„Żona odeszła, bo za mało czasu poświęcałem rodzinie. Cóż, ktoś musiał w tym domu zarabiać, pieniądze nie rosną na drzewie”

mężczyzna, który dużo pracuje fot. Adobe Stock, Liubomir
„Wracając wieczorem do domu, postanowiłem, że gdy Anka znowu zacznie się czepiać albo każe mi spać w salonie, to zrobię jej taką awanturę, że aż jej w pięty pójdzie. Nie tak traktuje się przecież żywiciela rodziny! Odważnie przekręciłem klucz w zamku, stanowczo wszedłem do przedpokoju i aż przetarłem oczy ze zdumienia. Na lustrze wisiała wielka kartka: >>Jestem z dziećmi u rodziców. Jak się opamiętasz, zadzwoń<<”.
/ 29.03.2023 07:15
mężczyzna, który dużo pracuje fot. Adobe Stock, Liubomir

Wszyscy wiedzą, jak to u nas jest. Albo się pracuje od… do…, dostaje kieszonkowe, ale ma się czas dla rodziny, albo zarabia się niezłe pieniądze, ale też haruje od świtu do nocy. Ja, na wyraźne życzenie mojej żony, wybrałem tę drugą opcję. Od czterech miesięcy robię w korporacji. A ona co? Zamiast się cieszyć i rozpływać w zachwytach, strzeliła focha! Ale nie ze mną te numery…

To Anka kazała mi zmienić pracę. Tak, tak, właśnie ona! Twierdziła, że za mało zarabiam i na nic nas nie stać. Żyjemy jak ostatni nędzarze.

– Zobacz, ludzie mają piękne mieszkania, dobre samochody, wyjeżdżają co roku na wakacje. A my? Ledwie wiążemy koniec z końcem – wypominała mi przy każdej okazji.

Pracowałem wtedy w urzędzie miasta, w dziale promocji. Może nie zarabiałem dużo, ale przynajmniej miałem święty spokój. No i stałe godziny urzędowania. Przychodziłem na ósmą, wychodziłem o szesnastej. Całe popołudnie i wieczór miałem dla siebie. Mogłem zabrać dzieciaki do kina lub na rowery, zrobić coś w domu… Nie należałem do facetów, którzy wszystko zostawiają na głowie kobiety. Jak trzeba było, to wrzucałem pranie, ugotowałem obiad, pozmywałem. Niestety, Anka tego nie zauważała. Widziała tylko cienki portfel.

Podobno dawali całkiem niezłą pensję

Tak mnie męczyła, tak marudziła, że w końcu zacząłem rozglądać się za innym, lepiej płatnym zajęciem. Sądziłem, że raz-dwa coś znajdę – miałem dwa dyplomy świetnych uczelni, znałem trzy języki obce. Niewielu kandydatów mogło mnie przebić. Niestety, nie było tak różowo… Przez dobrych kilka miesięcy moje poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Owszem, zapraszano mnie na rozmowy kwalifikacyjne, w kilku firmach zaproponowano mi pracę, ale jak przychodziło do ustalania wynagrodzenia, to okazywało się, że żądam zbyt dużo. Ot, nasza polska rzeczywistość.

Już traciłem nadzieję, gdy zadzwonił do mnie Konrad, kumpel z uczelni. W czasach studenckich trzymaliśmy się razem, morze wódki wypiliśmy, ale potem nasze drogi się rozeszły. On robił karierę w korporacji, ja się ożeniłem, spłodziłem dzieci i wylądowałem w urzędzie… Od kilku lat widywaliśmy się raz, najwyżej dwa razy w roku. Na częstsze spotkania, jak twierdził, nie miał czasu.

– Cześć, stary! Czyżbyś nabrał ochoty na mały browar w moim towarzystwie? Tylko sprawdź w notatkach, czy masz wolną chwilę – zażartowałem na przywitanie.

– Czemu nie, możemy gdzieś skoczyć. Ale prawdę mówiąc, nie w tej sprawie dzwonię. Podobno szukasz nowego zajęcia – odparł.

– Może i szukam… A co? – serce zaczęło bić mi szybciej.

– Bo potrzebuję w swoim dziale kogoś takiego jak ty. Szybkiego, obrotnego, z pomysłami. Chyba nie skapcaniałeś w tym urzędzie? – zarechotał.

– Nic się nie martw. Wszystko ze mną w porządku – zapewniłem.

– No to całe szczęście. A tak na poważnie, chcesz poznać szczegóły?

– Owszem, pod warunkiem, że da się u was zarobić przyzwoite pieniądze. Bo jak nie, to szkoda naszego czasu – przyznałem.

– Źle nie jest. Na początek sześć tysięcy na rękę, służbowy samochód, komórka. Pasuje? – usłyszałem.

– Może być – mruknąłem obojętnie, choć tak naprawdę miałem ochotę skakać pod niebiosa.

– No i super. Przyjdź do nas jutro o siedemnastej. Powiem ci, co i jak, a później spotkasz się z ludźmi z działu rekrutacji. Nic się nie martw, to tylko formalność. Z moim poparciem dostaniesz tę pracę na sto procent.

Konrad dotrzymał słowa. Dwa dni po rozmowie kwalifikacyjnej otrzymałem wiadomość, że zostałem przyjęty. I mogę zaczynać choćby jutro. Z radości zaprosiłem przyjaciela do pubu. Upiliśmy się prawie do nieprzytomności, jak za studenckich czasów. Gdy dotarłem do domu, ledwie trzymałem się na nogach. Anka oczywiście była wściekła, ale jak usłyszała, z jakiej to okazji tak się wstawiłem, to natychmiast złagodniała. Nawet do łóżeczka mnie zaprowadziła.

– No, wreszcie będziemy żyć jak ludzie. Jestem z ciebie naprawdę dumna – usłyszałem, gdy zasypiałem.

Kiedy wracałem do domu, padałem z nóg

Pamiętam jak pierwszego dnia zjawiłem się w nowej pracy. Czułem się tak, jakbym Pana Boga za nogi złapał. Wyobrażałem sobie, że będę pracował jak prawdziwy Europejczyk: w eleganckim biurze, wśród elity, za godziwe pieniądze. Bardzo szybko zorientowałem się jednak, że nie będzie tak łatwo i przyjemnie, jak myślałem. W urzędzie wszyscy się przyjaźniliśmy, pomagaliśmy sobie nawzajem. A tu? Każdy pilnował swojego stołka i dbał o własną karierę. Nawet Konrad. Owszem, wprowadził mnie w obowiązki, w razie potrzeby służył radą, ale jak coś zrobiłem nie tak, opieprzał mnie bez żadnych zahamowań. Pamiętam, jak pierwszego dnia wyłączyłem o siedemnastej komputer i zaczęłam zbierać się do wyjścia.

– A ty, kolego, gdzie się wybierasz? – spojrzał na mnie groźnie.

– Jak to gdzie? Do domu! Jest siedemnasta, koniec pracy – odparłem zdziwiony, wskazując na zegarek.

– Człowieku, z choinki się urwałeś? Koniec pracy to będzie wtedy, jak dyrektor wyjdzie. A on lubi posiedzieć… Zapamiętaj sobie tę zasadę raz na zawsze, bo inaczej wylecisz. A wtedy nawet ja ci nie pomogę – syknął.

Byłem zdziwiony, bo w umowie stało jak byk, że mam pracować przez osiem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu, ale stuliłem uszy po sobie i wróciłem do roboty. Wyszedłem grubo po dziewiętnastej…

Późne powroty do domu stały się moją codziennością. Wychodziłem o ósmej rano i pojawiałem się o ósmej wieczorem. Czasami, jeśli dyrektor sobie tego zażyczył, jeszcze później. Zazwyczaj byłem nieprzytomny ze zmęczenia. Wchodziłem do mieszkania, zjadałem kolację i zasiadałem przed telewizorem z butelką piwa, żeby się choć trochę odstresować.

W weekendy spałem do południa, a potem szedłem spotkać się z kumplami. Nie sądziłem, że robię coś złego. Ba, uważałem, że mi się to należy za moją ciężką harówkę. Niestety, jak się okazało, moja żona miała na ten temat inne zdanie.

Pierwszy raz dała mi to do zrozumienia zaledwie dwa miesiące po tym, jak zmieniłem pracę. Była sobota, więc jak zwykle próbowałem odespać męczący tydzień. Właśnie przewracałem się na drugi bok, gdy poczułem, że ktoś ściąga ze mnie kołdrę. Mruknąłem coś pod nosem, ale Anka nie dawała za wygraną.

– Wstawaj, jest piękny dzień! Kaja i Mateusz czekają, żebyś zabrał ich na basen! – zawołała.

– Sama z nimi idź – wymamrotałem, nie otwierając oczu.

Anka się jednak nie poddawała.

– Nie ma mowy. W tygodniu wracasz do domu, kiedy już szykują się do spania, to przynajmniej w weekend poświęć im trochę czasu – dalej ciągnęła za kołdrę.

Potwornie mnie to wkurzyło.

– Rany boskie! Przez cały tydzień zasuwam jak mały samochodzik, to chociaż w weekend chciałbym odpocząć! A ty mi zawracasz głowę od bladego świtu! – wrzasnąłem.

Aż ją zapowietrzyło.

Dzieci potrzebują ojca. Nie możesz ich zaniedbywać – wykrztusiła.

– Wiem, wiem… Wieczorem pójdę z nimi na rower, a jutro może na jakieś lody. Ale teraz daj mi już święty spokój! – warknąłem.

– W porządku, dam, proszę bardzo. Śpij sobie choćby do wieczora. Na szczęście Kaja i Mateusz mają jeszcze mnie – wysyczała przez zęby i wyszła z sypialni, trzaskając drzwiami.

Oczywiście natychmiast naciągnąłem kołdrę na głowę, ale byłem tak zły, że nie mogłem już zasnąć. 

Nie mogłem urwać się z pracy wcześniej

Do kolejnego spięcia doszło między nami kilka dni później. Rano spieszyłem się jak wariat, bo miałem spotkanie z bardzo ważnym klientem. Otworzyłem szafę z ubraniami, a tam żadnej świeżej koszuli. Wpadłem do kuchni jak burza. Anka właśnie przygotowywała śniadanie.

Gdzie się podziały moje koszule? – starałem się zachować spokój.

– Wszystkie są w koszu na brudy – odparła z dziwnym uśmieszkiem.

Ciśnienie skoczyło mi do dwustu.

– Nie uprałaś?! – nie dowierzałem.

– Nie uprałam – przyznała i nie wydawała się ani trochę zawstydzona.

– Odbiło ci czy co?! Jak możesz być tak nieodpowiedzialna! Przez ciebie nie mam w czym iść na spotkanie! – natarłem na nią.

– Przeze mnie?! Sam jesteś sobie winien! Nie jestem twoją służącą. Od kiedy zmieniłeś pracę, zachowujesz się jak udzielny książę! Nic w domu nie robisz. Nawet brudnych naczyń po sobie nie odniesiesz. Długi czas nic nie mówiłam, bo myślałam, że się opamiętasz. Ale jest coraz gorzej. No to musiałam dać ci nauczkę, żeby coś do ciebie dotarło – odparła jak gdyby nigdy nic, a mnie z wściekłości zrobiło się ciemno przed oczami.

– A niby kiedy mam coś zrobić? Przecież haruję jak wół! Gdy wracam do domu, padam na pysk. A ty sobie siedzisz i nic nie robisz! – wrzasnąłem.

– Słucham? Ja też pracuję! I to znacznie ciężej niż ty! Wszystko jest na mojej głowie! Gotowanie, sprzątnie, pranie, zakupy, dzieci… A ty tylko przychodzisz i rozwalasz się przed telewizorem – od razu wyskoczyła do mnie z pretensjami.

Wybiegłem wściekły z mieszkania, bo nie miałem ochoty dłużej wysłuchiwać tej wyliczanki. No i jeszcze musiałem kupić koszulę. Dobrze, że supermarkety są czynne od bladego świtu i mają tam dział z męskimi ubraniami, bo musiałbym iść na spotkanie w samej marynarce. Przez następne dni panował w domu względny spokój. Anka próbowała oczywiście wracać do tematu, ale sprytnie unikałem dyskusji. Gdy tylko otwierała usta, mówiłem, że jestem potwornie zmęczony i szedłem spać. No więc w końcu przycichła.

Robiła, co do niej należy, więc miałem nadzieję, że wreszcie pogodziła się z rzeczywistością. Wkrótce się jednak przekonałem, że tylko się przyczaiła. I szykuje dla mnie kolejną, przykrą niespodziankę.

Wszystko zaczęło się dwa dni temu. Teściowie mieli trzydziestą rocznicę ślubu i zaprosili nas na uroczystą kolację. Na osiemnastą! Miałem zamiar pójść, ale mi się nie udało. Była środa i za nic w świecie nie mogłem urwać się z pracy. A gdy wreszcie wyszedłem, byłem tak wykończony, że nie miałem ochoty nigdzie jechać. Zadzwoniłem więc tylko z życzeniami i obiecałem, że przy najbliższej okazji wyściskam ich osobiście. Przyjęli to ze zrozumieniem i spokojem. W przeciwieństwie do mojej żony…

Ja mam się opamiętać? Chyba żartuje!

Wróciła z przyjęcia podminowana. Od razu to zauważyłem po jej minie. Zaciskała usta w specyficzny sposób.  Szybko położyła dzieci spać i usiadła obok mnie na kanapie w salonie.

Musimy poważnie porozmawiać – powiedziała stanowczym tonem, po czym wyłączyła telewizor.

– Błagam, nie dzisiaj, padam z nóg – jęknąłem i swoim zwyczajem chciałem uciec do sypialni

– O, co to, to nie! Tym razem się nie wykręcisz! Albo mnie wysłuchasz, albo pożałujesz! – zagroziła mi.

– Kochanie, spokojnie, niepotrzebnie się tak unosisz – próbowałem studzić emocje, ale bez skutku.

– Niepotrzebnie? Chyba żartujesz! Od czterech miesięcy traktujesz dom jak hotel. W weekendy nie można cię z łóżka wyciągnąć. Już prawie nie rozmawiamy. Nic nie robimy wspólnie z dziećmi. Nie obchodzą cię moi rodzice. Ty wiesz, jak było im przykro, gdy się dzisiaj nie pojawiłeś?! – zaczęła swoją śpiewkę.

– Kobieto, o co ci chodzi? – przerwałem jej. – Owszem, nie ma mnie w domu, nie zajmuję się dziećmi, nie przychodzę na uroczystości rodzinne. Ale za to zarabiam na wasze godziwe utrzymanie. Tak jak chciałaś. Czy to do ciebie dociera?

– Inni mężczyźni też pracują i mają czas dla rodziny! – nie poddawała się.

– Ja też go miałem, gdy siedziałem w urzędzie – przypomniałem jej. – Ale tobie się to nie podobało! Non stop powtarzałaś, że za mało zarabiam i powinienem znaleźć inną pracę. No to znalazłem! – przypomniałem jej.

– Chcesz powiedzieć, że to wszystko moja wina? – patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– No przecież nie moja! W życiu nie można mieć wszystkiego. Albo pieniądze, albo wolny czas – prychnąłem i włączyłem telewizor.

Miałem dość tej dyskusji.

Przeżyłem koszmarną noc. Anka co prawda nie próbowała już ciągnąć rozmowy, ale zamknęła przede mną drzwi do sypialni. Musiałem zostać w salonie. Kanapa nie nadaje się zbytnio do spania, więc w pracy byłem tak wykończony i połamany, że zamiast skupić się na robocie odliczałem godziny do wyjścia.

Wracając wieczorem do domu, postanowiłem, że gdy Anka znowu zacznie się czepiać albo każe mi spać w salonie, to zrobię jej taką awanturę, że aż jej w pięty pójdzie. Nie tak traktuje się przecież żywiciela rodziny! Odważnie przekręciłem klucz w zamku, stanowczo wszedłem do przedpokoju i aż przetarłem oczy ze zdumienia. Na lustrze wisiała wielka kartka: „Jestem z dziećmi u rodziców. Jak się opamiętasz, zadzwoń”.

Na razie nie spełniłem jeszcze życzenia żony. Raz, że najpierw postanowiłem się porządnie wyspać, dwa, nie wiem, o co jej chodzi. Mam się opamiętać? A to niby dlaczego? Przecież nie jestem jakimś alkoholikiem, narkomanem, łazęgą czy damskim bokserem. Po pracy wracam grzecznie do domu, przynoszę w zębach każdy zarobiony grosz. Lepiej więc niech to moja żona się opamięta, bo nie wiem, co będzie dalej!

Czytaj także:
„Jako marynarz, dużo czasu spędzałem z dala od domu. Żona odeszła, bo myślała, że w każdym porcie czeka na mnie kochanka”
„Żona odeszła bez uprzedzenia. Poszła do sklepu i nie wróciła. Nie zrobiła mi nawet kolacji przed wyjściem”
„Żona odeszła i zabrała mi syna, bo niby jestem potworem. Co za bzdura! Nigdy jej nie uderzyłem, choć nieraz zasłużyła”

Redakcja poleca

REKLAMA