Kocham moją małżonkę Emilię, ale są takie dni, kiedy mam powyżej uszu roli żonkosia. Facet, nawet w moim wieku, od czasu do czasu potrzebuje kilku chwil dla siebie. Tymczasem życie z białogłową u boku nie daje nawet krótkiego momentu wytchnienia. Wiecznie słyszę tylko „zrób to”, „zrób tamto”, „pomóż mi w tym” i „chodźmy tam”. Myślałem, że chociaż w sanatorium odpocznę od tego, ale nie. Żona pojechała razem ze mną. Chcąc uwolnić się od niej, zapoznałem ją z uzdrowiskowym amantem, a teraz bardzo tego żałuję.
Chciałem jechać do sanatorium, by odpocząć od żony
– Wiesz, plecy coraz bardziej dają mi się we znaki. Chyba poproszę lekarza o skierowanie do sanatorium – powiedziałem pewnego dnia.
– Od dawna powtarzam ci, że powinieneś to zrobić. Pobyt w uzdrowisku postawi cię na nogi.
To była prawda. Plecy naprawdę mi dokuczały. Kilkanaście lat temu miałem wypadek samochodowy. Przeszedłem długą rehabilitację i na moje szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale gdy choć trochę się przeciążę, na drugi dzień nie mogę podnieść się z łóżka, a w deszczową pogodę jestem nie do życia. Miałem dobry powód, by wyjechać na leczenie uzdrowiskowe, ale plecy nie były moją główną motywacją. Przede wszystkim chciałem chociaż na chwilę wyrwać się od żony. I od jej władzy nade mną.
Emilia to dobra kobieta. Inaczej nie spędziłbym z nią czterdziestu lat życia. Jest moim skarbem i bardzo ją kocham, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie marzył, by choć na chwilę odpocząć od swojej drugiej połówki.
Powiem wprost – Emilia bywa męcząca. Gospodaruje moim czasem jak swoim i zawsze znajdzie mi coś do roboty, zwłaszcza teraz, gdy już przeszedłem na emeryturę. Nawet gdy nie mam niczego do zrobienia, towarzyszy mi, jakby była moim cieniem. Nawet nie mam czasu w spokoju pomyśleć. Nie chcę, by uczucie, jakim darzę tę kobietę, osłabło. Dlatego postanowiłem trochę od niej odpocząć. To dobrze nam zrobi.
Postanowiła jechać ze mną
– Na poniedziałek umówiłem wizytę. Zobaczymy, czy dostanę skierowanie.
– Dostaniesz, dostaniesz. O nic się martw. Ja też umówię się na wizytę i poproszę o skierowanie.
– Ty? – zdziwiłem się. – Przecież nic ci nie dolega.
– Nieprawda – zaprzeczyła. – A mój reumatyzm? Już na ostatniej wizycie pan doktor mówił mi, że kwalifikuję się do leczenia uzdrowiskowego.
– W porządku, ale nie licz, że uda się nam pojechać razem – dodałem chmurnie.
– A niby dlaczego nie? – zapytała beztrosko Emilia.
– Takie wnioski nie zawsze są rozpatrywane pozytywnie.
– Wojtusiu – pogładziła mnie po głowie, jakbym był dzieckiem, które właśnie palnęło jakąś głupotę – przecież już rok temu skończyłeś 65 lat.
– A co to ma do rzeczy?
– To, że w takim przypadku wspólny wyjazd mamy zagwarantowany
ustawowo. Zobaczysz.
Próbowałem jakoś ją zniechęcić. Przecież to miał być wyjazd dla mnie.
– Ale wiesz, że sanatoria są przereklamowane. Józek mówił mi, że warunki są fatalne i...
– Nie ma mowy, żebyś jechał sam – przerwała mi zdecydowanie. – Rozłąka ze mną byłaby dla ciebie zbyt dużym stresem.
Już w poniedziałek dostała skierowanie, tak jak ja, więc resztki nadziei ulotniły się jak kamfora. Jakby tego było mało, w uzdrowisku dostaliśmy jeden wspólny pokój. Co za los!
Znowu nie miałem chwili spokoju
Upragnionej chwili wytchnienia od żony mogłem zaznać tylko na zabiegach. W czasie wolnym trzymała się mnie jak rzep psiego ogona. Myślałem, że oszaleję z tą kobietą.
– Nie masz ochoty pobyć trochę z koleżankami? – próbowałem ją zachęcić, by bardziej integrowała się z innymi kuracjuszkami.
– Nie przyjechałam tu, by zawierać znajomości, tylko by dbać o ciebie – zaprotestowała i uśmiechnęła się przymilnie.
Muszę to przyznać, jej troska wychodziła mi bokiem. Non stop wymyślała dla nas jakieś zajęcia. A to chciała iść do pijalni wód mineralnych, których osobiście nie znoszę, a to zarządzała wycieczki do miejscowych atrakcji, które dla mnie były nudne jak flaki z olejem. To jeszcze mogłem znieść, ale gdy zażądała wyjścia na potańcówkę, musiałem coś wymyślić. Radosne pląsanie do starej muzyki zupełnie mnie nie interesuje.
– Mili państwo, dziś organizowany jest dancing! – powiedział Franek, jeden z moich sanatoryjnych kolegów, gdy usiadł obok nas na ławce. – Zarządzam wyjście na imprezę i nie chcę słyszeć odmowy z waszej strony.
– Wojciech, co ty na to? – zapytała Emilia rozentuzjazmowanym głosem. – Byłoby miło, prawda? Znów poczulibyśmy się jak wtedy, gdy mieliśmy dwadzieścia lat.
– Emilko, plecy mnie bolą. Chyba nie dam rady z tobą tańczyć.
– Proszę cię, kochanie. Tylko jeden taniec. Zrób to dla mnie – nalegała.
– Bardzo bym chciał, ale... mam pomysł! Franek – zwróciłem się do nowego kolegi – a może zabierzesz Emilię na ten dancing?
– Ja? – zdziwił się Franek. – Mój miły panie, twoja ślubna chce tańczyć z tobą, nie ze mną. Ja co najwyżej mogę ci ją wykraść na jeden taniec.
– Ale ja naprawdę nie czuję się na siłach. Nie ma sensu, żebyś marnowała ze mną cały wieczór w pokoju – nalegałem.
– Na pewno dasz sobie radę beze mnie? – zapytała niepewnie moja żona.
– Tak, jeżeli obiecasz, że szybko wrócisz – udawałem lekko zaniepokojonego.
– No nie wiem. Może to i dobry pomysł. Co ty na to, Franek? – spojrzała na mojego kolegę.
– Jeżeli tylko Wojtek nie ma nic przeciwko, to ja bardzo chętnie porwę szanowną panią do tańca – oświadczył rezolutnie.
– Tylko pamiętaj, Franiu, trzymaj łapy przy sobie – upomniałem go żartobliwie.
To był spontaniczny plan, ale dla mnie zadziałał koncertowo. Franek to typ sanatoryjnego amanta, który za każdą babką się ugania. Już wcześniej miał oko na Emilię, więc wiedziałem, że się zgodzi. Ja zaś darzyłem żonę stuprocentowym zaufaniem i ani przez sekundę nie obawiałem się, że przyprawi mi rogi.
Podejrzewam, że do czegoś między nimi doszło
Wróciła w wyśmienitym nastroju i powiedziała, że dawno nie bawiła się tak dobrze. Od tamtej pory ona i Franek stali się niemal nierozłączni. Wszędzie chodził z nami, a gdy ja nie miałem ochoty ruszać się poza sanatorium, dotrzymywał Emilii towarzystwa. Wtedy mi to odpowiadało, bo mogłem cieszyć się świętym spokojem, ale po powrocie do domu zacząłem się trochę martwić.
Emilia przez cały czas wspominała tego mężczyznę. Wiecznie tylko „Franek to”, „Franek tamto”. Aż pewnego dnia nie wytrzymałem i zapytałem ją wprost.
– Emila! Czy między wami coś zaszło?
– Jak możesz o to pytać? Zupełnie nie wiem, skąd coś tak okropnego mogło ci przyjść do głowy – powiedziała, ale nie spojrzała mi w oczy.
– Emilia, coś mi się zdaje, że nie jesteś ze mną szczera – drążyłem zawzięcie.
– To twoja opinia, kochanie. Może i zakolegowałam się z Frankiem, ale to przecież nie znaczy, że wskoczyłam mu do łóżka. W moim wieku nie szuka się już romansów – próbowała obrócić tę rozmowę w żart.
Od tamtej pory nie wspomina już o nim. Ale czasami, gdy siedzi zamyślona, widzę jej rozmarzone oczy, takie same, jak wtedy, gdy opowiadała o nim. Sam już nie wiem, czy mówi prawdę i jestem przewrażliwiony, czy rzeczywiście do czegoś między nimi doszło. Wiem natomiast, że gdybym mógł cofnąć czas, nie wepchnąłbym jej w ramiona tego uwodziciela. Co ja sobie myślałem?
Wojciech, 66 lat
Czytaj także:
„Przy Wandzie mogłem poczuć się jak w prawdziwej bajce. Ona była bogatą królową, a ja nędznym żebrakiem”
„Bałam się wyjechać za pracą, bo mój mąż przypala nawet wodę. Spuściłam go ze smyczy i pokazał, co potrafi”
„Teściowa kręci się po naszym domu jak smród po gaciach. Panoszy się jak na swoim i nie rozumie, że nikt jej tu nie chce”