„Żona odeszła do innego bez żadnych sygnałów alarmowych, a ja zapadłem się w sobie. Proroczy sen przywrócił mi nadzieję”

Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Poczułem wyraźnie, że to już koniec. Wszystkiego, co dla mnie ważne. Nie samego życia, bo przecież żyję, ale tego wszystkiego, co nadaje życiu zapach i smak. Marta odeszła rok temu, bez żadnego ostrzeżenia, że zamierza to zrobić”.
/ 29.05.2022 09:30
Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Po prostu pewnego dnia oznajmiła, że ma już dość, spakowała się i wyprowadziła. Podobno z kimś się prowadza, ale to już nie ma dla mnie znaczenia. Dzieci są dorosłe i każde na własną rękę boryka się z problemami.

Sprzedaliśmy nasze duże mieszkanie i podzieliliśmy się forsą. Starczyło mi na maleńkie mieszkanko w ponurym i brudnym bloku na obrzeżach miasta. Nie wiem, co Marta zrobiła ze swoją częścią. Po tej smutnej transakcji i tym, jak przewiozła mi moje rzeczy swoim wielgachnym autem, przestaliśmy się do siebie odzywać.

Jak koniec to koniec

Wywaliłem na śmietnik większość szpargałów, które ciągnąłem ze sobą przez dziesięciolecia: stare numery Jazzu, komplet magazynu humorystycznego Szpilki z lat 70., stosy niepotrzebnych już książek. Sprzedałem, co się nadawało do sprzedania.

Przecież jeżeli trafi mnie szlag, a kiedyś trafi, to i tak to wszystko wyląduje w śmieciach.

Zamieszkałem w tej kawalerce z najpotrzebniejszymi rzeczami. Dwie pary butów, dżinsy, trochę podkoszulków, gaci i skarpet. Zimowa kurtka, materac i mały stolik. Kilka garnków i elektryczny czajnik.

Nie chcę już poznawać żadnych sąsiadów. Nie mam telewizora ani radia. Laptop oddałem synowi. Przestałem się kontaktować ze światem. Przecież nie mam już nikomu nic ciekawego do powiedzenia. I nie chcę niczego słuchać. Wiem już wszystko – i ta wiedza nie nastraja optymistycznie.

Dostanę te kilka złotych emerytury, kupię chleb, coś do niego i jakąś niedrogą butelkę wódki. Nie, już nie piję od lat, ale tak na wszelki wypadek. Bo przecież teraz to już żadna różnica, kieliszek w tą czy w tamtą. Ani mnie to nie pogrąży, ani nie uleczy.

Głównie spędzam czas, leżąc na boku na moim materacu i wspominając. Albo po prostu gapię się w ścianę. Słyszę, jak kłócą się za ścianą. Jak ktoś szura kapciami nade mną, jak trzaskają drzwi windy i jak wrzeszczą pod blokiem pijani młodzieńcy. Nie zazdroszczę im młodości.

Nikomu niczego już nie zazdroszczę

Dzwonek telefonu. Myślałem długo, czy go nie wyrzucić. To by była taka mocna kropka nad „i”. Ale nie wyrzuciłem. Kto to może dzwonić?

– No cześć, Kosiczku!

Kosiczek to ja, tak mnie nazywali już od podstawówki.

– Co tam u ciebie? Zbierałam się długo, żeby przekręcić… No, co tam?

– Średnio, Marysiu. Całkiem średnio, a nawet do dupy.

– Ale co? Opowiadaj. Coś z Martą?

– Nie wiem, co z Martą. Nie mieszkamy razem, wyniosła się. Mieszkam teraz sam na jakimś nowoczesnym wysypisku śmieci, wśród ludzi, których nie chcę znać, przy ulicy, której nie znoszę, jestem stary. To tyle u mnie. A co tam u ciebie?

– Rany boskie! Przestań! Co ty wygadujesz? Aż tak źle?

– Źle, Marysiu. A może nie źle, tylko już pora. Taki czas.

– Nie chrzań! Ile ty masz lat?

– Normalnie. Tyle co ty. Nie wiesz?

– No dobra, wiem. Ale gadasz jak jakaś stara pokraka!

– Jakbyś mnie widziała.

– Nie wygłupiaj się. Wszyscy się starzejemy, ale to jeszcze nie dramat…

– Taka mądra jesteś? To co ma być tym dramatem?

– Nie wiem. I na razie nie chcę wiedzieć. Kurczę, muszę przerwać. Pomyśleć. Załamałeś mnie. Zadzwonię…

Marysia mieszka w Krakowie. Przyjaźnimy się od lat, zadając kłam powszechnemu przekonaniu o niechęci warszawsko-krakowskiej. Choć, trzeba przyznać, ostatnio nieszczególnie intensywnie, każde zajęte swoimi sprawami.

Kiedyś było inaczej, bo łączyły nas sprawy zawodowe. Bywało twórczo, mądrze i rozrywkowo. Znów telefon.

– Tak?

– No, cześć! Mówi Jarek. Stary, dzwoniła do mnie Marysia i mówiła, żeś coś nie w formie…

– W formie Jarku, jak najbardziej. W formie adekwatnej.

– Weź…! Urządzamy właśnie z Ewcią nasz nowy dom w górach, nie wyobrażasz sobie, jak tu pięknie. Raj dla oczu, uszu i duszy. Wielka, rustykalna chałupa. I wiesz co, mamy taki zamiar, żeby tu ściągnąć starą gwardię, chociaż na parę dni. I wiesz co? Polecieć ostro jak za dawnych lat. Co ty na to? Najbliższy wydłużony weekend?

– Nie bardzo, ale napijcie się za mnie.

– No co ty? Będzie bosko, obiecuję!

– Nie chce mi się ruszyć tyłka nawet do pobliskiego parku, a ty mi każesz jechać w góry. Jarek, nie da rady.

– Głupi jesteś. Ja nie odpuszczę.

Skoro już był, zrobiłem się bezradny

Jarek to także Krakus. Dziwne, że mają tam tyle energii w sobie, że ten smog im jej jeszcze nie zadusił. Przewróciłem się na drugi bok. Za ścianą znów się kłócili. To znaczy, że już wieczór, stary wrócił do domu i wyładowuje swoją agresję na tej wymizerowanej kobiecinie.

Naleję sobie szklaneczkę wódki. Jestem usprawiedliwiony – tyle niespodziewanych, telefonicznych emocji.

– Kosiczek? Stary! Mandryl mówi…

– O w mordę, co was dziś napadło?

– Dzwonił Jarek i Marysia wcześniej… No wiesz, mówią, że marudzisz.

– Nie marudzę. Nie chce mi się.

– Rozumiem. Sam tak miewam. Otwieraj te swoje obskurne drzwi.

– Jakie drzwi?

– Obskurne. Już włażę do windy. Zaraz jestem.

– Jak jesteś? Gdzie? – jeszcze mówiłem, ale łobuz się rozłączył.

– No, mordo! Daj pyska.

– Jak mnie znalazłeś?

– Tu trzeba mieć, w rozumie! – popukał się palcem w czoło. – Zadzwoniłem do Marty i jakoś mi to wytłumaczyła. Faktycznie zadupie jakieś. Ale jestem.

Mandryl nie był głupi, przyjechał taksówką. Skoro już był, zrobiłem się bezradny. Przecież go nie wywalę. Jest moim najstarszym kumplem. I tak zaczęliśmy wspominać stare czasy i polewać sobie i nawet się porządnie uśmialiśmy z niektórych wspomnień.

Niestety, alkohol ma to do siebie, że na krótką metę daje złudną nadzieję, że jednak może być fajnie. Mandryl wymusił na mnie uroczyste przyrzeczenie, że w najbliższy piątek będę gotowy z samego rana i on podjedzie po mnie autem i zabierze mnie w te cholerne góry.

Nigdy więcej wódki – zapisałem sobie w notesie. Żeby już nie zapomnieć. Rano nie czułem się dobrze. Świat wcale nie miał więcej sensu i jeszcze ten ból głowy.

Boże, traktują mnie jak dziecko

– Kosiczku, wiem od Mandryla, że jednak przyjedziesz! Tak się cieszę.

– Przedwczesna to radość, kochana Marysiu. Przyjadę, bo obiecałem, ale przywiozę ze sobą swoją chandrę i na bank was pozarażam.

– Zarażaj, na zdrowie!

– Nie wiesz, co mówisz…

W piątek wsiadłem do auta Mandryla i ruszyliśmy. Patrzyłem z satysfakcją, jak oddalam się od tego obrzydliwego bloku, który jest moim domem. Jarek i Ewa siedzieli na tarasie i pili kawę. Było naprawdę cudnie. Późne popołudnie, zbocze góry, zarys Tatr w oddali. Marysia w kuchni.

– Zobacz, zrobiłam te placuszki, które tak lubisz! – przywitała mnie.

Po trzecim kieliszku zacząłem łkać. Wzruszyli mnie, bydlaki! A przecież już tak bardzo chciałem nie ulegać takim nastrojom. Stary, to stary! Ponury i zgorzkniały. Tak sobie to wymyśliłem i taki chciałem być.

– Przejdę się. Zaraz wrócę.

– Pójść z tobą?

– Nie. Dzięki, Marysiu…

Ścieżka prowadziła w stronę lasu. Resztki promieni zachodzącego słońca skakały po gałęziach. Pod samym lasem stała chatka. W ogródku grzebała w ziemi kobieta z chustką na głowie. Pomachałem jej. Uśmiechnęła się, wytarła pot z czoła dłonią. Znam ją przecież. Ale skąd?

Dzwonek. Upiorny dzwonek

Skąd tu ten dzwonek? Otworzyłem oczy. Ściana. Znam ten brudny wzór. To moja ściana i mój materac. To dzwoni mój telefon. Podnoszę go z podłogi, potrącając pustą butelkę.

– Tak? – pytam.

– Dzień dobry. Nazywam się Ewelina P. i dzwonię do pana z bardzo miłą informacją. Ale najpierw muszę zadać pytanie: czy w pańskim gospodarstwie domowym są osoby 50 plus?

– Wyłącznie.

– To świetnie się składa, bo mam wyjątkowe zaproszenie…

Wyłączyłem się. Przetarłem oczy i wlazłem do menu telefonu. Historia połączeń. Nic. Do administracji, do syna, stara rozmowa z Martą. Nic. Góry mi się przyśniły. Zacząłem grzebać w kontaktach. Jest. Nacisnąłem.

– Marysia? Kosik mówi… 

Czytaj także:
„Szef wypytywał o mój rozmiar biustu, dotykał mnie i kazał nosić kuse ubrania. Kiedy się postawiłam, ośmieszył mnie”
„Na własnej piersi wychowałam malkontentkę. 5-letnia córka marudziła i dyrygowała nami, jak kukłami w teatrze”
„Córka nachapała się naszymi pieniędzmi i wyparła się rodziny. >>Uśmierciła<< matkę i ojca, bo wstydziła się, że jest ze wsi”

Redakcja poleca

REKLAMA