Przed żoną nic się nie ukryje, żaden sekret. W każdym razie na pewno nie przed moją Moniką. Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, gdy Monika oświadczyła, że zaczyna się odchudzać. Uważałem, że jest normalną, pięknie zbudowaną kobietą. Zaokrągloną dokładnie tam, gdzie trzeba. Nie wiedziałem wtedy, co mnie czeka.
Od jutra dieta
– Ale po co ty się chcesz odchudzać? – zdziwiłem się.
– Bo jestem gruba – odparła.
– Nie jesteś!
– A właśnie, że jestem! Widziałeś te panienki na plaży? Czułam się przy nich jak baleron. Do sylwestra muszę zrzucić przynajmniej dziesięć, może nawet dwanaście kilogramów – upierała się.
– Skoro tak uważasz…
– Właśnie tak uważam. Od jutra przechodzimy na dietę!
– My? – wybałuszyłem oczy.
– Oczywiście, że my. Przecież nie będę gotować oddzielnie dla siebie i dla ciebie. Nie mam na to ochoty ani czasu.
– Ale ja ważę tyle, ile potrzeba – jęknąłem.
– No i co z tego? Potraktuj to jak kurację oczyszczającą.
– ???
– No co? Od tych twoich ukochanych schabowych i golonek to pewnie ci się tyle cholesterolu w żyłach odłożyło, że krew ledwie płynie. Tylko patrzeć, jak padniesz na zawał.
– Ale ja się świetnie czuję. I wyniki badań mam całkiem dobre.
– Nie dyskutuj! Od jutra dieta i koniec! – ucięła i wywaliła zawartość lodówki do kosza.
Wcinałem algi zamiast kotleta
Serce mi się krajało, ale milczałem. Wiedziałem, że protesty nic nie pomogą. Monika jest, delikatnie mówiąc, stanowczą kobietą. Jak już sobie coś wbije do głowy, to nie odpuści. Choćby się waliło i paliło. Potulnie poddałem się więc reżimowi.
Nie było sensu z nią walczyć. Musiałem radzić sobie inaczej
Przez pierwsze dni jakoś wytrzymywałem. Wcinałem te algi pomieszane z otrębami, rozgotowaną pierś kurczaka z rozpadającą się marchewką i inne tego typu wynalazki. Paskudne to było, ale jadłem, bo cóż miałem zrobić.
Gdybym chociaż wychodził codziennie do pracy, mógłbym wtedy zjeść coś normalnego na mieście. Niestety pracuję w domu. Monika zresztą też. Prowadzimy sklep internetowy i spędzamy ze sobą właściwie 24 godziny na dobę. Nie miałem więc szans na kulinarny skok w bok. Przeżuwałem więc te świństwa bez słowa sprzeciwu, tłumacząc sobie, że robię to dla dobra i spokoju ducha ukochanej żony.
Musiałem się w końcu najeść
Poświęcenie ma jednak swoje granice. Po dwóch tygodniach miałem dość. Zatęskniłem za schabowym z ziemniaczkami i buraczkami. Chciałem nawet o tym powiedzieć Monice i poprosić, żeby ugotowała taki obiad, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłem. Schudła kilogram, bardzo się z tego cieszyła i czułem, że nie zrezygnuje z diety. A jak usłyszy moją prośbę, to wpadnie w szał i wyzwie mnie od słabeuszy.
Zamiast ryzykować, wymknąłem się więc do pobliskiej restauracji. Gdy kelner postawił przede mną talerz z pachnącym kotletem, miałem ochotę go ucałować. Dałem facetowi suty napiwek i zapewniłem, że wkrótce się zobaczymy.
Od tamtej pory odwiedzałem restaurację codziennie. Najpierw wpadałem tylko na obiady, potem także na kolacje. Monika początkowo nie interesowała się, dokąd wychodzę, ale po kilkunastu dniach nagle zrobiła się czujna. Wymyślałem więc coraz to nowe preteksty. A to że jadę po towar, a to że mam spotkanie z klientem, a to że kumpel chce się ze mną zobaczyć. Udawało mi się ją zmylić. Aż do dzisiaj.
Zaczęła być czujna
Wieczorem, jak zwykle, postanowiłem urwać się na kolację. Przemknąłem do przedpokoju i już zacząłem wkładać kurtkę, gdy…
– A gdzie ty się znowu wybierasz? – zawołała żona z salonu.
– Klient zadzwonił. Chce, żeby mu dowieźć towar do domu. Bardzo mu na tym zależy – odkrzyknąłem.
– Doprawdy? Nie słyszałam telefonu – pojawiła w drzwiach.
– W takim razie chyba masz coś z uszami – zachichotałem.
– No dobrze, jedź. Tylko wracaj szybko. Mamy mnóstwo zamówień – patrzyła mi w oczy.
– Za godzinę będę z powrotem – odparłem i czmychnąłem.
W restauracji usiadłem przy swoim ulubionym stoliku.
– Co pan dzisiaj poleca, panie Sylwku? – zapytałem kelnera.
– Schab z borowikami, panie Mareczku. Mówię panu, palce lizać. Szef kuchni przygotuje dla pana specjalną, wielką porcję – zachęcał.
– Niech będzie. Byle szybko. Bardzo się dziś spieszę – odparłem.
– Będzie za kwadrans – obiecał i zniknął za drzwiami kuchni.
Wsadziłem nos w ekran telefonu i…
– Coś spóźnia się ta twoja panna – usłyszałem znajomy kobiecy głos.
Podniosłem głowę. Nade mną stała żona. Była aż czerwona ze złości.
– Jaka panna? – wykrztusiłem.
– Ta, na którą czekasz – warknęła.
– Na nikogo nie czekam.
– Akurat! Masz mnie za idiotkę? Na pewno masz kochankę! Mów, co to za jedna. Kelnerka?
– Tu nie ma kelnerek, są tylko kelnerzy, mężczyźni. I naprawdę przyszedłem coś zjeść – zapewniłem.
Monika nie dała się przekonać. Zaczęła robić mi wymówki, histeryzować. Nie wiadomo, jak by to się skończyło, gdyby nie pan Sylwek. Wkroczył na salę, niosąc zamówienie.
– Specjalna porcja – powiedział i postawił przede mną talerz.
A potem skłonił się przed Moniką.
– Co dla pani? Polecam to samo, co je pan Mareczek – uśmiechnął się.
– To pan zna mojego męża? – zdziwiła się.
– Jest naszym stałym klientem.
– Przychodzi sam?
– Zawsze. Zjada, chwali potrawy i wychodzi – odparł.
Monikę zatkało. Postanowiłem to wykorzystać.
– No widzisz? Nie spotykam się z żadną kobietą. Po prostu miałem dość tej twojej diety i postanowiłem się trochę dożywić. Takie małe niewinne kłamstewko. A kocham tylko ciebie – zapewniłem gorąco.
Byłem pewien, że po takim wyznaniu żona roześmieje się i rzuci mi się w ramiona. Niestety… Gdy odzyskała głos, wyzwała mnie od kłamców i wybiegła z restauracji. Ja zostałem. Wiem, że powinienem za nią pobiec, ale schab z borowikami pachniał tak znakomicie… Najpierw zjem, a później ją przeproszę. Tak... Później...
Czytaj także: „Wyścig szczurów powoli wpędzał mnie do grobu. Miałam dość bycia pachołkiem, postawiłam się i skończyłam na bruku”
„Myślałam, że rozwód to koniec świata, ale dla mnie okazał się nowym początkiem. Mam 50 lat i właśnie się zakochałam”
„Mój facet ukrywał przede mną, że jest uzależniony od hazardu. Byłam dla niego bankomatem”