Ostatni rok dał mi po tyłku. Zdrada męża, paskudny rozwód, śmierć mamy, potem ojca, a w końcu ta cholerna praca... Aż trudno uwierzyć, że minęło zaledwie kilkanaście miesięcy, bo ja czuję się, jakby to było kilkanaście lat. I czuję się też, jakbym w tym czasie o tych kilkanaście lat się też postarzała. Mówiłam sobie: byle do wiosny, wiosną będzie lepiej, nowy start, nowe życie... Tylko że wiosna już nabrała rozpędu, a ja ciągle nie widzę wierzchołka tej góry gówna, na której obecnie się znajduję.
31 marca odebrałam ostatnią wypłatę i nie wiem, kiedy dostanę kolejną. Chociaż wypowiedzenie dostałam jeszcze pod koniec lutego, od tamtej pory nie mogę znaleźć nowej pracy. Samotna matka dwójki dzieci nie jest niestety idealnym kandydatem...
Szef wręczając mi wypowiedzenie, powiedział mi, że bardzo mu przykro, że byłam wspaniałym pracownikiem, ale ze względu na ograniczony budżet nie mogą sobie pozwolić na zatrudnianie mnie. Wspaniale, że bardzo ubolewają nad moim odejściem z zespołu, dostałam nawet prezent od kolegów z działu - złotą bransoletkę. Akurat będę miała co sprzedać, gdy zabraknie mi na jedzenie dla dzieci.
Hania i Kuba chodzą do podstawówki. Oboje są w miarę samodzielni, odrabiają sami lekcje, nawet są w stanie zrobić sobie sami rano kanapki. Problem w tym, że utrzymuję ich sama. Artur, mój były mąż, nie kwapi się do płacenia mi alimentów (i tak śmiesznie niskich, bo te 2 stówy miesięcznie ledwo starczają na cokolwiek dla dzieciaków) od kiedy odszedł do ciężarnej kochanki. Jestem w trakcie rozprawy, ale zanim komornik ściągnie te pieniądze z jego wypłaty, może się okazać, że umrzemy już dawno z głodu.
Jestem oszczędna na zakupach. 10 plastrów szynki dla dzieci, najtańsze mięso, najtańszy ryż, makaron, warzywa co drugi dzień. Boję się bardzo, że to na dłuższą metę odbije się na zdrowiu dzieciaków, ale co mam zrobić? Iść żebrać na ulicę? Albo może na tej ulicy zarabiać? Najbardziej boli mnie, gdy Hania chce jakąś kolorową gazetkę albo Kuba batonika... A ja nie mogę im tego kupić, bo tych kilku złotych może nam zabraknąć. A kiedyś pieniędzy zabraknie nam na pewno.
Od prawie 2 tygodni siedzę w domu i codziennie wysyłam CV - bezskutecznie, bo nie odpowiada na nie pies z kulawą nogą. Zaraz zostanę tylko na zasiłkach i będę musiała łapać się czegokolwiek. I bardzo się tego boję. Na pomoc bliskich nie mogę liczyć, rodzeństwa nie mam, rodzice nie żyją. Przyjaciele mówią, że bardzo mi współczują, ale jakoś nie mogą zająć się moimi dziećmi, gdy ja muszę iść do ZUS-u czy Urzędu Pracy.
I co mam robić? Szukać jakiejkolwiek pracy i zatrudnić się poniżej moich kwalifikacji? A może dalej stawiać wszystko na jedną kartę? Najbardziej boję się, że odbiorą mi dzieci i wtedy już zupełnie zostanę sama... A one nie wybaczą mi nigdy, że nie potrafiłam się nimi zająć.
Więcej listów do redakcji:
„Przez koronawirusa drugi raz musiałam odwołać wesele. Do trzech razy sztuka?!”
„Mąż zdradzał mnie nawet na kwarantannie. Nie mogę się pozbierać...”
„Ja tyram jak wół, a mój mąż przesiaduje całymi dniami na kanapie. 3 lata temu rzucił pracę, żeby »odnaleźć siebie«”