„Żona odeszła bez uprzedzenia. Poszła do sklepu i nie wróciła. Nie zrobiła mi nawet kolacji przed wyjściem”

Powiedziała, że idzie do sklepu i nie wróciła fot. Adobe Stock, Jaren Wicklund
Powtarzałem żonie, że nie ma prawa podważać moich decyzji. Ja jestem głową rodziny! Niech zna swoje miejsce. Zarzuciła mi kiedyś, że nie okazuję dzieciom ani odrobiny serca. – Nie jestem od kochania, ale od tego, aby wyszli na ludzi – powiedziałem.
/ 27.02.2022 07:24
Powiedziała, że idzie do sklepu i nie wróciła fot. Adobe Stock, Jaren Wicklund

Czekałem najpierw cierpliwie, sądząc że zwyczajnie zagadała się z sąsiadką. Potem jednak, kiedy w brzuchu zaczęło mi burczeć z braku kolacji, zacząłem się denerwować i zastanawiać, gdzie właściwe poniosło moją żonę.

„Już ja jej powiem do słuchu, kiedy tylko się pojawi!” – obiecałem sobie, krojąc chleb i smarując go masłem.

Kiedy otworzyłem lodówkę, stwierdziłem, że chyba jest w niej wszystko, co zazwyczaj było nam potrzebne do jedzenia.

„Po co więc Halinka poszła tak późno do sklepu?” – myślałem. „Może zwyczajnie chciała się przejść? A do diabła z tym, co chciała! Gdzie ją poniosło?!”.

Gryząc naprędce przygotowaną kanapkę i popijając ją piwem, obiecałem sobie, że ochrzanię żonę, jak trzeba. O tej porze przecież powinna siedzieć w domu i robić mi kolację! Jak należy. Jak od lat. Potem przysnąłem na kanapie przed telewizorem. A kiedy się ocknąłem, leciały jakieś głupie programy o sprzedaży przez telefon.

Lekko połamany od spania w niewygodnej pozycji poczłapałem do sypialni. Byłem pewny, że Halinka już dawno leży w łóżku, jakież było więc moje zdumienie, kiedy zastałem je puste.

„Gdzie ona jest?” – zdenerwowałem się. „Jeśli wpadła do Maruszakowej i się zapomniała, plotkując, to już ja ją nauczę, że powinna wracać do domu! – pomyślałem, wiedząc jednak w głębi duszy, że to niemożliwe i moja żona na pewno u nikogo o tej porze nie siedzi. „A jeśli nie, to gdzie jest?”.

Wyobraźnia podsunęła mi natychmiast jakąś koszmarną wizję – jak to Halinkę, w ciemnym zaułku, ktoś potraktował czymś ciężkim i obrabował. I co z tego, że przeważnie nie nosiła ze sobą dużo pieniędzy? Przecież wiadomo, że teraz to takie dranie są w stanie napaść człowieka nawet dla paru groszy!

„I co ja mam teraz zrobić?” – poczułem się bezradny.

Zdecydowałem się zadzwonić na policję

– Zaginęła? Żona? Proszę pana, i tak nie zaczniemy poszukiwać wcześniej niż po upływie dwudziestu czterech godzin, więc proszę spokojnie poczekać do rana i się do nas zgłosić jutro, celem złożenia zeznań. A zgłoszenie pana przyjęłam – powiedziała mi dyżurna policjantka.

Brzmiało to tak oficjalnie! Jak miałem poczuć się po tym lepiej i normalnie zasnąć? Oczywiście, nie zmrużyłem oka aż do rana…

– To kiedy zaczniecie jej szukać? – skoro świt zjawiłem się na komisariacie i domagałem się od policjantów konkretów.

– Tak jak panu już powiedziano, po upływie 24 godzin – odparł spokojnie mundurowy.

– A do tej pory, co? Przecież ona może potrzebować pomocy! – zdenerwowałem się nie na żarty.

– Takie mamy przepisy. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby pan sam rozpoczął poszukiwania. Czy może zadzwonił pan do przyjaciół żony, rodziny? Może zwyczajnie do kogoś pojechała w odwiedziny?

– Przecież już mówiłem, że poszła tylko do sklepu. Nie spakowała walizki!

– Zdziwiłby się pan, ile osób wcale nie pakuje walizek, a jednak wyjeżdża – usłyszałem od policjanta.

„Ale nie moja żona!” – chciałem wykrzyczeć mu w twarz.

Przecież znałem ją od lat.

Halinka nigdzie nie ruszała się bez swoich rzeczy

Potrzebowała swojego ulubionego balsamu do ciała, zatyczek do uszu i jaśka, bez którego nie mogła zasnąć. A teraz jasiek leżał w naszej sypialni, a jej nie było… Wróciłem do domu i, tak jak radził policjant, zacząłem dzwonić. Ale nikt z bliskich i znajomych nie widział ostatnio Halinki i tylko ich wystraszyłem, że nie mam pojęcia, co się z nią dzieje.

„No tak, teraz ściągnąłem sobie ich na głowę. Będą dzwonić i się dopytywać” – myślałem niezadowolony.

No, ale przynajmniej dowiedziałem się tyle, że u nich na pewno mojej żony nie ma. Policjanci najwyraźniej też nie mogli sobie poradzić z jej zniknięciem. Kiedy pytali mnie o zdjęcie Halinki i jakieś jej prywatne sprawy, miałem wrażenie, że moje odpowiedzi ich nic a nic nie obchodzą. Nawet to sprawdziłem, odpowiadając po raz kolejny inaczej na to samo pytanie, ale wtedy policjant spojrzał na mnie uważnie i aż ciarki przeszły mi po plecach.

Uświadomiłem sobie bowiem, że tak naprawdę jestem jednym z głównych podejrzanych, jeśli chodzi o zaginięcie Halinki i… powinienem zacząć się pilnować. Wiedziałem, że nic złego nie zrobiłem, ale oni? Sądziłem początkowo, dość naiwnie, że jeśli sprawą zajęła się policja, w końcu coś się zacznie wyjaśniać. Ale życie to nie sensacyjny film, tutaj nie ma nagłych zwrotów akcji.

Mijały tygodnie, miesiące a mojej Halinki nadal nie było

Z bólu byłem kompletnie otępiały. Żeby jakkolwiek funkcjonować musiałem cały czas być na lekach uspokajających, które przepisała mi lekarka.

– Ma pan depresję i nerwicę – stwierdziła. – Musi pan zacząć o siebie dbać. Inaczej nie dożyje pan siedemdziesiątki.

Ale czy ja jej chciałem dożywać, skoro nie było już Halinki? Niby nie umarła. Ale z drugiej strony, przecież jej nie było, zupełnie jakby leżała już gdzieś w grobie. Ta ostatnia myśl mnie natchnęła: „A jeśli została gdzieś pochowana jako NN – znalezienie jej graniczy z cudem!”.

Po rodzinie, znajomych, szpitalach i przytułkach dla bezdomnych, przyszła pora na przeszukanie cmentarzy. Wiedziałem, że to konieczność, ale strasznie przeżywałem każdy wykonywany przeze mnie telefon. Obdzwoniłem wszystkie, jednak grobu Halinki nie było i… nie wiedziałem, czy mam się z tego powodu martwić czy cieszyć, bowiem najgorsza była świadomość, że nie wiem, co się z nią stało, dlaczego jej nie ma.

Mijały tygodnie i miesiące, a ja traciłem nadzieję. Nie odnalazłem mojej żony ani żywej, ani martwej… Przerażało mnie to, jak również fakt, że moje życie, początkowo wywrócone do góry nogami, z trudem, ale jednak powoli wracało do równowagi. Wypracowałem sobie nowy plan dnia, którego się trzymałem, wyrobiłem sobie nowe nawyki. Początkowo z trudem szło mi gotowanie, nie miałem też pojęcia o obsłudze pralki i za pierwszym razem wyjąłem z niej pofarbowane koszule, bo wrzuciłem wszystkie hurtem, jak leci, kolorowe z białymi. Ale wszystko jest dla ludzi, w końcu się nauczyłem.

Tylko pustki w moim sercu nic nie było w stanie wypełnić

Nie ruszyłem żadnych rzeczy Halinki, nadal leżały tak jak w dniu, kiedy wyszła do sklepu. W szafie wisiały jej sukienki, w łazience leżała szczotka do włosów. Te jej lekko siwe włosy, które zaplątały się między zęby szczotki, budziły teraz we mnie czułość i wzruszenie. Codziennie zastanawiałem się, czy będzie mi jeszcze kiedykolwiek dane dotknąć głowy mojej żony, pogłaskać ją, przytulić.

Żałowałem, że kiedy byliśmy razem, tak rzadko to robiłem. Nie jestem człowiekiem z natury wylewnym… Córka wielokrotnie zarzucała mi, że mam wręcz despotyczne zapędy, bo wychowywałem ją bez żadnej taryfy ulgowej, którą być może powinienem zastosować. Przecież jest dziewczyną. Syn nie narzekał, ale podobnie jak siostra skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji, aby uciec daleko od domu.

Sądziłem, że to dobrze, że oboje są tacy przedsiębiorczy i cieszyłem się, że ich tak wychowałem. Dopiero po latach zrozumiałem, że przede wszystkim kierowała nimi chęć wyrwania się spod mojej kurateli, bo jeśli chce się zarabiać za granicą, to wystarczy Londyn czy Niemcy. Po co aż Australia? Halinka miała mi za złe, że przegnałem nasze dzieci z kraju. I kilka razy mi to nawet wypomniała, kiedy spędzaliśmy w Polsce samotnie święta, rozmawiając z dziećmi tylko na Skypie.

– Nawet nie mogę przytulić własnych wnuków! – płakała.

„A teraz? Czy w ogóle wie, co się z nimi dzieje? A może straciła pamięć i mieszka gdzieś w przytułku pod zmienionym nazwiskiem, nie mając pojęcia, że ma rodzinę?”.

Ilekroć o tym myślałem, łza mi się kręciła w oku i dzwoniłem na policję, żeby się dowiedzieć, jak postępuje śledztwo. Nie postępowało, wiedziałem to dobrze. Tylko mi mydlili oczy, że coś robią. Dlatego w końcu dałem sobie spokój i z tymi telefonami . Nie to, żebym się pogodził ze zniknięciem żony, ale ta bezsilność mnie dobijała. Zrozumiałem, że muszę się przyzwyczaić do tego, że resztę życia spędzę sam. Ale na szczęście miałem przecież jeszcze dzieci…

Z wiekiem naprawdę zaczęło mi ich brakować

Kiedy byli mali, nie poświęcałem im za wiele czasu. Uważałem, że skoro pracuję i zarabiam na dom, to należy mi się spokój. Wszystkie codzienne sprawy były więc na głowie żony, a ja tylko twardą ręką egzekwowałem nakazy. U mnie wszystko musiało chodzić jak w zegarku, dzieciaki musiały być posłuszne, inaczej był pasek w użyciu. Nie karałem ich za byle przewinienie, zawsze wiedziały, za co dostają. Żona tylko raz stanęła w obronie córki, ale wtedy jasno dałem jej do zrozumienia, że nie ma prawa podważać moich decyzji.

– To ja jestem głową rodziny! – podkreśliłem stanowczo.

W tym domu każdy musiał znać swoje miejsce i obowiązki. Halinka zarzuciła mi kiedyś, że nie mam dla naszych dzieci odrobiny serca.

– Nie jestem tutaj od kochania, ale od tego, aby wyszli na ludzi – powiedziałem.

Dzisiaj, po latach chyba jednak trochę tego żałowałem. Po zniknięciu Halinki zacząłem coraz bardziej odczuwać samotność. Nagle zdałem sobie sprawę, że to ona zawsze dbała o to, aby nie tylko nasze święta były ciepłe i rodzinne. Wnosiła do mojego życia to ciepło na co dzień. Szkoda, że wtedy nie potrafiłem tego docenić.

„Chyba nie byłem za dobrym mężem” – uświadomiłem sobie.

Nie doceniałem tego, co żona dla mnie robi… Musiała czuć się bardzo samotna, kiedy po tym, jak nasze dzieci wyjechały, i zostaliśmy sami, potrafiłem nie odzywać się do niej całymi dniami. Uważałem, że nie ma o czym rozmawiać. Obiad przecież miałem zawsze podany na czas, nie miałem także pretensji do żony, gdy oglądała namiętnie te wszystkie swoje seriale.

Kiedy była w domu, wiedziałem, co się dzieje u naszych dzieci i wnuków, bo one do niej regularnie dzwoniły. Wtedy nawet specjalnie nie czułem potrzeby rozmowy z nimi, bo Halinka wszystko mi potem powtarzała. Ale teraz, gdy jej zabrakło, zacząłem się zastanawiać, co też moja córka i syn porabiają. Nie miałem z nimi kontaktu od miesięcy, nie licząc mejli, w których stale mnie pytali o mamę.

Odpowiadałem na nie rzetelnie, że nadal nic nie wiadomo, że śledztwo utknęło w martwym punkcie. Te mejle najpierw były dla mnie wygodne, bo wstydziłem się swoich emocji i łez związanych z zaginięciem Halinki, ale po jakimś czasie poczułem się samotny w swojej rozpaczy i pomyślałem, że jednak chciałbym się z kimś podzielić swoimi odczuciami.

„Może jednak powinienem do nich zadzwonić?” – taka myśl zaczęła mi chodzić po głowie.

Nigdy wprawdzie tego nie robiłem, nie znałem nawet ich numerów telefonów, ale przecież żona na pewno miała je gdzieś zapisane. Zajrzałem do szuflady, w której trzymała rozmaite dokumenty i oczywiście znalazłem. Tego samego wieczoru jednak nie odważyłem się zadzwonić, bo jakoś nie wiedziałem, co im właściwie powinienem powiedzieć, od czego zacząć?

Nosiłem się więc ze swoim zamiarem jeszcze przez trzy dni, zanim wykręciłem numer do swojej córki, Eweliny. Nie do syna, bo pomyślałem sobie, że z Eweliną jakoś łatwiej mi pójdzie, kobiety są przecież o wiele bardziej czułe od mężczyzn, więc może ona nazwie moje uczucia, pomoże mi się otworzyć. Niestety srodze się zawiodłem, bowiem Ewelina prawie nic nie mówiła.

Po drugiej stronie słuchawki i globu czułem dziwne napięcie, jakby panowała tam próżnia, jakby nie było tam mojej córki. Jakby nie było nikogo… Najpierw byłem tym zaskoczony, potem wkurzony, a jeszcze później usprawiedliwiłem Ewelinę.

„Ona także jeszcze nie umie o tym rozmawiać” – myślałem. „Dla nas wszystkich ta dziwna sytuacja jest trudna! Taki stan zawieszenia… Może lepiej by już było, gdyby znalazły się nawet zwłoki Halinki, wtedy mógłbym ją spokojnie pochować i rodzina także odzyskałaby spokój”.

Od tamtej pory zacząłem się modlić, aby odzyskać żonę w jakikolwiek sposób. Już nie o to, aby wróciła, ale zwyczajnie o to, abyśmy wszyscy dowiedzieli się, co się z nią stało! I zostałem wysłuchany… A kiedy poznałem prawdę, poczułem się, jakbym dostał obuchem w głowę. Okazało się bowiem, że tylko ja jeden żyję w kompletnej niewiedzy, w jakimś dziwnym świecie, osamotniony, odizolowany. A dowiedziałem się wszystkiego przypadkiem, bo najwyraźniej nikt nie miał zamiaru mnie o niczym informować.

Dzwoniłem do Eweliny regularnie, mimo że córka wyraźnie była niechętna moim telefonom.

Miałem jednak nadzieję, że z czasem się przełamie

No i podczas jednej z takich rozmów, usłyszałem wyraźnie w tle… głos żony! Byłem tego pewien. Wszędzie bym go poznał. Ewelina musiała się zorientować, że go usłyszałem, a ja byłem w takim szoku, że… natychmiast się rozłączyłem. I trwałem tak w milczeniu, sam nie wiem jak długo. Może chwilkę tylko, może całą wieczność. Z tego otępienia wyrwał mnie nagle dźwięk telefonu. Odebrałem mechanicznie, jak lunatyk.

– Dzień dobry, Karolu – po drugiej stronie słuchawki odezwała się Halina.

Nie wiem, jak mam nazwać uczucie, które mną wtedy zawładnęło. Jakieś bezbrzeżne zdumienie i… niewypowiedziana przykrość.

– Dlaczego mi to zrobiłaś? – to były pierwsze słowa, które do niej wypowiedziałem.

– Bo inaczej bym się nie odważyła od ciebie odejść. Bo ty byś mi na to nigdy nie pozwolił – powiedziała moja żona.

Dowiedziałem się od Haliny, że już od jakiegoś czasu myślała o tym, aby mnie zostawić, bo życie ze mną było dla niej nieznośne.

– Dopóki wychowywaliśmy razem nasze dzieci, widziałam w tym jeszcze jakiś sens, ale teraz już nie – powiedziała mi po ponad trzydziestu latach wspólnego życia. – Długo myślałam, jak ci o tym powiedzieć, jak wytłumaczyć, co czuję. Nawet próbowałam to zrobić, ale… ty mnie nigdy nie słuchałeś. Postanowiłam więc odejść na swoich zasadach. Po cichu.

– A nie sądziłaś, że będę cierpiał? – zapytałem.

– A ty się przejmowałeś moim cierpieniem, kiedy dyscyplinowałeś wszystkich w domu i wprowadzałeś własne porządki? Przez ciebie nasze dzieci uciekły tak daleko. Teraz jestem z nimi, tutaj chcę się zestarzeć. Z daleka od ciebie, z wnukami na kolanach.

Moja żona powiedziała mi, że całą ucieczkę sobie zaplanowała i omówiła z dziećmi, które zaakceptowały jej plan. Kupiła walizkę i nowe rzeczy, które trzymała w piwnicy, podobnie jak paszport. Kiedy wyszła z domu, wsiadła do autobusu taniej linii, który zawiózł ją do Berlina. A tam przesiadła się do samolotu. A mnie nawet do głowy nie przyszło sprawdzić, czy jej paszport jest w szufladzie! Nie sądziłem, że moja żona będzie potrafiła wsiąść sama do samolotu i polecieć taki kawał drogi, przecież zawsze bała się latania i gubiła na lotniskach!

Dlatego wybiłem z głowy policjantom pomysł sprawdzenia lotnisk. Zresztą, czy by wpadli na to, że Halinka poleciała z Niemiec? Zatarła przecież ślady… Żona nie chce do mnie wrócić. Przez wynajętą prawniczkę przesłała tylko pozew rozwodowy. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś ją zobaczę, czy zobaczę nasze dzieci i wnuki. Tak bardzo bym chciał powiedzieć im, że ich wszystkich kocham, tak bardzo bym chciał wszystko naprawić… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA