Z jednej strony śmierć Janka, naszego syna, była dla mnie i żony wstrząsem. W końcu to dzieci powinny chować rodziców, a nie na odwrót. W dniu pogrzebu wiał silny wiatr, kropił deszcz. Szedłem wraz z Krysią za trumną i nie czułem ani przejmującego zimna, ani kropel na twarzy.
Byłem jak odrętwiały
Z drugiej strony w pewnym sensie spodziewaliśmy się, że coś takiego może się zdarzyć. Janek był narkomanem. Wiedzieliśmy o tym i walczyliśmy z nim, i o niego. Myśleliśmy nawet, że się udało. Dwa miesiące przed śmiercią wrócił z odwyku. Był czysty. Wydawało się, że najgorsze minęło.
To on namówił nas na wyjazd w góry. To miał być nasz pierwszy urlop od bardzo wielu lat. W połowie turnusu dostaliśmy telefon, że Janek nie żyje. Popełnił samobójstwo. O tym, że był także dealerem, dowiedzieliśmy się od policji. Mnie przesłuchiwał policjant w moim wieku. Powiedział – pewnie po to, by zdobyć moje zaufanie – że ma syna w wieku Janka. Udało mu się. Wkrótce przesłuchanie zamieniło się w zwykłą rozmowę dwóch zatroskanych ojców.
– To prawda – powiedział komisarz. – Kiedyś nie było narkotyków i pozornie było bezpieczniej. Ale dużo chłopaków z mojego praskiego podwórka popadło w alkoholizm. Niemal połowa zapiła się na śmierć. Tak więc myślę, panie Leonie, że każdy czas ma swoich straceńców.
– Ja też wychowałem się na robotniczym podwórku – odparłem. – I również straciłem kilku przyjaciół przez wódkę. Tylko że ona zabrała już dorosłych mężczyzn, którzy mieli rodziny. A narkotyki zabierają jeszcze dzieci, które nie zdążyły nawet zorientować się, czym jest to życie. Wie pan, miałem nadzieję, że mój dzieciak wyszedł z nałogu, że leczenie odwykowe odciągnęło go od ćpania – westchnąłem. – Nie mówiłem o tym żonie, ale jak wróciłem do domu po pogrzebie, nie znalazłem swoich złotych spinek do koszuli. Najwyraźniej Janek wpadł w to szambo po same uszy. Może więc lepiej, że stało się, jak się stało? Już sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Kiedy wyszedłem z komisariatu, przez chwilę stałem na ulicy. Było zimno, wiał wiatr. Znów padało. Po drugiej stronie zobaczyłem restaurację.
Poczułem, że muszę się napić
Wszedłem i zamówiłem dużą wódkę i śledzia. Kelner spojrzał na mnie, jakbym spadł z księżyca. Tak, czasy się zmieniły. Zrozumiałem, że należę już do wymierającego gatunku. I nawet nie pozostawię po sobie dziedzica genów. Nie będę miał wnuków…
Siedziałem zasmucony nad kieliszkiem, ale w końcu zostawiłem nietkniętą wódkę. Strata Janka bolała, ale próbowałem się z tym jakoś pogodzić. Jego szybka śmierć była lepsza od powolnego umierania, które wykończyłoby nas dokumentnie. Z grup wsparcia znaliśmy innych rodziców narkomanów. Gehenna. Wieloletnia gehenna dla wszystkich. Jednak moja żona w żaden sposób nie mogła sobie poradzić ze śmiercią syna. Nie docierały do niej żadne tłumaczenia. Jeszcze w dzień jakoś się trzymała, kiedy jednak zapadała noc, słuchałem, jak szlocha w poduszkę.
– Jak on mógł nas tak oszukać – płakała. – Obiecywał przecież, że już z tym skończył. Był czysty. Powiedział, że jak znowu będzie źle, to zwróci się do nas o pomoc. Dlaczego znów zaczął brać? I dlaczego zrezygnował z życia… Mogliśmy walczyć… Oszukał mnie…
Krysia cierpiała. Chudła i marniała mi w oczach. Nie wiedziałem, co robić. Pewnej nocy obudziła mnie, szarpiąc za ramię.
– Leon, obudź się. Jasio się nie zabił! Zamordowano go!
Nie rozumiałem, o czym ona mówi. Była podniecona, ożywiona, oczy płonęły jej blaskiem, jakiego nie widziałem od czasu, gdy dowiedzieliśmy się, że nasz jedyny syn jest narkomanem.
– O czym ty mówisz?
– Przyśnił mi się i dokładnie powiedział, jak to było…
– Krysiu, kochanie – próbowałem ją uspokoić. – To tylko sen…
– Aha – kiwnęła głową. – Powiedz, czy dzisiaj o mało sobie nie obciąłeś palca? Jasio powiedział, że jak naprawiałeś krajalnicę, to zapomniałeś odłączyć ją od prądu i cudem zdążyłeś odsunąć palce. Tak było?
Aż usiadłem na łóżku z wrażenia. Faktycznie, tak było, ale byłem w kuchni sam, Krysi nawet w domu nie było, i nie zamierzałem jej się chwalić własną głupotą. Poczułem dreszcz. Nie musiałem nic mówić, żona wiedziała, że to prawda.
– No widzisz – wyszeptała. – To nie był tylko sen.
Przełknąłem ślinę.
– Co powiedział? – spytałem. – Że bardzo przeprasza, że przysporzył nam tyle bólu… – z oczu Krysi pociekły łzy. – Że nas kocha i naprawdę wierzył, że dzięki nam poradził sobie z nałogiem.
– Co się stało?
Krysia przytuliła się do mnie i powiedziała:
– Mówił, że tamtego dnia przyszedł do domu Gerard. Janek poznał go w ogólniaku. Dołączył do jego klasy w ostatnim roku nauki. Przez niego nasz syn wpadł w nałóg i narobił sporo długów. Jakiś czas temu zaoferował, żeby Janek został dilerem i spłacił wszystko, handlując prochami. Coś jednak poszło nie tak. Policja zatrzymała Gerarda i zabrała mu sporo towaru. Okazało się, że też był od kogoś uzależniony i musiał za prochy oddać innym forsę. Kiedy Janek wrócił z odwyku, Gerard zaczął naciskać, żeby jak najszybciej zwrócił mu kasę. Janek unikał go, ale Gerard przyszedł do domu. Janek wziął wtedy twoje złote spinki do mankietów i obiecał, że na następny dzień zorganizuje jakieś pieniądze. Gerard był już po kilku kreskach koki i się wściekł. Wyciągnął sznur, zarzucił go na lampę i zaczął wieszać Janka. Chciał zmusić go, by powiedział, gdzie chowamy oszczędności… Nasz syn nie popełnił samobójstwa.
Leżeliśmy w milczeniu przez kilkanaście minut. Żal i rozpacz mieszała się we mnie z ulgą. W pewnej chwili moja żona powiedziała:
– Musisz to załatwić.
– Niby jak?
– Wykombinuj coś.
Wiem, że nie chodziło jej o zemstę, ale o sprawiedliwość
Następnego dnia zatelefonowałem do znajomego komisarza. Powiedziałem, że mam bardzo ważną sprawę, która może wyjaśnić okoliczności śmierci mojego syna. Umówiliśmy się następnego dnia w komendzie. Zacząłem prosto z mostu. Poprosiłem jedynie, żeby wysłuchał mnie do końca, zanim potem wyrzuci mnie za drzwi. Nie wyrzucił.
Przekazałem mu też miejsce skrytki, gdzie ów Gerard miał chować w piwnicy pieniądze. O niej Janek też powiedział swojej matce we śnie. Komisarz wiedział, o kogo chodziło. W czasie przeszukania w piwnicy chłopaka znaleziono 80 tysięcy złotych, pół kilo amfetaminy i… moje złote spinki do mankietów.
– Wzięliśmy go w obroty – komisarz powiedział mi jakiś czas później. – Początkowo wszystkiego się wypierał. Pieniądze i towar mieli podrzucić mu jacyś źli ludzie. Wtedy dokładnie opowiedziałem mu, jak wieszał pańskiego syna. Słowo po słowie, wszystkie szczegóły, o których pan mi opowiedział. Wtedy się przestraszył. Widziałem to w jego oczach. Potem spytał mnie, skąd o tym wszystkim wiem i gdzie wtedy w pokoju się ukryłem.
Niedawno odbył się proces mordercy mojego syna. Obrońca zdołał przekonać sąd, że chłopak nie był do końca poczytalny po zażyciu większej dawki narkotyku. Dostał osiem lat więzienia. Nie mamy pretensji do sądu, że zapadł taki a nie inny wyrok. Sprawiedliwości stało się zadość. No i najważniejsze – wiemy, że nasz syn próbował o siebie walczyć i gdyby miał więcej szczęścia, być może…
Ale to już tylko gdybanie. Kiedy się wszyscy troje spotkamy, będziemy mieli dużo czasu, by pogadać na ten temat.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”