Powiem szczerze, w życiu przyszło mi jeść chleb z niejednego pieca. Raz był on bardziej zakalcowaty, innym znów razem przypominał paryską bagietkę. Mimo to jak na swoje 65 lat trzymam się prosto i nie pękam. Gdy żona i ja przeszliśmy na emeryturę, okazało się, że jesteśmy w stanie opłacić bieżące wydatki, ale o wakacjach nawet nie ma mowy. Nie, żeby zaraz marzyły się nam zagraniczne wojaże. Zawsze wystarczały nam w lecie dwa tygodnie nad jeziorem, a zimą spacery po Dolinie Kościeliskiej.
Postanowiłem więc dorobić w kiosku
To był dobry pomysł. Punkt na skrzyżowaniu ruchliwych ulic okazał się całkiem znośny. Robota siedząca, pensja co prawda niezbyt wysoka, ale i tak daje się uskładać na dwa wyjazdy w roku. Od początku zakładałem, że praca będzie spokojna i nie przysporzy mi większych problemów. Nie sądziłem, że właśnie tu przeżyję najweselszy dzień swojego życia. Najweselszy, a zarazem wywołujący na plecach ciarki ze strachu. I o tym chcę opowiedzieć.
Tamten dzień, niedługo po tym jak przyjęli mnie do tej pracy, miał być taki sam jak kilka poprzednich. Zwyczajny, żeby nie powiedzieć nudny. Był wprawdzie maj, ale akurat wypadło na któregoś z zimnych ogrodników, a może zimną Zośkę, więc przyszedłem skoro świt i włączyłem w budce grzejnik. Po kilku minutach zrobiło się cieplej. Potem zaczął się poranny maraton. Zaganiani ludzie biegli w stronę przystanku autobusowego, potem wracali do mnie pędem, żeby kupić bilety. I tak do siódmej rano. Tu złapałem pierwszy oddech. O 8.30 ruszała druga fala spieszących do pracy, więc znowu trzeba było się skupić na tym, czego życzą sobie niekiedy nie do końca rozbudzeni klienci. Kiedy zrobiło się nieco luźniej w interesie, sięgnąłem po kanapki. Postanowiłem zjeść pierwszy posiłek tego dnia. Nastawiłem sobie czajnik elektryczny i wsypałem do filiżanki herbatę. Wówczas nieoczekiwanie usłyszałem pukanie do drzwi kiosku.
O co chodzi?
Żona nie zapowiadała się z wizytą, bo kiedy przeszła na emeryturę, postanowiła odespać wszystkie lata wstawania o piątej. Kto zatem pukał do moich drzwi? Ponieważ przed okienkiem chwilowo nie było żadnego klienta, odstawiłem na bok kanapki, kubek z herbatą i wstałem ze stołka. Przekręciłem zasuwkę i… W tej samej chwili do środka wdarło się dwóch młodych mężczyzn. To znaczy jeden wskoczył do środka, a drugi zatrzymał się w progu. Mieli na twarzach maski. Ten pierwszy – w kształcie pyska szympansa z głupią miną. Drugi był łysym klaunem, który smutno krzywił swoje czerwone usta. W dłoniach napastników zobaczyłem groźnie wyglądające pistolety... Akcja rozwijała się tak jak w klasycznym napadzie na bank.
– Dawaj wszystko, co masz w kasie! – ryknął bandyta.
– Dopiero ranek i utarg jest niewielki – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Około 200 dziesięciogroszówek, parę piątek i dwa papierki po dychu.
Oni jednak nic – tylko dawaj!
„Pies was trącał, jeżeli macie zamiar człowiekowi dla tych paru nędznych groszy zrobić krzywdę…” – pomyślałem.
– A bierzcie sobie te drobniaki – powiedziałem. – Bierzcie i niech wam moja krzywda wyjdzie bokiem.
Powiem wam, że choć to dziwne, w tamtej chwili wcale się nie bałem. Miałem wrażenie, że obserwuję wszystko z boku, jakbym patrzył na jakiś film. Kiedy już wygrzebali wszystkie monety, ten drugi wyciągnął łapę i wrzasnął:
– Dawaj jeszcze bilety na tramwaj!
Wtedy nie wytrzymałem. Ten okrzyk sprawił, że parsknąłem śmiechem. Bo jakże to: bandyci, maski, broń – a ten mi tu o biletach?! Jeszcze dziś na samo wspomnienie aż boli mnie brzuch… W ten sposób mimowolnie rozładowałem emocje, a przy tym, przysięgam, nigdy w życiu się tak nie uśmiałem! Speszeni moją wesołością napastnicy wyskoczyli z budki i zaczęli uciekać. Spojrzałem za nimi i wrzasnąłem, że przystanek tramwajowy jest w przeciwnym kierunku...
Wtedy znowu skręciło mnie z rozbawienia
Łzy histerycznej wesołości same popłynęły mi z oczu. I wtedy zobaczyłem, jak z jakiegoś samochodu wyskakują dwaj mężczyźni i rzucają się na moich bandziorów. Okazało się później, że to byli policjanci po cywilnemu, którzy akurat stali przy krawężniku, czekając na kolegę. Ich uwagę zwrócił mój głośny śmiech i wołanie…
Złodzieje zostali złapani. Mieli po 20 lat i pistolety-zabawki. Potem czekał ich proces. A na mnie od tamtego zdarzenia sąsiedzi patrzą, jakbym był bohaterem. A ja się tylko śmiałem!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”