Myślałem, że znalazłem sposób na dobry zarobek bez żadnego nakładu pracy, a tu własna żona wpakowała mnie na minę! Ale jeszcze wszyscy zobaczą, co ja potrafię i na co mnie stać.
Życie bez pracy jest lepsze
Od kiedy pamiętam, praca była dla mnie raczej przykrą koniecznością niż jakimś życiowym celem. Owszem, miałem parę etatów, ale z każdym kolejnym czułem się coraz bardziej znudzony, znużony i… niezrozumiany. I w końcu doszedłem do wniosku, że nie ma co się wysilać. No bo po co? Moja żona, Anka, zarabiała całkiem nieźle, mieliśmy mieszkanie po jej dziadkach, więc żadnego kredytu do spłacania. Zasiłek dla bezrobotnych był wystarczający, żeby kupić piwo, paczkę chipsów i opłacić rachunki. A co mi więcej trzeba?
Początkowo jeszcze próbowałem znaleźć jakąś nową robotę. Pamiętam, jak pracowałem w magazynie meblowym – przerzucanie paczek, układanie kartonów, takie tam. Ale już po tygodniu miałem tego serdecznie dość. Zaspałem kilka razy, potem stwierdziłem, że skoro i tak się spóźniłem, to po co w ogóle iść? Szef wyzwał mnie od nierobów, więc podziękowaliśmy sobie wzajemnie. Kolejny przystanek: budowa. Ale po dwóch dniach stwierdziłem, że słońce za mocno pali, no i plecy zaczęły mnie boleć. Znowu – dzień spóźnienia, potem drugi, i już mnie tam więcej nie chcieli. Skończyło się na tym, że pracodawcy się ode mnie odwracali, a ja z ulgą lądowałem znowu na zasiłku.
– Po co mam się zajeżdżać? – tłumaczyłem Ance, gdy wracała z pracy zmęczona, a ja siedziałem z piwem przed telewizorem. – Ty masz dobrą pensję, mieszkanie jest nasze, nie mamy dzieci. Przecież to wystarczy. Po co robić więcej?
Anka z początku mnie wspierała. Nawet mówiła, że mam rację, że każdy zasługuje na odpoczynek. Wiedziałem, że jej praca w biurze nieruchomości daje jej satysfakcję i pieniądze. A ja? Moje życie było niemalże idealne. Wstawałem późno, oglądałem mecze, czasem spotykałem się z kumplami w knajpie, żeby obgadać wyniki ostatniej kolejki. Piwo się lało, życie toczyło, a czas płynął wolno.
Niestety, w pewnym momencie zacząłem zauważać, że Anka staje się coraz bardziej zirytowana. Przestała ze mną rozmawiać, a jak już coś mówiła, to zawsze pod nosem, jakby chciała, ale nie mogła czegoś wypowiedzieć na głos. A ja? Udawałem, że tego nie widzę. Przecież nie miałem zamiaru zmieniać swojego stylu życia.
– Sebastian, musimy pogadać – powiedziała pewnego wieczoru, gdy zasiadłem przed telewizorem z puszką piwa.
Jej ton głosu od razu zdradzał, że nie będzie to miła rozmowa.
– No dobra, gadaj – odpowiedziałem niechętnie, bo właśnie zaczynał się mecz.
– Nie możesz tak dalej żyć. Musisz zacząć pracować – powiedziała twardo. – Mamy własne mieszkanie, w porządku, ale nie możesz liczyć tylko na mnie. Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie.
Spojrzałem na nią znad puszki.
– Ale przecież mamy wszystko, czego nam potrzeba – spróbowałem jeszcze raz swojego starego argumentu.
– Sebastian, ja już nie wyrabiam – kontynuowała. – Moja mama załatwiła ci pracę u swojego brata. Od przyszłego tygodnia zaczynasz w jego zakładzie. To praca lekka, w administracji. Wystarczy, że będziesz siedział przy biurku i pilnował papierów.
– Praca w biurze? Zwariowałaś? – prychnąłem. – To przecież nuda! A poza tym wujek Zbyszek? Przecież on jest gorszy niż jakikolwiek szef, którego miałem.
– To twoja ostatnia szansa – powiedziała stanowczo, ignorując moje narzekania. – Albo zaczniesz pracować, albo…
Nie dokończyła, ale wiedziałem, co miała na myśli. Anka rzadko się złościła, ale kiedy już to robiła, to na poważnie.
Ale mnie wrobiła
I tak oto zostałem zmuszony do stawienia się u wuja Zbyszka. Nie było innego wyjścia. Anka od dawna już miała mnie na oku, a teraz postanowiła działać. Mój cudowny, beztroski świat nagle zaczął się walić. Ale nie martwcie się – Seba ma swoje sposoby na takie sytuacje.
Praca u wuja Zbyszka okazała się jeszcze gorsza, niż myślałem. Biuro, papierki, faktury. Banalne i nudne zadania, które były dla mnie torturą. Przychodziłem do pracy z wielkim oporem, ale wiedziałem, że muszę pokazać Ance, że przynajmniej próbuję. Siedziałem więc za biurkiem, wpatrywałem się w ekran komputera i czekałem na przerwę, żeby przynajmniej wyjść na fajkę.
Ale pewnego dnia, siedząc na tym swoim nudnym stanowisku, wpadłem na genialny pomysł. Jak się okazało, koledzy z pracy mają swoje sposoby na unikanie obowiązków. Jeden z nich, Romek, co chwilę narzekał na zdrowie. A to bolało go kolano, a to coś z kręgosłupem. No i Romek raz na jakiś czas znikał z pracy na kilkutygodniowe zwolnienie lekarskie, za które dostawał całkiem niezłe pieniądze.
– Ty, Sebastian, powiem ci coś – zaczął któregoś dnia Romek. – Wiesz, jak się dobrze pokombinuje, to wcale nie musisz siedzieć tu przez cały dzień. Możesz zrobić sobie urlop na chorobowym. Przecież wiesz, jak to jest z kręgosłupem, co nie?
I wtedy mnie olśniło. Może i ja mogłem zrobić coś podobnego? Po kilku dniach zacząłem „narzekać” na ból pleców. Udawałem, że siedzenie przy biurku to dla mnie katorga. Kręciłem się na krześle, trzymałem za krzyż, stękałem przy każdej okazji. Wujek Zbyszek patrzył na mnie podejrzliwie, ale nic nie mówił. W końcu zebrałem się w sobie i poszedłem do lekarza. Na szczęście miałem znajomego, który załatwił mi zaświadczenie o poważnych problemach z kręgosłupem.
– Masz tu zwolnienie na trzy miesiące – powiedział lekarz, wręczając mi papier.
Trzy miesiące! No i to jest życie! Pomysł Romka okazał się strzałem w dziesiątkę. Oczywiście, poinformowałem Ankę, że muszę iść na zwolnienie. Udawałem, że jestem z tego powodu załamany, że chciałem pracować, ale zdrowie mi nie pozwala. Anka z początku patrzyła na mnie podejrzliwie, ale potem odpuściła. Myślała, że przynajmniej próbowałem. A ja? Wróciłem na kanapę, przed telewizor, z piwem w ręku, tym razem jednak z lepszym wynagrodzeniem.
– No i kto wygrał? – mruknąłem do siebie, zadowolony z obrotu sprawy.
Żyć, nie umierać!
Mijały tygodnie, a ja rozkoszowałem się swoim zwolnieniem. Plan działał idealnie, dopóki pewnego dnia nie wydarzyło się coś, czego się absolutnie nie spodziewałem. Kiedy Anka wróciła z pracy, zapytała mnie z uśmiechem:
– Sebastian, jak się czujesz?
– No wiesz, plecy dalej bolą, ale daję radę – odpowiedziałem, próbując zabrzmieć wiarygodnie.
– Świetnie – powiedziała, siadając naprzeciwko mnie. – Bo wiesz co? Umówiłam cię na rehabilitację. Mój kolega z pracy polecił mi świetnego specjalistę. Będziesz mógł wrócić do pełni sił w kilka tygodni. Pomoże ci i szybko staniesz na nogi.
Zamarłem. Rehabilitacja? Tego się nie spodziewałem. Próbowałem wymyślić jakąś wymówkę, ale Anka nie dała mi nawet dojść do słowa. Wszystko było już zaplanowane.
– Ale przecież… ja muszę odpoczywać… – próbowałem protestować.
– Nie martw się, kochanie – przerwała mi. – Z tym rehabilitantem zrobisz szybkie postępy. A wiesz, co jest najlepsze? Załatwiłam ci miejsce na turnusie rehabilitacyjnym. Wujek Zbyszek mi pomógł. Wyjedziesz na dwa miesiące do sanatorium. Świeże powietrze, masaże, kąpiele błotne. Wrócisz jak nowy!
Mina mi stężała, a serce na chwilę stanęło. Dwa miesiące w sanatorium, z dala od telewizora, kumpli i piwa? I najgorsze było to, że nie miałem jak się z tego wykręcić. Anka i wujek Zbyszek uknuli przeciwko mnie spisek. Myślałem, że wygrałem, a tu proszę – skończyłem, pakując walizkę na wyjazd rehabilitacyjny.
– Ale kochanie... – zająknąłem się.
– Słuchaj, wcale nie było łatwo to załatwić! Naprawdę się napracowałam – uderzyła w dramatyczne tony Anka. – Na pewno dobrze ci to zrobi, codziennie pobudka o szóstej, dwie godziny ćwiczeń, potem kąpiele i zabiegi, a potem lekka kolacja. Aha, no i w sanatorium trzeba trzymać ścisłą dietę, bo chipsy wzmagają stany zapalne w organizmie i tylko nasilają twój ból... O alkoholu oczywiście nie wspomnę. Jest tam zupełnie zabroniony – trajkotała z miną niewiniątka, ale ja doskonale wiedziałem, co robi.
I wiecie co? Może wpadłem jak śliwka w kompot, ale jedno jest pewne – Anka i wujek nie spodziewali się, że na tym turnusie rehabilitacyjnym poznam kogoś, kto pokaże mi, jak naprawdę unikać pracy na dłuższą metę… Ale to już inna historia.
Sebastian, lat 32
Czytaj także:
„Przez lata żyłem w korpo kołowrotku. Poczułem, że żyję dopiero gdy zająłem się domem i dziećmi”
„Rodzice nie rozumieli moich marzeń. Szczytem ich ambicji była magisterka z motyki i profesura z przerzucania nawozu”
„Mój mąż był subtelny jak rolnicza brona. Zamiast róż na rocznicę przynosił mi wiązkę buraków i marchwi”