„Wyścig szczurów powoli wpędzał mnie do grobu. Miałam dość bycia pachołkiem, postawiłam się i skończyłam na bruku”

Kobieta zwolniona z pracy fot. iStock, Kiwis
„Dopiero w tym momencie, gdy groziła mi nagana, dotarło do mnie, jak bardzo toksyczne jest środowisko pracy, które współtworzyłam. Uświadomiłam sobie, w jakim koszmarze codziennie żyję”.
/ 20.07.2023 08:30
Kobieta zwolniona z pracy fot. iStock, Kiwis

Ta praca miała być moją wymarzoną. Zatrudniłam się w dużej korporacji tuż po studiach. Jaka byłam z siebie dumna, że udało mi się zdobyć to stanowisko i te wszystkie cudowne benefity, które miały na mnie czekać! Niestety, szybko okazało się, że praca marzeń stała się koszmarem. A wszystko przez mega toksyczne środowisko i kłody pod nogi, które rzucano mi praktycznie z tygodnia na tydzień.

Przez wiele lat obserwowałam, jak w moim miejscu pracy panowała niezdrowa rywalizacja. Każdy starał się zyskać przewagę kosztem innych. Ludzie donosili na siebie nawzajem, roznosili plotki i układali strategie, które miały sprytnie spychać innych na dalszy plan.

Było to bardzo demotywujące i stresujące, ponieważ zamiast współpracy i wzajemnego wsparcia, dominowała atmosfera podejrzliwości i rywalizacji. Zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie nie mam do czynienia z wyścigiem szczurów. Takim klasycznym, jak z tych wszystkich strasznych opowieści o środowisku korporacyjnym. A przede wszystkim, po kilku tygodniach zdałam sobie sprawę z tego, że przestaję ufać sobie. Własnym sądom, umiejętnościom, kompetencją. Zakiełkował we mnie klasyczny syndrom oszustki.

Zaczęła kłamać i manipulować

Pewnego dnia zostałam przydzielona do projektu, w którym miałyśmy pracować w zespole. Od samego początku jedna z koleżanek, Agata, zaczęła kłamać i manipulować, aby zdyskredytować moje pomysły i wnioski. Zamiast współpracy i wsparcia, otrzymywałam pełne sarkazmu uwagi na temat mojej pracy i nieustanne próby podważenia mojego autorytetu. To było bardzo frustrujące i osłabiało moje zaufanie do siebie.

– Nie no, ale ty chyba nie myślisz, że te leady przyjdą ot, tak? Skąd ty się urwałaś, kobieto? – prychnęła Agata, szukając wzroku szefostwa. Chciałam się zapaść pod ziemię.

– Agata, daj spokój... – wybąkałam, tracąc grunt pod nogami: – To wcale nie jest głupi pomysł, tylko wymaga czasu.

– Którego nie mamy.

– Na pewno warto wysłuchać, co ma na to do powiedzenia Damian – zwróciłam się do kolegi z teamu, ale ten udawał, że mnie nie słyszy, bo scrollował ekran smartfona.

Westchnęłam zrezygnowana. Podobnych rozmów w zespole było więcej. To zawsze ja byłam "tą złą". Ratowało mnie dosłownie kilka koleżanek, które podobnie jak ja, mierzyły się z niesprawiedliwym traktowaniem. Wtedy jeszcze myślałam, że to chwilowe, przejściowe. Że z czasem, gdy się zaadaptuję, będzie już lepiej i zyskam szacunek.

Zaczął mnie krytykować i wyolbrzymiać

Innym razem miałam umówione spotkanie z moim bezpośrednim przełożonym, panem Janem. Pracowałam w firmie już ponad rok, więc uznałam, że to dobra pora na podsumowanie dotychczasowych osiągnięć. Chciałam porozmawiać o możliwościach rozwoju i dalszej ścieżce kariery. Niestety, w momencie, gdy zaczęłam wyrażać swoje plany rozwoju, zauważyłam, że Jan zaczął mnie krytykować i wyolbrzymiać moje błędy.

– Ale Kasia... Nie gniewaj się, słońce, tylko ty jesteś jeszcze zbyt mała, żeby coś tu ugrać czy tam negocjować.

Gula utknęła mi w gardle. Nie tego się spodziewałam. Jan kontynuował:

– Bo wiesz. Na papierze wszystko wygląda okej. Zrealizowany w całości jeden projekt, organizacja konferencji branżowej, uczestniczenie w szkoleniu. Ale coś więcej? Zerkam w arkusz i widzę, że chyba nie do końca. Jako jedyna z działu ani razu nie miałaś nadgodzin.

– Nie muszę ich brać – odpowiedziałam, broniąc resztki honoru, które mi zostały.

– Wiesz. Teoretycznie nie. Tylko potem nie dziw się, że ktoś okaże większe zaangażowanie i będzie bardziej proaktywny.

Ale wciąż powtarzałam sobie, ze to tylko opinia jednej osoby. Że to kolejny jednostkowy przypadek. Jedna z sytuacji odbiła się jednak na mnie szczególnie negatywnie. Okazało się, że moja całkiem bliska koleżanka z działu, Aneta... podłożyła mnie u menadżera. Przekazała informację, że to ja nie dostarczyłam wytycznych projektowych klienta do odpowiedniego działu i przez to termin końcowy opóźnił się o miesiąc. A ja o niczym takim nie słyszałam!

Po raz pierwszy dowiedziałam się o jakichkolwiek wytycznych, a na pewno nie uznałabym, że to ja jestem główną "hamulcową" zlecenia! Dopiero w tym momencie, gdy groziła mi nagana, dotarło do mnie, jak bardzo toksyczne jest środowisko pracy, które współtworzyłam. Uświadomiłam sobie, w jakim koszmarze codziennie żyję. Nie dość, że cały czas zarzucano mnie dodatkowymi obowiązkami bez odpowiedniego wynagrodzenia za dodatkową pracę, to jeszcze coś takiego!

Byłam wyczerpana psychicznie i emocjonalnie

Każdego dnia stawiałam czoła przygnębiającym sytuacjom: manipulacji, mobbingowi, nieuczciwości i brakowi wsparcia. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę podjąć decyzję. Byłam wyczerpana psychicznie i emocjonalnie. To już nie była praca, którą chciałam wykonywać, nie o tym marzyłam tuż po studiach. Miało być zupełnie inaczej! Tutaj, w tej korporacji, przestałam być sobą, a stałam się osobą, której nienawidziłam: bierną, potulną, dającą sobą pomiatać.

Powiedziałam dość! Miałam w sobie wewnętrzną determinację, że już więcej nie będę tolerować takiego traktowania. Wiedziałam, że zasługuję na lepsze. Czekałam tylko na odpowiedni moment. Zaczaiłam się niczym drapieżnik i... rzuciłam na biurko wypowiedzenie w momencie największego "młynu", na miesiąc przed oddaniem bardzo ważnego projektu. Jaka ja byłam z siebie dumna!

Po odejściu z pracy zostawiłam sobie jakiś czas na przemyślenia. Na szczęście wcześniej zbudowałam sobie poduszkę finansową, dzięki której nie musiałam martwić się o kolejne tygodnie bez zarobków. Potrzebowałam okresu regeneracji, musiałam zebrać myśli i zastanowić się, jaką ścieżkę zawodową obrać.

To nie był łatwy proces. Musiałam zmierzyć się z własnymi lękami i wątpliwościami, ale nie mogłam pozwolić, aby toksyczne środowisko dalej zatruwało mi życie. Choć wtedy jeszcze nie miałam "planu B", to jednak w głębi serca wiedziałam, że zrobiłam to, co było najlepsze dla mnie.

Nauczyłam się, jak wyznaczać zdrowe granice

Przez trudne chwile nauczyłam się, jak wyznaczać zdrowe granice i zatroszczyć się o swoje dobrostan. Zrozumiałam, że kolejna moja praca nie musi być wielką "karierą" ani celem samym w sobie. Z tą myślą zatrudniłam się... w kwiaciarni. Początkowo jako amatorka, praktykantka.

Z czasem zaczęłam uczestniczyć w kursach florystycznych i coraz bardziej się rozwijałam. Z każdym zdobytym doświadczeniem i nową umiejętnością, czułam, że odnajduję się nie tylko jako florystka, ale także jako osoba. Stopniowo, otrzymywałam od mojej kierowniczki większe zaufanie i więcej odpowiedzialności w kwiaciarni. Początkowe szkolne bukiety zamieniały się w profesjonalne aranżacje, które cieszyły dotychczasowych klientów i przyciągały nowych.

Dziękuję sobie samej, że w pewnym momencie powiedziałam "nie" i zawalczyłam o spokojną przyszłość. Nie wiem, w jakim stanie psychicznym byłabym dziś, gdyby nie tamta decyzja. A teraz... powracam na dobre tory. I cieszę się każdym dniem. Teraz już wiem, że pieniądze i prestiż może i są ważne, ale dużo bardziej istotny jest wewnętrzny spokój i możliwość spojrzenia w lustro bez strachu i obrzydzenia wobec siebie samej. To się dla mnie liczy i na to stawiam!

Czytaj także:
„Moja szefowa porzuciła rodzinę po 50-tce i wyjechała z kochankiem w świat. Jak tak można?”
„Podsłuchałam prywatną rozmowę szefowej. Bałam się, że od tego czasu będzie traktować mnie inaczej i… nie pomyliłam się”
„Szefowa wyżywa się na mnie, bo jestem młodsza i ładna. Ona od lat jest sama, bo ma podły charakter i nikt jej nie chce”

 

Redakcja poleca

REKLAMA