„Zamiast chodzić do sklepu chodzę na… śmietnik. Nawet nie wiecie, ile jedzenia można tam znaleźć. I ile zaoszczędzić”

kobieta która szuka jedzenia w śmietnikach fot. Adobe Stock
Od kilku miesięcy skipuję po śmietnikach i jestem z tego dumna. Nie biorę jedzenia ze śmietników dlatego, że mnie na nie nie stać. Biorę je, bo nas wszystkich nie stać na to, by wyrzucać tyle żywności co teraz.
/ 13.04.2021 15:33
kobieta która szuka jedzenia w śmietnikach fot. Adobe Stock

Gdy po raz pierwszy usłyszałam o freeganizmie, czyli mówiąc obrazowo – grzebaniu w śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia i innych rzeczy, które jeszcze mogą posłużyć, trochę mnie zemdliło. Staram się od dawna żyć ekologicznie, ale prawdę mówiąc, ciągle miałam poczucie, że to mimo wszystko za mało. Wyrzucałam sporo jedzenia i chociaż bardzo starałam się robić zakupy rozważnie, z listą zakupów i zaplanowanymi posiłkami na cały tydzień, nadal zdarzało mi się wyrzucić nawet całą paczkę warzyw.

I wtedy sobie pomyślałam: jeśli ja tak bardzo się staram, a i tak wyrzucam jedzenie, ile wyrzucać muszą go inni? Ile go muszą wyrzucać sklepy?

Na pierwszy skip zabrałam się z lokalną grupą zajmującą się łowieniem jedzenia ze śmietników. Pamiętam ten dreszcz emocji, gdy przeskakiwałam przez ogrodzenia, ale i lekkie poczucie wstydu – ja, poważna kobieta, wcale nie taka młoda, na poważnym stanowisku, skaczę po płotach, żeby grzebać w śmieciach! A co, jeśli zobaczyłby mnie ktoś ze znajomych? Jak ja bym się wytłumaczyła?!

Zabrałam warzywa, owoce, parę gotowych dań i to – ku swojemu zaskoczeniu, ale też i przerażeniu – wcale w dobrym stanie. Nie jakieś przegniłe, poobijane i wyrzucone na zmarnowanie jedzenie. Normalne, pełnowartościowe produkty. Trzy pory, karton jabłek, dwa pęczki marchewek i worek ziemniaków. I co najmniej kilka dych w kieszeni.

Z czasem poczucie wstydu zniknęło, a pojawiła się fascynacja i wyczekiwanie, co w tym tygodniu uda mi się znaleźć. Do sklepu chodzę rzadko, wydaję na jedzenie bardzo mało. Nie dlatego, że mnie na nie nie stać. Dlatego, że nas wszystkich na Ziemi nie stać, by marnować tyle żywności, a przez to też wody i innych zasobów naturalnych.

Mój chłopak i rodzice początkowo kręcili głową, Robert nawet odmówił jedzenia potraw z tego, co przyniosłam do domu. Z czasem się przekonał. Przecież to dokładnie takie samo jedzenie! Wyrzucone do kontenera tylko dlatego, że do końca dnia się nie sprzedało.

Czasem pogoni nas ochroniarz, czasem muszę się szorować godzinami, bo dotknę jakiegoś świństwa. Raz na płocie rozerwałam sobie spodnie. Ale są też sklepy, które zostawiają śmietniki otwarte, jakby wiedziały, że są ludzie, którzy żyją jak ja. A jest nas mnóstwo, więcej niż myślicie, i pochodzimy z naprawdę różnych środowisk. Miłośnicy ekologii, biedni, bogaci, oszczędni…

Nie sądzę, bym robiła coś obrzydliwego, a wręcz przeciwnie. Nadmiar jedzenia, który uda mi się zebrać, a którego nie mam szans zjeść sama, oddaję znajomym, na zbiórki żywności i do lodówek społecznych. Czy zawsze będę tak żyć? Mam nadzieję, że nie będę miała możliwości, bo sklepy w końcu przejrzą na oczy i zaczną robić coraz więcej, by nie wyrzucać żywności.

Więcej listów do redakcji:
„Przez pandemię zostałam bez pracy z dwójką dzieci. Szef mówi, że mu przykro, ale za jego ubolewania nie kupię chleba”
„Randki przez internet są jak wrzód na tyłku. Straciłam nerwy na oszustów, napalonych osiłków i zdradzających mężów”
„Powiedziała mi, że jestem super facetem i wielka szkoda, że jestem gejem. Problem w tym, że… nie jestem”

Redakcja poleca

REKLAMA