„Na własnej piersi wychowałam malkontentkę. 5-letnia córka marudziła i dyrygowała nami, jak kukłami w teatrze”

Córka, która marudzi fot. Adobe Stock, fizkes
„Wreszcie dotarło do mnie, że to mnie naśladowało moje dziecko. Musiałam to przerwać. Nie mogę przecież dopuścić do tego, żeby moja córka wpadło w stan niemocy, czarnowidztwa, wiecznego narzekania i przez to zostało życiowym nieudacznikiem”.
/ 26.05.2022 08:15
Córka, która marudzi fot. Adobe Stock, fizkes

Zastanawiałam się zawsze, czy dzieci mogą nas czegoś nauczyć. Dopiero niedawno doszłam do wniosku, że jak najbardziej. Zrozumiałam to na swoim własnym przykładzie. Teraz wiem, że nasze pociechy są jak maleńkie lusterka, które pokazują nam, jacy jesteśmy.

Mam pięcioletnią córeczkę, Zosię. To jedynaczka. Wyczekana, i oczywiście, rozpieszczona, chociaż staramy się z mężem wychowywać ją możliwie rozsądnie. I to właśnie ona uświadomiła mi, jak bardzo weszło mi w krew narzekanie.

Zawsze postrzegałam się jako osobę pozytywnie nastawioną do świata. Może odrobinę nerwową i łatwo wpadającą w złość, ale bez przesady. A jednak ostatnio mąż coraz częściej zwracał mi uwagę:

– Ty to jesteś marudna, daj już spokój.

Mówił tak zwykle podczas sprzeczki, więc nie brałam tego za bardzo do siebie. Przecież nie byłam marudna…

Dlaczego to jej nie pasuje? 

Kiedy jednak Zosia zaczęła wypowiadać pierwsze słowa, zauważyłam, że często mnie naśladuje. Nie tylko jakieś moje powiedzonka, typu: „proszę ciebie”, „że tak powiem”, czy „jak najbardziej”, ale też sposób, w jaki je wypowiadam.

Dziwne wydawało mi się tylko, że podnosiła wtedy głos. Początkowo bawiło mnie to nawet, ale po jakimś czasie zaczęło irytować.

– Czy ja naprawdę tak brzmię? Ten piskliwie płaczliwy ton jest... mój?

Mąż nic na to nie odpowiadał, tylko unosił jedną brew i przyglądał mi się znacząco, a mnie to jeszcze bardziej denerwowało, więc szybko zmieniałam temat.

Córka często wyrażała swoje niezadowolenie. Zawsze znalazła coś, co jej się nie podobało w danej sytuacji, zabawce, grze, czy ubraniu, które jej kupiłam. Niby się cieszyła, ale zaraz zaczynała narzekać.

Tak było nawet z sukienką w jej ulubionym, różowym kolorze. Dostała ją na urodziny, które obchodziła w marcu.

– O, jaka ładna! – wykrzyknęła spontanicznie Zosia, ale chwilę potem zmarszczyła brwi, pokręciła główką i spytała: – A czemu ona nie jest zielona? Wolałabym, żeby była zielona…

Mała chłonęła też reklamy leków w telewizji. Z wypiekami na twarzy wpatrywała się w filmiki reklamowe, na których co i raz mówili o dolegliwości i zalecali lekarstwa na nie. Kiedyś oświadczyła mi z całą powagą, że ma „straszliwy ból zapalny”.

Zaczęła symulować rozmaite bóle

Ciągle rzucała sloganami z reklam. Oczywiście, wszystkie babcie i ciocie zaśmiewały się, słuchając, jak recytuje te hasełka i robi przy tym dramatyczne miny.

– Nasza aktoreczka! – zachwycały się.

Niestety, tak jej się to spodobało, że zaczęła symulować rozmaite bóle. A robiła to tak dobrze, że nie mogliśmy z mężem odróżnić, kiedy mówi prawdę, a kiedy udaje. Często wpadała w histerię, bo nie chciała iść do przedszkola.

Twierdziła, że boli ją brzuszek i będzie wymiotować. Czasem faktycznie wymiotowała. A ja wydzwaniałam do szefa i wypraszałam kolejny wolny dzień. Były oczywiście i komiczne momenty, kiedy skarżyła się na ból nogi, pokazując prawą, ale kulejąc na lewą.

Albo mówiła, że boli ją „lewy korzonek”. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że to było zaraz po moim ataku rwy kulszowej, którą mylnie diagnozowałam jako „korzonki”. „To wszystko wina telewizji – uznałam. – Po prostu ogląda za dużo reklam”. Aż któregoś dnia usłyszałam przypadkiem, jak Zosia bawi się swoimi lalkami.

– Oj, jak mnie ząb boli, ta nadwrażliwość zębów mnie kiedyś wykończy…

„Mój Boże! – pomyślałam przerażona. – Przecież to dziecko ma tylko 5 lat!”. Innym razem zobaczyłam, jak tłumaczy coś misiowi. Miała przy tym groźną minę.

– Czy możesz tak nie tupać? Głowa mi od tego pęka. Człowiek nie może mieć ani chwili spokoju w tym domu!

Później widziałam, jak wygrażała swoim małym paluszkiem innej lalce:

– Ja przez ciebie oszaleję! Mam tego dość. Mam dość twojego zachowania!

Czasem też słyszałam, jak biadoliła pod nosem: „tragedia…”, „co za życie…”.

Ludzie uciekają od marud

Marszczyła czoło i miała wyraz twarzy starej-malutkiej. Wreszcie dotarło do mnie, że to byłam ja sama, że to mnie, nikogo innego, naśladowało moje dziecko. Uświadomiłam sobie, że w ciągu ostatnich kilku lat, faktycznie stałam się marudna i wiecznie niezadowolona.

Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że aż tak często narzekam. Na zdrowie, na zachowanie Zosi, na pogodę, właściwie na wszystko. A przecież, kiedy mała się urodziła, uroczyście przyrzekłam sobie, że będę przekazywać jej samą pozytywną energię. I nauczę ją nie przejmować się głupotami.

Zawaliłam sprawę! Powinnam była sprawić, by jak najwięcej się śmiała i cieszyła życiem, a zrobiłam coś przeciwnego. Wychowuję małą malkontentkę! „Jeszcze jej tak zostanie na zawsze – przestraszyłam się. – A ludzie uciekają od smutnych osób. Nie chcę, żeby została sama”.

To dało mi zastrzyk energii i motywację do zmiany zachowania. Nie poddam się tak łatwo. Staram się więcej uśmiechać, nie panikować z byle powodu i eliminować ze swojego słownika „marudne” teksty.

Nie mogę przecież dopuścić do tego, żeby moje ukochane dziecko wpadło w stan niemocy, czarnowidztwa, wiecznego narzekania i przez to zostało życiowym nieudacznikiem. Grunt to pozytywne myślenie. Robię, co mogę, aby to sobie wbić do głowy. Nie tylko dla córki, ale i dla siebie.

Czytaj także:
„Zięć cierpi po udarze, a córka ma to gdzieś. Nie będzie się o niego dbać, bo twierdzi, że nie nadaje się na Matkę Teresę”
„Moja była uznała, że nie jestem godzien być ojcem, bo nie jestem bogaczem. Nie powiedziała, że jest ze mną w ciąży”
„Córka w wieku 6 lat nakryła mnie, gdy zabawiałam się z kochankiem. Nie wybaczyła mi do dziś, a jest już dorosła”

Redakcja poleca

REKLAMA