„Żona myślała, że mam romans ze śliczną lekarką. Myliła się. Zataiłem przed nią coś znacznie gorszego”

załamany mąż fot. iStock, Prostock-Studio
„Jak mogła podejrzewać mnie o zdradę, o romans?! I nagle sobie uświadomiłem, że mogła. Ciągłe wymawianie się od wszystkiego bólem głowy, złym samopoczuciem, stresem w pracy, unikanie jej, przebywanie poza domem i tłumaczenie się kolejnym projektem, spotkaniem z kumplami, składaniem modeli”.
/ 02.07.2023 13:15
załamany mąż fot. iStock, Prostock-Studio

Ostatnio kiepsko się czułem, wciąż bolała mnie głowa, ale składałem to na karb przemęczenia. Nawet kiedy zemdlałem i z pracy zabrała mnie karetka, nie miałem złych przeczuć. Znowu bolała mnie głowa, a cyferki w dokumencie zamazywały mi się przed oczami. Na dokładkę hałas w tle, dobywający się z telewizora i gardeł moich córek, sprawiał, że nie byłem się w stanie skupić na tym, co miałem zrobić.

– Dziewczyny, ciszej… – poprosiłem kolejny raz.

Co mnie opętało, gdy wymyśliłem, że będę pracować w domu, by nie brać zwolnienia lekarskiego, kiedy młodsza córka dostała ospy? Śmiały plan był taki: młoda będzie spokojnie leżeć w łóżku, oglądać telewizję, brać leki, robić się coraz bardziej fioletowa od smarowidła do krostek, a przede wszystkim nie będzie mi przeszkadzać w kończeniu kilku projektów dla firmy. Niestety. Od młodszej ospę złapała starsza córka, a zaraz potem na półpaśca zachorowała moja żona.

W domu miałem teraz mały szpital. I o ile żona leżała z gorączką, osowiała i obolała, o tyle dziewczyny nic sobie nie robiły ani z ospy, ani z tego, że są coraz bardziej jagodowe. Skakały, piszczały, wariowały… Gdyby nie ich krosty, ZUS pewnie kazałby mi iść natychmiast do biura i oskarżył o wyłudzanie zasiłku opiekuńczego.

Byłem znów w swoim żywiole

Z drugiej strony, gdyby nie choroba żony, chętnie sam bym czmychnął do biura, zamknął się w cichym, klimatyzowanym pomieszczeniu z dzbankiem kawy pod ręką i robił swoje. Marzenie ściętej głowy. Musiałem zostać na polu bitwy. Tekst rozjeżdżał mi się coraz bardziej. W dodatku pod czaszką rodził się ból, którego nie zdołały okiełznać dwie wcześniej wzięte tabletki. Ostatnio coraz częściej tak było. 

Roztarłem ramię, które drętwiało mi od jakiegoś czasu. Zapisałem dokument, kończąc pracę. I tak niewiele zdziałam, póki dziewczyny nie położą się spać. Poszedłem do żony, by sprawdzić, jak się czuje. Była rozpalona. Obudziłem ją, dałem tabletki przeciwgorączkowe i na powrót ułożyłem do snu. Niech odpoczywa.
Tak toczyły się dni. Gdy Lena poczuła się lepiej – na tyle, by dać sobie radę sama w domu z dziewczynkami – mogłem wrócić do kochanego biurka w pracy i ulubionej roboty, co uczyniłem z dziką rozkoszą.

I kiedy byłem już w swoim żywiole, prezentując efekty „pracy domowej” kierownikowi projektu, poczułem, że kręci mi się w głowie, a ziemia niebezpiecznie szybko przybliża się do mojej twarzy...

Ocknąłem się w karetce wiozącej mnie do najbliższego szpitala. Chciałem, by się zatrzymali i mnie wysadzili, informowałem o chorej żonie i dzieciach z ospą, ale ratownicy uspokajali mnie i prosili, żebym dał sobie zrobić podstawowe badania.
Co mi właściwie szkodzi? Skoro im tak zależy, skoro są tacy mili jak z „Na dobre i złe”, niech mnie przebadają. Te bóle głowy i odrętwienia są jednak męczące. Wrócę z wynikami do domu i będę wiedział, co mam łykać, żeby było lepiej. Myślałem o jakimś żelazie na anemię czy witaminach na pogorszoną odporność. Tymczasem…

– To tętniak – oznajmił mi hiobową wieść lekarz.

– Co teraz? – zapytałem głucho.

– Zalecam konsultację kardiologiczną w tej sprawie. Żadnego dźwigania ciężarów. Przy najmniejszych objawach krwawienia wzywa pan karetkę i przyjeżdża do nas. Tu ma pan ulotki: co robić, czego nie robić. Proszę dbać o siebie i się obserwować, jak już mówiłem.

Każdy wybór był ryzykowny

Wracałem do domu, nie wiedząc, co mam powiedzieć żonie i dzieciom. Miałem czterdzieści dwa lata i tętniaka mózgu, który w każdej chwili znowu mógł zacząć krwawić, a przez to, że był spory, mógł też pęknąć i spowodować równie duży bałagan w moim życiu. A co gorsza, w życiu moich bliskich. Musiałem podjąć decyzję co do operacji. Zmęczony i przygnębiony stanąłem przed drzwiami domu. Odetchnąłem głęboko, podejmując decyzję, by na razie niczego nie mówić żonie. Na spokojnie to sobie przemyślę i wtedy z nią porozmawiam.

– Jezu! Jacek, co się z tobą działo? Dzwonił Robert, że pogotowie cię zabrało! Co ci jest? – ton i mina mojej żony zdradzały, że zaczęła wpadać w histerię.

Nic dziwnego. Mój telefon nadal leżał na biurku w pracy, bo nikt nie pomyślał, żeby mi go podrzucić, gdy ratownicy znosili mnie do karetki.

– Zemdlałem. To nic. Nic mi nie jest. Nic – podkreśliłem, całując ją w czoło. – To tylko przemęczenie. Odeśpię i będzie dobrze. Może jeszcze zacznę łykać jakieś witaminy. Dziewczyny, chodźcie do taty! – zawołałem.

Przybiegły. Przytuliłem córki, wdychając zapach ich włosów i gencjany. Boże, co mam zrobić? Odsuwałem od siebie najgorsze myśli, najtragiczniejsze scenariusze, ale ona nawracały jak fale morskie, które musiały przybić do brzegu.

– Jesteś jakiś nieswój – zauważyła żona, kiedy kładliśmy się spać.

– Trochę kiepsko się czuję, chyba rzeczywiście powinienem odpocząć. Może wybralibyśmy się na razem na mały urlop, jak dziewczynki wyjdą z tej ospy?

Trzeba działać, póki są chętni

Kiedy leżałem w ciszy nocy, zdecydowałem ostatecznie niczego nie mówić żonie i dziewczynkom. Przecież ja też mogłem żyć w nieświadomości. Przypadek sprawił, że się dowiedziałem. Po co martwić Lenę, dzieci, rodziców? Dziękuję uprzejmie. Postanowiłem natomiast zabezpieczyć przyszłość dzieciaków i kobiety, którą kochałem całym sobą. 

Ziemia. Moja rodowa ziemia, z kawałkiem lasu, przekazana mi przez ojca – a jemu przez dziadka – z zastrzeżeniem-obietnicą, że jej nie sprzedam, tylko przekażę synowi. Nie zamierzałem sprzedawać, choć miałem córki, nie syna, i choć chętnych na kupno nie brakowało. Ziemia to jedyna rzecz, której nie przybywa na świecie, więc jej cena rośnie.

Niemniej sytuacja się zmieniła, a lepiej sprzedawać tak zwaną „ciepłą ręką”. Gdyby coś mi się stało, wątpię, by Lena w ogóle pomyślała o pozbyciu się mojej schedy. Już nie wspominając o spadkowo-prawnych kołomyjach. Więc ja to zrobię, póki mogę świadomie podejmować decyzje i negocjować cenę.

Ponieważ miałem dwóch chętnych, których ziemie przylegały do mojej, urządziłem coś w rodzaju nieoficjalnego przetargu i zwycięzcą był ten, kto dał więcej. Kasę wpłaciłem na wysoko oprocentowane konto, do którego oficjalnie upoważniłem żonę, podobnie jak do innych moich kont.

Lena znała hasła i miała do wszystkiego dostęp, ale niekoniecznie formalnie potwierdzony. A takie właśnie drobiazgi potrafią zatruć życie komuś, kto już jest załamany chorobą lub śmiercią współmałżonka. Dokument dotyczący sprzedaży ziemi schowałem w szufladzie komody, z innymi dokumentami, do których nie zaglądało się na co dzień. Zdjęło mi to część ciężaru z barków. Wiedziałem, że to nie wszystko, ale czułem, że zrobiłem, co mogłem, żeby zabezpieczyć moją rodzinę, w razie gdy mnie zabraknie.

Chciałem się nimi nacieszyć na zapas

A potem zabrałem rodzinę – już bez ospy i półpaśca – na małe wakacje nad polskie morze. Pluskałem się z nimi w wodzie, budowałem zamki z piasku, tworzyłem piękne wspomnienia, może ostatnie. 

Konsultacja kardiologiczna pomogła dobrać tabletki tak, by utrzymywały moje ciśnienie w normie, a neurolog przepisał środki, dzięki którym nie miałem już wrażenia, że zaraz rozsadzi mi czaszkę. Było jak dawniej. No, nie licząc świadomości, że w każdej chwili mogę umrzeć. Ale Leny nie udało mi się oszukać. Martwiła się.

– Wszystko w porządku? – pytała, gdy widziała moje podkrążone oczy, zmarszczone czoło i posępny nastrój.

– Jasne, jestem tylko trochę zmęczony – zbywałem ją.

Starałem się na zapas bawić z dziewczynkami i zabierać żonę na romantyczne kolacje, gdy córki szły spać. Było mi ciężko patrzeć w zielone oczy Leny, w których utonąłem już na pierwszej randce, i kłamać, że wszystko jest okej. 

Dygotałem, gdy widziałem pełne niepokoju spojrzenie żony, odwracałem się, gdy unosiła brwi, gdy otwierała usta. Bałem się, że gdy pozna prawdę, zobaczę strach w jej oczach, usłyszę wahanie w głosie…

Wolałem być tym Jackiem, na którym zawsze mogła polegać, którego zawsze mogła się poradzić, na którego ramieniu mogła się wypłakać i wesprzeć. Dlatego uciekałem w pracę, w jakieś niestworzone historie o hobby, o nowych projektach, które zajmują coraz więcej czasu.

Musiałem jej powiedzieć prawdę

Aż któregoś dnia, kiedy nie mogłem wytrzymać wzroku, jakim świdrowała mnie przez cały wieczór, po prostu wstałem i powiedziałem:

– Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie czekaj.

Musiałem wyjść z domu, przewietrzyć się, uspokoić. Uwolnić choć na chwilę od wyrzutów sumienia, od lęku.

– O Boże… – jęknęła. – Wiedziałam, wiedziałam, że coś jest nie tak… – rozpłakała się.

Usiadła na krześle, złożyła głowę na stole i płakała tak, jakby miała nigdy nie przestać. Tylko człowiek bez serca wyszedłby w tym momencie z domu i zostawił ją samą w takim stanie. Objąłem jej szczupłe, delikatne plecy. Przylgnęła do mojego boku, obejmując mnie mocno w pasie. Uwielbiałem, gdy tak się do mnie tuliła. Myśl, że kiedyś mógłbym już tego nie czuć, była straszna.

– Kochanie…

– Jest ktoś inny? – wyjąkała przez łzy.

– Słucham? – zdębiałem.

Jak mogła podejrzewać mnie o zdradę, o romans?! I nagle sobie uświadomiłem, że mogła. Ciągłe wymawianie się od wszystkiego bólem głowy, złym samopoczuciem, stresem w pracy, unikanie jej, przebywanie poza domem i tłumaczenie się kolejnym projektem, spotkaniem z kumplami, składaniem modeli…

– Nie, kochanie, nie ma nikogo innego. Jesteś miłością mojego życia. Jedyną
kobietą, jaką kiedykolwiek będę kochał. No, nie licząc tych dwóch jagodzianek
za ścianą – uśmiechnąłem się smutno do Leny. 

– To o co chodzi? Powiedz. Nie zniosę dłużej tej niepewności. Musisz mi powiedzieć, słyszysz, musisz!

Westchnąłem i opuściłem głowę. Jak mogłem obarczać ją takim ciężarem? Jak mogłem zmuszać ją do konfrontacji z tym, z czym sam mierzyłem się od paru miesięcy i kiepsko mi szło? Ale kiedy odchyliła się i uniosła głowę, by popatrzyć mi prosto w oczy, wiedziałem, że ma rację, muszę jej w końcu wyznać prawdę. Nie mogę trzymać tego w tajemnicy do… końca, jakikolwiek by on był. Poszedłem po umowę sprzedaży ziemi, usiadłem naprzeciw niej i podałem jej dokument, żeby przeczytała.

– Sprzedałeś… ziemię? Kiedy? Czemu…? Potrzebowałeś pieniędzy? Na co? Jacek, na miłość boską, w co ty się wpakowałeś?! – wpatrywała się przerażona w moją twarz.

Zanim jej wyobraźnia oszalała, przypisując mi hazard, kontakty z mafią lub bycie ofiarą szantażu, powiedziałem jej wszystko. Bałem się, że nie znajdę odpowiednich słów, ale kiedy już zacząłem, to jakby ruszyła lawina. Poszło łatwiej, niż sądziłem. Lena słuchała w ciszy, trzymając mnie za rękę, czekając cierpliwie, nie przerywając. Skończyłem i teraz to ja czekałem, aż ona się odezwie.

– Ty idioto… – powiedziała łagodnie, sięgając drugą dłonią do mojego policzka. – Ty wielki idioto. Sądziłeś, że wystarczą mi pieniądze? Nie ma takiej kwoty, która by mi zrekompensowała brak ciebie.

– Wiem, chciałem po prostu…

– Ja też wiem. I dziękuję, że o nas myślałeś. Ale o tym trzeba było myśleć na końcu. A na początku o tym, co zrobimy, żeby pozbyć się tego lokatora z twojej głowy. Bo nie ma takiej opcji, żeby tam pozostał i straszył nas każdego dnia.

Ona jest jak najlepszy negocjator!

Do tej pory myślałem, że to ja jestem opoką dla mojej żony i rodziny. Teraz dopiero zobaczyłem, ile siły czerpałem od niej i ile jeszcze mogła mi ofiarować. Nie zostawiała im pola manewru. Nie było mowy o żadnym kompromisie, o życiu w piątkę.

– Panie Jacku, muszę przyznać, że taką żonę to ja bym jako negocjatora na każdą wojnę wysyłał. Każda byłaby wygrana, ona nie popuści na milimetr! – powiedział neurochirurg, gdy przyszedł do mnie dzień przed operacją. – Ja tu nie mam nic do gadania, po prostu muszę podporządkować się temu, czego ta kobieta sobie życzy. Będzie dobrze.

Uścisnął mi rękę i posłał lekki uśmiech Lenie stojącej w kącie sali. I miał rację. Pół roku później mogliśmy mu wysłać kartkę z Seszeli, na które pojechaliśmy we czwórkę. Właśnie tak, jak planowała moja żona. 

Czytaj także:
„Mam 30 lat, a czuję się jak staruszka. Nic mi się nie chce, codzienność mnie męczy, a bycie żoną i matką, nudzi”
„Mąż miał mi za złe, że dokarmiam biedną sąsiadkę, zwłaszcza że i nam się nie przelewało. Zapomniał, że dobro zawsze wraca”
„Rodzina zaprosiła nas na wesele, potwierdziliśmy, ale nie przyszliśmy. Przysłali nam rachunek za talerzyk”

Redakcja poleca

REKLAMA