Nasi dalsi znajomi i bliżsi przyjaciele zawsze twierdzili, że ja i Róża jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, parą wyjątkowo dobrze dobraną. I przez wiele lat przyznawałem im rację. Na pewno mieliśmy podobne zainteresowania – oboje chcieliśmy żyć dostatnio. Po zawaleniu się komuny szybko dostrzegłem nowy rynek – komputery.
Zacząłem nimi handlować
Zarówno sprzętem, jak i oprogramowaniem. Kiedy pojawił się internet, a z nim hakerzy, jako jeden z pierwszych w Polsce dostrzegłem potrzebę zainwestowania w antywirusowe programy ochronne, co przyniosło mi finansową i biznesową stabilizację. Żeby otworzyć własny biznes, rzuciłem pracę w warszawskiej Merze, która w dawnych latach była czołowym producentem komputerów na karty perforowane, a w której to firmie mogłem liczyć co najwyżej na stanowisko kierownika. Dla tak ambitnego człowieka jak ja było to za mało. Uznałem, że czas pójść na swoje. W tym postanowieniu utwierdzała mnie Róża, tłumaczka, z którą spotkałem się na jednej z konferencji biznesowych.
Oboje dostrzegliśmy otwierające się przed nami możliwości. Ona miała biznesowe zacięcie i potrafiła prowadzić negocjacje handlowe z zachodnimi kontrahentami. Ja zaś miałem wiedzę, pomysły i niewielką pożyczkę bankową, która starczyła na początkowe rozkręcenie biznesu. Była jeszcze trzecia rzecz. Oboje byliśmy fizycznie atrakcyjni, bez zahamowań i zobowiązań, więc po oblaniu szampanem powołanej do życia firmy wylądowaliśmy w łóżku. Tam przekonaliśmy się, że jedno drugiemu może dać dużo satysfakcji również w czasie spędzanym przy zgaszonym świetle. Wtedy wydawało mi się, że los zetknął nas ze sobą nieprzypadkowo. Oboje mieliśmy coś, co w połączeniu z cechami drugiej osoby dawało nam niesamowitą siłę przebicia. Jesteśmy dobrzy w biznesie i w łóżku, myślałem, i jeśli na widok partnera coś nas „kręci w żołądku”, to może jest to wielka miłość? Róża myślała podobnie.
Pół roku później wzięliśmy huczny ślub
W pierwszych latach transformacji, przy piekielnie szybko rozwijającej się branży komputerowej, nasza firma stała się znana, zaczęliśmy bywać na salonach nie tylko elit kulturalnych, ale i politycznych. Tam zaś, jak każdemu wiadomo, można spotkać ludzi, którzy mogą załatwić ci dobry kontrakt. Tak więc moje życie z Różą zdawało się usłane… różami. Mieliśmy po trzydzieści lat, wkrótce urodziła nam się dwójka dzieci. Stać nas było na niańkę, ale sami lubiliśmy zajmować się maluchami. Miał to być nasz sposób na nawiązanie głębszego kontaktu z rodziną w czasie wiecznej pogoni za kolejnym kontraktem, wywiązywaniem się z warunków umowy i dobrego lokowania zarobionych pieniędzy. To był taki niemal wariacki sport.
W pierwszym roku nasza firma miała milion złotych obrotu, w drugim już pięć, w kolejnym siedem. Za każdym razem chcieliśmy przekroczyć i tak już wysoko zawieszoną poprzeczkę. Udawało się, szliśmy jak burza. Tyle że pewnego dnia zorientowałem się, że nie cieszą mnie kolejne zarobione pieniądze, a seks z Różą całkowicie mi spowszedniał. Ona chyba też już nie przykładała do tej sfery życia takiego co poprzednio znaczenia, gdyż coraz częściej zaczęła wymawiać się migrenami.
Pewnego dnia kumpel poprosił mnie o wygłoszenie serii wykładów w założonej ze wspólnikami wyższej szkole biznesu. Pomyślałem, czemu nie. Okazało się jednak, że jemu nie tyle chodziło o przekazanie wiedzy młodym, jak o znalezienie mi chętnej panienki, która urozmaiciłaby stres nadchodzącej czterdziestki. Byłem jeszcze dość atrakcyjnym mężczyzną, dodatkowo szła za mną fama dużych pieniędzy. Nie dziwiłem się zatem, że wiele ładnych dziewczyn robiło do mnie maślane oczy. Przez długi czas opierałem się tym kuszącym spojrzeniom, aż raz zajrzałem w jedno takie niebieskie i odpłynąłem. Dziewczyna zaprosiła mnie na kolację, a potem zaoferowała spędzenie u niej nocy. Byłem pewien, że nasze relacje są efektem spontanicznego zauroczenia, że być może świeża miłość skrzyżowała nasze ścieżki. Okazało się jednak, że za tym „zauroczeniem” młodej dziewczyny stała… Róża.
Żona mnie wykiwała
Wykorzystując mojego przyjaciela jako pośrednika, zaoferowała dziewczynie swoisty handel wymienny. Niebieskooka dawała mi młodość i seks, za co Róża obiecała wprowadzić ją w świat biznesu, gdzie mogłaby zająć dobrze płatne stanowisko, poznać odpowiednich ludzi. Ja, niczego nieświadomy, przez pierwsze dwa miesiące odpłynąłem. Jednak moja żona jest nie w ciemię bita, wiedziała, że co za dużo, to niezdrowo, i dla małżeństwa, i dla biznesu. Widząc moje narastające zauroczenie dziewczyną, dość szybko się jej pozbyła. Jak się o tym dowiedziałem? Pewnego dnia w firmowych papierach zauważyłem, że Róża przelała na konto mojej kochanki sporą sumę. Poszedłem spytać, co to wszystko znaczy, a w odpowiedzi usłyszałem, że jesteśmy elementami dobrze funkcjonującego biznesu. Żeby jego mechanizm działał, maszyneria wymaga oliwienia.
My byliśmy elementami owej maszyny i my również zasługiwaliśmy, jak to wyraziła się sarkastycznie Róża, na „dobre oliwienie”. Byłem zniesmaczony i dotknięty do żywego, że ktoś ośmielił się mną manipulować. Chyba właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że mam dosyć wspólniczki w biznesie i żony w kulawym, jak się okazało, małżeństwie. Ale ludzie myślą jedno, a wygoda podpowiada, że powinni postępować całkiem inaczej, na co pewnie liczyła Róża. Nie pomyliła się. Chociaż małżeństwo w sensie biblijnym przestało istnieć, gdyż przeniosłem się do innej sypialni, to formalnie dla świata nadal stanowiliśmy doskonale dobraną parę. Dalej prowadziliśmy firmę i dla dobra biznesu razem pojawialiśmy się na towarzyskich spotkaniach. Róża była pewna, że pieniądze, które wspólnie zarobiliśmy, są wystarczająco mocnym spoiwem naszego związku. Może nawet na swój sposób wciąż mnie kochała. Na pewno jednak – niczym wyrobiona w biznesie posiadaczka – chciała mnie mieć na własność. Przynajmniej na pokaz.
– Możesz sobie skakać z kwiatka na kwiatek – powiedziała mi. – Staraj się jednak robić to w taki sposób, żeby pozory zostały zachowane. Nie lubię melodramatów, w których zdradzona żona, w imię dobra związku oraz dzieci, wybacza zdrajcy. To takie naiwno-ckliwe. Proszę, oszczędź mi tego.
Tak to już jednak bywa, że niekiedy do zwyczajnego życia zakrada się magia. Oczywiście ci, którzy liczą słupki cyfr i mnożą je na zysk lub też wpisują w rubryki „winien” lub „ma”, w ową magię nie wierzą. Tej jednej ewentualności Róża nie wzięła pod uwagę w swoim życiu biznesowym i małżeńskim. Pewnego dnia jeden ze znajomych poprosił mnie, żebym nauczył jego siostrę obsługi komputera.
Kolejna dziewczyna nie robiła na mnie wrażenia
Byłem przyzwyczajony do towarzystwa smukłych lasek, wpatrzonych we mnie maślanym wzrokiem, i podejrzewam, że choć o tym nie myślałem, to podświadomie kogoś takiego oczekiwałem. Na spotkanie przyszła trzydziestolatka o dosyć bujnych kształtach, z czekoladowym batonikiem w dłoni. I zdecydowanie nie była we mnie wpatrzona. Byłem jej równie obojętny jako mężczyzna, co słup ogłoszeniowy. Początkowo nawet się z tego ucieszyłem. Najważniejsze, że Antonina była pojętna i już na trzeciej lekcji dobrze radziła sobie z myszką i podstawowymi programami. Szybko jednak poczułem, że coś mnie do tej kobiety przyciąga jak magnes. A po kilku tygodniach po prostu nie mogłem już bez niej żyć.
Do dziś nie wiem, co to jest, ale przebywanie z Antoniną sprawia mi radość, jej dotyk przeszywa mnie elektryczną iskrą, a w jej spojrzeniu znajduję potwierdzenie mojej miłości i niemo wypowiedziane słowa: „Ja też cię kocham”. Odszedłem od Róży i oddałem jej całą przypadającą na mnie część biznesu. Myślała, że zabierając mi pieniądze, ukarze mnie, ale mnie forsa jest całkiem obojętna. Kiedy zatem puściła mnie w skarpetkach, byłem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Niedawno z Antoniną świętowaliśmy piętnastą rocznicę naszego ślubu, a nasza córka Urszula powiedziała, że też chciałaby być w związku, w którym ludzie po tylu latach nie mogą być bez siebie nawet kilku chwil. Że to jest jak magia. Post Scriptum: Jeśli chodzi o Różę, to puszczając mnie w skarpetkach, zapomniała, że nasz biznes tworzyły moja kreatywność i jej ekonomiczno-handlowe uzdolnienia. Beze mnie, dwa lata później, firma zbankrutowała i więcej o Róży już nikt w biznesowym świecie nie usłyszał.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”