokorzenia ze strachu… o mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA