„Siostra wyszła za psychopatę, który znajdował radość w gnębieniu jej. Godziła się na upokorzenia ze strachu… o mnie”

dziewczyna, która martwi się o siostrę fot. Adobe Stock, happyframe
„Czasem wściekły demolował mieszkanie, wychodził, po czym wracał wieczorem i udawał, że niczego nie pamięta. Z miną niewiniątka pytał, co się stało z wazonem, który zrzucił w przypływie złości, gdzie jest telewizor, w którego celował garnkiem. Róża drżąc wymyślała różne historie, bo gdyby wspomniała, jak było naprawdę, zacząłby mnie bić”.
/ 19.09.2022 21:30
dziewczyna, która martwi się o siostrę fot. Adobe Stock, happyframe

Obiecałam sobie, że nie będę już płakać. Nie uronię ani jednej łzy. Dość ich wylałam przed wejściem do prosektorium. Kiedy w końcu wydali mi ciało Róży, coś we mnie pękło i bezpowrotnie się skończyło. Pozostała tylko pustka i pewność, że to ja będę musiała dokończyć tę nieszczęsną historię.

– Odejdź – prosiłam. – Zostaw go. Jakoś sobie poradzimy bez jego pieniędzy i mieszkania.

– Jak? Powiedz mi, jak sobie poradzimy, a wyprowadzę się stąd jeszcze dzisiaj – odpowiadała, patrząc na mnie smutno.

Milczałam. Cóż mogłam jej powiedzieć? Ja, która nie wiedziałam, jak zarobić na życie, ani gdzie szukać pieniędzy, kiedy nie starcza do pierwszego? Nie mogłam pracować...

Wierzyła, że Witek jest dobrym człowiekiem

To Róża, moja starsza siostra, zrobiła wszystko, byśmy po śmierci rodziców nie trafiły najpierw do domu dziecka, a później na bruk. Mając 13 lat, ubłagała babcię, żeby ta przyjęła nas pod swój dach i została rodziną zastępczą. Nikt inny nie mógł się nami zaopiekować, ani nawet nie chciał. Mama taty była kobietą majętną i samotną. Mieszkała w ogromnym domu z ogrodem, w którym czasem przyjmowała rodzinę swojego syna. Zawsze uważała, że jej jedynak popełnił mezalians, żeniąc się z dziewczyną z gminu, lecz mimo że nie chciała widywać naszej mamy, to zgodziła się na układ z Różą.

– Nie będziemy ci przeszkadzać. Obiecuję, zajmę się Igą, będę po nas sprzątać tak, że nawet nie zauważysz naszej obecności, tylko pozwól nam tu mieszkać – zadeklarowała trzynastolatka i słowa dotrzymała, bo babcia owszem użyczyła nam dachu nad głową, podpisała wszelkie dokumenty, lecz zajmować się nami nie zamierzała.

Zwłaszcza mną, wnuczką z niedorozwojem górnych kończyn. Moje powykręcane, niesprawne przez chorobę dłonie budziły w niej wstręt. Dlatego Róża karmiła mnie, myła i pomagała mi się ubierać, poprawiała, jeśli wypadł mi z dłoni długopis i tak długo ćwiczyła ze mną litery, aż nauczyłam się ładnie pisać. Zmęczona, nadrabiała miną, wymyślając coraz to nowe warianty naszego przyszłego życia. Szukała dla nas księcia z bajki, znalazła Witka – syna majętnego przedsiębiorcy pogrzebowego, zadurzonego w niej po uszy.

Róża chciała się uczyć, lecz on nalegał na ślub. Mawiał, że na szkołę ma jeszcze czas, a miłość czekać nie może. Obiecywał jej, że zaraz po ślubie złoży papiery na studia. Nasza babcia cieszyła się, że pozbędzie się z domu balastu, bo Witek zgodził się zamieszkać nie tylko z Różą, ale i ze mną.

Jest taki dobry, dbaj o niego – życzyłam jej w dniu ślubu.

– Wspaniały – promieniała Róża. – Igusiu, zrobię wszystko, byś była równie szczęśliwa. Zobaczysz, i ty kiedyś spotkasz swoją drugą połówkę… Byle nie za szybko, bo chcę się jeszcze tobą nacieszyć, siostrzyczko – ściskała mnie mocno, zanosząc się przy tym radosnym śmiechem.

Była taka piękna w białej, koronkowej sukni…

Pierwszy raz zobaczyłam strach na jej twarzy jeszcze na weselu. Po oczepinach zniknęła gdzieś z mężem. Wróciła w koktajlowej sukience z czającym się w oczach przerażeniem. Rozbawieni goście niczego nie zauważyli, tylko ja dostrzegłam coś niepokojącego w jej zachowaniu. Chciałam podejść, zapytać, gdy przede mną wyrósł Witek i pochwycił mnie do tańca. Zrelaksowany, pewny siebie, zabawny…

Jego luz mnie przeraził. Udawał, że nie słyszy pytań o siostrę, zmieniał temat. Ona też nie zamierzała mi się zwierzać wychylając jeden kieliszek za drugim. Nigdy wcześniej nie miała tajemnic. Nigdy tyle nie piła…

Zaczął się zachowywać jak psychopata

Na poprawinach była już dawną sobą – zabawną, roześmianą Różą. I taka starała się być przez kolejne osiem lat. Zawsze ładnie ubrana, uczesana, umalowana. Nawet jeśli kilka godzin wcześniej Witek, wykręcając jej ręce, zmuszał ją, by uklękła i prosiła o pieniądze na chleb dla nas.

Nie poszła na studia. Kiedy ją pytałam, powtarzała słowa męża, że ma jeszcze czas na naukę. Nie pracowała. Nie pozwolił jej na to. Mówił, że jest jego księżniczką i nie powinna brudzić sobie rączek robotą. Nie zgodził się nawet, żeby urządziła ich – nasz wspólny dom. Sam wynajął architekta, kupił najdroższe materiały i wyposażenie, dobrał kolory, faktury, wzory, stworzył ich sypialnię i wyznaczył mi pokój. Na parterze, z dala od nich, ale z pięknym widokiem na ogród.

Na pocieszenie kupił Róży samochód. Sam wybrał białą terenówkę i stale rozliczał żonę ze zużytej benzyny czy każdej plamki brudu na karoserii. Gdy coś wypatrzył, jakiś niezauważalny brud, kosmyk włosów niby nie należący do niej, zamykał Różę w garażu i bez względu na porę dnia czy nocy kazał szorować auto. Jeśli protestowała, a tak się zdarzało na początku, trzymał ją w zamknięciu dobę bez jedzenia i picia, bez możliwości wyjścia do toalety.

Oczywiście, że stanęłam w jej obronie. Groziłam telefonami na policję, wezwaniem sąsiadów.

– Żony nigdy nie uderzę, ale ciebie zmasakruję – powiedział wymierzając mi policzek i kopniaka.

Słysząc zza drzwi do garażu moje krzyki, Róża błagała, żeby przestał, że zrobi wszystko i będzie najlepszą z żon. A on tylko się uśmiechał, bo osiągnął swój cel. Ze strachu o mnie Róża przestała stawiać opór.

Głodził nas. Odczuwał satysfakcję, wydzielając żonie po pięć złotych na dzień i zabierając ją raz na tydzień na zakupy do marketu. Mogła brać wszystko, co tylko chciała, lecz wielu z tych rzeczy później nie widziała. Nawet po największych zakupach we wspólnej lodówce lądował ser (trzy plastry), kiełbasa (jedno pęto), opakowanie margaryny (to musiało nam starczyć na kilka tygodni), kilogram ziemniaków i trzy (dosłownie trzy!) cebule. O warzywach i owocach mogłyśmy zapomnieć.

Czasem zabierał nas do restauracji na obiad i z uśmiechem na ustach pilnował, byśmy wszystko zjadły. Po tygodniach głodówki z trudem powstrzymywałam mdłości. Róża zapewne czuła się tak samo, lecz niczego nie dała po sobie poznać. Zbyt długo ćwiczyła silną wolę zabierana przez męża na przyjęcia i bankiety. Kobiety zazdrościły jej figury, szeptały, że specjalnie się głodzi. Gdyby znały prawdę, zapewne wolałyby swój spokojny, pewny los.

Róża stale żyła w napięciu. Zaskakiwał ją wpadając do domu i sprawdzając, co robi. Jeśli siedziała na kanapie lub coś czytała, urządzał jej karczemną awanturę i zabierał dniówkę, czyli owe pięć złotych. Czasem wściekły demolował mieszkanie, wychodził, po czym wracał wieczorem i udawał, że niczego nie pamięta. Z miną niewiniątka pytał, co się stało z wazonem, który zrzucił w przypływie złości, gdzie jest telewizor, w którego celował garnkiem. Róża drżąc wymyślała najdziwniejsze historie, bo gdyby tylko wspomniała, jak było naprawdę, zacząłby mnie bić.

Gnębił ją nawet po rozwodzie

Byłam jego kartą przetargową. Dla dobra Róży chciałam się nawet wyprowadzić. Pójść do schroniska i biednie, ale spokojnie żyć z renty, lecz na to Witek się nie zgadzał.

Nie pozwolę ci hańbić naszej rodziny! Ty w schronisku dla bezdomnych? Chyba żartujesz, że zostawimy cię samą na pastwę losu, prawda Różo? – pytał z uśmiechem.

Wreszcie, po latach prześladowań poznał jakąś o wiele młodszą od Róży dziewczynę. Złożył papiery o rozwód. Niestety, dom kupił już po ślubie, więc musiał podzielić się z Różą majątkiem. Nie wiem, czy to go bardziej wkurzało, czy Róża, bo choć miał już nową żonę i dziecko, to wciąż pastwił się nad moją siostrą.

Jak dawniej wpadał do nas bez zapowiedzi. Straszył, urządzał awantury. Po każdej jego wizycie Róża wymieniała w drzwiach zamki, lecz na nic się to zdało. Wzywała policję, więc zapłakany tłumaczył, że wciąż kocha byłą żoną i świata poza nią nie widzi, że przyszedł tylko wyznać swoje uczucia, a ona od razu zaczęła go straszyć. Po czym płynnie przechodził do wymyślonej opowieści, jak to wyrzuciła go z domu po zdradzie i zmusiła do życia z tą drugą, bo przecież on nigdy by jej nie porzucił…

Panowie kiwali głowami ze zrozumieniem, pisali coś na kartkach, grzecznie prosili, żeby byli małżonkowie jakoś się dogadali i wychodzili, zostawiając ich samych sobie. Nagrywałam jego ekscesy, lecz usłyszałam, że dla sądu to żaden dowód. Potrafił porwać Różę z ulicy i wywieźć do lasu. Kupił broń i straszył, że zabije ich oboje albo mnie, wiedząc, jak jej na mnie zależy.

Nagle przestał ją dręczyć. Z dnia na dzień przywdział szatę normalnego człowieka. Na jednej z ostatnich rozpraw w sądzie wyznał, że pragnie polubownie zamknąć dawne sprawy i zacząć normalne życie. Wychodząc z sądu, przeprosił Różę za te wszystkie lata, kiedy nie był sobą. Zgodził się na równy podział domu i jego sprzedaż, byśmy mogły wreszcie kupić sobie mieszkanie. Na ostatnią rozprawę przyszedł z kwiatami. Zaproponował pożegnanie w kawiarni. Ku mojemu zaskoczeniu Róża przyjęła zaproszenie.

– Tak trzeba – powiedziała, gdy ją prosiłam, żeby wróciła ze mną do domu. – W końcu tyle lat przeżyliśmy razem. Nie bój się, w publicznym miejscu nic mi nie zrobi – uśmiechnęła się i cmoknęła mnie w policzek.

Może gdybym ją przytrzymała, na siłę wepchnęła do taksówki… Może, gdybym tak łatwo nie odpuściła, Róża wciąż by żyła? Jestem przekonana, że Witek z zimną krwią zaplanował jej śmierć. Tak, jak z zimną krwią, metodycznie, niszczył moją siostrę.

Zrobię wszystko, żeby go pogrążyć

Nie wiem, ile czasu spędzili w kawiarni i czym ją ujął, że zgodziła się, żeby odwiózł ją do domu. Nigdy więcej jej już nie zobaczyłam. Kiedy rano zadzwoniłam do Witka z pytaniem, gdzie jest moja siostra, zdziwił się, że jeszcze nie wróciła.

– Chciałem ją odwieźć, ale powiedziała, że wezwie taksówkę. Może ma kogoś, a ty o tym nie wiesz? – rzucił, nim się rozłączył.

Rozdygotana wezwałam taksówkę. Serce ściskało mi się z bólu, gdy zgłaszałam zaginięcie siostry. Te lekceważące sugestie policjantów, że może kogoś ma, że jest dorosła, a ja niepotrzebnie się martwię… 

Znaleziono ją kilka miesięcy później, kiedy puściły pierwsze śniegi. Na ludzi padł blady strach, szeptano o seryjnym mordercy, lecz ja wiedziałam, że to sprawka Witka. Od razu wskazałam na niego, opowiedziałam o wszystkim, czego doświadczyłyśmy z jego strony. Tym razem, choć o wiele za późno, wreszcie mi uwierzono. Kelnerka jednej z kawiarni potwierdziła, że tamtego dnia byli w jej lokalu. Zapamiętała Witka nadskakującego Róży, czułego i hojnego wobec obsługi. Zauważyła, że razem wyszli z lokalu, lecz czy odjechali wspólnie, tego nie pamiętała. 

Policja przeszukała dom, firmę i samochód Witka, nigdzie jednak nie znaleziono śladu po Róży. Ani jednej kropli krwi, paznokcia czy włosa.

– Wierzymy pani, że jest winny, ale nie mamy dowodów… Musi pani uzbroić się w cierpliwość. Każdy kiedyś wpada, nie ma morderstwa doskonałego – zapewniał mnie komisarz, odkładając sprawę na półkę.

Zostałam sama ze swoimi podejrzeniami w pustym mieszkaniu pełnym pamiątek po Róży. Obiecałam jej, że dowiodę winy Witka, choćbym miała poświęcić na to całe życie. Nie wiem, czy siostra mnie usłyszała, ale na pewno domyślił się tego Witek, bo od pewnego czasu stale widuję go nocą pod moim mieszkaniem. Nie wysiada z auta, tylko siedzi i spogląda w okna mojej sypialni. Staje pod latarnią, żebym dobrze go widziała. Żywi się moim strachem, lecz nie wie, że już się go nie boję. Ja też czekam na jego błąd.

Czytaj także:
„Żona mojego szpitalnego sąsiada wydawała mi się aniołem. Całymi dniami siedziała przy mężu, nie to co moja Hanka...”
„Rozpiłam się po tym, jak mój mąż zginął w wypadku. Wpadłam w nałóg i otrzeźwiałam dopiero, gdy zabrali mi dziecko”
„Dniami i nocami haruję przy dziecku, a mąż w niczym nie pomaga. Że niby jest zmęczony i musi odpocząć. A ja nie muszę?”

Redakcja poleca

REKLAMA