Zdyszana wskoczyłam do tramwaju i z poczuciem satysfakcji, że udało mi się zająć wolne miejsce, zaczęłam wpatrywać się w widok za oknem. Padał deszcz, ale mnie to wcale nie przygnębiało. Byłam taka szczęśliwa, że wracam już do domu, do mojego Marcina.
Teraz czeka mnie niczym niezmącone szczęście
Tramwaj sunął leniwie przez miasto, a ja rozmyślałam o naszym ślubie. Planowanie uroczystości sprawiało mi wiele radości. Cieszyłam się na myśl o tym, że włożę piękną białą suknię.
Przecież jeszcze rok temu, kiedy przyjechałam do Krakowa, nie znałam tutaj nikogo i nie czułam się zbyt pewnie. Na szczęście, szybko znalazłam pracę i zaczęłam nowe życie. Zostałam przedszkolanką. Zajęcia z dziećmi sprawiały mi wiele radości, a co najważniejsze, pozwalały zapomnieć o moich złych doświadczeniach, od których uciekłam.
Po pracy, żeby nie siedzieć samotnie w domu, wyruszałam zwiedzać miasto. Podczas jednej z takich wędrówek poznałam Marcina. Był wykładowcą akademickim, a w weekendy z pasją oddawał się pracy przewodnika. Dobrze nam się razem rozmawiało, świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Spotykaliśmy się coraz częściej, aż zostaliśmy parą.
Marcin w niczym nie przypominał moich wcześniejszych miłości. Był spokojny, może nawet nieco flegmatyczny, ale to właśnie mnie w nim pociągało. Imponowała mi jego wiedza i sposób, w jaki traktował ludzi. Był ciepły, sprawiedliwy, nikomu nie życzył źle. Czasami gdy patrzyłam, jak śpi, miałam wrażenie, jakby był jedynym porządnym mężczyzną na tym świecie. Byłam taka zakochana…
I wiedziałam, że on czuje do mnie to samo. Robił wszystko, żeby mnie uszczęśliwić. Wymyślił nawet, że w podróż poślubną polecimy na wyspę, która jest moją imienniczką – Dominikanę.
Wysiadłam z tramwaju i w strugach deszczu pobiegłam do domu, gdzie czekał już na mnie Marcin.
– Cześć, kotku, czemu nie zadzwoniłaś? Gdybym wiedział, że nie wzięłaś parasola, wyszedłbym po ciebie – zmartwił się, widząc, jak jestem przemoczona.
– Ech, taki jogging dobrze mi zrobił.Zaparzysz mi herbatki? – spytałam.
– Z cytryną i miodem?
– Tak, dzięki.
Zamknęłam się w łazience i wskoczyłam pod prysznic.
Nie mieliśmy już dużo czasu. Za dwie godziny rozpoczynał się bankiet dla uczestników konferencji, która odbywała się na jego uczelni. Już nie mogłam się doczekać, kiedy poznam przyjaciół Marcina z czasów studiów. Dużo mi opowiadał o Basi i Adamie. Należeli do paczki, a potem oboje założyli rodziny i wyjechali z Krakowa. Marcin chciał zaprosić ich na nasze wesele, a ja
byłam strasznie ciekawa, jacy oni są.
– Skarbie, wychodzisz już? Herbata gotowa – z rozmyślań wyrwał mnie jego głos.
– Jeszcze pięć minut!
Zależało mi, żeby zrobić na nich wrażenie, dlatego moje przygotowania trochę się przeciągnęły. W związku
z tym dotarliśmy na imprezę lekko spóźnieni. Gdy byliśmy jeszcze
w szatni, Marcin zawołał:
– Spójrz, tam jest Basia!
Odwróciłam głowę i omal nie zemdlałam. To była ona! Barbara…
Nie wiedziałam, co robić. Skłamałam, że muszę skorzystać z toalety, prosząc, aby mój ukochany zajął się koleżanką,
a ja wkrótce do nich dołączę.
Zamknęłam się w toalecie i rozpłakałam. W jednej chwili wszystko, co złe, do mnie wróciło. Konkretnie, mój dwuletni romans z szefem – mężem Basi, dzięki któremu zostałam szefową działu promocji w jego firmie…
Miałam wszystko, co chciałam. Tomek kupił mi nawet mieszkanie, żebyśmy mieli gdzie spędzać gorące dni i noce. Jednak wszystko skończyło się, kiedy dowiedziała się o nas jego żona.
Tak go zastraszyła, że z podkulonym ogonem wrócił do domu, wyrzucając mnie ze swojej firmy i serca.
Zostałam sama. Była kochanka, ta druga, szmata
Nie miałam kasy. Nie mogłam nigdzie znaleźć pracy, bo Baśka skuteczne zniechęciła do mnie wszystkich możliwych pracodawców. To przed nią uciekłam do Krakowa. A teraz, kiedy okazało się, że jest przyjaciółką Marcina, znalazłam się
w pułapce. Wiedziałam, że jeśli ta kobieta zobaczy mnie, to wszystko zniszczy.
Wyszłam z toalety i szybkim krokiem zmierzałam w stronę wyjścia. Nagle ktoś złapał mnie za ramię:
– Co ty tu robisz?! – żona Tomka wpatrywała się we mnie z nienawiścią. – Zabawiasz się ze swoim kolejnym kochankiem? Jakimś profesorkiem?
Z przerażenia nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.
– Przepraszam – wyszeptałam i uciekłam z budynku.
Całą drogę do domu w uszach brzmiały mi ostatnie słowa Barbary: „Zniszczę twoje życie tak samo, jak ty zniszczyłaś moje!”. Byłam pewna, że dotrzyma słowa. I nie miałam jej tego za złe. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się poznałyśmy, nic dziwnego, że – oględnie mówiąc – nie darzyła mnie sympatią.
Sama bardzo wstydziłam się tego, co zrobiłam. Nikt, nawet najbliższa rodzina, nie wiedział, że romansowałam z żonatym mężczyzną i dzięki temu osiągnęłam zawodowy sukces. Byłam pewna, że gdyby poznali prawdę, nie wybaczyliby mi mojego zachowania. Co dopiero Marcin… On pod żadnym pozorem nie mógł się niczego dowiedzieć. Dlatego od razu do niego zadzwoniłam:
– Marcin, słuchaj, nie wiem, co mi jest. Chyba czymś się zatrułam…
– Gdzie jesteś? Czekamy na ciebie.
– Wsiadłam do taksówki, jadę do domu. Położę się, to mi przejdzie.
Marcin uwierzył w moje słowa, bo widział, że wtedy w szatni zbladłam i rzeczywiście nie wyglądałam najlepiej.
On sam wrócił z przyjęcia w doskonałym humorze. Świetnie się bawił w towarzystwie swoich przyjaciół. Powiedział im o naszym ślubie, ale okazało się, że Basia nie przyjdzie, bo w tym czasie spędza z rodziną wakacje na Cyprze…
Wszystko układało się po mojej myśli!
W ciągu następnych dni wybraliśmy obrączki i zaczęliśmy zapraszać gości na uroczystość. Cudownie było spotkać się z bliskimi i dzielić z nimi naszą radością. Byłam taka szczęśliwa… Niczego nie przeczuwałam, gdy zadzwonił Marcin:
– Zrób po pracy szybkie zakupy, bo wieczorem wpadną do nas znajomi. Będzie Ania z Filipem. Zaprosiłem też Adama i Basię. Wreszcie się lepiej poznacie!
– Dobrze – ucięłam rozmowę, bo czułam, jak tracę grunt pod nogami.
Wpadłam w panikę. Już miałam dzwonić do Marcina, że muszę pojechać do mamy, bo się rozchorowała, gdy dotarło do mnie, że wszystko i tak się wyda. Przecież w domu pełno było moich zdjęć. Ja z Marcinem tu, ja z Marcinem tam… Uwiecznione na papierze chwile szczęścia. Za parę godzin wszystko miało się skończyć…
Chciałam uniknąć upokorzenia. Wyobraziłam sobie twarz Basi mówiącej prawdę Marcinowi i poczułam mdłości.
„To koniec – pomyślałam. – Znowu będę musiała zacząć wszystko od nowa”. Tego dnia nie miałam już lekcji, postanowiłam więc od razu zwolnić się z pracy, a potem spakować trochę rzeczy i pojechać na noc do hotelu.
Marcin zadzwonił raz, drugi, trzeci. Nie odbierałam. Wiedziałam, o co chce zapytać. A ja nie miałam nic na swoją obronę. Nie potrafiłam wyjaśnić ani jemu, ani nawet sobie, jak mogłam tak bezdusznie skrzywdzić czyjąś rodzinę.
Jak w transie ruszyłam prosto przed siebie i…
Poszłam do sekretariatu i wręczyłam zdumionej sekretarce moją natychmiastową rezygnację z pracy. „Dokąd tym razem wyjadę? – zastanawiałam się, wychodząc ze szkoły. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam… Marcina.
– Cześć, czemu nie odbierasz moich telefonów? Musimy porozmawiać – powiedział spokojnie.
– Naprawdę nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć…
– Chodźmy stąd. Nie będziemy tutaj przecież stać.
Wsiedliśmy do auta. W milczeniu przejechaliśmy całą drogę do domu. Czułam się okropnie. Było mi żal Marcina. Niczym nie zasłużył sobie na taką dziewczynę jak ja.
Był przygnębiony. W panice zastanawiałam się, co od niego usłyszę. Gdy weszliśmy do mieszkania, zaparzył kawę
i podał przy stole w kuchni. Piliśmy tę kawę w milczącym napięciu.
Bałam się odezwać. Właśnie traciłam wszystko, co miałam najcenniejszego, i nie byłam w stanie temu zapobiec. Rachunki muszą zostać wyrównane.
W końcu Marcin… wstał i przytulił mnie mocno.
– Kocham cię, chociaż zupełnie cię nie rozumiem – wyznał.
Byłam tak zaskoczona jego słowami, że się rozpłakałam. A potem zaczęłam się tłumaczyć. Mówiłam szybko i nieskładnie, a on ciągle mnie przytulał. Zaczął całować. Moje włosy, twarz, szyję… Potem kochaliśmy się namiętnie.
– Nie pozwolę ci odejść. Nie umiem z ciebie zrezygnować – powiedział.
To ostatnie, co pamiętam z tego dramatycznego wieczoru.
Więcej prawdziwych historii:
„Na miesiąc przed ślubem musiałam wszystko odwoływać. Wszystko przez to, że… pojechaliśmy w podróż przedślubną”
„Zamiast chodzić do sklepu chodzę na… śmietnik. Nawet nie wiecie, ile jedzenia można tam znaleźć. I ile zaoszczędzić”
„Przez pandemię zostałam bez pracy z dwójką dzieci. Szef mówi, że mu przykro, ale za jego ubolewania nie kupię chleba”