Nie tak wyobrażałem sobie dorosłe życie i dlatego coraz częściej przebąkiwałem kolegom o jakimś wyjeździe, zmianie pracy, o zrobieniu ze sobą czegokolwiek. Kolega polecił mi pewien nocny lokal. Poszedłem z ciekawości i z nudów. Od tamtej pory wracałem tam regularnie niemal co tydzień.
Potrzebowałem ucieczki
Może zabrzmi to, jakbym się tłumaczył, ale nigdy nie zdradziłem żony i nawet nie miałem takich myśli. Jasne, spędzałem te moje wieczory na obserwowaniu, jak młode, ponętne dziewczęta rozbierają się na scenie, od czasu do czasu zamawiałem sobie jakiś prywatny taniec, ale nigdy nie dochodziło do niczego więcej.
Chodziło głównie o poczucie, że nareszcie robię coś innego niż na co dzień, coś ekscytującego. Coś, co przysporzyłoby mi masy kłopotów, gdyby wyszło na jaw. Wiem, że dla żony nawet to byłoby zdradą. A jeszcze do tego czułaby się upokorzona. Było mi wstyd na samą myśl, że to mogłoby się wydać, a jednocześnie odczuwałem przy tym przyjemną dawkę adrenaliny.
Przez kilka godzin raz na tydzień mogłem zapomnieć o wszystkich swoich problemach i skryć się w miejscu, w którym rzeczy były proste, kobiety piękne, a alkohol lał się strumieniami.
Żona była przekonana, że chodzę z kolegami do pubu, a ja bardzo pilnowałem, by nie zaczęła węszyć. Wiedziałem bowiem, że przyjdzie taki dzień, kiedy nie będę już potrzebował tej ucieczki. Kiedy wszystko, co chwiejne w moim życiu, ustabilizuje się, wpłynie na spokojniejsze wody… I tak też się w końcu stało. Przyszedł taki piątek, kiedy po pracy wróciłem prosto do domu i już nigdy więcej nie zawitałem w tamtym przybytku. Sam się sobie dziwiłem. Może miałem jakiś kryzys wieku średniego?
Ten facet był jak echo przeszłości
Minęły trzy lata. Synowie poszli do czwartej klasy i obaj zakwalifikowali się do powiatowej olimpiady matematycznej, zaś moje relacje z żoną poprawiły się na tyle, że zacząłem myśleć o drugim miesiącu miodowym. Po awansie w firmie, którego dorobiłem się kosztem wielkiego stresu, obowiązków miałem mniej, a pieniędzy więcej. Wszystko zmierzało w kierunku regularnej idylli. I jak to zwykle bywa, właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć.
Pewnego dnia skontaktował się ze mną Aleksander, gość, który tamtego pamiętnego wieczoru przekonał mnie, żebym wraz z innymi odwiedził klub nocny. Koledzy mówili na niego Szajba, bo miał podobno trochę nie po kolei w głowie. Bez przerwy błyskał w uśmiechu złotymi zębami, a kiedy z kimś rozmawiał, nawet jeśli dopiero co tego kogoś poznał, obejmował go za szyję i przyciskał do siebie. Miał udziały w klubie, ale nikt do końca nie wiedział, jak duże. Może był tylko kimś w rodzaju naganiacza, a może nawet współwłaścicielem? Wiele razy zastanawialiśmy się nad tym z kolegami, ale nikt nie znał odpowiedzi.
Chciał ode mnie kasy
Szajba zapytał krótko, czy dalej pracuję w firmie, na którą swego czasu tyle narzekałem. Rozłączył się, gdy tylko potwierdziłem. Następnego dnia czekał na mnie na parkingu z rękoma w kieszeniach, oparty o maskę mojego auta. Wyszczerzył się na mój widok i powiedział:
– Wsiadaj, Bartuś, wsiadaj. Przejedziemy się.
Zupełnie jakby to było jego auto… Na wszelki wypadek nie protestowałem. Wybrałem okrężną drogę przez miasto, czekając, aż zacznie mówić. Niespiesznie skręcił sobie papierosa i zapalił, nie pytając, czy mu wolno. W końcu przeszedł do rzeczy.
– Była taka noc w klubie, pewnie nie pamiętasz… Dochodziła pierwsza i na scenę wyszła nowa dziewczyna, Roksi. Ruda, zgrabna, niebieskooka. Spodobała ci się i chciałeś zamówić taniec, ale patrzysz, i tu niespodzianka, w kieszeni pusto. Pożyczyłem ci wtedy forsę. Powiedziałeś, że oddasz następnym razem. I nie oddałeś. Bo już więcej nie przyszedłeś… Zawsze cię miałem za człowieka honoru, Bartuś. Więc grzecznie czekałem, aż ci się przypomni. Ale się nie doczekałem. A teraz to wszystko zwiększyło się o odsetki, sam rozumiesz, i to całkiem spore. Nie lubię się ludziom przypominać z takimi rzeczami, bo nie jestem żebrak, ale w tym przypadku muszę – powiedział i dodał, ile ode mnie chce.
On chyba oszalał!
Odparłem, że chyba upadł na głowę, ale Szajba nie bez powodu był tak nazywany. Przyciągnął mnie do siebie, mimo że mknęliśmy zatłoczoną ulicą, i wyszeptał coś o mojej żonie i dzieciach. Sam już nie pamiętam, co dokładnie. Nie groził mi, nic z tych rzeczy, raczej sugerował, że rodzinka będzie mocno zawiedziona, gdy się dowie, co ich mąż i ojciec robił po godzinach. Zacisnąłem zęby, ale pozwoliłem mu się wygadać i w końcu z ulgą wysadziłem go w centrum.
– Wpadnę jutro – pożegnał się i odszedł w swoją stronę.
Odjechałem z piskiem opon, ciężko oddychając. Faktycznie była taka noc, gdy poprosiłem go o pożyczenie paru stów. Przy takiej ilości alkoholu, jaką wlewałem w siebie przy każdej wizycie, miałem prawo nie pamiętać szczegółów. Cud, że nikt nie ukradł mi obrączki albo kart kredytowych. Jednego natomiast byłem pewien: ten gość był stuknięty. Najlepiej więc robić, co mówi, i liczyć, że się odczepi. Postanowiłem zapłacić mu za milczenie i wyzerować ten rzekomy dług.
To nie mogło się wydać
Żona musiała coś podejrzewać, kiedy z konta zniknęło kilka tysięcy, ale nie wspomniała o tym ani słowem. Zawsze miała osobliwe podejście do pieniędzy. Uważała, że jeśli ktoś prosi o kilka złotych, to znaczy, że są mu potrzebne; a jeśli kradnie, to w ostateczności, żeby nie umrzeć z głodu albo nie pozwolić głodować dzieciom. Było to naiwne, ale na swój sposób rozczulające myślenie i kochałem ją za to z całego serca.
Nie mogłem jednak odmówić Szajbie. Gdyby sprawa się wydała, żona nigdy by nie uwierzyła, że chodziło wyłącznie o oderwanie się od rzeczywistości – dla niej zdrada zaczynała się od pożądliwego spojrzenia na ulicy, od zdrożnej myśli. Samo sformułowanie „klub nocny” byłoby dla niej wezwaniem do rozwodu. Zrobiłem więc, co musiałem, i przez najbliższe tygodnie starałem się o tym nie myśleć, przekonany, że stare rachunki zostały wyrównane, a ja mogę zapomnieć o tym, jak złym, słabym, kłamliwym człowiekiem byłem jeszcze kilka lat temu.
Szajba zadzwonił ponownie którejś niedzieli. Sam nie wiem, czemu jeszcze nie zablokowałem jego numeru.
– Gdzie reszta? – zapytał.
Prędko wyszedłem na podwórko i schowałem się w garażu, udając, że dzwonią z firmy.
– Jaka reszta? Odbiło ci, człowieku?
– Jaka reszta, się pyta… A co ty, Bartuś, myślałeś, że to już? Poszła dopiero pierwsza transza.
– Pierwsza z ilu? – wycedziłem, ale mnie zignorował.
– Jutro bądź tam, gdzie ostatnio. Nie każ mi czekać do późna. Nie lubię czekać – dodał.
Kara za moje błędy
Zaoszczędziłam na koncie trochę środków, ale nie aż tyle, żeby spłacać tego typa do końca życia. Bliźniaki potrzebowały nowych ubrań, książek, nie wspominając już o nagrodach za sukcesy w nauce, bo trafili mi się naprawdę zdolni chłopcy.
Nie byłem święty, fakt, ale chciałem dla nich jak najlepszego życia. Rano ze skrytki w garażu wyciągnąłem pistolet gazowy, który kupiłem jako postrach dla ewentualnych włamywaczy. Uznałem, że na Szajbę, przy odrobinie szczęścia, również zadziała. Nie musiał wiedzieć, że to gazówka – ważne, żeby raz na zawsze zostawił mnie w spokoju.
– Pojedziemy gdzie indziej – powiedziałem do mojego dręczyciela, gdy znów zobaczyłem go na parkingu.
– Jak chcesz, królu złoty, jak chcesz. Prowadź – powiedział łaskawie.
Znałem idealne miejsce na tego typu rozmowę. Przy drodze wyjazdowej z miasta był most, który kiedyś remontowano, więc zostały tam wylane asfaltem pomocnicze rękawy. Nikt się na nich nie zatrzymywał, chyba że wędkarze, i to głównie rano.
Zaskoczyłem go
Stanąłem i otworzyłem bagażnik. Wysiedliśmy. Szajba spodziewał się chyba, że jak w amerykańskich filmach wyciągnę z bagażnika neseser z forsą, ale ja zamiast tego wyjąłem broń zza pazuchy. Szajba tylko się roześmiał.
– Co ty odwalasz, Bartuś?
– Zostawisz mnie w spokoju – powiedziałem stanowczo, celując nisko, w jego brzuch. – Obaj wiemy, że nie wiszę ci już żadnej forsy. Rozejdźmy się i zapomnijmy, że się znaliśmy. Stoi?
Parsknął pod nosem i pokiwał głową.
– Stoi – powiedział.
A potem rzucił się na mnie jak dzika bestia. Szarpaliśmy się i przepychaliśmy. Próbował wyrwać mi pistolet, ale ja trzymałem mocno, nie dając się ani rozbroić, ani obezwładnić. Trwało to może kilka sekund, lecz każde rzucone pod nosem przekleństwo zdawało się ciągnąć godzinami, każdy oddech był setką oddechów. W końcu któryś z nas – nie jestem pewny który – zacisnął palec na spuście i gazówka wypaliła w asfalt. Padliśmy, kaszląc i łzawiąc.
Powtarzałem sobie w myślach, że muszę się podnieść i dorwać go pierwszy, zanim odzyska nad sobą kontrolę i znów się na mnie rzuci. Gramoliłem się i znów upadałem. W płucach miałem ogień. Dopiero po chwili usłyszałem szaleńcze chichotanie. Wstałem, wspierając się o maskę auta. Szajba tarzał się po asfalcie, śmiejąc się do rozpuku. Naprawę był zdrowo walnięty. Oczy miał czerwone jak królik, ale ani trochę nie przeszkadzało mu to w wesołości. Pomogłem mu się podnieść. Poklepał mnie po ramieniu, nadal rycząc jak opętany.
– Masz jaja, człowieku! – wykrztusił. – Sorry za to wszystko, myślałem, że znalazłem frajera, ale… – zwinął się w sobie i reszta zdania utonęła w napadzie śmiechu. – Bartuś, mordo, to było mistrzowskie!
Kiedy wracaliśmy do miasta, obiecał na grób swojej matki, że da mi spokój. Kazał tylko przysiąc, że już nigdy więcej nie będę zgrywał twardziela. Cieszyłem się, że odpuścił, bo przecież mogło skończyć się różnie.
Czytaj także: „Całe życie harowałem i nie zbudowałem relacji z dziećmi. Po śmierci żony nie chcą mieć ze mną kontaktu, uważają za obcego”
„Zdradziłem żonę, bo pragnąłem jędrnych przygód. Po rozwodzie Kasia wypiękniała i schudła, a ja marzę, by do niej wrócić”
„Po rozwodzie Jan obudził we mnie kobietę. Tylko zamiast kochanki zrobił ze mnie babcię, bo zdradził mnie z moją córką”