Na początku to nie było nic wielkiego. Zwyczajna rozrywka, żeby zabić nudę albo nie gapić się w okno w autobusie. Tyle tylko, że to powoli stawało się moją obsesją, na tyle groźną, że zaczęło wpływać na wszystko wokół.
Realny świat przegrywał z wirtualnym
Klik, klik, klik. Parę bitew, potem jakiś dom w ogrodzie. Ludzie wysłani do lasu po drzewo, inni na pole po zboże. Takie tam. Grałem w to razem z moją dziewczyną. Siedzieliśmy w moim pokoju, wtedy już razem pomieszkiwaliśmy. Ona przy swoim komputerze, ja przy swoim, i graliśmy. Z tym, że jej dość szybko się znudziło. Bo, owszem, niby człowiek wchodzi na wyższy level, zdobywa następne poziomy, ale w sumie wszystko kręci się wokół tych samych czynności.
Wejść na kartę, przeklikać, wejść na następną kartę, przeklikać… I tak w kółko. To klikanie musiało się odbyć o konkretnej godzinie. Bo na przykład żołnierze wracali o dwunastej, a zapasy zebrane wcześniej odnawiały się o trzynastej. I tak całą dobę, jeśli chciało się mieć dobre wyniki. Ja miałem. Z moją drużyną, którą dowodziłem, byliśmy na drugim miejscu w Polsce.
Nie patyczkowałem się
Jak ktoś chciał być u mnie, to musiał być dyspozycyjny i klikać, klikać, tak, żeby wyniki szły do góry, a nie stały w miejscu czy leciały, nie daj Boże, na łeb, na szyję. Inaczej wypad z ekipy. Skąd miałem na to czas? Straciłem pracę. Nie przez grę, po prostu redukcja etatów. Kryzys, mniej klientów, bla, bla – robotę straciłem jako najmłodszy stażem w ekipie. Kij im w oko. Miałem więcej czasu na granie.
Dla odmiany, moja dziewczyna właśnie znalazła zatrudnienie i choć miała to być tylko dorywcza robota na parę miesięcy, bo kończyła studia, to mieliśmy z czego żyć. Ona chodziła do pracy, robiła zakupy, a ja, gdy nie musiałem klikać, wychodziłem po nią na przystanek. Żeby pomóc jej przytargać te zakupy do domu.
– Jak chcesz, to u nas szukają ludzi. Zaczep się, choćby na czas szkolenia, wpadnie parę groszy – przekonywała mnie.
– Chyba żartujesz. Z moimi kwalifikacjami do call center? No weź…
Byłem przecież wielkim panem grafikiem. Mogłem robić porywające systemy identyfikacji wizerunkowej, mogłem robić reklamy, na których widok ludziom opadałyby szczęki, mogłem robić foldery znanych firm…
No ale jakoś nie robiłem. Siedziałem sobie spokojnie w domu, klikałem i tłumaczyłem się, że nigdzie nie ma pracy dla takiego asa jak ja.
– Ty widzisz, co ty robisz? Ze sobą, ze swoim życiem? – denerwowała się Kaśka. – Nic. O to chodzi, że nic! Wciąż tylko klikasz i klikasz. To uzależnienie!
– Przesadzasz…
– Tak? To zrób coś innego, tak dla odmiany – rzuciła mi wyzwanie.
Odmalowaliśmy mój pokój. Mieszkanie matki nie było remontowane już ze dwadzieścia lat, a Kaśka dostała premię, bo w „głupim” call center szło jej coraz lepiej. Zarabiała więcej niż ja, gdy pracowałem w agencji reklamowej. Za tę premię kupiliśmy farby, nowy dywan i zasłony, wielką szafę, w której mogła pomieścić swoje rzeczy.
Zaczęliśmy razem mieszkać, a nie pomieszkiwać, choć coraz częściej kłóciliśmy się o to, że ona po pracy jeszcze robi zakupy, gotuje i sprząta, a ja nie mam czasu na nic innego poza grą.
Znowu przesadzała…
Szukałem pracy, ale co poradzę, że w czasach kryzysu nie było wielkiego zapotrzebowani na grafików. A nie po to kończyłem studia, żeby pracować w markecie. Więc siedziałem i grałem. Miałem patrzeć w sufit? Dla Kaśki argument, że ona też skończyła studia i nie wybrzydza, bo jeść trzeba, był ostateczny.
Ja uważałem, że jak raz pójdę na kompromis, wezmę cokolwiek, tymczasowo, to już tam zostanę. Na amen, bo prowizorka najtrwalsza. Wołałem wbić dwa kolejne levele, niż robić byle co, byle gdzie, za byle jaką kasę. Trochę zaczynałem się nudzić. Może nawet wpadałem w jakąś depresję. W końcu facet powinien pracować, a nie siedzieć w domu.
Oszczędności mi się kończyły, choć niewiele z nich brałem, bo to, co zarobiła Kaśka, wystarczało nam na życie. Wybrałem się więc któregoś dnia do centrum handlowego i kupiłem telewizor oraz konsolę. Myślałem, że Kaśka się ucieszy...
Boże, nie zapomnę tej awantury do końca życia. To ona haruje, odmawia sobie przyjemności, a ja wydaję kasę na głupoty! Nie pozostałem jej dłużny.
– Sorry bardzo, ale to moje pieniądze. Nie podoba ci się, to droga wolna!
No i zdziwiłem się, gdy faktycznie się wyniosła. Wyprowadziła się na dwa tygodnie. Udało mi się ją przebłagać, żeby wróciła. Tęskniłem za nią. Poza tym kończyły mi się pieniądze i zapasy jedzenia. Kaśka wróciła, pod warunkiem że znajdę pracę. Miałem szukać tak długo, aż coś znajdę. Udało się. Dostałem robotę, nawet lepszą niż kiedyś.
Świat wychodził z kryzysu, płacili trochę lepiej. Wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Miałem swoje biurko, swojego Apple’a, mogłem na nim robić takie reklamy, że klękajcie narody. O tym, jak dobre miał parametry, niech świadczy fakt, że nie zacinał się, nawet gdy otwierałem wszystkie karty gry.
– Muszę dziś zostać trochę dłużej w robocie i pogłówkować do nowej kampanii – mówiłem Kaśce.
I to była prawda, bo kampanie przeciwko innym drużynom wymagały główkowania. A w domu komputer pracował wolniej i nie mogłem być tak efektywny, jak chciałem. Kaśka nie protestowała, choć spędzała wieczory sama z moją matką.
Cieszyła się, że mam pracę, że wreszcie jest więcej pieniędzy. Choć zdziwiła się, gdy za te „nadgodziny” nie było premii.
– Jestem nowy, muszę się wkupić w łaski – tłumaczyłem. – Jak się na mnie poznają, to i kasa będzie większa, spokojnie.
W sierpniu okazało się, że zostaniemy rodzicami
Od dawna tego chcieliśmy, ale przez moje bezrobocie wciąż zwlekaliśmy z decyzją. Skoro dziecko już było w drodze, wypadało wziąć ślub. Skromny, a zamiast wesela obiad dla najbliższej rodziny. Znaleźliśmy też mieszkanie do wynajęcia, byśmy nie gnieździli się w trójkę w jednym pokoju u mojej matki.
Kaśka musiała zostać w domu, bo ciąża była zagrożona. Parę razy lądowała w szpitalu, a ja miałem wtedy kupę wolnego czasu na granie. Siedziałem przy kompie całą noc, potem drzemałem dwie godzinki i jechałem do pracy. Szefowi mówiłem, że warowałem przy żonie, żonie – że robiłem nadgodziny, by po narodzinach dziecka wziąć trochę wolnego.
Grałem
Grałem na całego, goniłem pierwszą ekipę w Polsce i nie obchodziło mnie, że nie zdążyłem po pracy pojechać do szpitala. Wiedziałem, że słowo „nadgodziny” wyjaśnią wszystko. Kiedy Kaśka wróciła do domu z malutką Zuzią, dalej grałem całymi nocami. Tłumaczyłem jej, że wolę być na jej zawołanie w każdej chwili, niż wybudzać się ze snu i potem być jak zombi.
Totalna ściema. Ani razu nie przyszedłem do sypialni, aby pomóc Kaśce przy dziecku. Nie podawałem małej do karmienia, nie przewijałem jej, nie usypiałem. Grałem. Po trzech miesiącach Kaśka postawiła sprawę jasno. Przy rodzicach.
– Jestem zmęczona – mówiła cichym, beznamiętnym tonem, jakby nie miała już sił na emocjonalne krzyki. – Zostałam sama ze wszystkim. Ty nie robisz przy dziecku nic, poza pomocą przy kąpieli. Czyli kwadrans w ciągu całej doby – tyle poświęcasz swojej córce i mnie. Nawet w weekendy, kiedy mógłbyś dać mi się wyspać, ty grasz do czwartej, piątej nad ranem. Potem odsypiasz do wczesnego popołudnia, gdy wstajesz, jesteś rozbity i jedyne, na co masz ochotę, to oglądać telewizję albo znowu grać. Tak to wygląda, dzień w dzień. Mam dość.
Matka próbowała mnie bronić, tłumacząc, że przecież pracuję, że mam prawo do hobby i wypoczynku. Niewiele wskórała. Bo praca na etacie to osiem godzin dziennie, a Kaśka pracuje całą dobę, bez wolnych weekendów i urlopu.
Rodzącą się kłótnię przerwał płacz Zuzi
Kaśka wyszła i po kilku minutach wróciła do pokoju z naszą córką na rękach. I dała mi ultimatum.
– Jeśli do końca miesiąca nie zrezygnujesz z grania, od którego jesteś uzależniony, nie inaczej, składam pozew o rozwód. Nie pisałam się na samotne macierzyństwo, choć obecnie właśnie takie życie prowadzę. Miej sobie hobby i odpoczynek po pracy, proszę bardzo. Ale nie zamierzam żyć z nałogowcem, czy to dotyczy picia, palenia, grania czy czegokolwiek innego. Wolisz grać, proszę bardzo, twój pokój u mamy stoi pusty.
Tak trafiłem na terapię do ośrodka uzależnień. Nie gram od tygodnia i brakuje mi tego jak wody. Dopiero teraz, kiedy skasowałem konto w grze, kiedy nie mam już aplikacji w telefonie, widzę, że to rzeczywiście było uzależnienie. Bo czuję ciągle, co chwilę, potrzebę włączenia karty i klikania, wbijania leveli i dyrygowania innymi. To budzi lęk, zagubienie. Ale bardziej boję się, że je stracę. Moją żonę i córkę. Moją rodzinę, o którą nie dbałem.
Boję się, że zmęczona, zniechęcona Kaśka faktycznie mnie zostawi, choć wytrzymała te wszystkie miesiące, kiedy zachowywałam się okropnie, kiedy kłamałem, kiedy byłem obecny wyłącznie ciałem. Boję się, że będę widywał córkę raz na kilka tygodni, a kiedyś do innego faceta zacznie mówić „tato”. Muszę o nie zawalczyć. Chcę o nie walczyć. Mam na imię Marcin, jestem mężem i ojcem, i jestem uzależniony od gier online.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”