„Mąż miał mi za złe, że dokarmiam biedną sąsiadkę, zwłaszcza że i nam się nie przelewało. Zapomniał, że dobro zawsze wraca”

mąż ma pretensje do żony fot. iStock by Getty Images, JackF
„– Nie zbiedniejesz, jeśli ona od czasu do czasu zje u nas coś bardziej pożywnego niż bułkę z podłą parówką – powiedziałam. – Moja babcia w czasie wojny, choć sama nie miała zbyt wiele, nigdy nie odmówiła poczęstunku potrzebującym. I dożyła późnego wieku, a ludzie ją szanowali. Dobro nigdy nie pozostaje bez odpłaty”.
/ 26.06.2023 08:30
mąż ma pretensje do żony fot. iStock by Getty Images, JackF

Patrzyłam w mokre od łez oczy pani Zuzanny i serce się we mnie krajało. Tego ranka zobaczyłam ją, jak nie mogła trafić kluczem w zamek drzwi. Z początku przeleciało mi przez głowę, że sąsiadka może się upiła, ale od razu odgoniłam tę myśl. O tak wczesnej porze? I tak porządnie wyglądająca kobieta? Jej mąż, owszem, za kołnierz nie wylewał, ale z tego, co wiedziałam, rozeszli się dwa lata temu, i odtąd pani Zuzanna mieszkała sama.

– Nie wiem, jak będę żyła – szlochała, nie mogąc się uspokoić. – Z czego ja się utrzymam…

Właśnie tego dnia dowiedziała się, że w ramach redukcji zatrudnienia zostaje zwolniona z pracy ze skutkiem natychmiastowym. Pracowała w firmie na umowę zlecenie.

– Jak się trochę uspokoję, muszę iść do ZUS-u zawiesić działalność, bo mi każą płacić składki za następny miesiąc… I do urzędu pracy…

Znów się rozpłakała. Dowiedziałam się, że nie mogła liczyć na pomoc rodziny, z którą pozostawała w złych stosunkach.

– Zostało mi jeszcze na czynsz na następny miesiąc, a potem… – znów zaczęła płakać.

Zrobiło mi się żal tej kobiety

Nie bardzo wiedziałam, co robić.

– Pani Zuziu – powiedziałam, tknięta nagłą myślą. – Niech pani przyjdzie do nas w niedzielę na obiad. Niech pani nie siedzi sama, kiedy i tak nic się nie da zrobić.

– Ale to nie wypada... – bąknęła.

– Wypada, wypada – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Serdecznie zapraszam. Posiedzimy, porozmawiamy.

Przyszła. Mój mąż przyjął ją bardzo gościnnie, usadził za stołem, nalał zupy. Był naprawdę bardzo uprzejmy. Widać było, że współczuje sąsiadce. Kto by nie współczuł?

Ogólnie było bardzo miło, pani Zuzanna uśmiechnęła się wreszcie w okolicach kawy i ciasta, kiedy dzieciaki poszły do swoich spraw. Nie rozmawialiśmy o jej kłopotach, a w każdym razie bardzo krótko. Tym bardziej że w tym momencie nie było nawet o czym. Tak jak zapowiedziała, zawiesiła działalność gospodarczą i zarejestrowała się w urzędzie pracy. Okazało się jednak, że nie przysługuje jej nawet zasiłek dla bezrobotnych.

– Nie chcę teraz o tym mówić – skwitowała. – Jest tak sympatycznie, lepiej nie zatruwajmy miłej atmosfery moimi żalami.

Przez chwilę oczy jej zwilgotniały, ale zaraz wzięła się w garść.

– I co ona zrobi? – powiedziałam, kiedy poszła i sprzątaliśmy ze stołu. – W tej naszej pipidówce przecież zupełnie nie ma pracy, a jeśli ktoś ma jakiś stały etat, jest szczęśliwy.

– Musi jakoś sobie poradzić. – Maciek wzruszył ramionami. – Przecież nie jest dzieckiem.

Z pewnością nie była. Ale pracy tak czy inaczej znaleźć nie mogła.

Jakieś dwa tygodnie później zaczepiłam ją na korytarzu, pytając, czy coś znalazła. Machnęła tylko ręką. Miała podkrążone z niewyspania oczy, zdawało mi się, że schudła. Zrobiło mi się jej żal. Samotna kobieta bez pracy, zupełnie bez środków do życia. Koszmar.

Znów zaprosiłam ją na obiad. Nie uroczysty, niedzielny, tylko zwyczajny, jaki się gotuje codziennie.

Będzie mi bardzo miło – powiedziałam stanowczo. – Starszy syn dzwonił, że dzisiaj zje coś na mieście, bo ma jakieś dodatkowe zajęcia i nie chce mu się wracać do domu, a córka skubie niczym ptaszek. Co tu dużo mówić, za dużo nagotowałam. Mąż wraca wieczorem, dotrzyma mi pani towarzystwa.

Oczywiście, to nie do końca była prawda, bo Marcin zapowiedział, że nie będzie jadł obiadu już wczoraj, więc dla niego nawet nie gotowałam, ale widziałam, że pani Zuzanna potrzebuje pogadać.

Dała się przekonać. I chyba nie tylko rozmowy jej było potrzeba. Dosłownie rzuciła się na jedzenie! Dopiero po chwili opanowała się, a ja z przerażeniem zrozumiałam, że sąsiadka była po prostu głodna. I znowu serce mi się ścisnęło z żalu.

Maciek wszedł, kiedy jadłyśmy drugie danie. Na jego widok sąsiadka się zmieszała, i jakby odrobinę zawstydziła, a ja zaniepokoiłam.

– Co się stało? Miałeś zostać dłużej – spytałam zdumiona.

– Nic – wzruszył ramionami. – Okazało się, że spedytor nie wysłał zamówienia, mam dzisiaj wolne. Będę musiał jutro posiedzieć.

Spojrzał na panią Zuzannę z lekko zmarszczonymi brwiami, jakby był niezadowolony z jej obecności. Na szczęście tego nie widziała.

Kiedy zjadł, zapytał panią Zuzię o jej sprawy, ale zaraz zmienił temat, bo kopnęłam go pod stołem.

Nie spodziewałam się po nim takiej postawy

Parę dni później znów przyprowadziłam sąsiadkę na obiad. Wyglądała coraz mizerniej i nie broniła się specjalnie przed tym zaproszeniem. Domyślałam się, że głoduje.

– Wie pani – powiedziała, patrząc, jak krzątam się po kuchni. Łapię jakieś dorywcze roboty. Posprzątam gdzieś, pomogę przy jakichś pracach… ale to są grosze. Nie będę miała nawet na opłaty.

Sprzątanie! Kobieta, która przedtem pracowała w zakładzie produkcyjnym jako kierownik zmiany!

Maciek wrócił z pracy punktualnie, zasiadł z nami do stołu. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, narzekaliśmy na, jak to określił jeden z kabareciarzy, coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistość. Pani Zuzanna nieco się rozpogodziła, choć oczy miała wciąż bardzo smutne.

Ale myliłam się, sądząc, że wszystko jest w porządku. Kiedy tylko sąsiadka wyszła, mąż spytał nieprzyjemnym tonem:

– Przepraszam, zamierzasz tę panią regularnie gościć u nas na obiadach? Nam się też nie przelewa, nie zauważyłaś? I jest coraz trudniej.

Zauważyłam, pewnie, że zauważyłam! Dostawałam coraz mniej zleceń. Bywały dni, kiedy siedziałam bezczynnie. Ludzi nie stać już na usługi księgowej, a firmy albo padały gęsto, albo ograniczały wydatki. Mąż też przestał przynosić z firmy takie premie, jak kiedyś.

– Wiesz co, kochany? – powiedziałam, krzywiąc się w sposób, o którym wiedziałam, że go nie cierpi. – W domu, w którym żywią się cztery osoby, zawsze znajdzie się porcja dla piątej. Nie widzisz, że ta kobieta jest w okropnej sytuacji?

To nie powód, by nas obżerała!

– I to mówi chrześcijanin? – nie wytrzymałam. – Człowiek, który co niedziela chodzi do kościoła?

– A co ma piernik do wiatraka? – spytał zaczepnie.

– To samo, co trzymanie nakrycia dla zbłąkanego wędrowca w czasie Wigilii i jednocześnie ryglowanie drzwi, żeby przypadkiem nikt nie przyszedł. Nie zbiedniejesz, jeśli ona od czasu do czasu zje u nas coś bardziej pożywnego niż bułkę z podłą parówką – powiedziałam.

– Nie życzę sobie utrzymywać obcych – odparł stanowczo.

– A wydawało mi się wtedy, w niedzielę, że bardzo ci odpowiadało jej towarzystwo – zauważyłam złośliwie. – Bardzo się starałeś.

– Co innego zaprosić kogoś w gości, a co innego go karmić!

Zagotowało się we mnie.

– Nic ci się nie stanie, jeśli odejmiesz sobie trochę od ust – oznajmiłam. – Moja babcia w czasie wojny, choć sama nie miała zbyt wiele, nigdy nie odmówiła poczęstunku potrzebującym. I dożyła późnego wieku, a ludzie ją szanowali. Dobro nigdy nie pozostaje bez odpłaty.

– A ty myślisz, że co? – spytał, przestając nad sobą panować. – Że jak będziesz taka dobra, to potem ktoś ci pomoże w razie czego? Czas frajerów minął! Każdy dba o siebie! Co komu po szacunku ludzi? Kogo to obchodzi w dzisiejszych czasach?

Zacisnęłam szczęki, żeby nie zakląć. Policzyłam powoli do dziesięciu, zanim odpowiedziałam:

– Jeśli tak ci to przeszkadza, będę się starała częstować panią Zuzannę tylko tym, co sobie odłożę.

Wtedy nieco się opamiętał.

Nie przesadzaj – mruknął. – Karm ją sobie, jeśli chcesz, tylko nie dziw się, że mnie to drażni. Powinna sama sobie poradzić.

Gdy mąż stracił pracę, zrobiło się nieciekawie

Powinna sobie poradzić… Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. W małej miejscowości, w tak zwanej Polsce B, naprawdę trudno o pracę. Być może z Warszawy nie widać takich zapadłych dziur, jak moje rodzinne miasto, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Są, a w dodatku żyją w nich ludzie, o czym panowie posłowie zdają się zapominać.

A że nieszczęścia spadają człowiekowi na głowę zupełnie niespodziewanie, sami mogliśmy się przekonać. Dosłownie tydzień po naszej kłótni o zapraszanie na obiady sąsiadki, Maciek po powrocie z roboty wyglądał, jakby ktoś mu złożył na ramionach kilkutonowy ciężar.

– Koniec – oznajmił w drzwiach. – Witek rozwiązuje interes.

Poczułam chłód płynący od stóp w górę, aż do krzyża.

– Rany boskie…

To ostatni miesiąc pracy – Maciek klapnął ciężko na krzesło. – A potem na zieloną trawkę.

Z trudem panowałam nad sobą. Miałam ochotę się rozpłakać. I co teraz? Ale zaraz pozbierałam się.

– Poradzimy sobie jakoś – powiedziałam z mocą, której tak naprawdę wcale nie odczuwałam. – Trzeba będzie zacisnąć pasa…

– Tak, zacisnąć pasa – roześmiał się z goryczą. – Będziemy zaciskać, aż nam żołądki przyschną do kręgosłupa. Żebyś ty chociaż zarabiała tak samo dobrze, jak kiedyś.

– Gdyby ciotka miała wąsy, toby była wujkiem – prychnęłam. – Musisz zacząć się rozglądać za pracą…

Ale to tylko łatwo powiedzieć. Bo pracy po prostu nie było. Nigdzie i żadnej. Maciek dzwonił, chodził po firmach i zakładach, ale na próżno. Witek, u którego pracował do tej pory, nie potrafił pomóc, choć znali się od podstawówki. Sam nie wiedział, co ze sobą zrobić.

Miesiąc minął jak z bicza trzasnął. W tym czasie nadal zapraszałam sąsiadkę na poczęstunki. Nic się u niej nie zmieniało, zaczęła nawet mówić, że chyba zdecyduje się na przeprowadzkę w jakiś rejon kraju, w którym łatwiej znajdzie zatrudnienie. Na wieść o naszym nieszczęściu, po prostu się rozpłakała.

– Że też dobrych ludzi spotykają takie rzeczy… Co tu dożo mówić, pani Zosiu, trzymałam się przez ten straszny czas tylko dzięki pani…

– Proszę nie przesadzać – fuknęłam. – Każdy na moim miejscu…

– Nie każdy – przerwała mi.

– I wie pani, co? Mam przekonanie, że Bóg nie pozwoli pani zginąć. To by było niesprawiedliwe.

Zrobiło mi się ciepło koło serca. Może to były tylko słowa, ale jakże krzepiące. Tym bardziej że wypowiedziała je osoba, która znajdowała się w gorszej sytuacji niż ja. W końcu miałam jeszcze zawsze jakieś zlecenia, a Maciek mógł liczyć na zasiłek. Wprawdzie tylko przez pół roku, ale zawsze to coś.

Właśnie to mu powiedziałam, kiedy znów krzywił się, że przyjmuję sąsiadkę i częstuję ją tym, na czym nam samym nie zbywa.

– Odczep się – rzuciłam opryskliwie. – Teraz żyjemy w zasadzie tylko za moje, więc się nie wymądrzaj!

Niespodziewanie los się do niej uśmiechnął

Od razu zrobiło mi się przykro, że powiedziałam mu coś takiego.

– Nie gniewaj się – dodałam od razu. – Ale jest nam lepiej niż jej.

Pokręcił głową, jakby jednocześnie z niedowierzaniem i podziwem.

Było coraz trudniej. Już nie zapraszałam sąsiadki na obiady tak często, jak wcześniej, bo sami zastanawialiśmy się, co włożyć do garnka. Ale wpadała na herbatę, pogadać, widziałam, że chce mnie pocieszyć.

– Gdybym wygrała w totka – mawiała – połowę oddałabym pani…

To były miłe słowa, ale przecież tylko słowa. Zwykłe mrzonki.

Jednak pewnego popołudnia pani Zuzanna przyszła jakby odmieniona. Uśmiech opromieniał jej twarz, zdawało się, że odmłodniała.

– Świetnie pani wygląda – zauważyłam zdumiona, ale i ucieszona.

– Bo świetnie się czuję – odparła. – Po raz pierwszy od bardzo dawna. Moje problemy się skończyły.

– No niech mi pani nie mówi, że wygrała w totka! – powiedziałam.

– Aż tak dobrze to nie ma – uśmiechnęła się. – Zresztą, nie grałam, bo niby za co? Ale stało się coś innego. Dostałam spadek! I to pokaźny. Nie spodziewałam się…

– No to gratuluję – powiedziałam szczerze. – Wreszcie coś się udało…

W tej chwili wrócił Maciek. Kiedy dowiedział się, że pani Zuzanna otrzymała pieniądze, pogratulował jej, chociaż trochę jakby przez zaciśnięte szczęki. Widać było, że zazdrości. Nie zwracała na to uwagi.

– Pan pracował wcześniej w logistyce, prawda? – spytała.

– Zgadza się – odpowiedział.

– No to świetnie. Bo będę potrzebowała kogoś do organizacji transportu. Księgowej też będę potrzebowała – spojrzała na mnie. – I to dobrej księgowej, z doświadczeniem, a nie jakiejś siksy z wymaganiami.

Nie rozumiałam, o czym sąsiadka mówi, to wszystko było zbyt nagłe. Ale zaraz zostałam oświecona.

Chcę włożyć te pieniądze w jakiś interes – poinformowała nas.

– I natychmiast pomyślałam o was!

Miesiąc później Maciek wrócił z nowej pracy. Naszej nowej pracy! Przygotowałam mu kolację. Usiadł przy stole, ale nawet nie sięgnął po kanapki. Myślałam już, że stało się coś złego, ale on nagle spojrzał na mnie i powiedział niespodziewanie:

– Miałaś rację, wiesz? Dobro nigdy nie pozostaje bez odpłaty.

Czytaj także:
„Z dobrego serca pomogłam sąsiadce, a inni zrobili ze mnie hienę. Rozpowiadali ploty, że szczerzę zęby na jej spadek”
„Byłam dla sąsiadki niej lepszą córką, niż rodzona. Dziewczyna oskarżyła mnie, że chcę wyłudzić od staruszki mieszkanie”
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”

Redakcja poleca

REKLAMA